Czy jest jakieś piękniejsze zajęcie, zamiast gonienia za koniem, które mógłbym wpisać w swój poranny plan? Jeśli ktokolwiek takie znalazł, niech pierwszy rzuci kamieniem.
- Chodź tu, kleszczu - mruknąłem, kiedy ogier ponownie wierzgnął, ledwo gdy tylko usiłowałem chwycić za jego kantar. Gonitwa zaczynała mnie wyraźnie nudzić, bowiem od dobrych, dłużących się niemiłosiernie piętnastu minut, nie robiłem nic innego, jak starałem się doprowadzić do tego, by Dream Catcher pozwolił sprowadzić się z pastwiska. Zazwyczaj nie było z tym problemów, a wręcz przeciwnie - gniadosz lubił wracać do boksu, bowiem według naszego rytuału, często czekała tam na niego marchewka, dwie marchewki czy nawet trzy. Z reguły nie miał nic przeciwko sytuacji, w której wstąpywałem na jego trawiasty teren, nawet wtedy, gdy wiedział, że za niedługo zabiorę go na trening. Tak miało być i tym razem, miałem nawet ambitny plan co do tego, co moglibyśmy zrobić z racji nieobecności instruktora, jednakże wszystko szybko legło w gruzach. Zwlekanie widoczne podobało się Catcher'owi, bo wyglądał zupełnie jak młody, niewyżyty jeszcze źrebak, który dopiero co odkrywa swoje możliwości. Na pierwszy rzut oka, zdecydowanie na takiego wyglądał - gdyby nie to, że był potężnie zbudowany, a żaden źrebak nie posiadałby takich umiejętności, stwierdziłbym, że przy sprzedaży zawyżono jego rzeczywisty wiek. W końcu, ogier miał zaraz kończyć osiem lat, za zaledwie miesiąc, a nie prezentował się na takiego. Zwłaszcza, jeśli pod uwagę miałbym brać jego mentalność, pozostawiającą stanowczo zbyt dużo do życzenia. Utwierdził mnie w tym moment, w którym gniadosz przestraszył się stojącego na pastwisku obok konia - co więcej, był to kopytny, którego doskonale znał.
- Jak rozumiem, mam iść bez Ciebie, tak? - choć nie brałem takiej opcji w ogóle pod uwagę, już miałem skierować się w stronę wyjścia, gdy nagle zabrakło mi chęci do zrobienia czegokolwiek. Po prostu usiadłem na wilgotnej trawie, nie przejmując się tym, że na pewno pobrudzi mi spodnie - czekałem na moment, w którym Catcher zdecyduje się jednak na to, by do mnie podejść, nie odstawiając przy tym żadnych cyrków. W końcu, gdy przebiegł kilka kółek w niezwykle szybkim galopie, jak i kilkakrotnie skopał powietrze, postanowił do mnie podejść, widocznie zainteresowany tym, że zaprzestałem swych prób złapania go. Korzystając z okazji, gładząc go delikatnie po kości nosowej, szybkim ruchem przypiąłem uwiąz do jego nowego, bordowego kantara, który wydawał się, że zmienił kolor, zaraz po bliższym spotkaniu z kałużą, w której Dreamer postanowił się wykąpać. Nawet nie chcąc myśleć nad tym, ile zajęłoby doprowadzenie go do względnej czystości, skierowałem się z nim do wyjścia, korzystając z tego, że wreszcie zaczął zachowywać się w miarę poprawnie. Nie potrwało to jednak zbyt długo. Widząc mężczyznę, zmierzającego w naszym kierunku, zaczął się wyrywać, nie zwracając uwagi na to, że wcale nie miałem zamiaru mu tak szybko odpuścić.
- Dzień dobry? - zdziwiony tym, że właściciel niemalże podbiegł do nas, wciąż usiłowałem uspokoić opiera, rżącego za każdym razem, gdy jedna z klaczy przechodziła niemalże pod naszym nosem. - Coś się stało?
- Szukam Cię od dwudziestu minut - wysapał, robiąc to powoli, widocznie zmęczony dłużącymi się poszukiwaniami. Zadziwiające było, że taka osoba, jak pan Rose, nie mogła pochwalić się zbyt dobrą kondycją. Jako instruktor, zawodnik różnych konkurencji jeździeckich, gonił nas o to, abyśmy ćwiczyli, by lepiej dawać sobie radę na treningach. Hipokryzja w jego wykonaniu była niezwykle śmieszna, zwłaszcza, że na pastwisku byłem przez cały czas, w którym mężczyzna zaczął mnie rzekomo szukać. Mimo wszystko, ugryzłem się w język przed wypowiedzeniem zbędnych słów, z uwagą oczekując tego, jak przejdzie do sedna sprawy. - Możesz pojechać po Oriane do Miami? Wszyscy inni są zajęci. - dodał, jakby mając nadzieję, że tym argumentem przekona mnie do tego, abym szybciej się zgodził i był bardziej przychylny dla całej sytuacji. Spoglądając raz na Catcher'a, raz na mężczyznę, sprawdziłem jeszcze, czy w kieszeniach mam kluczyki od samochodu.
- W porządku - wzruszyłem tylko ramionami, właściwie nie mając problemu z tym, by komuś uratować tyłek. Coś czułem, że dziewczynie wcale nie uśmiecha się stanie na zewnątrz, nie mając pojęcia, jak wrócić do akademii - nad ośrodkiem zbierały się szare, kłębiaste chmury, z których powoli zaczynał padać deszcz. U nas było znośnie, jednak znając życie, kilkanaście kilometrów dalej rozpoczynała się potężna ulewa. Stałem jeszcze tam chwilę, by posłuchać właściciela, skrupulatnie opisującego mi, jak swoje położenie określiła Oriane. Wydawało mi się, że wiedziałem jak tam dojechać, więc nie pozostało mi nic innego, jak odprowadzić Catcher'a do stajni i wyruszyć po dziewczynę. Gniadosz nie był zadowolony, że tak szybko rozstaję się z nim w boksie, jednak nie widząc innego wyjścia, poklepałem go po masywnej łopatce, ostatni raz sprawdzając, czy przed wyjściem odpowiednio domknąłem boks. Gdy byłem tego niemalże pewien, rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę holsztyna, biegiem udając się w stronę samochodu. Chciałem dotrzeć tam nie tylko jak najszybciej, by zabrać dziewczynę, ale także by mieć możliwość powrotu przed godziną, w której miałbym szansę na zrobienie jeszcze czegokolwiek. Co prawda, nie było jeszcze południa, jednak wyglądało na to, że ten dzień nie dość, że będzie pracowity, to w dodatku męczący.
~*~
Gołym okiem było widać, że dziewczynę coś niesamowicie trapi. Owszem, nie znałem jej praktycznie wcale, jednak nie byłem na tyle głupi, by nie zauważyć, że coś się wydarzyło - kobiety są skomplikowane, nawet bardzo, jednak czas, w którym przebywam praktycznie tylko w ich towarzystwie, zrobił swoje. Zdążyłem rozkiminić to, kiedy mają do mnie pretensje, a kiedy zwyczajnie chcą, żebym czuł się winny. Obce nie było mi także rozpoznanie tego, kiedy ewidentnie coś się stało. Cisza panująca w samochodzie stawała się uciążliwa, bowiem przerywana była tylko wtedy, gdy wycieraczka odmawiała posłuszeństwa, nie mogąc nadążyć ze strącaniem uciążliwych kropel, które naprawdę utrudniały jakąkolwiek widoczność.
- Jak coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć - uśmiechnąłem się lekko,
odrywając swój wzrok z drogi, by przenieść go na siedzącą obok brunetkę. Ta, najwidoczniej była zdziwiona tym, że się odezwałem, bo odwróciła wzrok od szyby, także kierując go w moją stronę. - Nie oczekuję, że po prostu mi cokolwiek powiesz, ale jestem do dyspozycji.
- Nic się nie stało - stwierdziła, ponownie wlepiając swoje spojrzenie w szybę, obserwując, jak drzewa rozmazują się zaraz po tym, jak samochód nabrał większej prędkości.
- Tak, tak, wiem - mruknąłem, skupiając się z powrotem na tym, by spoglądać na drogę. - Też nie lubię ludzi.
~*~
- Całkiem ładnie leży - przyznałem, gdy brunetka założyła swojej klaczy nowy, skórzany kantar, w którym kobyłka prezentowała się nieziemsko. - Do pyska jej.
- Mam nadzieję - pogłaskała wierzchowca po grzbiecie, który przykuwał uwagę swoim nietypowym umaszczeniem. Zresztą, Silver Silence niesamowicie wyróżniała się z tłumu, co zauważyłem już kilkakrotnie, mijając ją wcześniej na stajennym korytarzu. Tak jak i Dream Catcher, była przedstawicielką holsztynów, co także zdawało się być łatwo zauważalne - choć nie była aż tak bardzo umięśniona, jak był ogier, co wynikało głównie z różnicy ich płci, to i tak była potężniej zbudowana, niż inne klacze w całej akademii. Posiadała wszystko, co powinien mieć najbardziej rozwinięte koń, który z łatwością podbijałby parkury z mianem skoczka - z tego jednak, co było mi wiadomo, dziewczyny brały udział głównie w ujeżdżeniu, co całkowicie rozumiałem, zważywszy na pełen gracji chód przedstawicieli tejże rasy.
- Idziesz na zajęcia, czy raczej łapiesz się jako spóźniona na trening? - zapytałem, częstując klacz marchewką, która znalazła się w moich rękach z właściwie nikomu nieznanych powodów.
Oriane? Mega źle wyszło :<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)