Strony

wtorek, 18 października 2016

Od Vivian C.D Marcy

- Puszczaj!- wrzasnęłam z furią. Nie podobało mi się to, ani trochę.
Szczęściem od Boga było to, że facet był zlany w trupa. Po dłuższej szamotaninie, wyrwałam mu się, co jednak nie zniechęciło mego napastnika. Wywróciłam Siedziałam na łóżku, jak posąg, nie mogąc pozbierać się po tym, co przed chwilą się wydarzyło. Dlaczego… dlaczego Marceline TO zrobiła? Przecież musi być jakieś rozsądne wytłumaczenie, ona nigdy się tak nie zachowywała, nigdy. Ułożona, spokojna dziewczyna, była całkowitym przeciwieństwem mnie. Gdybym ja ją pocałowała w ten sposób, byłoby wiadomym, że sobie żartuję, taka była moja natura, choć nigdy nie zrobiłabym tego, będąc z Noah’em. Co więc skłoniło do tego ją? Na pewno nie spodziewałabym się, że poczuję na swojej skórze drżące usta Marceline, a przynajmniej nie w takiej sytuacji… Nie w tak jednoznaczny sposób. Bo inaczej nie potrafiłam tego odebrać. W dodatku po tym, jak ujrzałam tę sytuację z boku… Na nagraniu. Przecież te jędze nie mogły się powstrzymać, przyleciały do naszego pokoju tuż po tym, jak Marceline wybiegła. Zastanawia mnie jednak fakt, jak one zakradły się pod nasze drzwi, że żadna z nas ich nie przyuważyła? Skąd wiedziały, że jesteśmy same? I że Marceline mnie… Masuje? To było takie po*ieprzone, że zebrało mi się na płacz. Dodatkowo to, co powiedziała ta zdzirowata blondyna tak mnie przybiło, że miałam ochotę skoczyć z jakiegoś najbliższego mostu.
- Sądzisz, że Noah ci wybaczy? Głupia… Na pewno nie będzie chciał zadawać się z taką s*ką, jak ty. Ja zadbam o niego lepiej…
Jej przesiąknięty kpiną i pewnym ostrzeżeniem śmiech przeciążył szalę mojej goryczy. Gdyby nie to, że odciągnęły ją skamlające o chwilę jej uwagi dziewczyny, wyszłaby z tego pokoju ze złamanym nosem.
Nie wiedziałam, co pomyśli sobie Noah, nagranie wyglądało zbyt dwuznacznie. Bałam się, że mnie porzuci, zostawi dla tej durnej blondyny, która zajmie moje miejsce. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co zrobiłam źle, cofnąć czas… Może dawałam jej jakieś znaki? Nie, nie mogłam. Nawet jeśli zachowywałam się dziwnie to przecież ja już taka byłam, nawet nie zwróciłam na to większej uwagi. Marceline tak. Nie winiłam jej za nic, to nie jej wina, że może w jakiś sposób ją do tego sprowokowałam? W dodatku musiała się czuć teraz okropnie. Z tego co mi mówiły te małpy, dopadły i ją, odpowiednio oceniły, i porzuciły. Zagubioną we własnym ciele, myślach, rozchwianą emocjonalnie… Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, jak czuła się ona. Byłam pewna, że obwiniała się za to, co zrobiła, choć cała odpowiedzialność spoczywała na mnie. Wiedziałam to. Całe życie robiłam coś źle, od samego poczęcia mnie poczynając.
Byłam zrozpaczona. Tak bardzo się nienawidziłam, skrzywdziłam dwie osoby, na których mi zależało, a to wszystko dlatego, że się urodziłam. Że w dalszym ciągu żyję. Szkoda, że nie mam nigdzie alkoholu, mogłabym się upić bez opamiętania, do nieprzytomności… Ale to nic nie da, jedynie pogorszy mój stan o dodatkowy ból głowy. Miałam siebie dość, z roku na rok zdaję sobie sprawę, że Bóg niepotrzebnie obdarzył mnie życiem, ja nie potrafię utrzymać przy sobie ludzi. Chyba miłość nie jest moim atutem, skoro nie potrafię o nią zadbać, nieprawdaż?
Wstałam lekko otępiała, posuwając się na wiotkich nogach, założyłam czarną bluzę i wybiegłam z Akademii. Czułam jak łzy cisnęły się do mych oczu, a nie mogłam pozwolić by reszta współlokatorów je ujrzała. Obawiałam się również spotkania z Noah’em… Jak ja spojrzę mu w oczy bez wylewu łez? Jak mu wytłumaczę? Co powiem? Ja przecież nic złego nie zrobiłam… A mimo to czułam się za wszystko odpowiedzialna, jakbym co najmniej przespała się z Marceline.
Miałam mętlik w głowie, starłam się go zagłuszyć, biegnąc przed siebie, nie zastanawiając się nad celem mej wyprawy. Przebierałam nogami coraz szybciej, świat rozmazywał mi się dookoła nie tylko z powodu prędkości- oczy kompletnie były zalane słonymi kroplami. Nie potrafiłam już nad nimi zapanować, co jeszcze bardziej mnie frustrowało. Dlaczego płaczę? Dlaczego ja do jasnej chol*ry płaczę?! Przecież nie straciłam Noah’a! Dalej jesteśmy razem!
- Jeszcze…- wyrwało mi się z gardła, gdy stanęłam na łące. Głos miałam zachrypnięty, ledwo dosłyszalny, przytłumiony z lekka szybkim oddechem. Słowa rozniosły się po pustej przestrzeni, i jakby na złość bądź, by bardziej mnie zdołować- zawisły w powietrzu, wypełniając moją głowę stale powtarzającym się echem.
Broda zaczęła mi drżeć, gdy doszła do mnie waga tych słów. Co jeśli on już postanowił? Że z nami koniec? Po tym wszystkim, co przeżyliśmy, razem spędzonych godzinach, nocach, dniach? Ten krótki czas ma się tak skończyć? Padłam na ziemię zrezygnowana, ukrywając głowę w rękach. Położywszy się na szorstkiej, kłującej moje policzki trawie, zdałam sobie sprawę z beznadziejności mej sytuacji. Jak zwykle, wszystko mi się waliło, a ja nie potrafiłam robić nic innego, jak tylko narzekać zamiast zebrać resztki z tego, co po mnie pozostało, ruszyć d*pę w troki i pomyśleć o innych. Nie tylko ja w tej sytuacji ucierpiałam, lecz również Marceline, która była dużo mniej wytrwała, niż ja. Co się z nią teraz działo? Gdzie przebywała? Co robiła? Czy bardzo się zamartwiała? Byłam prawie pewna, że nie ma jej na terenie Akademii, prawdopodobnie uciekła, chcąc odizolować się od ludzi tutaj przebywających- wiadomość, z pomocą filmiku, mogła się roznieść w tempie natychmiastowym.
Podniosłam się na nieco chwiejnych nogach, i z zamiarem odnalezienia dziewczyny, ruszyłam w głąb lasu. W jego wnętrzu panowała szarówka, musiałam więc wyjąć telefon i na tyle, na ile mogłam, świeciłam jego wyświetlaczem, co dawało mizerny skutek. Mimo to, twardo brnęłam dalej, a za każdym razem, gdy usłyszałam niepokojące mnie dźwięki, prawie biegłam. Po ponad pół godziny przedzierania się wśród egipskich ciemności, wywracania się prawie na twarz, dotarłam strudzona do przystanku. Fakt faktem, że z Noah’em łatwiej szła mi podróż, nawet po pijaku, choć zawsze to i tak ja nas prowadziłam. I znów, na myśl o nim, zaszkliły mi się oczy. Wkurzona na swoją słabość, walnęłam otwartą ręką w pięść drzewa, czego później bardzo żałowałam. Ręka mnie bolała, poczerwieniała, a dodatkowo nadziałam się na jakąś ostrą krawędź kory.
Ledwo zdążyłam przycupnąć na ławce przystanku, gdy podjechał autobus. Wyglądał, jak zwykle-jakby miał się zaraz rozkraczyć i rozpaść na środku drogi. Odsuwając myśl przygniatanych elementami pojazdu ludzi, wsiadłam. Widząc wolne siedzenia na samym tyle, wybrałam je, przypominając sobie, że pierwszy raz właśnie tam jechałam z Noah’em. Podróż minęła mi wpatrywaniem się w noc za oknem, co wcale nie poprawiło mojego nastroju. Zaczęłam martwić się o Marceline- była taka niewinna i zagubiona w tym świecie, że mógł ją bezpowrotnie pochłonąć, zaatakować, a ona, nie wiedząc, jak się bronić, po prostu się mu poddała. Miałam bardzo złe przeczucia…
Gdy tylko wysiadłam, zaczęłam szaleńczo biegać po ulicach, szukając miejsc, gdzie mogła ukryć się dziewczyna. Sklepy, park, czytelnie, biblioteki, kafejki, kawiarnie, uliczne ławeczki… Nigdzie ani śladu jej jasnobrązowej czupryny. Ponad dwugodzinne bieganie po całym mieście na nic! Zdołowana, usiadłam na chodniku, składając ręce pod brodą. Nieprzytomnym i zgoła zmęczonym wzrokiem, rozglądałam się dookoła, jakby to miała być ostatnia chwila na ujrzenie dziewczyny. Ale nie, takie rzeczy zdarzają się jedynie na filmach.
Odruchowo mój wzrok pobiegł pod latarnię, gdzie zauważyłam sprzedającą się młodą dziewczynę- obstawiałam, że miała nie więcej, jak dziewiętnaście lat. Moje szczęki automatycznie się zacisnęły, kiedy wsiadła do pierwszego lepszego samochodu, podciągając przy tym jak najwyżej i tak już dość kusą sukienkę. Zabrakło mi słów, by opisać, co wtedy czułam… Czy ta dziewczyna wie, co robi? Wie, jakie zagrożenia kryją się za zarabianiem w ten sposób? Nie dość, że jest narażona na różne choroby, to jeszcze istnieje duże prawdopodobieństwo, że prezerwatywa kiedyś nie wystarczy, jak było w przypadku mojej matki, i zrodzi się coś podobnego mnie. Miałam zamiar wstać, by ponownie wyładować na czymś swoje napięcie wywołane wcześniejszym zdenerwowaniem, gdy usłyszałam za sobą bełkotliwy głos, na którego dźwięk aż podskoczyłam:
- Zgubiłaś się?- zataczający się mężczyzna, padł na kolana obok mnie. Na kilometr czuć było od niego dużą ilość alkoholu, co wcale mnie nie zdziwiło, bo wyglądał na wiek Noah’a. Zdziwiło mnie natomiast kolejne zdanie, choć może bardziej zaniepokoiło…- Czy może szukać rozrywki, jak tamta?- skinął głową w stronę samochodu, który już dawno odjechał. Zaśmiał się bełkotliwie i złapał mnie mocno w talii.
się na plecy, a gdy pochylił się nade mną, wyrzuciłam nogę i kopnęłam go prosto w przyrodzenie. Nie chciałam znów, jak wcześniej czuć przy uchu jego zmęczonego życiem oddechu, widzieć tych błędnych, napalonych oczu. Wcześniej patrzyłam na niego z obrzydzeniem, jednak teraz, widząc jak wije się z bólu, trzyma krocze i wyzywa mnie od s*k, byłam w apogeum mego szczęścia. Wstałam szybko i pobiegłam przed siebie. Kierowałam się w stronę przystanku, gdyż nie widziałam sensu dalszego przebywania w mieście- może przesadziłam i Marceline wróciła do Akademii? Jeśli nie znalazłam jej w tych miejscach, bardzo wątpliwym było to, bym odnalazła ją w klubach- to nie był klimat tej dziewczyny. Nie była typem imprezowicz ki, wolała ciszę i spokój od krzykliwej muzyki i tłumu wijących się w jej rytm ciał.
Widząc z daleka na przystanku jakiś zarys osoby, zawahałam się, czy iść dalej. Jeśli to kolejny pijak? Nie zniosę drugiego jednego wieczoru. Jednak wraz z kolejnymi krokami widziałam bardziej kobiece kształty- mężczyźni nie byli bowiem tak drobni, nie mieli smukłego kształtu twarzy i… O mój Boże, jasnobrązowych włosów, lśniących w świetle księżyca. Gdy tylko ujrzałam ją, taką załamaną, z pochyloną głową, w za dużej na bluzie, bosą, potarganą, gula urosła m w gardle. To moja, moja wina! Gdybym wcześniej jej zaczęła szukać, bardziej dokładnie, nie omijając żadnego miejsca, może… Może byłaby bezpieczna.
Pokonałam szybko dzielącą nas odległość, chcąc znaleźć się jak najszybciej przy niej.
- Marceline!- krzyknęłam przerażona, bliska łez. Usiadłam obok niej, przygarnęłam do siebie i zacisnęłam rękę na bluzie nienależącej do dziewczyny. Nie mówiłam nic, chcąc opanować drżącą brodę.
Dziewczyna początkowo nie dotykała mnie swoimi rękami, jakby bojąc się ponownie skazić moją skórę swym dotykiem. Trwało t o jedynie chwilę, gdyż po chwili nie wytrzymała- ramiona zaczęły jej drżeć i wybuchnęła płaczem , zacisnęła więc na moich plecach swoje drobne, małe piąstki. Odruchowo zaczęłam głaskać ją po głowie, jakby była moją młodszą siostrą, której przed chwilą inne dziecko zabrało zabawkę. Zamiast ją pilnować po tym, jak wybiegła z pokoju, ja wolałam użalać się nad sobą… Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Marceline… Kto Cię skrzywdził?- słowa zawisły między nami, a ona odsunęła się powoli ode mnie, ocierając wierzchem dłoni zapłakaną twarz. Schowawszy ręce w rękawy bluzy, poczęła patrzeć na mnie z tak wymownym smutkiem w oczach, że prawie pękło mi serce. Powoli, lecz cichutko, powiedziała mi, minuta po minucie, co działo się z nią tego wieczoru. Mi z każdym jej słowem coraz bardziej zaciskały się dłonie w pięści. Miałam ochotę wstać, pójść do tego Derc’a, zmaltretować jego pięknusią twarz, potraktować prądem i wykastrować. Po prostu nosiło mnie- wstałam wściekła na samą siebie, zacisnęłam ręce na włosach i błądziłam po przystanku, co róż to prostując napięte mięsnie w rękach. Kolejny raz tego dnia na czymś się wyrzyłam- tym razem wyładowałam pięściami w blachę przystanku, co spowodowało, że jego uprzedni kształt został nieco naruszony. Dziewczyna podskoczyła, a ja oparłam się głową o ściankę.
- Przepraszam…- te słowa nie były skierowane jedynie do tej chwili, lecz do całego wieczoru. Zostawiłam ją, pozwalając, by ten pie*rzony du*ek wykorzystał ją dla zaspokojenia swojego męskiego ego i skrzywdził.
Wróciłyśmy najbliższym busem- Marceline była wyczerpana, roztrzęsiona i nie ukrywajmy- ja też. Wróciwszy do Akademii, nikogo nie zastałyśmy, każdy był już w łóżkach. Dopilnowałam, by dziewczyna rozgrzała się, umyła i uspokoiła. Nie protestowała nawet wtedy, kiedy usiadłam na brzegu jej łóżka, przykryłam kołdrą pod samą szyję i odgarnęłam włosy z twarzy. Popatrzyłam jej uważnie w oczy, by skupiła swoją uwagę na tym, na czym najbardziej mi zależało.
- Nigdy nie ufaj obcym.- wyszeptałam, a cisza panująca wokół nas, zdawałoby się, że zgadzała się ze mną.
Wstałam powoli i zostawiając Marceline z myślami, poszłam do łazienki.


Marcuś? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)