Rzuciłam swoją torbę na łóżko, nie dbając o to by zabrać się
za jej rozpakowywanie. Na chwilę obecna byłam zbyt podekscytowana, żeby myśleć
o czymś tak przyziemnym jak układanie ubrań, przeglądanie szafek czy nawet
jedzenie. To wszystko było obecnie czymś, bez czego mogłam się z całą pewnością
obejść.
Wybiegłam z pokoju i dopiero przy drzwiach wyjściowych z
pokoju przypomniałam sobie, że pasowałoby zamknąć drzwi… no i ludzie, których
mijałam dziwnie na mnie patrzyli, szczególnie, kiedy klepnęłam się w czoło w
celu upomnienia samej siebie.
Zamknąć drzwi poszłam już wolniej, choć nadal szybko i jakby
lekko nerwowo, zabrałam też torbę, o której oczywiście zapomniałam w pierwszej
chwili. To wszystko przez to, że chciałam już wyjść, wszystko obejrzeć, być
wszędzie na raz. Tak, to ostatnie bardzo by mi się przydało, szczególnie kiedy
stałam chwile w miejscy zastanawiając się czy iść pierw w prawo czy w lewo. W
końcu ruszyłam w prawo i cały czas musiałam przypominać sobie, że nie powinnam
biegać jak wariatka, z otwarta buzią. Udawało się… aż do momentu, kiedy moim
oczom nie ukazał się padok, a którym spokojnie pasły się wierzchowce.
Podbiegłam do ogrodzenia i nie minęła chwila, a wspięłam się
na nie, żeby na nim przysiąść. Nie myślałam w tym momencie o tym czy spadnę,
czy tak wolno… Po prostu chciałam być jak najbliżej nich!
I wtedy właśnie moim oczom ukazała się moja miłość. Ogromne,
czteronogie cudo o czarno-białej sierści. Nie mogłam wyjść z zachwytu,
szczególnie kiedy koń podszedł do mnie, najwyraźniej zaciekawiony intruzem,
jakim niewątpliwie byłam.
- Hej przystojniaku – powiedziałam do niego i wyjęłam z
torby jabłko. – Chcesz trochę?
Koń, ku mojej radości, wziął smakołyk, a co więcej zbliżył
się, jakby czekając na pieszczoty, których mu nie żałowałam. Gładziłam tak
przez chwilę długa grzywę, poklepywałam go po boku, który nadstawił.
Rozejrzałam się uważnie, bo w mojej głowie zrodził się mały
plan. W końcu koń mógł do kogoś należeć… I to do kogoś, kto mógłby sobie nie
życzyć tego, co miałam zamiar zrobić. Było raczej spokojnie i pusto. Wdrapałam
się więc na ogrodzenie i… oparłam o grzbiet dłonie, żeby zaraz podciągnąć się i
wdrapać wyżej. Rozsiadłam się wygodnie na końskim grzbiecie zadowolona niczym
małe dziecko z tego, że on mi na to pozwolił.
- Jakiś ty wielgachny o kochany – stwierdziłam i położyłam
się, tuląc do muskularnej szyi zwierzęcia.
<Nakryje mnie ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)