No tak, jakby mogło być inaczej, przecież znowu musiałam trafić na plecy
Noah’a, bo ja i moja noga już nie dawałyśmy rady iść. Fakt, trochę mi
zaczynała psuć mój szyderczy plan na dzisiejszą noc, ale przecież nie
pozwolę, by ból nade mną zapanował! Co to, to nie.
Z tego względu, że chłopak miał zajęte ręce, musząc utrzymać moje ciało
na swych barkach, przystawiałam mu co róż butelkę do ust, czując jak
pije łapczywie, lecz jednak znając umiar. No tak, on dziś nie chciał byś
schlany jak żul pod sklepem, więc ja odwalałam „czarną robotę”,
wypijając dwa łyki, podczas gdy on tylko jeden. I tak oto, gdy byliśmy
już głęboko w lesie, prawdopodobnie niedaleko terenów Akademii, połowa
trunku, jakby to delikatnie ująć… Wyparowała.
- No dobra, koleś…- bąknęłam, już nieco wstawiona.- Postaw mnie na
ziemię. Dalej,- czknęłam.- idę sama.- zaśmiałam się, nawet nie wiedząc,
czemu.
Postawił mnie na ziemię, gdyż widocznie chciał ujrzeć mój przymulony
wyraz twarzy. Dotknąwszy stopami ziemi, czułam, jak się kołysze… Niczym
woda, wzburzone fale albo łóżko wodne. Zatoczyłam się lekko, a gdy
odzyskałam równowagę, wyjęłam wolną ręką papierosy i zapalniczkę.
- Zapomnieliśmy o fajkach pokoju!- zaśmiałam się, popijając dwa, duże łyki wina, podając go Noah’owi.
Przyglądał mi się z rozbawieniem, przejmując butelkę. Jak to możliwe, że
on tak dobrze się trzymał… No jak kurna? Włożyłam mu do ust papierosa,
potem sobie i podpaliłam ich końce. Buchnęłam dymem, zabierając alkohol
chłopakowi. Raz paliłam, raz piłam, na co on tylko pokręcił z
niedowierzaniem głową.
- A myślałem, że to ja przesadzam… Tymczasem istnieje na świecie
dziewczyna, która jest gorsza od niejednego faceta.- wyrwał mi z rąk
butelkę, gdyż niewiele co tam zostało. Cóż, chyba odrobinkę się
zagalopowałam…- Brakuje ci tylko koki przy nosie.
- Czemu nie?- zafalowałam brwiami (dziwne, że w tym stanie byłam zdolna to jeszcze zrobić).
I nagle zaczęłam słyszeć muzykę w głowie. Zignorowałam słowa Noah’a,
mówiące, że powinniśmy się streszczać, bo zaraz zacznie padać.
Postanowiłam… Tańczyć. Śpiewać. W środku lasu. Genialny pomysł.
Zwłaszcza, że byłam wówczas tak nachlana, że nogi mi się same plątały,
ale plusem było to, że totalnie zniknął mój ból. Wywijałam, kręciłam
biodrami, wyrzucałam ręce do góry i skakałam. Jak jakaś pokręcona. A co
mi dudniło w głowie? To cholerne „Za oknem deszcz”. Słyszałam to bardzo
dawno, a teraz z ogromną mocą, powróciło do mojej głowy. Nagle znałam
cały tekst na pamięć. Nagle nie byłam w lesie, lecz na parkiecie, każdy
na mnie patrzył, pożądał wzrokiem… Byłam sławna i bogata. Czułam zapach
pieniędzy pod nogami (tak… to były liście), gwizdanie i pokrzyki
aprobaty. No, skoro chcą więcej, to będzie więcej! Biegałam, kręciłam
się w kółko, nie oszczędziłam również ściany. I wówczas serio czułam, że
się o coś opieram… Nie wiem, może to był Noah? Pie*rzyć to! Dawno się
tak nie bawiłam!
Aż w końcu poślizgnęłam się na czymś i… Jeb! Leżałam na ziemi (acha,
papierosa już chyba dawno spaliłam, bo nagle miałam puste ręce), patrząc
z góry na twarz chłopaka.
- Wariatko!- krzyknął.- Nic ci nie jest?
Ale ja go nie słyszałam, tylko śmiałam się, wskazując coś palcem na
niebie. Trzymałam się za brzuch, bo od tego całego wirowania rozbolał
mnie. Albo może od śmiechu…
- O k*rwa! Widzisz to?!- krzyczałam.
Zrezygnowany, położył się koło mnie i wpatrywał w punkt, który mu pokazywałam. Popatrzył pytająco, oczekując odpowiedzi.
- Wiesz…- zbliżyłam się do jego ucha.- To bardzo tajna informacja…
Przyłożyłam sobie i jemu palec do ust.
- Tam… Latają pi*rdolone walenie!
Nie musiałam mu dwa razy powtarzać, gdyż po chwili zobaczył to samo, co
ja. Po długich dyskusjach doszliśmy do wniosku, że są różowe, mają róg
na środku głowy, tęczowe płetwy i sr*ją żelkami. W dodatku jeden jest
wytatuowany, jak Noah, a drugi to kurdupel- jak ja.
- Ej, widzisz?- zagaił, gapiąc się w ten sam punkt, co ja.
- Co? Że zaczynają tańczyć?- już miałam się podnosić i dołączyć do waleni, gdy Noah mnie przytrzymał ramieniem.
- Machają do nas.- i zaczął robić to, co one. Nie musiał mnie długo namawiać…
Po chwili już staliśmy, skacząc do góry, trzepocząc naszymi rękoma i
śmiać się w niebogłosy. Nawet nie zauważyłam, jak wpadłam na tors
chłopaka, który szybko mnie przytrzymał silną ręką, bym utrzymała
równowagę. Jednak coś się w nim zmieniło- zaczął się rozglądać nad moją
głową dookoła, z czujną miną. Staliśmy tak w bezruchu dłuższą chwilę, aż
czułam jego napięte mięśnie, zanim nie usłyszeliśmy trzasku gałęzi.
- O k*rwa.- szepnęliśmy, jak jeden mąż, patrząc na siebie z niepokojem.-
Spi*rdalamy.- dokończył, gdy zobaczył jakiegoś człowieka.
Też go ujrzałam- podarte ubrania, krew na nodze, odniosłam wrażenie,
jakby coś się w nią porządnie wgryzło, a w ręce co? Nóż. No ch*lera… Kto
normalny nosi nóż?! Nikt! No chyba, że jakiś gość, który uciekł z
psychiatryka i postanowił wyjść do lasu zapolować. W dodatku te oczy…
Miał w nich coś tak okropnie obłąkanego, że, jak nigdy, przeszedł mnie
dreszcz. Uśmiechał się złowieszczo.
Albo tak się schlaliśmy, albo on naprawdę tam był.
Złapaliśmy się za ręce, by się nie zgubić po ciemku, po czym zaczęliśmy
biec jak szaleni, nie oglądając się za siebie, by nie przerazić się
widokiem za nami. Nie słyszeliśmy nawet, czy ten ktoś dalej za nami
jest, ale wiedzieliśmy jedno- z tą raną nigdy w życiu nie będzie w
stanie pędzić tak, jak my. I to dodawało nam odwagi…
Na dodatek- zaczęło padać, więc było coraz bardziej ślisko, co dla
mojego znajdującego się w lekkim amoku organizmu, nie było zbyt
korzystne z tego względu, że nie mogłam zapanować nad własnymi ruchami.
Na całe szczęście dopiero na skraju lasu prawie zaliczyłabym glebę.
Właśnie, prawie, bo w ostatnim momencie Noah złapał mnie w biodrach tak,
że przytuliłam się do niego plecami.
- O kurna, dzięki.- wydyszałam. Miałam naprawdę dobrą kondycję, bo dużo
biegałam, więc gdyby w moim organizmie nie było tylu procentów to wcale
nie byłabym tak padnięta.
- Dobra, tobie już chyba wystarczy chodzenia.- i bez pytania, wziął mnie
na ręce. Choć już nie zamierzałam nigdy protestować, przyzwyczaiłam się
do tego, że mnie nosił, co było całkiem przyjemne. Nie używałam
własnych nóg, mogłam się wygodnie ułożyć w jego ramionach, nie martwiąc
się o nic.
Byliśmy cali mokrzy, od stóp do głów, więc chyba deszcz postanowił
darować nam już resztę drogi. Oparłam głowę w zagłębieniu jego szyi,
przymykając lekko oczy. Trunek w moim organizmie zaczynał dawać się we
znaki. I ze stanu całkowitego upojenia, przeszłam w stan wylewności
swoich uczuć, jak to zwykle miałam.
- Wiesz, - zaczęłam cicho.- naprawdę Cię lubię. Dziwię się, że ze mną
wytrzymujesz, serio. Tam, gdzie byłam raczej nikt za mną nie przepadał…
Nie licząc babci, bo tylko ona mnie kochała.- westchnęłam i popłynęła mi
niekontrolowana łza, spadając na szyję chłopaka, który uważnie mnie
słuchał.- Wszyscy właściwie ze mną rozmawiali z przymusu bądź chcąc się
pośmiać, że mam matkę k*rwę. To było znośne do czasu… Potrafię być
odporna na obelgi, nie jestem jakąś miękką dziewuszką, ale to było zbyt
raniące, gdy mówili, że będę, jak ona… Więc robię wszystko, by nigdy w
życiu nie stoczyć się jak ona.- zamilkłam próbując pozbierać chaotyczne
myśli, plączące się w mej głowie.- Dlatego dziękuję, że Cię mam, bo od
śmierci babci nikomu się tak nie wyżaliłam, jak właśnie przed Tobą.-
zaśmiałam się z własnej bezsilności i otarłam wierzchem dłoni, drugą
łzę.
Noah? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)