Strony

wtorek, 2 maja 2017

Od Noah'a - Zawody WKKW, próba ujeżdżenia

Od zawsze nie przepadaliśmy z Dream Catcher'em za ujeżdżeniem. Wydawało nam się zwyczajnie nudne, zdecydowanie zbyt powtarzalne i wymagające szablonowych kroków. Trzymało nas w określonych zasadach, nie pozwalając po za nie wyjść - tej konkurencji brakuje dynamiki, szaleństwa, czegokolwiek co znaleźć można w innych konkurencjach. Ujeżdżenie oparte jest na pełnych spokoju figurach, koniach poruszających się z gracją i jeźdźcach z ogromnymi pokładami cierpliwości. Sama konkurencja wymagała przejechania określonego planu najdokładniej, aby uzyskać jak największą ilość procent - trzeba było także zmieścić się w normie czasowej, której rozległość była zastraszająco wielka. W każdym bądź razie, brakowało mi tego, co odnajdywałem w skokach - tam miałem możliwość pokazania swojej kreatywności i wyobraźni, a przy tym mogłem odstąpić od reguły, robiąc coś zupełnie innego niż moi poprzednicy, mimo tego, że skakałem przez ten sam parkur. Skoki dawały tą dowolność - mogłem robić skróty, ciasne najazdy, a jedynym moim przeciwnikiem był upływający czas i spadające drągi. Lubiłem to, że tam można było samemu dostosowywać prędkość, którą kroczył koń - dla uzyskania jak najlepszego czasu, często pędziło się łbem na szyję, pamiętając oczywiście o zachowaniu minimalnych zasad bezpieczeństwa.
Tak też, raczej nie porywaliśmy się z Dream Catcher'em na to, by brać udział w takich zawodach. Owszem, Catcher poruszał się niekiedy z gracją, a sam potrafił oczarować swoim wdziękiem, jednak zwyczajnie ujeżdżenie nie przypadło nam do gustu, bo były inne konkurencje, w których dawaliśmy sobie radę znacznie, znacznie lepiej. Tym razem jednak, zastanawiałem się nad zgłoszeniem nas, biorąc pod uwagę to, że tym razem ujeżdżenie organizowane było jako jedna z trzech prób WKKW. Wszechstronny konkurs konia wierzchowego był nam już dużo bliższy, zważywszy na to, że w następnych dniach odbyć się miały zarówno skoki, jaki część w terenie. Wiedziałem, że możemy stracić nieco procent na ujeżdżeniu, z racji tego, że potężny ogier był raczej ciężki do wykonania skomplikowanych figur, jednak byłem pewien, że odrobimy ewentualne starty w późniejszych dniach.
Zresztą, program był banalnie prosty, choć posiadał kilka elementów, których się tam nie spodziewałem. Mieliśmy tyle szczęścia, że zdążyłem na czas ze zgłoszeniem nas, co nie umknęło uwadze instruktorowi ujeżdżenia, Blythe'owi, który pogroził wszystkim uczniom, że wzięcie udziału w pierwszej próbie jest niemalże obowiązkowe. Za przeproszeniem, ale miałem go mocno w czterech literach, biorąc udział z innych względów, aniżeli z uwagi na jego wymogi. Nie bałem się jego człowieka, ani tym bardziej jego kar, bo były dla mnie chlebem powszednim. Nie zliczoną ilość razy wysłuchiwałem tego, jak bardzo karygodnie się zachowałem, i jak to już dawno powinienem zostać wyrzucony z Akademii. Nie przejmowałem się tym, bo byłem jednym z uczniów, którzy trzymali się tu najdłużej, wcale nie mając zamiaru gdziekolwiek wyjeżdżać.
Gdy zostaliśmy zapisani, dowiedzieliśmy się, że czeka nas jeszcze przegląd weterynaryjny, obowiązkowy przed zawodami. Miał się on odbyć jednak z samego rana, w dzień zawodów. Mieliśmy tyle szczęścia, że startowaliśmy niedługo po tym, więc nie musieliśmy czekać wieczności, by zająć się szykowaniem swoich egzystencji do startu. Śmiałem wręcz twierdzić, że czasu mieliśmy nieco za mało, jednak cieszyłem się z tego, chcąc mieć ten dzień już dawno za sobą.
- Masz nie mniej, nie więcej niż dziesięć minut, staruszku - mruknąłem zniżonym głosem do Catcher'a, powoli przeżuwającego swoją poranną porcję paszy, najwidoczniej nie zwracającego uwagi na presję czasową, która mocno zmuszała mnie do tego, bym ukrócał ogierowi czynności, które potrafił robić całą wieczność. Zupełnie tak, jakby zrozumiał to, co chciałem mu przekazać, odszedł na drugi koniec boksu, zapominając o jedzeniu, które wciąż czekało na niego w żłobie. - Nie udawaj obrażonej księżniczki, tylko natychmiast chodź tu i wpieprzaj ten owies - warknąłem, już mocno zirytowany tym, że zwyczajnie zaczęliśmy tracić czas. Widząc jednak, że Dreamer ma w nosie śniadanie, bez ceregieli wkroczyłem do środka jego boksu, wcześniej stojąc w otwartych drzwiach. Ogier spojrzał na mnie przelotem, większą uwagę jednak skupiając na szczotkach, które wniosłem ze sobą - nie zrobił sobie nic z ich obecności, aż do samego końca, w którym czesałem jego delikatnie przybrudzoną sierść. Można było śmiało powiedzieć, że miałem na tym punkcie obsesję, bo nie mogłem znieść tego, gdy Catcher był calusieński brudny, akurat wtedy, kiedy mieliśmy zaprezentować jego ogólny stan. Koń w zaklejkach nie wyglądał na pełnego sił, w odróżnieniu od tego, którego sierść mieniła się, niezależnie od miejsca, w którym się znajdował. Wiedziony tą myślą, jeździłem szczotką po jego szyi, grzbiecie, brzuchu, zadzie, łopatkach i nogach, mając nadzieję na to, że zabrudzeniem pokryty jest tylko i wyłącznie z wierzchu. Na szczęście tak było, a w gorszym stanie pozostawał jedynie ogon, który ponownie wymagał gruntowniejszego rozczesania. Gdy wszystkie kołtuny pozostały już tylko i wyłącznie wspomnieniem, malutką szczotką wyczyściłem jego pysk, a głównie kość policzkową, która wciąż była pokryta pozostałościami lepkiego posiłku. Gniadosz w końcu zaczynał wyglądać jak koń, a nie jak osioł, którym zazwyczaj był.
- Wciągniesz trochę brzucha, prawda? - wyszeptałem błagalnym tonem, gdy okazało się, że derka pasowała na niego tylko i wyłącznie na styki. Zdziwiło mnie to konkretnie, bo stał w niej zaledwie tydzień wcześniej, a wisiała wtedy na jego grzbiecie niczym worek ziemniaków. Wziąłem jednak pod uwagę to, że ogier niedawno dopiero przetrawił swoje jedzenie, z czego mogło wynikać to, że jego brzuch stał się obszerniejszy. Ostatecznie wyglądał przyzwoicie, a ja, z długim palcatem w ręku i paszportem, mogłem wyjść z nim na halę, gdzie odbyć miał się przegląd. W środku było już kilkanaście koni, z którymi mieliśmy tego dnia konkurować.
Na całe szczęście, pierwsze przeglądy poszły im ekspresowo. Zanim przyszła kolej na mnie, w porę zrehabilitowałem się, przypominając sobie o numerze startowym, który musiał być koniecznie umiejscowiony na ogłowiu. W międzyczasie, dowiedziałem się, że koniecznie koń musiał mieć wysmarowane kopyta, o czym na szczęście pamiętałem, a jeździec musiał być w kasku w wypadku w którym prezentował ogiera. Nie widząc innego wyjścia, założyłem na swoją głowę kask, w międzyczasie zdejmując z gniadosza derkę, bowiem była wtedy całkowicie zbędna.
Korzystając z momentu, w którym sędziowie byli akurat wolni, podszedłem wraz z Catcher'em do odpowiedniego miejsca na hali, gdzie siedziała komisja oceniająca przegląd. W jej skład wchodziła właścicielka - pani Rose, Blythe, weterynarz zazwyczaj oglądająca Dreamer'a i inny sędzia, wysłany tutaj przez Związek Jeździecki, by nie było mowy o ustawkach. O ile byłem pewien, że właścicielka i weterynarz spojrzą na nas łaskawszym okiem, tak obawiałem się reszty, która była dla mnie całkowitą zagadką.
Z lekką dozą niepewności, podprowadziłem ogiera by stanął na odpowiedniej płycie, oddając równocześnie paszport, o którym prawie bym zapomniał.
- Noah Avalanche - przedstawiłem się, jak to pan Bóg przykazał, równocześnie zaciskając palce na wodzach, czując, jak gniadoszowi niekoniecznie podoba się stanie w miejscu. - A to jest Dream Catcher, po Corridor'ze i Destiny - poklepałem konia delikatnie po szyi, kątem oka widząc, jak Elizabeth uśmiecha się, a nieznany mi sędzia sprawdza powiedziane przeze mnie dane w paszporcie.
- Wszystko się zgadza - odezwał się po chwili, unosząc wzrok znad papierowej książeczki. - Mógłbym prosić datę urodzenia konia i nazwisko właściciela?
- Dream Catcher jest w pełni moim koniem, urodzonym trzeciego lipca dwa tysiące dziewiątego - odpowiedziałem, lekko zbity z tropu, bowiem w ogóle nie spodziewałem się pytania tego typu. Mężczyzna widocznie już nie miał żadnych pytań, bo zamknął paszport, skupiając swoją uwagę na ogierze.
Wkrótce wszyscy sędziowie wstali, podchodząc do konia, któremu niekoniecznie podobały się takie tłumy w obrębie własnej sfery. Stał jednak spokojnie, mając na wpół przymknięte powieki, gdy dla ukojenia gładziłem go delikatnie po chrapach. W międzyczasie, komisja obchodziła go dookoła, w niektórych miejscach, takich jakim był kłęb, lekko uciskając go dłońmi, chcąc sprawdzić jego reakcje na mocniejszy ucisk. Nie mieli zastrzeżeń, zatrzymując się jedynie przy tylniej nodze, na której miał małą, niemalże niedostrzegalną rankę. Nie zwróciliby na nią specjalnej uwagi, gdyby nie to, że posmarowałem ją specjalną maścią, w celu zdezynfekowania ewentualnych zabrudzeń.
- Od czego ma tę rankę? - tym razem odezwała się weterynarz, często przyjeżdżająca do Akademii po to, by także obejrzeć Catcher'a. Znała go niemalże na wylot, więc nie przypominała sobie żadnych urazów, które miałby właśnie w tamtym miejscu.
- Prawdopodobnie nabawił się jej na pastwisku - odparłem beztrosko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie jest ona niczym poważnym. - Nie przeszkadza mu jednak ani w funkcjonowaniu, ani w poważaniejszych treningach. Także tych ujeżdżeniowych - dodałem, ostatnie słowa kierując w stronę instruktora. Ten na całe szczęście przytaknął mi, przypominając sobie, jak o dziwo ostatnio pochwalił Catcher'a za to, że ładnie angażował do pracy zad i tylnie nogi.
- W porządku - lekko uśmiechnęła się weterynarz, gładząc gniadosza po łopatce. - W takim razie nie mam żadnych większych zastrzeżeń.
- To teraz część czysto sprawnościowa - powiedziała niemalże szeptem właścicielka, zupełnie tak, jakby mówiła to tylko i wyłącznie do siebie. Bez przeciągania, sprowadziłem holsztyna z płyty, mając nadzieję na to, że odłożony wcześniej przeze mnie bacik faktycznie mi się nie przyda. Pamiętając przegląd z poprzednich zawodów, popędziłem wierzchowca do kłusa, biegnąc u jego boku przed siebie. Nie był zadowolony z tego, że delikatnie krępowałem jego ruchy trzymając go za wodze, jednak poruszał się płynnie, z nie znikającą gracją, którą niewątpliwie oczarował sędziów. Może z wyjątkiem Gilberta, bowiem on zwyczajnie nie lubił Catcher'a za to, że nie był koniem ściśle przystosowanym do ujeżdżenia. Przechodząc przed postawionym niedaleko pachołkiem do stępa, zwróciłem konia do siebie, co zrobił obszernym, ładnie wykonanym łukiem. Wróciliśmy sprężystym kłusem do komisji, gdzie przeklinałem siebie za to, że zaniedbałem swoją kondycję.
- Przeszliście przegląd - odezwał się sędzia, wręczając mi do ręki paszport. Dziękując jeszcze, opuściłem wraz z koniem wyznaczony obszar, ciesząc się, że jedną część mamy za sobą. Czekał nas jeszcze przejazd, który wydawał się być cięższy, pomimo tego, że szlifowaliśmy go od pewnego czasu. Nie chcąc tracić czasu, wykonaliśmy jeszcze tylko dwa kółka w stępie dookoła granicy hali, wcale już nie ciesząc się z faktu, że do startu pozostało jedynie półtorej godziny. W tym czasie, miałem nie tylko przygotować Catcher'a, ale także siebie, pomijając już to, że powinienem zdążyć także z rozprężeniem. Pozostawiając ogiera w derce w jego boksie, gdzie postanowił wrócić do powolnego przeżuwania spóźnionego śniadania, sam poszedłem do siodlarni, by zabrać wszystkie rzeczy, które przygotowałem na tą okoliczność dzień wcześniej. Pod wypastowanym, ujeżdżeniowym siodłem, które kiedyś udało mi się zakupić na przecenie, spoczął biały, nienaruszony jeszcze ani razu czaprak, wykrojony specjalnie pod zawody ujeżdżeniowe. Do tego mieliśmy śnieżnobiałe, także nowe owijki, a całość dopełniały czarne gumeczki, dzięki którym zamierzałem zapleść gęstą grzywę Catcher'a w koreczki. Powoli znosiłem te wszystkie rzeczy pod jego boks, wliczając w to także ogromną skrzynkę ze szczotkami, przygotowany na to, że wszystko będę musiał zrobić w ekspresowym tempie. Szybko więc uwiązałem konia przed jego boksem, gdzie mieliśmy zdecydowanie dużo więcej miejsca na przygotowania, wcześniej ściągając z niego granatową derkę, w tym przypadku mającą zapobiec ewentualnemu ubrudzeniu się ogiera. Przez to, że biegał po piaszczystej hali, jego kopyta delikatnie straciły na blasku - nałożyłem więc na nie kolejną warstwę smaru, dzięki któremu ładnie się mieniły, przyciągając uwagę wszystkich. Na całe szczęście, Catcher faktycznie nie zdążył się ubrudzić, więc jedynie przeciągnąłem szczotkę przez jego grzbiet dla pewności, co przyniosło zamierzony efekt. Postanawiając, że popsikany odpowiednim sprey'em ogon pozostawię w świętym spokoju, zająłem się grzywą, którą wcześniej dokładnie rozczesałem. Teraz dodatkowo, oddzielałem kolejno kilka kosmyków jego ciemnych włosów, resztę spinając ze sobą plastikową klamrą. Wkrótce wszystkie kosmyki stały się drobnymi warkoczykami o tej samej długości i szerokości, dzięki czemu mogłem zająć się tym, by zamienić je w ładne, równe koreczki. Dzięki temu jego masywna szyja była uwydatniona, a przy tym jakby smuklejsza.
- Wreszcie zaczynasz jakoś wyglądać - uśmiechnąłem się nieznacznie, zakładając na niego najpierw czaprak, który wyprostowałem z obydwu stron, aby po chwili położyć na nim czarne, o dziwo lekkie siodło. Szybko zajmując się podpięciem popręgu, który z początku zapiąłem na zaledwie drugą dziurkę, poklepałem ogiera w podzięce za to, że jak zwykle stał spokojnie w miejscu. Zaraz po tym zająłem się owijkami, które powoli zacząłem zawijać na jego przyciemnianych nogach. Wcześniej ćwiczyłem wraz z Luke'em zakładanie ich w taki sposób, by były odpowiednio zawinięte, bez grubszych odcinków w jednym miejscu. Okazało się to jak najbardziej słuszne, bo tym razem udało mi się to zrobić dobrze, w sposób lepszy, niż nawet zadowalający. W porę przypomniałem sobie jeszcze o ciemnych kaloszkach z futerkiem, które założyłem na jego kopyta. Brakowało jeszcze tylko ogłowia, mającego spocząć na jego pysku, jednak postanowiłem, że zajmę się tym na sam koniec. W tym czasie, w którym ja byłem w swoim pokoju, zakładając na siebie odpowiedni ubiór, Dream Catcher pozostał na korytarzu w kantarze, gdzie pilnował go jeden ze stajennych przed tym, aby nie zrobił niczego głupiego.
Jedynym plusem ujeżdżenia, jaki byłem w stanie otwarcie przyznać, był faktycznie pełen klasy wizerunek. Podobało mi się to, że tak jak ja wtedy, jeźdźcy jeździli na zawody w długich, skromnych frankach, pod którymi zazwyczaj ubrane mieli białe, czyste koszule, jak i w białych bryczesach, u których tak trudno było o utrzymanie czystości. Niektórzy jeszcze oprócz oficerek mieli także ostrogi, jednak wiedziałem, że zabranie ich będzie zbędne. Catcher nie potrzebował dodatkowych bodźców.
W biegu jeszcze zakładając czarne, skórzane rękawiczki, wróciłem do gniadosza, który na całe szczęście stał jeszcze w miejscu. Do startu mieliśmy niewiele więcej niż pół godziny, co było czasem, który ledwo co nam wystarczał. Szybko więc założyłem mu ogłowie, czemu jak zwykle nie protestował - otworzył szeroko pysk w oczekiwaniu na wędzidło, które od razu zaczął żuć, podczas gdy ja zakładałem naczółek na jego odpowiednie miejsce.
Zaraz po tym, znajdowaliśmy się już na rozprężalni, którą był jeden z zewnętrznych placów. Wsiadłem tam w siodło, spokojnym stępem obserwując innych, dobrze znanych mi jeźdźców, którzy także mieli tego dnia wystartować. Z kilkoma zamieniłem kilka zdań, urywając jednak rozmowy wtedy, gdy albo oni zaczęli szykować się do startu, albo robiłem to ja. Przed wjazdem na plac w którym odbywał się właściwy konkurs, zrobiłem kilka wolt w kłusie i galopie, mnóstwo kół, dużo przejść, zmian kierunku, skróceń, dodań i ustępowań od łydki. Cała pewność ulotniła się jednak ze mnie, gdy wjechaliśmy na środek czworoboku stępem, co prawdopodobnie wyczuł także Catcher, bo sprawiał problemy wtedy, gdy wymagałem od niego zatrzymania. Choć z oporem, to w końcu to zrobił, napierając delikatnie na wędzidło. Miałem ochotę tylko i wyłącznie zawrócić gniadosza i wrócić do treningów skokowych, jednak wiedziałem, że nie pozostało mi nic innego, jak spróbować przejechać program jak najlepiej. Ruszyliśmy więc kłusem ćwiczebnym przed siebie, w kierunku litery "C", po dojechaniu do której musieliśmy skręcić w lewo. Dreamer, jak to Dreamer, na początku pędził przed siebie, przez co moja kontrola nad nim była znacznie utrudniona. Siedziałem jednak spokojnie w siodle, usiłując skłonić go dosiadem do tego, by nieco zwolnił - poskutkowało, bowiem przekątną wyjechał już powoli, z rozwagą, nie dekoncentrując się nawet wtedy, gdy przejechaliśmy obok głośnika, z którego leciała muzyka. Z pełną gracją, oczekiwał moich sygnałów, reagując lepiej niż sądziłem, gdy poprosiłem go o ustępowanie od łydki po ciasnej przekątnej. Chociaż zrobił to nieco za szybko, przez co plątały mu się delikatnie nogi, i tak byłem zadowolony z tego, że wykonał ten element równo, z dokładnością dojeżdżając do ściany. Nie chciałem jednak chwalić dnia przed zachodem słońca, w czym uświadomiłem się, gdy Catcher przy galopie całkowicie popuścił wodze swojej fantazji. Pędził tak, jak miał to w zwyczaju robić na przeszkodę, przez co był widocznie niezadowolony, gdy skróciłem jego szaleństwo w połowie niedużego koła. W porę jednak się opanował, dzięki czemu przy kolejnym wjeździe na linie środkową jechaliśmy z głową, elastycznie wydłużając jego obszerny stęp. Potem miałem wrażenie, jakby wszystko poszło już z górki - Dreamer stał się łatwiejszy w prowadzeniu, a ja właściciwie nie miałem na co narzekać. Zarówno ustępowania, tym razem wykonane dużo spokojniej, jak i wszelkiej maści galopy wyszły nam wprost bajecznie, tak, że nie miałem żadnych, naprawdę żadnych zastrzeżeń. Galop zebrany był prawdopodobnie najlepszym w naszym życiu, a ja wreszcie poczułem, że Catcher nie jest tylko koniem, który nadaje się do pędzenia na złamanie karku. Udowodnił mi to, gdy wjechał prosto do "X" spokojnie, z pełnym majestatem ukazując wszystkie swoje walory, których niewątpliwie mu nie brakowało. Zatrzymał się idealnie do stój, a ja nie mogąc powstrzymać zadowolenia, uśmiechnąłem się szeroko, kłaniając się w stronę budki sędziowskiej.
- Para numer 21 ukończyła przejazd w normie czasu z wynikiem...

Gratulacje, udaje ci się zająć 1 miejsce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)