- Oczywiście nie chcę zasmucać Twojej egzystencji,
towarzyszu, ale my na dziś kończymy. - niczym sekretarka jakiegoś ważnego
biznesmena, która właśnie spławia klienta, odparłam to z oczywiście aktorskim,
wyniosłym tonem, nieznoszącym sprzeciwu. Już miał coś powiedzieć, zaprotestować
moim słowom, jednak przerwałam mu szybkich ruchem ręki, którą potem przyłożyłam
do ust na znak, aby się uciszył. - Naprawdę swoje przejeździła, a ja nie
zamierzam mieć konia na sumieniu. No, a na pewno nie nią. - dodałam, głaszcząc
klacz w okolicach łopatki.
- To w takim razie, następnym razem jeździmy moje szeregi. -
tym razem on był sekretarzem stanu, podczas zwalniania swojego rumaka.
- Oczywiście, jeśli tylko będzie następny raz. - ugryzłam
się mocno w wargę, co poskutkowało momentalnym smakiem krwi między zębami.
Zignorowałam to, gdyż było to lepszym wyjściem, niż gdyby miał usłyszeć mój
chole*ny śmiech, spowodowany rzeczywistym rozbawieniem.
- Siłą Cię zaciągnę tu choć jeden raz, obiecuję. - pojechał
na przeciwną ścianę, grożąc mi jeszcze ostrzegawczo palcem. Wywaleniem oczu w
kosmos i całkiem szczery śmiech był moją odpowiedzią, która zakończyła wszelkie
rozmowy na hali.
- Dlaczego tu musi być tak zimno? - retoryczne pytanie tym
razem powędrowało do Alaski, która za pewne nie spieszyła się z odpowiedzią. Na
jeździe ręce ogrzewały mi całkiem dobre rękawiczki, jednak kiedy przyszedł czas
na rozsiodłanie wierzchowców, musiałam je zdjąć. Odpinanie podgardla w nich
graniczyło z cudem, nie mówiąc już o spłukiwanie piachu z nóg. Od czasu do
czasu jedynie ratowałam się chuchaniem ciepłym powietrzem na zmarznięte
kończyn, jednak i ten pomysł po chwili przestał w jak najmniejszym stopniu
pomagać.
Kiedy zajęłam się ściąganiem siodła z grzbietu klaczy, po
całej stajni przeszedł jeszcze większy, mrożący krew w żyłach mróz. Możliwość
była jedna - albo jest śnieżyca, choć było to mało prawdopodobne w tych
rejonach i o tej porze roku, albo ktoś otworzył główne drzwi, choć stawiałam na
tą drugą możliwość, słysząc zbliżające się kroki.
- Co to za jazdy o tej godzinie? Mam nadzieję, że
schodzicie, a nie dopiero się na trening wybieracie. - niezidentyfikowany
mężczyzna oparł się o boks należący do klaczy, obok którego stała przywiązana.
Choć nie kojarzyłam go, przypisałam mu rolę tutejszego zawodnika, no,
ewentualnie stajennego.
- Idziemy jeszcze na myjkę i odprowadzę ją do boksu. Czyli
tak, już skończyłyśmy. - odparłam głucho wpatrując się w szyję Alaski, którą
mimowolnie pogładziłam. W podobnym transie pokiwałam powoli głową na kolejne
zadane mi pytanie, choć już nie tak bardzo utkwiło mi one w głowie.
Jak obiecałam, tak też się stało. Szybko powędrowałyśmy z
klaczą pod myjkę, spod której to ja wyszłam z większą różnicą, niż zanim tam
dotarłyśmy. Strużki wody powoli spływały po moich mokrych włosach,
przyprawiających mnie o niezbyt przyjemne dreszcze w okolicach karku. W tamtej
chwili marzyłam tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku, czekającym już na mnie
w swoim własnym pokoju... Tak, tego było mi trzeba.
Kiedy klacz wylądowała już 'u siebie', ja zajęłam się
stopniowym zanoszeniem jej sprzętu do siodlarni. Zastałam tam Edwarda, który
skwitował mój wygląd cichym śmiechem i niezbyt pochlebnym komentarzem i,
właściwie gdyby nie to, że całkiem go lubiłam, dostałby w innych
okolicznościach mocnego kopa, tam, gdzie światło nie dociera. Szybko
wymieniliśmy uprzejmości na temat pomyślnych snów i każde z nas poszło w inną
stronę.
Tak, dotarłam do swojego lokum, okrytego zupełną ciemnością.
Słabe światło, wyemitowane przez księżyc po chwili również znikło, kiedy
postanowiłam wreszcie zasłonić okna szarawymi roletami. Kąpiel, choć bardzo
przyjemna była zdecydowanie zbyt krótka, i gdyby nie to, że morzył mnie sen, na
pewno zostałabym tam dłużej. W końcu zaśnięcie w wannie nie byłoby dobrym
pomysłem, prawda?
Siusiu, paciorek i spać, jak to mówią. Wszystkie obowiązki i
kryteria spełnione, achh, wreszcie mogę iść spać. Wszystko pięknie, ładnie, aż
do momentu, w którym ktoś postanowił zbudzić mnie z tak wyczekiwanego snu.
Przywitany wulgaryzmami chłopak był zdecydowanie bardziej
zdziwiony niż ja, witająca go w swoich progach w różowych szortach.
- Za pięć minut zbiórka przed dużą stajnią. - zakomunikował,
zamykając za sobą jasne, mahoniowe drzwi. Zdążyłam jeszcze mruknąć 'jasna
chole*a', zanim znalazłam się na dole. No, może jeszcze przebrałam się w
przypadkowe ubrania, składające się z najcieplejszego swetra, jaki posiadałam i
luźnych, choć wciąż jeansowych spodni.
Na miejscu jak się okazało, stała około dziesiątka ludzi,
włącznie ze mną. Rozpoznałam wśród nich kilka nic nie znaczących obecnie osób,
no i Edwarda, którego dostrzegłam zdecydowanie później. Mimowolnie się
uśmiechnęłam, wiedząc, że jednak do kogoś będę mogła otworzyć buzię.
- Nie owijając w bawełnę - uciekła ze stajni jakaś
trzydziestka koni. Tak, w tym też konie prywatne. - wykrzyczał w naszą stronę
poddenerowany właściciel, usiłując przedrzeć się przez krzyczącą młodzież. -
Czekają tu na was w miarę ogarnięte konie. Niektóre zostały osiodłane, na
innych pojedziecie na oklep. Nie wybierając zbyt długo, po prostu na jakiegoś
wsiądźcie. Resztę omówimy po drodze.
Zepchnięta przez garstkę innych akademowiczów, trafiłam aż
pod same kopyta ciemnego konia. Próbując uspokoić zaniepokojone hałasem zwierzę
potarłam dłońmi jego grzywkę, szepcząc jakieś kojące słówka. Dopiero po chwili
dotarło do mnie, że znalałam już tą aksamitną sierść.
- Alaska. - odparłam wręcz dla siebie samej, w duchu radując
się, że to na niej dane było mi pojechać. Bez wahania wspięłam się na jej
grzbiet, pozbawiony siodła.
- Renee? - usłyszałam po chwili swe imię, wypowiedziane
pomiędzy stukotem końskich kopyt.
<Edward? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)