- Wiesz... - zaczęłam mówić - trochę mnie martwi fakt, że tylko ja jestem tutaj... - zaczęłam się rozglądać, a koń mnie delikatnie popchnął głową. Na jego gest się uśmiechnęłam, kończąc go czesać. Pogłaskałam go i zaczęłam się rozglądać.
- Cóż... mam dzisiaj wolne... może chcesz się przejechać? - spytałam, a ten zarżnął w znak szczęścia. Wzięłam siodło i go osiodłałam, a potem na niego weszłam. Jednym gestem ruszyłam go z miejsca i pojechaliśmy kusem w stronę... w sumie nie wiem jaką.
***
Jechałam spokojnym krokiem. Chętnie położyłam się na plecach. patrząc w niebo.
- Myślisz, że zdążymy przed siódmą? - spytałam Karino, a ten po prostu szedł. Podniosłam się, łapiąc wodzę jak na jeźdźca przystało.
- Co ty na to, by trochę przyśpieszyć? - jednym ruchem zaczął galopować. Ja zrobiłam pół siad, patrząc przed siebie. W tym momencie z lewej strony wyskoczył jeleń. Karino się spłoszył i wywalił mnie z grzbietu, a ja straciłam przytomność.
****
Obudziłam się na ziemi, trochę poturbowana, ale żywa. Wstałam, rozglądając się. Gdzie on może być...? Zobaczyłam na ziemi krew. Położyłam rękę z tyłu głowy, a gdy popatrzyłam na nią, była we krwi. Wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na ziemię. Były odciski kopyt mojego wierzchowca. Wstałam i poszłam go poszukać. Ślady prowadziły w głąb lasu. kruczenie kruków i huczenie sów trochę mnie demotywowało.
- KARINO! - krzyknęłam, rozglądając się - KARINO! - usłyszałam rżenie. Pobiegłam w tamtą stronę, gdy nagle ktoś zaczął się mrocznie śmiać. Pomachałam głową i pobiegłam w stronę rżenia. Koń cały wystraszony, utknął w winoroślach.
- Karino spokojnie - byłam przed nim, a on skakał, brykał i machał kopytami. Po dłuższej chwili, udało mi się go uspokoić - już dobrze... - pogłaskałam go, a potem popatrzyłam w winorośl, którą się zaplątał.
- Czekaj... - wyjęłam scyzoryk i uwolniłam mojego rumaka. Wsiadłam na niego.
- Dobra wracamy... - usłyszałam znowu mroczny śmiech - JUŻ! - gwałtownie zaczął galopować, a ja ledwo co utrzymałam się na nim.
***
Zaprowadziłam konia do siebie, odsiodliłam i pogłaskałam.
- Nikomu ani słowa - uśmiechnęłam się i przytuliłam rumaka do siebie, a potem poszłam do pokoju. Była ósma rano, a Bridget nie było w pokoju. Usiadłam na łóżku, wyjmując apteczkę i przyłożyłam wacik z wodą utlenioną za głową. Syknęłam, czując jak rana się czyści. Wzięłam głęboki wdech i ubrałam jakąś bluzę, by nie widać było rany. Reszta dnia była spokojna...
No prawie...
Wciąż mnie zastanawiało czyj to był śmiech...
Wtedy za sobą zobaczyłam mężczyznę, który był w masce z uśmiechem i też się śmiał tak samo szyderczo jak w lesie. Pomachałam głową, a on zniknął. Zaśmiałam się ze swojej głupoty i poszłam do stajni, by umyć Karino po dzisiejszym wypadku.
dostajesz 20 p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)