Strony

czwartek, 9 lutego 2017

Od Aleksandra C.D Jade - zadania 2, 5 i 14

- Widzisz? Nawet mały cię budzi – zaśmiałem się kiedy Kociak zaczął pacać swoimi małymi łapkami dłoń Jade.
- Jeszcze chwilkę, no… - jęknęła więc z westchnieniem ułożyłem się obok niej na skotłowanej an podłodze pościeli.
- Herbata ci wystygnie… i spóźnimy się na śniadanie… - stwierdziłem jednak po kilku minutach i wsunąłem dłoń pod okrycie, żeby znaleźć talię dziewczyny.
- Dobrze, już dobrze… Wstaję… - stwierdziła i wygramoliła się z pościeli. Przy okazji zarobiłem kuksańca, oczywiście całkiem przypadkiem.
Jade pognała do łazienki, a ja pozbierałem nasze rzeczy, które potrzebne miały nam być na zajęciach. Na śniadanie jako tako zdążyliśmy, ale zjeść musieliśmy je już w niemałym pośpiechu.
Zajęcia minęły dość szybko, choć nie należały i tym razem do szczególnie pasjonujących. Jade wydawała się dalej nico zmęczona, chyba trzeba będzie zacząć ją wcześniej wysyłać do spania, szczególnie, że tym razem to, że się nie wyspała było moją winą. Poprzedniego wieczora zwyczajnie nie potrafiłem się od niej odkleić…
Po zajęciach wybraliśmy się do stajni. Pewnie ruszyłem do jednego z boksów, szerokim łukiem omijając sąsiedni, należący do gryzącej bestii. Miałem zamiar pomóc przy czyszczeniu koni i być może wybrać się z moją ukochaną blondyneczką na małą przejażdżkę, która z całą pewnością poprawi jej humor.
Jade w siodle zapominała o wszelkich troskach. Odprężała się i dawała ponieść chwili. Czasami wręcz nie istniało dla niej nic, tylko ona i wierzchowiec pod nią. Zastanawiało mnie to bardzo, bo ja nie miałem nigdy czegoś, co aż tak by mnie absorbowało.
- Co jest do…? – zacząłem, bo usłyszałem trzask, później poczułem tylko jak trafiły mnie drzwiczki boksu i to ze sporą siłą. Zaraz później przyszedł okropny ból w lewej ręce, następnie w plecach, którymi przyrżnąłem w podłogę.

- Aleks… - usłyszałem tuż obok ucha kiedy ciemność jakoś przestała być przyjemna, a po moim ciele rozszedł się ból, szczególnie kiedy postanowiłem się zwyczajnie poruszyć.
- Co się stało? – spytałem i chciałem się unieść, ale Jade mi an to nie pozwoliła.
- Ktoś wprowadził Versace do nie tego boksu… Ja nie wiem kto, ale jak go dorwę to nogi mu z dupy…! – warczała.
- Spokojnie… Słońce… - wyszeptałem i uniosłem dłoń, żeby pogładzić jej blady policzek.
- Ta kopytna chol*era kopnęła drzwiczki… Nimi dostałeś… Jak cię zobaczyłam jak tam leżysz…
- Spokojnie – przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
Okazało się, że nie wszystko było tak całkiem dobrze, bo zarobiłam na tyle mocno, że moją lewą rękę trzeba było wsadzić w gips, do tego miałem spor siniaków i nabiłem sobie ogromnego guza. Byłem do tego nieprzytomny przez dwie godziny i nie tylko Jade poważnie się o mnie martwiła. Udało mi się jednak wyjęczeć spędzenie nocy w swoim pokoju zamiast pokoju medycznego. Moja ukochana zaręczył przy tym, że z oka mnie nie spuści i gdyby tylko cokolwiek się ze mną działo będzie od razu informować pielęgniarkę.
- Nie mdli cię? – spytała ledwie weszliśmy do pomieszczenia. Tak, maiłem uważać na zawroty głowy, mdłości i problemy z widzeniem mogąc e świadczyć o wstrząsie mózgu…
- Nie… To nic. Tylko muszę nieco odpocząć. Nie masz się czym martwić, naprawdę – znów chwyciłem ją i zamknąłem w ramionach. Teraz była mi potrzebna tylko chwilka odpoczynku z nią blisko mnie, nic więcej.
Kolejne dni były… niezbyt ciekawe. Nie dość, że miejsca, które poobijałem się odzywały to jeszcze pod gipsem swędziało tak, że miałem ochotę go przegryźć własnymi zębami. Jade chodziła na zajęcia i robiła notatki, żebym mógł choć tak być na bieżąco. Niechętnie mnie oczywiście zostawiała i chwilami była wręcz nadopiekuńcza. Czasami musiałem jej przypominać, że to tylko ręka w gipsie, a nie śmiertelna choroba. Tak czy inaczej spor siedziałem w pokoju, bawiłem się z Kociakiem i obejrzałem multum filmideł. Czasami wybierałem się na spacery, ale jak miałem nakaz trzymanie się z dala od stajni… Przynajmniej na jakiś czas. Nie, żeby mi się tam spieszyło.
Nuda trwałaby dalej gdyby nie to, że instruktorzy poinformowali moją ukochaną o zawodach. Ktoś odpadł i potrzebowali dodatkowej osoby do reprezentacji akademii.
- Nie ma takiej możliwości… zostaję – stwierdziła moja ukochana uparcie.
- Jede… Naprawdę nie powinnaś zostawać. Przecież wiesz, ze dasz tam sobie radę. Pokażesz wreszcie na co cię stać… nikt tak and końmi nie panuje jak ty.

- Ale nie zostawię cię samego…
- Kotku, nie jestem inwalidą. Dam sobie radę przez te trzy dni, naprawdę… Wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Zobaczysz – zapewniałem.
Tak też przekonywać musiałem ją niemal cały dzień, aż w końcu dała za wygraną. Wiedziałem, że zależy jej na tych zawodach. Miałem wrażenie, że coś się w niej otworzyło… Jade miała naturalny talent do obchodzenia się z końmi. W gruncie rzeczy skupiała się obecnie and opieką nad nimi, ale czasami zdawało mi się, że chciałaby czegoś więcej… Czegoś, po co tu przyjechała, co chciała osiągnąć, a co zaniedbała nie wiedzieć czemu… Zdążyłem ją poznać na tyle, że nie potrafiła tego przede mną już od tak ukryć. Zależało mi też na niej jak na nikim innym wcześniej i chciałem, żeby była szczęśliwa, żeby realizowała swoją pasję taką, jaką miała być na początku gdy była tylko marzeniem.
- Gdyby cokolwiek się działo od razu dzwoń… - nakazała mi po raz już setny, a przecież miała już zaraz wsiąść do autokaru, który miał zabrać wszystkich na miejsce.
- Kochanie… Ja naprawdę umiem o siebie zadbać – rzuciłam na co zgromiła mnie wzrokiem i miałem nieodparte wrażenie, że ma ochotę mi przyłożyć.
- Tak, tak… widzę właśnie… - wskazała na gips, który miał być zdjęty dopiero za jakiś czas.
- Dobrze, obiecuję, że gdyby coś się działo to od razu, z miejsca zadzwonię – ułożyłem prawą dłoń na sercu.
- No dobrze… wierzę, bo muszę – stwierdziła i poganiana przez innych wsiadła do pojazdu.
Stałem jeszcze machając jej aż autokar zniknął mi z pola widzenia. Była godzina wczesno poranna, a ja nie miałem żadnych konkretnych planów… Zapowiadał się zwyczajny, nudny dzień.
Wróciłem do pokoju i puściłem sobie kolejny film z listy i tak już naciągniętej jak tylko było można. To co działo się na ekranie jakoś mnie nie ekscytowało… Do tego Kociak uśpił się na dobre i nawet nie miałem się z kim pobawić. Ruszyłem na śniadanie… W stołówce siedziałem chyba wieki , a przynajmniej tak mi się zdawało. Wybrałem się nawet na zajęcia i starałem się robić notatki… Wychodziło mi słabo, bo bez Jade zwyczajnie mi się nudziło. Z resztą instruktorka sama niemal przysypiała, a słuchaczy miała ledwie kilku, bo reszta była na zawodach. Miałem wrażenie, że zaraz do nas wypali czymś w stylu: „Po co tu przyleźliście? Miałabym wolne, gdyby nie wy…” . W końcu zdecydowałem się więc na nic innego, jak spacer.

Błądziłem bez celu dłuższą chwilę, aż mimowolnie skierowałem się w stronę padoków. Po drodze nie widać było żywej duszy… Wszyscy byli albo w pokojach, albo na zawodach, a tylko ja włóczyłem się bez celu. Do czasu kiedy usłyszałem rżenie. Nie myśląc za długo pognałem do jego źródła…
Dysząc ciężko stanąłem jak wryty. Na skraju lasu ujrzałem lezące zwierze. Był to nie kto inny jak Versace we własnej, wiecznie wkurwionej osobie… Tym razem jednak było z nim źle.
Ostrożnie podszedłem bliżej i zobaczyłem, ze ogier zaplątał się w nic innego jak sidła… Nie miałem pojęcia co za idiota je tu zostawił, Anie dlaczego koń biegał samopas, ale to nie było teraz ważne. Z pyska mojego czteronogiego wroga puściła się piana, widać było, że męczył się tu od kilku godzin, próbując wyrwać, ale ból i zmęczenie zrobiły swoje. Najgorsze było to, że szarpnął się znów ledwie się zbliżyłem.
- Spokojnie… Tym razem proponuję małe zawieszenie broni… - stwierdziłem, spoglądając w łypiące na mnie z nieukrywaną niechęcią, ale i strachem oko zwierzęcia. – Uspokój się… nie zrobię ci nic… - mówiłem łagodnie, po czym zakląłem siarczyście gdy znów się szarpnął zaciskając mocniej pętlę, w której była nie tylko jego szyja, ale i przednia prawa noga. Nie miałem pojęcia jakim cudem on to zrobił, ale zaplątał się całkowicie. Szybko jednak zdołałem się uspokoić i chwyciłem za drut, starając się poluzować go jak tylko umiałem.
Powoli, upominając co chwilę kopytnego, kawałek po kawałku luzowałem obręcz. Nie było to łatwe, szczególnie, że koń odczuwał niemały ból. Drut wciął się w jego ciało pozostawiając na nim spore szramy, z których sączyła się krew. Strach i zmęczenie jednak przeważyły, sprawiając, że koń był spokojniejszy niż powinien… W pewnym momencie nawet przeraziłem się nie an żarty, kiedy zastygł jakby zdjęty paniką i nie poruszał się wcale.
- No już… wstawaj… - ponaglałem kiedy drut można było wreszcie odrzucić na bok.
Versace jednak ani o tym myślał. Struchlał, dysząc ciężko. Obawiałem się, że jest z nim naprawdę źle… Chwile później jednak podniósł się i wstał niespokojny, gotów pierzchać, choć sprawiło to tylko, że rany otworzyły się mocniej.
Ostrożnie, uważając na niego jak tylko mogłem, stanąłem tuż obok niego. Kłapnął zębami ledwo go dotknąłem, ale zaraz pozwolił się poprowadzić w stronę stajni.
Okazało się, że zwiał jednemu z nowych, przeskoczył ogrodzenie i tyle go widzieli… No tak… cały on. Mimo, że zrobiłem już co było konieczne zostałem i przyglądałem się temu jak weterynarz opatruje rany.
Coś uczyłem, ze chwilowe zawieszenie broni między mną, a koniem nie potrwa długo, ale… zawsze coś. Jakaś mała nadzieje, że podczas kolejnego spotkania z nim nie zginę z miejsca.
Do pokoju dotarłem dopiero wieczorem, gdzie czekał na mnie wygłodniały Kociak… Oboje pojedliśmy i ułożyliśmy się do snu. Tak… tym razem maluch zajął miejsce w łóżku, w końcu musiałem się do kogoś przytulić.

<Jade? Jak tam na zawodach?>

Brawissimo! za zadanie 2 dostajesz  10 p. i 5 dolarów. Za zadanie 5     45.p. i 20 dolarów a za zadanie 14- 10 p. i5 dolarów.
W sumie 65 p. i 30 dolarów.

Na przyszłość - nie łączymy zadań

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)