czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Vivian C.D Noaha

No tak, jakby mogło być inaczej, przecież znowu musiałam trafić na plecy Noah’a, bo ja i moja noga już nie dawałyśmy rady iść. Fakt, trochę mi zaczynała psuć mój szyderczy plan na dzisiejszą noc, ale przecież nie pozwolę, by ból nade mną zapanował! Co to, to nie.
Z tego względu, że chłopak miał zajęte ręce, musząc utrzymać moje ciało na swych barkach, przystawiałam mu co róż butelkę do ust, czując jak pije łapczywie, lecz jednak znając umiar. No tak, on dziś nie chciał byś schlany jak żul pod sklepem, więc ja odwalałam „czarną robotę”, wypijając dwa łyki, podczas gdy on tylko jeden. I tak oto, gdy byliśmy już głęboko w lesie, prawdopodobnie niedaleko terenów Akademii, połowa trunku, jakby to delikatnie ująć… Wyparowała.
- No dobra, koleś…- bąknęłam, już nieco wstawiona.- Postaw mnie na ziemię. Dalej,- czknęłam.- idę sama.- zaśmiałam się, nawet nie wiedząc, czemu.
Postawił mnie na ziemię, gdyż widocznie chciał ujrzeć mój przymulony wyraz twarzy. Dotknąwszy stopami ziemi, czułam, jak się kołysze… Niczym woda, wzburzone fale albo łóżko wodne. Zatoczyłam się lekko, a gdy odzyskałam równowagę, wyjęłam wolną ręką papierosy i zapalniczkę.
- Zapomnieliśmy o fajkach pokoju!- zaśmiałam się, popijając dwa, duże łyki wina, podając go Noah’owi.
Przyglądał mi się z rozbawieniem, przejmując butelkę. Jak to możliwe, że on tak dobrze się trzymał… No jak kurna? Włożyłam mu do ust papierosa, potem sobie i podpaliłam ich końce. Buchnęłam dymem, zabierając alkohol chłopakowi. Raz paliłam, raz piłam, na co on tylko pokręcił z niedowierzaniem głową.
- A myślałem, że to ja przesadzam… Tymczasem istnieje na świecie dziewczyna, która jest gorsza od niejednego faceta.- wyrwał mi z rąk butelkę, gdyż niewiele co tam zostało. Cóż, chyba odrobinkę się zagalopowałam…- Brakuje ci tylko koki przy nosie.
- Czemu nie?- zafalowałam brwiami (dziwne, że w tym stanie byłam zdolna to jeszcze zrobić).
I nagle zaczęłam słyszeć muzykę w głowie. Zignorowałam słowa Noah’a, mówiące, że powinniśmy się streszczać, bo zaraz zacznie padać. Postanowiłam… Tańczyć. Śpiewać. W środku lasu. Genialny pomysł. Zwłaszcza, że byłam wówczas tak nachlana, że nogi mi się same plątały, ale plusem było to, że totalnie zniknął mój ból. Wywijałam, kręciłam biodrami, wyrzucałam ręce do góry i skakałam. Jak jakaś pokręcona. A co mi dudniło w głowie? To cholerne „Za oknem deszcz”. Słyszałam to bardzo dawno, a teraz z ogromną mocą, powróciło do mojej głowy. Nagle znałam cały tekst na pamięć. Nagle nie byłam w lesie, lecz na parkiecie, każdy na mnie patrzył, pożądał wzrokiem… Byłam sławna i bogata. Czułam zapach pieniędzy pod nogami (tak… to były liście), gwizdanie i pokrzyki aprobaty. No, skoro chcą więcej, to będzie więcej! Biegałam, kręciłam się w kółko, nie oszczędziłam również ściany. I wówczas serio czułam, że się o coś opieram… Nie wiem, może to był Noah? Pie*rzyć to! Dawno się tak nie bawiłam!
Aż w końcu poślizgnęłam się na czymś i… Jeb! Leżałam na ziemi (acha, papierosa już chyba dawno spaliłam, bo nagle miałam puste ręce), patrząc z góry na twarz chłopaka.
- Wariatko!- krzyknął.- Nic ci nie jest?
Ale ja go nie słyszałam, tylko śmiałam się, wskazując coś palcem na niebie. Trzymałam się za brzuch, bo od tego całego wirowania rozbolał mnie. Albo może od śmiechu…
- O k*rwa! Widzisz to?!- krzyczałam.
Zrezygnowany, położył się koło mnie i wpatrywał w punkt, który mu pokazywałam. Popatrzył pytająco, oczekując odpowiedzi.
- Wiesz…- zbliżyłam się do jego ucha.- To bardzo tajna informacja…
Przyłożyłam sobie i jemu palec do ust.
- Tam… Latają pi*rdolone walenie!
Nie musiałam mu dwa razy powtarzać, gdyż po chwili zobaczył to samo, co ja. Po długich dyskusjach doszliśmy do wniosku, że są różowe, mają róg na środku głowy, tęczowe płetwy i sr*ją żelkami. W dodatku jeden jest wytatuowany, jak Noah, a drugi to kurdupel- jak ja.
- Ej, widzisz?- zagaił, gapiąc się w ten sam punkt, co ja.
- Co? Że zaczynają tańczyć?- już miałam się podnosić i dołączyć do waleni, gdy Noah mnie przytrzymał ramieniem.
- Machają do nas.- i zaczął robić to, co one. Nie musiał mnie długo namawiać…
Po chwili już staliśmy, skacząc do góry, trzepocząc naszymi rękoma i śmiać się w niebogłosy. Nawet nie zauważyłam, jak wpadłam na tors chłopaka, który szybko mnie przytrzymał silną ręką, bym utrzymała równowagę. Jednak coś się w nim zmieniło- zaczął się rozglądać nad moją głową dookoła, z czujną miną. Staliśmy tak w bezruchu dłuższą chwilę, aż czułam jego napięte mięśnie, zanim nie usłyszeliśmy trzasku gałęzi.
- O k*rwa.- szepnęliśmy, jak jeden mąż, patrząc na siebie z niepokojem.- Spi*rdalamy.- dokończył, gdy zobaczył jakiegoś człowieka.
Też go ujrzałam- podarte ubrania, krew na nodze, odniosłam wrażenie, jakby coś się w nią porządnie wgryzło, a w ręce co? Nóż. No ch*lera… Kto normalny nosi nóż?! Nikt! No chyba, że jakiś gość, który uciekł z psychiatryka i postanowił wyjść do lasu zapolować. W dodatku te oczy… Miał w nich coś tak okropnie obłąkanego, że, jak nigdy, przeszedł mnie dreszcz. Uśmiechał się złowieszczo.
Albo tak się schlaliśmy, albo on naprawdę tam był.
Złapaliśmy się za ręce, by się nie zgubić po ciemku, po czym zaczęliśmy biec jak szaleni, nie oglądając się za siebie, by nie przerazić się widokiem za nami. Nie słyszeliśmy nawet, czy ten ktoś dalej za nami jest, ale wiedzieliśmy jedno- z tą raną nigdy w życiu nie będzie w stanie pędzić tak, jak my. I to dodawało nam odwagi…
Na dodatek- zaczęło padać, więc było coraz bardziej ślisko, co dla mojego znajdującego się w lekkim amoku organizmu, nie było zbyt korzystne z tego względu, że nie mogłam zapanować nad własnymi ruchami. Na całe szczęście dopiero na skraju lasu prawie zaliczyłabym glebę. Właśnie, prawie, bo w ostatnim momencie Noah złapał mnie w biodrach tak, że przytuliłam się do niego plecami.
- O kurna, dzięki.- wydyszałam. Miałam naprawdę dobrą kondycję, bo dużo biegałam, więc gdyby w moim organizmie nie było tylu procentów to wcale nie byłabym tak padnięta.
- Dobra, tobie już chyba wystarczy chodzenia.- i bez pytania, wziął mnie na ręce. Choć już nie zamierzałam nigdy protestować, przyzwyczaiłam się do tego, że mnie nosił, co było całkiem przyjemne. Nie używałam własnych nóg, mogłam się wygodnie ułożyć w jego ramionach, nie martwiąc się o nic.
Byliśmy cali mokrzy, od stóp do głów, więc chyba deszcz postanowił darować nam już resztę drogi. Oparłam głowę w zagłębieniu jego szyi, przymykając lekko oczy. Trunek w moim organizmie zaczynał dawać się we znaki. I ze stanu całkowitego upojenia, przeszłam w stan wylewności swoich uczuć, jak to zwykle miałam.
- Wiesz, - zaczęłam cicho.- naprawdę Cię lubię. Dziwię się, że ze mną wytrzymujesz, serio. Tam, gdzie byłam raczej nikt za mną nie przepadał… Nie licząc babci, bo tylko ona mnie kochała.- westchnęłam i popłynęła mi niekontrolowana łza, spadając na szyję chłopaka, który uważnie mnie słuchał.- Wszyscy właściwie ze mną rozmawiali z przymusu bądź chcąc się pośmiać, że mam matkę k*rwę. To było znośne do czasu… Potrafię być odporna na obelgi, nie jestem jakąś miękką dziewuszką, ale to było zbyt raniące, gdy mówili, że będę, jak ona… Więc robię wszystko, by nigdy w życiu nie stoczyć się jak ona.- zamilkłam próbując pozbierać chaotyczne myśli, plączące się w mej głowie.- Dlatego dziękuję, że Cię mam, bo od śmierci babci nikomu się tak nie wyżaliłam, jak właśnie przed Tobą.- zaśmiałam się z własnej bezsilności i otarłam wierzchem dłoni, drugą łzę.

Noah? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)