Strony

czwartek, 22 grudnia 2016

Od Noah`a - Zawody

Czując jak chłód przedostaje się do pomieszczenia, zerknąłem w stronę dużego, przysłoniętego zasłoną okna, równocześnie je przymykając. Na zewnątrz było wciąż ciemno, pomimo późnej jak na jeźdźców pory, a na dodatek deszcz padał wprost pod wiatr. W tle, pomiędzy niskimi zabudowaniami, stało kilka przyczep, którymi mieliśmy się przedostać na zawody, położone w odległym mieście. Pomimo niesprzyjających warunków pogodowych, konie nadal kłusowały po przysłanych mgłą łąkach, przykrytych dodatkowo gęstą, pyłową zamiecią. Do wprost zimowego klimatu brakowało jedynie śniegu, choć i to zjawisko czekało na nas w Naples, gdzie, choć również panuje ciepły, florydzki klimat, można było doświadczyć opadów w postaci białych płatków. Z racji, że do miasta dzieliła nas odległość w przybliżeniu trzech godzin, osoby startujące zaczęły zmierzać w kierunku stajni, opatulając się ówcześnie ciepło, jak i dokładnie. Nie mogąc odstawać od reszty, maszerowałem powolutku w kierunku największej ze stajni, ubrany w jak zwykle ciemnoszare ubranie, okrywające praktycznie każdy mój tatuaż, co było niewątpliwie nie lada wyzwaniem. Na światło dzienne ukazane zostały moje jedynie wydziarane dłonie, jak i te tatuaże dekorujące moją szyję. Jak widać, nie będzie takiego momentu, w którym bym chociaż wyglądał na schludnego, przykładnego obywatela. We wcześniej wspomnianych dłoniach, z niezwykłą uwagą niosłem ciężki, wypełniony wrzącą herbatą kubek, chuchając na niego z każdej ze stron, co by na ziemię nie spadła ani jedna kropelka. Ostatecznie stanąłem na korytarzu zmoczony jedynie deszczem, w duchu bijąc sobie triumfalne brawo, niewątpliwie dodające mi otuchy. W ciemnym, przykrytym pojedynczymi pajęczynami kącie, stała wysoka, czterokopytna istota, wlepiając we mnie swe duże, mądre ślepia. Postawiając napój bogów pod boksem, uchyliłem delikatnie wejścia do niego, skracając dzielący nas dystans. Klacz, nie chcąc widocznie mojego towarzystwa, momentalnie wyciągnęła pysk przez otwór w ścianie, kłapiąc tuż obok mnie zębami. Odetchnąłem z ulgą, kiedy chybiła, pozostawiając mnie dzięki temu w nienaruszonym stanie.
Na jej terytorium wkroczyłem powolnym, choć pewnym krokiem. Na ramieniu zawieszony miałem należący do niej kantar wraz z uwiązem, obie te rzeczy w kolorze przyjemnego dla oka, satynowego wręcz, szmaragdu. Nim zdążyłem na dobre rozłożyć szeroko swe ręce, Silence podskoczyła jakby na tylnich nogach, przecinając znowuż powietrze przednimi. Mając wciąż szeroko rozszerzone chrapy, przez które szybko, i jakże nerwowo wydmuchiwała kojące powietrze, znowu wróciła w stronę kąta pomieszczenia, przyglądając mi się bacznie. Choć oszołomiony nagłym wybrykiem hanowerki, wciąż byłem pewny swych kroków, podczas zakładania na jej pysk kantara. Delikatnie gładząc pobudzoną jasnogniadoszkę, w końcu wyprowadziłem ją na zewnątrz, spotykając tam resztę zawodników. Spoglądali na mnie spode łba, a i do mnie samego dobiegł szept niezadowolenia, spowodowany moim spóźnieniem. Podniosłem jedynie w geście kapitulacji ręce, pośród tłumu odnajdując jedną z instruktorek, która to postanowiła pojechać ze mną. Reszta dzieliła się po dwie - trzy osoby, ustalając, kto pojedzie w jakiej przyczepie.
Jak można się spodziewać, Silence sprawiała nie małe trudności. Pomimo, że w środku czekała na nią ciepła, obszerna przegroda z siatką wypełnioną po brzegi sianem, a obok przysypiał dotrzymujący jej towarzystwa Napoleon, bardzo niechętnie stawiała kroki po metalowej rampie, tym samym skazując mnie na deszcz. Nieco już poddenerwowany, oddałem uwiąz w ręce wcześniej wspomnianej instruktorki - Mii, mogącej być w rzeczywistości moją siostrą, a dla innych w moim wieku nawet partnerką, gdyż nie dzieliła nas ani duża różnica odnośnie wieku, jak i charakteru. Po kilku próbach zmagań, klacz posłusznie weszła na wskazane przez nas miejsce, choć z początku nerwowo obserwując otoczenie przez małe, przybrudzone okienko, znajdujące się po jej prawym boku. Będąc pewnym, że Sil'ka jest bezpiecznie załadowana, wróciłem pod boks upijając łyka już wystygniętej herbaty, co jedynie świadczyło o wadze upływającego czasu. Przypomniawszy sobie o niezbędnych rzeczach, takich jak komplet wraz z siodłem i ogłowiem, szybko pobiegłem w kierunku cieplutkiej siodlarni, gdzie o mały włos wpadłbym na drobną blondynkę, nawiasem mówiąc przerażoną moim nagłym, niespodziewanym wtargnięciem. Ostatecznie dotarłem za kierownicę kwadrans później, uprzednio zabezpieczając przed podróżą zarówno sprzęt, jak i swoje własne ubranie.

Jakby atrakcji było mało, czas bardzo nam się dłużył, a żadne umilacze czasu nie spełniały naszych oczekiwań. Radio jedynie zagłuszało nasze myśli, końskie rżenie stało się nieuniknioną udręką, a i deszcz zasłaniał nam jakąkolwiek, normalną widoczność, powodując, iż musiałem naprawdę mocno wytężyć swój wzrok. Jednym uchem słuchałem warkotu silnika, szukając w nim jakiś nieprawidłowości, a drugim starałem się udawać zainteresowanego monologiem Mii, od czasu do czasu przytakując głową. Blondynka, choć uczyła młodych adeptów jeździectwa westernu, analizowała na głos możliwą trasę, jaką mogliby postawić organizatorzy. Wszystko jednakże ucichło z momentem, w którym to wszystkie nasze przyczepy, jadące aż z Miami, dotarły na biały, kamienisty podjazd. Stajnia dorównywała poziomem rozwinięcia naszej, wprawiając większą część naszych jeźdźców w osłupienie. Początkowy szok minął, kiedy to konie zaczęły się niecierpliwić, widząc innych przedstawicieli swego gatunku już "na wolności". Ostatecznie, koło godziny trzynastej, wszystkie konie stanęły w specjalnie postawionych namiotach, gdzie uszykowane były boksy. Podczas gdy Silence wraz z innymi końmi radowała się na widok musli i nowego, ciekawego miejsca, my powoli wyciągaliśmy sprzęty, kładąc je pod boksami.
- Zdejmiesz jej ochraniacze? - Spojrzawszy błagalnym wzrokiem na instruktorkę, wskazałem na materiał wciąż okrywający zarówno kopyta klaczy, jak i jej ogon. Zapinane na rzepy ochraniacze powinny być już dawno zdjęte, a i kobyła winna być rozprostować swe kości. Ostatecznie Mia wszystkim się zajęła, podczas gdy ja dostarczyłem wszystkie potrzebne dokumenty do punktu zgłoszeń, otrzymując dzięki temu numerek, pod którym mieliśmy startować. Widząc jak na jednym z placów rozkładane są przeszkody, podążyłem w ich kierunku, zwabiony różnokolorowymi drążkami, niewątpliwie przyciągającymi wzrok przechodniów. Po chwili znana była już mi kombinacja, wprawiająca mnie nawiasem mówiąc w delikatne osłupienie. Nigdy wcześniej nie jeździłem na hanowerce, więc co dopiero mówiąc o startach, podczas których skakane miały być ponad metrowe przeszkody? Chociaż właściciele zapewniali, że klacz jest stworzona do współpracy z moją osobą, skazany byłem na jej talent i technikę, co zdążyłem zauważyć na treningach, podczas których wykazywały niezwykłe zainteresowanie przeszkodami, lecąc nad nimi niczym leciutkie, nic nie ważące piórko. Pozostało mi więc jedynie odmówić pacierz, wyczyścić pastą siodło i wybrać jeden z dwóch kompletów - nie ukrywam, miałem nadzieję, że nadrobimy ewentualne niedoskonałości prezencją. Widocznie pomagająca mi instruktorka sądziła podobnie, gdyż kiedy wparowałem do namiotu z papierami, zastałem ją rozdzielającą grzywę gniadoszki na kilka, równych odcinków, przygotowując kosmyki do wykonania koreczków. Podczas gdy Mia plotła warkoczyki, następnie zawiązując je niebieskimi gumeczkami, ja chwyciłem za zgrzebło w podobnym odcieniu, a dzięki szybkim ruchom mej dłoni pozbyłem się w dość szybkim czasie z niej powierzchownego brudu, co okazało się być łatwiejsze, niż zdawało się w akademii. Odpicowana klacz przymykała delikatnie swe powieki, obserwując całą sytuację spod swych długich, czarnych jak noc rzęs. Ku naszemu zadowoleniu, kopyta były do jedynie malutkiej korekty, którą na szczęście udało się wykonać kopystką. Blondynka, widząc jak klacz odpływa w nieznane, niewątpliwie pobudziła ją, wkładając wprost do jej pyska wędzidło, co niestety niezbyt się jej spodobało, a i efekt był natychmiastowy. Stępując więc z nią w środku boksu, oczekiwała, aż zajmę się zakładaniem owijek i doborem wariantu kolorystycznego. Ostatecznie, po chwili zagwostki, zdecydowałem się na granatowy komplet, wręcz idealnie współgrający z jej niebanalną maścią. Po około trzech minutach więc, mocowałem się z zawinięciem jedwabnego materiału, który w założeniu miał chronić masywne kopyta Silence przed ewentualną kontuzją, jak i przegrzaniem ścięgien. Sprężając już swe kroki, okryłem jej grzbiet czaprakiem z jednej z najnowszej kolekcji, który znowuż podarowała nam na przejazd Lily, niestety tym razem nie startująca.
- Jeszcze nauszniki, Noah. - Wyparowała Mia, luzująca uścisk swych dłoni na wodzach, ponownie już odpinając spod pysku klaczy wszelkie paski nie paski, wkładawszy pod naczółek wcześniej wspomniany, błękitny materiał. Zapinając z powrotem ogłowie, drugą ręką pomagała mi podciągnąć lekko nadszarpnięty popręg, powoli mający dość swego żywotu. Jednakże, na pewno nie stracił do jego kontynuacji tylu chęci, aniżeli straciłem ja w tamtym momencie, kiedy to strzemię z hukiem opadło na ściółkę.

~*~

Na 19 grudnia 2016
, 23:40
Zgłoś nadużycie
Nieprzeczytane od tego miejsca
Na plac dotarliśmy niecały kwadrans później, już zwarci i gotowi - jako, że zdecydowałem się na klacz w błękitnych odcieniach, sam byłem skazany na niebieską kamizelkę i uniwersalne, czarne oficerki wraz z bryczesami. Całość dopełniały niebiesko-czarne rękawiczki, całkiem pasujące do reszty.
Na sąsiednim placu kończyły się poprzednie konkurencje - nastać miała następnie przerwa, podczas której mieliśmy czas na rozprężenie, gdyż na nasze nieszczęście, startowaliśmy jako pierwsi, co było nie lada wyzwaniem. Po kilku minutowej rozgrzewce w kłusie nastał moment, w którym zdecydowałem się na przeskoczenie niskiego, wręcz niezauważalnego dla sporych rozmiarów klaczy oksera. Ostatecznie, nim zdążyliśmy zagalopować w narożniku, nasz numer został wywołany na parkur.
~*~
Silence, czując na sobie wzrok widzów, podczas wjazdu na środek parkuru przestąpiła z nogi na nogę, nieoczekiwanie zarzucając do góry łbem. Nim się obejrzałem, przednimi kopytami oderwała swe jestestwo od ziemi, powodując, iż o mało co nie pocałowałem się z śnieżnobiałą, kwarcową powierzchnią. Przypomniawszy sobie o miejscu, w którym mimo wszystko się znajdowaliśmy, szybko zebrałem skórzane wodze w obie dłonie, z powrotem naprowadzawszy klacz na środek. Ukłoniwszy się, dookoła nas zabrzmiał przenikliwy, jakże nieprzyjemny odgłos dzwonka, oznajmiający nam o rozpoczęciu naszego przejazdu.
Po przeskoczeniu pierwszej przeszkody, zaczął mierzony być czas - nasz jeden, najpoważniejszy przeciwnik. Stuczterdziesto centymetrowa stacjonata była mocnym rozpoczęciem konkursu - zazwyczaj zaczynało się od niziutkich przeszkód, na oko dziewięćdziesiącio centymetrowych, przy których ta, była niewątpliwie kolosalnych rozmiarów. Przeskoczona została jednakże jednym, zgrabnym susem, a pył spod kopyt hanowerki wlókł się za nami aż do przeszkody czwartej, poprzedzonej dwoma przeszkodami - okserem i kopertą, przy czym ta druga była małych rozmiarów (jeśli porównywać ją w stosunku do innych). Zaskoczeniem dla nas okazał się pierwszy, jeden z dwóch szeregów, składający się z stacjonaty i ciut, ciut wyższego oksera. Silence - do tej pory płynnie płynąca po ziemi - nagle zaczęła wyłamywać tuż na odcinku przed szeregiem. Nie zostało to uznane jednak za nieposłuszeństwo, gdyż kręciłem woltę już spory odcinek wcześniej, jak gdyby przeczuwając jej niecne zamiary. Utratek kilku, ważnych sekund okazał się być jednakże efektywny - nakierowana na środek stacjonaty, miała jedynie dwie opcje - albo ją ładnie przeskoczyć, nie zawodząc mnie przy tym, albo po prostu w nią wjechać, co byłoby opłakane w skutkach, właszcza przy wszechobecnym, szaleńczym pędzie. Ostatecznie, kluczowy okazał się być mój dosiad i lekka, aktywna łydka - dzięki temu, plus nienaruszonym kontakcie, klacz posłuchała moich błagań, zostawiając cały ten cholerny szereg za sobą.
Wtem należało delikatnie odbić na lewo - przed nami ustawiony został rów z wodą, szeroki na długość ponad metrową, co jedyne było pewne. Choć z początku gniadoszka spłoszyła się na widok wody, o odcieniu przypominającym nasz komplet, ostatecznie raz, a jakże dosadnie, pokonała i tą przeszkodę, galopując w stronę prawą - gdzie czekały na nas trzy przeszkody, nazwane kolejno; 8a, 8b oraz 8c. Kolejny szereg był już nieco niższy, a również z racji większej ilości przeszkód - dłuższy. Słysząc urywany, przyspieszony oddech klaczy, moje serce biło jak po maratonie, kiedy to kobyłka zahaczyła jednym z przednich kopyt o drąga - obił się delikatnie o słupka, nie spadając jednakże przy tym. Wybita przez to z rytmu, musiała skrócić swe foule w galopie, aby nie staranować kolejnych przeszkód.
Przed nami wyrósł niemalże półtora metrowy tripplebar - jak do tamtej pory, była to najwyższa przeszkoda, nie sprawiająca właściwie Silce żadnych oporów. Gdyby nie fakt, że rozkojarzona była przez głośno grającą muzykę, nie umiejącą się zachować publiczność, czy też inne, galopujące nieopodal konie, przyspieszyłaby znacznie kroku, prędzej znajdując się przy murze - skakanym przeze mnie z zamkniętymi oczami.
Nim się właściwie obejrzałem, została już jedna przeszkoda - dwa razy oglądałem się po torze, nie będąc pewnym, czy aby na pewno dobrze pojechałem. Słysząc jednakże wiwaty i pokrzepiające słowa komentatora odetchnąłem z ulgą, wiedząc, iż mamy to już za sobą. Przejechawszy jeszcze jedno kółko galopem, obserwowałem, jak na parkour wjeżdża kolejna para - Aleksandra i Versace, który swoim urokiem osobistym przewyższał wszystkie, dużo wyższe konie. Zaśmiałem się w duchu, wiedząc, że jak na razie wygywamy - w końcu jechałem jako pierwszy. Tak więc, z nieznikającym uśmiechem na twarzy, zjechałem na rozprężalnie, gdzie wraz z gratulacjami, otrzymaliśmy derkę od blond instruktorki. I, choć wydawało mi się, że to wszystko trwało całą wieczność, bilbord wyświetlający mój nagrany przejazd utwierdził mnie w tym, że mimo wszystko mieliśmy jakąkolwiek, szansę na wygraną. Pozostało czekać, pomimo, iż ciekawość zżerała mnie od środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)