środa, 24 sierpnia 2016

Od Vivian C.D Noaha

Staliśmy trochę dłużej niż dwie minuty, lecz mimo to, ja nie za bardzo się tym przejęłam. W końcu jakiś przyjedzie, prawda? A jeśli nie to cóż… Mówi się trudno. Jak już wiadomo, jestem zdania, że wszystko się jakoś rozstrzygnie samo, bez jakiejkolwiek mojej ingerencji. Stałam spokojnie oparta o przystanek, podśpiewując jakąś piosenkę disco polo, którą, przysięgam na moją babcię, nie mam pojęcia, skąd znam. Pomogło to rozluźnić się Noah’owi, który początkowo, trochę się niepokoił. Fakt, minęło już ponad dziesięć minut spóźnienia, a busa dalej nie było. Ale chłopak, słysząc piosenkę „Kolorowa sukienka”, śpiewaną z dozą mojego udawanego fałszu (a może serio ja tak potrafię?), zaczął się śmiać, patrząc na mnie z rozbawieniem w oczach.
- Powtórzę pytanie- z kim ja się zadaje?- nie minęło pięć sekund od jego wypowiedzi, jak podchwycił refren ode mnie.
Rany, gdyby ktoś teraz nas widział… Chłopak z ciemnymi włosami, cały w tatuażach i ja- ubrana na ciemno, pomyślałby, że uciekliśmy z wariatkowa. Przecież takie osoby, jak my, ewidentnie słuchają tylko szatańskiej muzyki. No niczego innego. No nie. No po prostu nie ma innej opcji. Zdaniem babć w beretach, pewnie trzeba nas wyplenić, a teraz właśnie siedzą na jakimś mega tajnym spotkaniu, spiskując, kiedy nasłać na nas tajnych agentów-zabójców.
Rany. Ale ja jestem popaprana.
Przestaliśmy się wydurniać, kiedy nareszcie nadjechał stary gruchot. Noah miał rację- serio wyglądał jak widmo-bus. Cały w jakiś okropnych rysunkach, ewidentnie niecenzuralnych i tychże samych napisach. Grunt, że w ogóle tu dojechał, patrząc na jego zardzewiałą maskę i dziwne dźwięki, które wydał, hamując koło nas.
- No powiem Ci- limuzyna! W sam raz dla takich gwiazd, jak my.- wsiedliśmy do środka, jeszcze z uśmiechami na ustach i wypiekami na policzkach od śmiechu.
Nie mam pojęcia, czy to dlatego kierowca busa powiedział to, co powiedział, ale mało mnie to obchodziło. Wyglądał na gościa zmęczonego życiem, który nawet nie boi się stracić pracę, przyjeżdżając spóźniony piętnaście minut, bo pewnie tak mało mu płacili.
- Smarkacze…- burknął do nas, a mina Noah’a nie wykazywała zadowolenia z tego względu.- Dobrze wiem, co wy robicie na tyłach. Nie toleruję lizania! Zobaczę, że tylko to robicie, a was wyrzucę na zbite pyski.- dał nam bilety i ruszył.
Już widziałam, że Noah szykował się, by coś mu odpyskować, ale z takim dziadem nie wygrasz. Pociągnęłam go tylko na tył (haha… zabawne) i usiedliśmy.
- Nie strzęp języka na takiego impertynenckiego dupka. To zadufany w sobie, otyły kierowca, który najwyraźniej nie jest zadowolony ze swojego życia, bo go żona zdradza. No spójrz tylko na niego… Nie szkoda Ci go?- zaśmiałam się.
Przyjrzał mu się w lusterku wstecznym i po chwili przestał się denerwować, jego mięśnie się rozluźniły.
- No dobra, chyba faktycznie masz rację…- wyciągnął nogi przed siebie, opierając głowę na rękach skrzyżowanych na oparciu fotela. Mierzył gościa wzrokiem, ewidentnie, bo miał ironiczny uśmiech na ustach. Widocznie tamten zauważył jego wyluzowaną pozycję w lusterku…
Miałam ochotę roześmiać się na cały bus, serio. Ci dwaj wyglądali po prostu, jak swoje dwa przeciwieństwa z różnych epok.
Gdy w końcu, po wielkich niewygodach związanych z jadą w tym rzęchu (wiadomo, podskakiwanie na siedzeniach, nieprzyjemny zapach i strach dotykania czegokolwiek, aby nie zarazić się jakoś niewyleczalną chorobą), wysiedliśmy, nie ukrywając- z wielką ulgą. Udawszy się w stronę najbliższego sklepu, który zobaczyliśmy tylko dzięki wielkiemu, neonowemu szyldowi, poczułam, jak trochę boli mnie noga. Ale tylko trochę… No, może bardziej niż trochę. Nie przyznałam się do tego Noah’owi, skądże bym mogła… Nie musiałam jednak, bo będąc już parę kroków od wejścia do sklepu, chłopak nawet nie ostrzegając mnie przed swoim zamiarem, chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię jak worek kartofli.
- Ej, no!- waliłam go pięściami w plecy.- Co Ty k*rna wyprawiasz? Chyba Ci po raz drugi tego dnia od*ierdoliło.
- Przestań się wierzgać i zamilknij kobieto.- odparł ze stoickim spokojem, biorąc pierwszy z brzegu wózek sklepowy, i jak towar z półki, wrzucił mnie do niego. – Zabawne,- zaśmiał się.- jesteś tak mała, że cała się do niego zmieściłaś.
No i popchał wózek, z dużą zawartością.
Kursując między półkami, w poszukiwaniu czegoś z dodatkiem alkoholu, nie zwracaliśmy nawet uwagi na ludzi, patrzących się na nas, czy aby przypadkiem nie jesteśmy spici. Nie, moi drodzy- dopiero zamierzamy być, w granicach rozsądku oczywiście.
Ach, chyba zapomniałam dodać, że dalej śpiewaliśmy? Tym razem wszystkie piosenki z tegoż gatunku, jakie tylko gdzieś usłyszeliśmy. Także to były dodatkowe punkty do tego, by społeczeństwo nas wykluczyło i wysłało do dobrego psychiatry.
- O, stój!- krzyknęłam, widząc coś, co na pewno będzie dobre na dzisiejszy wieczór. Sięgnęłam po butelkę z czerwonym trunkiem.- Co Ty na to?- pomachałam mu winem przed nosem.
- A ja na to, jak na lato!- pognał do kasy, biegając jak szalony z wózkiem.
Zapłaciliśmy, a ja dorzuciłam jeszcze paczkę papierosów, wiadomo, coś co nas połączyło. Sądziłam, że Noah zostawi wózek w sklepie, lecz grubo się pomyliłam… Gdy tylko ochrona zniknęła nam z oczu, wybiegł przez otwarte drzwi, kierując się na parking, i zaczął biegać w tą i z powrotem.
- Co Ty wyprawiasz?!- śmiałam się, trzymając mocno zimnego metalu. Przeraziłam się, kiedy puścił wózek, ale patrzyłam dalej, jak świat rozmazuje się po bokach. Szczerze? Chciałabym, by zrobił tak jeszcze raz, gdyby nie przyszedł wkurzony ochroniarz i nie zabrał nam zabawki, solidnie przy tym ochrzaniając.
- Wariat.- dałam mu kuksańca w bok i zaśmiałam się.

Noah? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)