Strony

środa, 18 stycznia 2017

Od Alexandry C.D Edwarda

-Musimy uciekać. - Złapałam Edwarda za rękę ciągnąc w stronę okna.
-Uważaj na szk....- Nie miałam zamiaru przeciskać się między kawałkami szkła. Przytrzymałam się okiennicy i kopnęłam w spróchniałą ramę, która po sekundzie spadła na ziemie roztrzaskując się na drobne kawałeczki. -Można i tak.
Brunet nie wahał się ani chwili skacząc w dół. Stanęłam na parapecie zerkając niepewnie na ziemie.
-Skacz! Złapie cię, obiecuje! - Chłopak wyciągał ręce w moją stronę, a słysząc głosy zbliżające się szybko w moim kierunku zamknęłam oczy odbijając się lekko od parapetu. Sekunda wystarczyła, żebym znalazła się w ramionach Edwarda, który odstawił mnie na ziemie i zaczął gdzieś prowadzić.
-Matt debilu oni uciekają!- Przyspieszyliśmy do biegu wpadając do jednej ze stajni.
-Caleb, gdzie jesteś? - Rżenie przerażonych koni skutecznie nas zagłuszały, jednak na szczęście na korytarzu pojawił się Caleb. Chłopak pomachał do nas, a my ruszyliśmy w ślad za chłopakiem.
-Tu jest ponad trzydzieści koni, jeśli je teraz zostawimy możemy ich już nie zobaczyć. Albo spadamy z naszymi końmi, albo staramy się jakoś obezwładnić tych debili. - Zaszyliśmy się w jakimś pustym boksie obmyślając plan.
-Ja bym zaryzykowała, nasze konie daleko nie pojadą w tym stanie. Caleb zawiadom ludzi z akademii i sprowadź ich tu. My się postaramy ich unieszkodliwić. - Przedstawiłam chłopakom mój pomysł, na który po dłuższych namowach przystali. Cal był w drodze po pomoc, natomiast my przeciskaliśmy się między zagrodami pełnymi końmi szykując element zaskoczenia. Złodzieje zaczęli wyprowadzać konie, w czym postanowiliśmy im przeszkodzić. Edward zajął się jednym wyjściem, ja drugim.
-Nie przeszkadzam wam panowie? - Zapytałam opierając się o drzwi.
-Ty mała zdziro stąd już nie uciekniesz. - Zostawili konie podbiegając do mnie. Wspominałam, ze trenowałam walkę wręcz? Nie? W takim razie kilka lat poświęciłam na treningi. Teraz się to opłaciło, bo po paru minutach oprychy leżeli nieprzytomni na ziemi. Związałam ich jakimiś linami zaciągając do siodlarni. Edward poradził sobie równie dobrze, jednak na jego policzku pojawił się nowy siniak. Pokręciłam głową delikatnie przejeżdżając dłonią po obitym miejscu.
-Trzeba wyprowadzić konie, podepczą się w tych zagrodach. Znaleźliśmy jakieś uwiązy i po kolei wychodziliśmy na zewnątrz wraz z wierzchowcami przywiązując je do ogrodzenia. Lepsze to niż gnieżdżenie się w małym boksie z odstającymi prętami. Po pół godzinie, kiedy większość koni była na zewnątrz na podwórko wjechała policja, karetka, weterynarz wraz z przyczepami akademii. Lekarze zaprowadzili nas do karetki, gdzie opatrzyli wszystkie rany. Reszta natomiast zajęła się dobrem koni. Pierwsze dwukonne przyczepy wyruszyły już w podróż powrotną do domu. Edward usiadł obok mnie okrywając kocem. Na dworze było dość ciepło, jednak kiedy adrenalina zaczęła opuszczać moje ciało pojawiła się na nim gęsia skórka. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka, który ostrożnie gładził mnie po włosach.
-Gdyby ci się coś stało, nie darowałbym sobie.- Szepnął, a ja się w niego wtuliłam.
-Wszystko jest w porządku... Chce już tylko wrócić do akademii.
-Dobrze Kochanie.- Pocałował mnie w czubek głowy. Ale wiecie jest taki moment, że myślicie, ze gorzej już być nie może, a zawsze jest tragiczniej. W tym przypadku też tak musiało być. Podbiegł do nas Sam, który z powodu zadyszki nie był wstanie nic powiedzieć. Ruszyliśmy za chłopakiem, który zaprowadził nas do jeden z zagród. Zerknęłam do środka i zamarłam. Angel leżał na słomie spocony i cały pokopany. Wyrwałam się z objęć bruneta klękając przy łbie wałacha.
-Co z nim? - Zerknęłam na starszego mężczyznę, który badał trakena. Łzy spływały po moich policzkach. Głaskałam go po chrapach ścierając słone krople, które jedna po drugiej pojawiały się na moich policzkach.
-Przykro mi, ale najlepszym wyjściem dla niego będzie uśpienie. - Lekarz powiedział to z taką łatwością, a ja czułam się jakby ktoś odebrał cząstkę mnie. Skinęłam głową, zgadzając się na skrócenie męczarni Angela. Weterynarz podał mu zastrzyk, kiedy ja nadal siedziałam na ziemi trzymając na kolanach łeb wierzchowca. Gładziłam go przez cały patrząc na unoszącą się klatkę, która z każdą chwilą zwalniała.
-Kocham cię. - Szepnęłam przytulając się po raz ostatni do szyi trakena, który zarżał i zamknął oczy. Ludzie stali wokół zagrody przyglądając się rozgrywanej akcji, jednak ja nie zwracał na nich uwagi. Wreszcie po jakimś czasie wstałam od razu wpadając w ramiona Edwarda. W tym momencie wybuchłam płaczem, który dusiłam w sobie.
-Ciiii juz spokojnie. - Szeptał gładząc mnie po plecach. Nogi uginały się powoli pod ciężarem mojego ciała, a brunet kurczowo trzymał mnie w talii. Od zeszłego wieczora oboje przeżyliśmy wiele, a ja dopiero teraz zrozumiałam, że dochodzi wieczór. Przez spróchniałe deski przebijały się promienie zachodzącego słońca rzucające magiczną poświatę na wszystkie rzeczy. Zerknęłam na Edwarda, który patrzył na mnie ze współczuciem i troską. Mój organizm dał powoli znaki braku energii.
-Chcesz wracać? - Zapytał, a ja tylko skinęłam lekko głową.


Edward taka drama

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)