No muszę przyznać, że Irma była przyjazną i ciekawą osobą,
ale nie zamierzałem wnikać co i jak działo się w jej życiu oraz kogo ma tam za
rodziców, bo nie jestem wścibski i mało mnie to interesuje. Byłem jej wdzięczny
za radę, bo to faktycznie pomogło no i aż się dziwiłem, że się jej posłuchałem,
ponieważ moich starych instruktorów wybranych przez wujka Maksa praktycznie
wcale nie słuchałem i robiłem to co sam uważałem za odpowiednie a jak już byłem
grzeczny to stwierdzali, iż mamy jakieś święto. Po rundce na torze crossowych
jakoś odżyłem po tej całej jeździe do tego miejsca. No nie ukrywam, że zajęło
nam to więcej czasu, bo wujkowi zachciało się restauracji a jako iż jest to
bardzo bogaty typ nie je w byle jakich miejscach. Boże jak ja się cieszę, że
jakoś namówiłem go na jeden z tych tańszych samochodów! Nie chciałem być
kojarzony z tytułem kolejnego bogatego dzieciaka co jest zadufany w sobie, bo
ja taki w cale nie byłem. Wracając jednak do rzeczywistości to wjechaliśmy
właśnie na plac główny akademii i kogo tam zauważyłem? Oczywiście, że mojego
wujaszka! "Czy on mi da kiedyś żyć?" - pomyślałem posyłając mu
ogromnego ignora, ale kątem oka dostrzegłem jak się uśmiecha i błyszczy tymi
swoimi białymi ząbkami. Nie chcąc z nim rozmawiać wróciłem do stajni głównej a
Irma chyba poszła zająć się Alkatrasem w stajni prywatnej, bo być może jest to
jej własny koń, którego tylko pozazdrościć.
Bez wahania rozsiodłałem Lemon i zacząłem się nią zajmować.
Klaczka była bardzo grzeczna więc praktycznie ciągle ją chwaliłem a gdy już
skończyłem dałem jej w nagrodzę kostkę cukru. Cóż mam już takie przyzwyczajenie
po Franczesku i pewnie łatwo z tego nie wyjdę i klaczy się może ciutkę przeze
mnie przytyć. Wszystko zajęło mi z jakieś 30 minut, lecz dla pewności, że wujek
sobie poszedł zostałem tu trochę dłużej. Nie miałem ochoty iść na żadną
kolację, gdyż głodny wcale nie byłem a ludzi z czasem poznam więc nie ma co się
śpieszyć! Kiedy uznałem, iż czas wracać do siebie pożegnałem się z Lemon i
ruszyłem jakoś zapamiętaną drogą do domu Akademickiego. "siedemdziesiąt
trzy, siedemdziesiąt trzy, siedemdziesiąt trzy" - powtarzałem w myślach
patrząc na drzwi gdzie znajdowały się tabliczki z numerami. No w końcu jakoś
trafiłem, ale wam mówię tyle tu labiryntów, że można uznać to za dom minotaura,
ale jakoś się pewnie z tym wszystkim oswoję tak jak w wielkim domu wujka...
Kiedy tylko wpadłem do pokoju od razu wziąłem sobie swoje czyste rzeczy i
poszedłem wziąć szybki prysznic. Byłem nieźle rozbudzony więc o spaniu o tej
godzinie nie było nawet mowy! Szybko wskoczyłem w nowe ciuchy, które wcale
tanie nie były i poszedłem znowu się przejść przy czym może zobaczyłbym coś ciekawego.
W pewnym momencie przystanąłem przy jednym z okien by zobaczyć jak słońce
zaczyna znikać powoli za horyzontem. "Ciekawe co u siostry" -
pomyślałem i miałem już pogrążać się w swoim świecie, ale poczułem kogoś dotyk
na ramieniu więc jakoś się otrząsnąłem i spojrzałem na... Irmę! Tak to z
pewnością była ona.
- Wybacz, że tak szybko uciekłem do stajni, ale nie chciałem
rozmawiać z pewną osobą - rzekłem patrząc cały czas na nią - Smakowała kolacja?
- zapytałem z uśmiechem.
<Irma? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)