Strony

piątek, 4 sierpnia 2017

Od Esmeraldy - pierwszy etap zawodów

Zgłaszając się do zawodów, może nie byłam do końca pewna, ale doskonale wiedziałam, jakie ryzyko wiąże się z Eventem Wakacyjnym, dzięki któremu czas w wakacje spędzimy pracowicie. Zadowolona, wpisałam się różowym długopisem na listę zgłoszonych, po czym odłożyłam długopis do swojej torby, która nierzadko okazywała się skrzynią pełną skarbów. Zaraz po mnie, do listy dopisały się Lily wraz z Naomi- dziewczynami, dzięki, którym zaaklimatyzowałam się w Akademii. Sam pomysł zawodów w parach był świetny, a przed tablicą ściągnął się dość pokaźnych rozmiarów tłum, nieliczne osoby wpisywały się na białą kartkę, która miała służyć jako lista zgłoszonych. Przepchnęłam się między uczniami Akademii i rzuciłam jeszcze okiem na stopniowo oddalającą się kartkę, a na niej moje imię i nazwisko, wraz z imieniem mojego konia...
****
Niepokojące stukanie w drzwi, nasilające się z każdą chwilę wybudziło mnie z i tak czujnego snu, podniosłam się do pionu i westchnęłam cichutko:
-Kto o tak wczesnej porze mnie niepokoi...- przetarłam oczy, zaścielając symbolicznie łóżko, coby ktoś nie pomyślał, że dopiero wstałam.
Moja kotka łypała spod pościeli, cieplutkiej i mięciutkiej ukochanej pościeli, aż chciałoby się wskoczyć! Przechyliłam niepewnie głowę i ze zdenerwowaniem zerknęłam w stronę zegara, MASZ CI LOS. Okoliczności zmusiły mnie do szybkich porządków, pokój po wczorajszej krzątaninie był w opłakanym stanie, o biurku nie wspominając. Pukanie wznowiło się, tym razem usłyszałam znajomy głos za drzwiami, właściwie dwa znajome głosy.
-Esma! Albo kuźwa otwierasz, albo idziemy bez ciebie!- Naomi była raczej nieźle wkurzona. Zza drzwi, tym razem dobiegły szepty i śmiech, przez co zmuszona byłam podejść do drzwi i szybko je otworzyć, by zobaczyć chichrającą się Naomi...jednak...jej tam nie było. Wychyliłam swój łepek na korytarz i nie dojrzałam nikogo, i z niezadowoleniem zamknęłam drzwi. Do łazienki powędrowałam w celu przemycia twarzy zimną wodą, użycia dezodorantu oraz nałożenia kremu na twarz. Gdy tylko zerknęłam w lustro, przypomniało mi się to, o czym zapomniałam! Na tafli lustra (?) przyklejona była karteczka „Nie zapomnij! Czwartek- losowanie par"- O LOSIE. W trymiga rozczesałam skołtunione włosy, które w obecnej postaci przypominały co najmniej gniazdo ptaków- po przejściu tornada.
-PALI SIĘ!!- zza drzwi dało się słyszeć dramatyczny krzyk. Słysząc, jak drzwi od pokoi moich sąsiadów otwierają się, sama naciągnęłam granatowe bryczesy ze srebrnym lejem i koszulę w szaro- granatową kratę. W popłochu otworzyłam drzwi i aż mnie ze złości jarzyło...
-Cholera jasna!-Lily wraz z Naośką zaczęły uciekać w popłochu, podczas gdy ja ledwo stałam na nogach.
Nasypałam trochę karmy mojej kotce i włożyłam buty, po czym wyszusowałam z pokoju.
-Czego wasze dusze pragną?- charknęłam. Brunetka i blondynka uśmiechnęły się uroczo, robiąc minę niewiniątka, zamrugały oczętami i ponownie się roześmiały. Kilka minut później zajęłyśmy miejsce na sali, klapnęłyśmy na granatowych stołkach obok siebie. Dyrektorka Rose stała na drewnianym podwyższeniu, tzw. mównicy i po raz ostatni czytała po cichu tekst, który miała wyrecytować przed całą Akademią. Gdy wszyscy zajęli już miejsca, kobieta zaczęła przemówienie. Po niecałej godzinie, Elizabeth, wydawało się, że jej mowa zbliża się ku końcowi, ale jednak nie. Nawet pozostali instruktorzy stali pod ścianami i zakrywali twarz dłońmi, próbując ukryć zażenowanie i nudę, pozostawioną przez słowa p. Rose. W końcu, ku uciesze wszystkich, padło te 8 słów:
-A więc losujemy pary na pierwszy etap zawodów!- Dyrektorka dumnie wypięła pierś do przodu i zanurzyła rękę w czarze (?). - Numer 4, panna Esmeralda....wraz z numerkiem...- DLACZEGO ZAWSZE JA NA PIERWSZY OGIEŃ. Spokojnie, obejrzysz śmieszne kotki!- ...z numerkiem 1, panną Lily!
Powiedzmy, że kamień spadł mi z serca, gdy okazało się, że jestem w parze z Lily, która jest tak samo szalona, jak ja, o ile nie bardziej. Po zakończeniu wszyscy ruszyli do pokoi, albowiem pierwszy etap miał odbyć się jutro, co za tym idzie, muszę przygotować Draculę do porządnego wysiłku. Na szczęście, parę rzeczy miałam gotowe, a mianowicie: zupełnie nowy, błękitny czaprak, ślicznie wyglądający na karym Draculu, ochraniacze wystarczy gąbką przetrzeć. Na razie niewypastowane siodło i ogłowie z wędzidłem oliwkowym (czy jakoś tak). Tak więc na dzisiaj wieczór pozostało jedynie wypastować odpowiednim środkiem siodło, które miało dokładnie 4 tygodnie, gdyż tamto uległo tajemniczemu nadzianiu się na płot. Po szybkim napiciu się herbatki malinowej poszłam do stajni, gdzie przebywała już najpewniej połowa uczniów, w tym Lily, z którą miałam wystartować. Wkraczając do stajni dla koni prywatnych, niespodziewanie wpadłam na Naomi, niestety nasza rozmowa skończyła się na wymianie krótkich "cześć". Truchtałam chodnikiem, prowadzącym do stajni, w której stały kobyłki prywatne, zmierzało do niej kilka osób, miałam tylko nadzieję, że zastanę Lily przy boksie któregoś z dwójki jej koni, niestety- najpewniej się rozminęłyśmy. ~No to, teraz...gdzie jesteś moja małpeczko?~ pomyślałam, kremowe kostki przemykały mi pod nogami, biegnąc, nie zauważyłam otwartych drzwi od boksu.... Nie wiem, nie zwróciłam uwagi jakiego konia. W ostatniej chwili przyhamowałam, jednak no cóż, gumy na butach nie mam i nie zatrzymałam się na tyle szybko, by nie wpakować się w drzwiczki, które następnie odbiły się i walnęły w taczki, te uderzyły w bezimiennego chłopaka, przygniatając go swoim ciężarem. No dobra. Może nie bezimiennego, ja po prostu nie pamiętałam jego imienia. Wyglądem przypominał stajennego, niejakiego Malcolma, ale to nie był on.... Malcolm nie przeklina. Przerażona podbiegłam do poszkodowanego wskutek moich poczynań chłopaka. Na moje szczęście blondyn, jak zorientowałam się po wypuszczanych z jego ust gromach i przekleństwach, był najwyraźniej cały zdrów. Odetchnęłam z ulgą, nawet lepiej nie myśleć co by się stało, gdyby chłopak zemdlał, lepiej nie gdybaj Esma- do niczego cię to doprowadzi, a jedynie wpędzi cię w kłopoty. Omijając leżącego, pobiegłam dalej, mając nadzieję, że to ostatnia rozwalona przeze mnie rzecz.
-Masz ci los...- warknęłam z wyraźnymi przerwami między słowami, na tyle głośno, by każda osoba w tym budynku słyszała, o czym w tej chwili myślałam. Ruszyłam dalej, byłam w zasadzie kilka kroków od boksu mojego...hmm...aniołka. Oczywiście nie zabrakło wdepnięcia w gów...łajno konia, będzie ode mnie jeszcze bardziej jechać. Nie mówiąc już nic więcej, dotarłam do boksu
ogiera, który już od samego początku mojego „subtelnego” wkroczenia do stajni, wiedział, że zmierza w jego stronę prawdziwy mistrz zamachów krótkometrażowych. ~ Czyli tak, teraz krótka rozgrzewka, po czym mi uciekniesz, dobra, to możemy wykreślić... Prowadzimy na łąkę, później lonżownik, a na końcu szybkie galopy i oglądanie toru. Tak! To plan idealny!~ Moje myśli wariowały. Szybko chwyciłam uwiąz w kolorze Rose Gold i weszłam do boksu ulubieńca, na tyle stanowczym krokiem, by ogier wiedział, co się szykuje. Jednak cały plan poważnego kroczenia jasny piorun strzelił, Karosz przechylił głowę w bok, przez co jego język wisiał swobodnie po prawej stronie pyska i dyndał, nie mogło być innej reakcji z mojej strony, jak tylko głośny wybuch niekontrolowanego śmiechu, który rozniósł się echem po całej stajni. Zapięłam nieudolnie uwiąz i wyprowadziłam konia z boksu. No to tak, teraz próba nowego uwiązu, tamten urwał się na lonżowaniu, bo ktoś wymyślił (czyt. JA), by przypiąć go do drążka na środku lonżownika i zostawić konia- niech biega sobie wokoło, no przecież uwiąz się nie urwie! Tak czy owak, wyprowadziłam konia na łąkę i zaczęłam go oprowadzać wkoło. Ogier skakał z jednej nogi na drugą, znowu przestępował na pierwszą nogę, i tak przeszliśmy 10 kółek. Zmęczona ciągłym odwracaniem się, odpięłam kantar i zdjęłam go wraz z uwiązem. Wybiegłam z łąki, w głowie ubzdurałam sobie, że Kary pobiegnie za mną, no ale do akcji musiały wkroczyć smakołyki, dzięki którym wychowanek poszedł za mną. Wstawiłam go do boksu, chwyciłam granatową skrzynkę z wszystkim, co do czyszczenia konia potrzeba. Otworzyłam skrzynkę, sprawdziłam, czy niczego nie brakuje. Nie raz zdążało się tak, że ktoś coś ode mnie pożyczał, a następnie zapomniał oddać, i dany przedmiot już nigdy nie trafił w moje ręce. Szybko wyciągnęłam szczotkę ryżową, szybko przecierając sierść podopiecznego, pozbyłam się większości piachu i pyłu. Dracul wydawał się wniebowzięty, gdy wyciągnęłam gumowe zgrzebło, i siłowałam się z cholernymi zaklejkami, które za każdym razem przyprawiały mnie o zawrót głowy. Już nieźle wkurzona walczyłam z małą zaklejką z łajna, gdy w końcu udało mi się ją doczyścić, z bólem uświadomiłam sobie, że została jeszcze druga strona. Zgorszona całą sytuacją, przeszłam pod szyją ogiera i powtórzyłam wszystkie zabiegi na drugiej stronie, niestety równie brudnej, jak poprzednia. Znów toczyłam walkę z tymi wredotami, tym razem myśląc już o samobójstwie. Gdy w końcu skończyłam, zabrałam się za kopyta, co okazało się paskudnym błędem, widać może być coś gorszego niż brudny koń z zaklejkami. Brudne kopyta z błotem! O niee, odejdź siło nieczysta. Opuśćmy ten temat, skwituję tylko wszystkie zabiegi pielęgnacyjne tym, iż byłam cała wybrudzona, a Dracul za to czysty. Jeśli pozwolicie, przejdę do ciekawszych tematów, jk na przykład lonżowanie. Założyłam ogierowi biały długi czaprak, po czym zapięłam pas do woltyżerki, do tego ogłowie z zawiązanymi wodzami. Dopięłam jeden długi, nieznanego pochodzenia uwiąz i tak przygotowanego Holsztyna, wyprowadziłam na świeże florydzkie powietrze.
-Esma! Esma!- usłyszałam za sobą, odwróciłam się na pięcie, po czym uśmiechnęłam się, widząc Lily wraz ze Spartanem.
-Czego pragniesz od mojej skromnej osóbki?- skrzyżowałam ręce i przechyliłam makówkę w bok.
-Czy skromnej, pewna nie jestem, ale do rzeczy. Jedziesz może na przejażdżkę? Ja ze Spartanem się wybieram, więc może dołączysz i pooglądamy tor?- zapytała, wciąż trzymając na wodzy konia. Skwitowałam to jedynie głośnym parsknięciem, po czym dodałam nieco ciszej:
-I ty się jeszcze pytasz, Partnerko.- powiedziałam, usiłując przybrać poważny wyraz twarzy. Oczywiście z boku dobiegł chichot. No tak, wyrażenie „Partnerko” ma dwa znaczenia. Zignorowałam rozbawione nastolatki i wprowadziłam Draculę na padok, służący teraz lonżowaniu nieparzystokopytnych.
-Będziemy czekać przy torze!- Lily krzyknęła, wbijając pięty w boki konia, który w odpowiedzi ruszył kłusem, po czym zniknęli za rogiem.
Sytuacja, która przed chwilą zaszła, zmusiła mnie do skrócenia czasu na lonżowniku. Pośpieszyłam Draculę do kłusa, początkowo ogier z kłusa przechodził do wolnego galopu, wtedy musiałam go zatrzymywać i kłus od nowa. Moje zmagania z podopiecznym trwały kilka, kilkanaście minut, gdy zrozumiałam, że minęło sporo czasu, i najwyższa pora, by go osiodłać. Sprawdziłam jeszcze kopyta na wszelki wypadek. Po szybkim przeciągnięciu kopystką po kopytach wpakowałam na jego grzbiet siodło, a następnie zdjęłam kantar i założyłam ogłowie bezwędzidłowe. Na samym końcu przełożyłam grzywkę i dopięłam popręg, szybko wsiadłam na Karosza, z góry jeszcze wszystko po sprawdzałam. Spokojnie dołożyłam łydkę i równym kłusem pojechaliśmy w stronę lasu. Gdy tylko wjechaliśmy w rzadki las, przywitał nas świergot ptaków.
-O! Patrz! Słowik! (czy na Florydzie są słowiki?) -krzyknęłam sama do siebie, a w zasadzie do Dracula, on jednak zarżał łagodnie, jakby chcąc mi powiedzieć, że jest zazdrosny. Poklepałam szyję konia w odpowiedzi, po czym szepnęłam.- To teraz poszukamy Lily, tak?- tym razem niedane było mi usłyszeć odpowiedź, ponieważ Kary niespodziewanie ruszył galopem.
W oddali majaczyła sylwetka nieokreśonej osoby, jednak gniady koń, na którym owa osóbka jechała, łudząco przypominał Spartana- 6-letniego KWPN Lilianny. Dziękując ogierowi w głowie, zrobiłam półsiad i dojechałam do dziewczyny.
-Cześć!- z ust brunetki wypadło to słowo, dokładnie w tym momencie, gdy zatrzymałam Draculę. Odpowiedziałam krótkim „Hej!”, uznając, że to wystarczająco.
Po krótkiej wymianie pytań ruszyłyśmy na tor, gdzie krzątała się ekipa, wynajęta przez Akademię, w celu ustawienia i ozdobienia toru. Przeszkody zostały już ułożone, pracownicy odpoczywali, niektórzy kończyli pić wodę, a inni raczyli się kanapką z serem i szynką- zapach był nieprzyjemny- połączenie potu+zapach szynki = nic przyjemnego. Na torze świeciło pustkami, wszyscy pracujący tam znajdowali się, jak już wspomniałam, z boku na malutkiej równinie. Korzystając z tego, zsiadłyśmy z koni. Pierwszy rzut oka i załamanie. Doliczyłam się dokładnie pełnej 15 przeszkód, na tyle trudnych, iż była spora szansa, że Dracul dostanie fioła i w cwale staranuje wszystko, co do joty, a na końcu wytaplany w błotku, ze mną półżywą na swoim grzbiecie, ukłoni się przed widownią, powodując, iż wlecę do poidła, zachłysnę się wodą i umrę.
-Ten stół, z 10, wygląda bardzo ludobójczo...- zauważyłam, wskazując na drewnianą przeszkodę a obok dwa drzewka, zapewne właściciele zaplanowali, że koń się przestraszy i odgalopuje, zostawiając jeźdźca na pastwę losu.
-Biedactwo! - Lilka symulowała zmartwienie, po czym z tą samą miną wskazała na przeszkodę z numerkiem 8.- Za to Wąski Front wygląda całkiem niegroźnie. Ja i Moon pokonywałyśmy go na ostatnich zawodach, poszło gładko, ale musisz dobrze naprowadzić konia.- poinstruowała Lily, dziewczyny z większym doświadczeniem warto słuchać. Wyciągnęłam notes z plecaka i zanotowałam na stronie z numerkiem 3 zatytułowanej jako „Wskazówki". Szybko wybazgrałam rysunek, w zamyśle przedstawiający Wąski Front, jednak wyszła z tego tylko jakaś skrzynka z dwoma pachołkami po bokach. Zapiski zawsze są przydatne, ale i tak będę musiała przestudiować cały tor, z prostej przyczyny, jaką jest to, iż jadę pierwsza. Z zaintrygowaniem obchodziłam każdą przeszkodę z osobna, dając do powąchania Draculowi, który z każdą przeszkodą rżał z coraz większym zniecierpliwieniem. Gdy wszystkie przeszkody na jutrzejszy cross zostały przeze mnie dobitnie sprawdzone, usadowiłam się na trawie i ponownie wyciągnęłam plik kartek, oprawionych w twardą, bursztynową okładkę ze złotym napisem „Notes". Oglądając jeszcze z grubsza tor, poczęłam machać czarnym automatycznym ołówkiem to w prawo, to w lewo-troszkę w górę, a innym razem znów w dół. I tak oto powstał symboliczny, prosty rysunek całego toru na kartce z numerem 6. Zebrałyśmy się z toru, około godziny 21, gdyż słońce zaszło już za horyzont, ustępując miejsca księżycowi. Z Lily rozstałyśmy się przed akademikiem, gdyż musiałam pójść na szybkie zakupy. W tym celu pobiegłam do najbliższego spożywczaka i zaczęłam przeglądać półki. Klienci przewijali się przez sklep w zawrotnym tempie, niektórzy brali dwa piwa, po czym płacili i wychodzili. Ja wybrałam kilka produktów najbardziej potrzebnych, takich jak woda, marchewki, jabłka, kostki cukru, olejek eteryczny, herbata, cola oraz Gerberek w tubce od 6 miesiąca życia- ostatnio namiętnie testuję wszystkie dostępne smaki Gerberków i doszłam do wniosku, że najbardziej do gustu przypadł mi mango, marchew i jabłko. Wróciłam do akademika i piekielnie zmęczona padłam na łóżko w swoim pokoju. Rozpakowałam wszystko, co kupiłam i poszłam przygotować się do snu. Piżamka patrzyła na mnie z kąta, prosząc, bym w końcu ją ubrała, a więc ulegając namowom, wciągnęłam na siebie krótkie, dresowe spodenki oraz biały top. Odpaliłam mój szmaragdowy laptop firmy Lenovo i oglądnęłam pierwszy lepszy film. Nie zwracałam uwagi na temat, jaki w nim poruszają. Z tego, co patrzyłam, chodziło o zakochaną nastolatkę- tak zwany standard wieczornego kina. Czytałam instruktaże, patrzyłam na tor, łypałam na film, popijając herbatą i zajadając Gerberka.- wszystko w koło Macieju. Powieki w pewnym momencie stały się zbyt ciężkie, by je utrzymać, więc ostatkiem sił ruszyłam do łazienki, a tam wykonałam kilka ( kilkanaście) czynności, które są podstawą nocnej pielęgnacji. Na koniec umyłam zęby i położyłam się do łóżka. Teraz macham wam z łódki, która odpływa do krainy Morfeusza.
****
Natarczywe pikanie budzika zrujnowało doszczętnie mój sen. Była godzina 4 rano, dokładnie za 6 godzin odbędzie się pierwszy etap zawodów. Przypominając sobie o tym, zaczęłam skakać na łóżku, jeden skok zakończyć się lądowaniem na podłodze, zdecydowanie nie należało to do przyjemności tego dnia. Z nową energią podniosłam się z dywanu i pognałam do łazienki, by przemyć twarz sporą ilością wody. À propos, wspominałam, że jestem rakiem? Nie? No trudno... Już znacznie ożywiona, udałam się spokojnie do stajni. Świecąca pustkami stajnia dla koni prywatnych, stała się chwilową kawiarenką dla mnie i dla mojego konia. Pogłaskałam jego kość nosową, mocno wystającą kość nosową, trzeba dodać. Tak naprawdę o tej godzinie w stajni nie było co robić, postanowiłam więc nakarmić Draculę, by przetrawił wszystko wcześniej. Zabrałam wiadro do jego paszy i szybkim krokiem poszłam do paszarni. Popatrzyłam na rozpiskę i przeszłam do stanowiska z paszami. Spokojnie przeglądałam worki z jedzeniem dla kopytnych, czasami schylając się, aż na końcu zdecydowałam, że nakarmię go gniecionym owsem, leżącym w paszarni ponad 5 miesięcy, zielonką, a na samym dnie zakopię 4 ćwiartki jabłka. Tak przygotowane wiadro, ważące na moje oko 1,5 kg, zaniosłam ogierowi, a on, gdy tylko zobaczył, co się święci, zaczął rżeć przeraźliwie. Heh, czyli wszystkim humor przed jedzeniem się poprawia, nie tylko ludziom, ale i jak się okazuje koniom. Otworzyłam trzymadło do żłobów i włożyłam tam wiadro, następnie ostrożnie wsunęłam je do boksu, a Dracula od razu rzucił się do jedzenia.
-Ach Demon! Wiem, że wiesz, co jest dzisiaj, zawody! Mam nadzieję, że jesteś rozgrzany i gotowy do walki!- powiedziałam czule, wkładając dłoń między kraty. Miękkie chrapy ogiera, drażniły opuszki moich palców. -Idę czyścić siodło kochany. Będziesz wyglądać zaje****ie, ja ci to gwarantuje.
Znowu powędrowałam w stronę paszarni, jednak przy rozwidleniu, skręciłam w prawo, a nie w lewo. Dopadłam moje czarne siodło, zdjęłam z niego osłonkę, następnie z plecaka wyjęłam szczotkę i zamoczyłam w impregnacie. Powolnymi ruchami szorowałam siodło, oczywiście delikatnie, po czym przetarłam je chusteczką, by zebrać nadmiar impregnatu. Ostatnim krokiem było przetarcie siodła chusteczką nabłyszczającą, na szczęście zapakowałam je do plecaka. Siodło odłożyłam na stojak, by wyschło, teraz tylko puśliska oraz strzemiona i nabłyszczyć ogłowie. Czas gonił, była dokładnie 5.46, miałam więc 14 minut na wyczyszczenie reszty osprzętu. Włączyłam turbo doładowanie i czyszczenie skończyłam dokładnie minutę po szóstej. Wysuszone siodło, nakryłam pokrowcem, a ogłowie otoczyłam szarym materiałem. Lekko zestresowana poszłam do Karosza, gdyż musiałam go napoić.
-No, zaraz będziemy cię myć!- rozbawiona zabrałam wiadro na wodę i przeszłam od boksu do kranu, gdzie nalałam cały litr. Jeden litr to nie mało, więc skończyło się na tym, iż by nie uronić ani kropli, sunęłam wiadrem po płytkach. Dotaszczyłam wiadro do boksu, po czym wstawiłam je do boksu. Ogier łypnął na wodę i cofnął się przerażony i potrząsnął głową, niespodziewanie kopnął wiadro. Na szczęście ów przedmiot nie przewrócił się, a jedynie uronił parę kropli. Chwilowy zawał i po sprawie- nie chciało mi się teraz wymieniać mokrej słomy na suchą. Mimo woli uśmiechnęłam się, choć w tej sytuacji bardziej odpowiednie byłoby skarcenia wychowania.
-Esma! Naomi! Myjemy konie! Już! - głos Lily rozniósł się echem po budynku.
-Idę już! Tylko uwiąz jakiś znajdę!- odpowiedziałam, biegnąc na koniec korytarza, w mgnieniu oka pochwyciłam czerwony uwiąz należący do mnie. Rozwinęłam go i oceniłam, iż długość będzie odpowiednia do tego zadania. Zadowolona otworzyłam boks ogiera i przypięłam do kantaru sznurek, następnie wykonywałam próby wyprowadzenia konia z boksu. Wyraźnie się stawiał, robił tzw. Koński protest, zakończony ludzką wygraną- zastosowałam podstęp. Kostka cukru zdziała cuda, a zwłaszcza przy Demonie, który wręcz wariuje na widok białego kwadracika. Już przy myjce, przywiązałam konia. Naomi i Lily śladu brak, więc melancholijnie (?) oparłam się o bramkę, z uwagą nasłuchując. Dziewczyny zjawiły się chwilkę po mnie- blondynka lekko zaspana i ciągnącą za sobą Empiryka. Spartan był już przywiązany, by czasem nie urządził sobie szybkiego wypadu na trawkę. Gdy wszystkie 3 konie zostały już solidnie przywiązane, włączyłyśmy wodę. Karosz na początku skutecznie uciekał od strumienia wody, jednak po chwili, zaznajamiając się z wodą, włączył tryb leeway i pozwolił na swobodne obmywanie kopytek. Gdy przestał drobić nogami, włączyłam mocniejszy strumień i przeszłam do oblewania podbrzusza, następnie wszystkich części grzbietu. Oczy Dracula świdrowały wszystko, jakby badając czy otoczenie jest bezpieczne. Spartan stał spokojnie, oddając się masażowi, który zafundowała mu Lily, za to Gniady Naomi szarpał uwiązem. No i przyszła kolej na mydlenie, którego Demon wprost nie znosił, aż kiedyś zerwał się z uwiązu, no i potem dostał lanie... Chciałam mieć to za sobą, Demon na pewno też, więc czym prędzej wylałam trochę szamponu na jego sierść, na co Kary zareagował głośnym pomrukiem niezadowolenia. Powoli wmasowywałam szampon w jego sierść, ku mojemu zdziwieniu Demon stał bardzo spokojnie, od czasu do czasu kwitując wszystko cichym rżeniem. Gdy cała powierzchnia została pokryta przez białą pianę, gdzieniegdzie zabarwioną na kolor brązowy, chwyciłam masażer i energicznymi ruchami masowałam ogiera, co sprawiło mu dużo przyjemności. Czasami Kary okazywał to cichym pomrukiem, a on jeszcze miał zamknięte oczy-czy to nie pełnia szczęścia?
-Może wystarczy tego masażu? Spartan zrobi się zazdrosny...- zaśmiała się Lily.- Masz drugi masażer?
-Taak...gdzieś powinien być, aczkolwiek go nie ma...- podrapałam się po głowie, zapominając, iż moje dłonie były składowiskiem piany.- Cholera...- brzęknęłam.
Innej reakcji nie mogło być, jak tylko nieopanowany śmiech ze strony dziewczyn. Zdezorientowana sytuacją strzepałam białe bąbelki z rąk i zerknęłam na zegarek, znajdujący miejsce na prawej ręce od wielu lat. ~Jest dokładnie godzina 9, wypadałoby już iść po czysty strój, nawet o tym nie pomyślałam, a Demon nadal niespłukany... No i ciul, spóźnię się trochę...~ Odparłam atak bąbelków bezbłędnie, chwyciłam za wąż i odkręciłam wodę, następnie sprawdziłam, czy nie jest za gorąca, bo...yh...dzień był wystarczająco duszny, byłabym w siódmym niebie, gdyby zawody przesunęli na jutro. Motorek w dupie uruchomił się natychmiast, gdy uświadomiłam sobie, że suszenie konia zajmie dobre 20 minut... Kończenie spłukiwania odbywało się w trudnych warunkach, gdyż stajnia zapełniała się powoli uczniami, głodnymi wrażeń. Tak czy inaczej, przepchnęłam się między ludźmi, z wręcz osłupiałym Karym. Zaczęłam chodzić z nim wkoło, nudząc się w cholerę, oglądając sobie buty, które swoją drogą już niedługo pójdą na solidną naprawę do szewca. Należyty czas minął, a odzienie konia było już suche. Podeszłam do stojaka i przywiązałam Demona, mając nadzieję, że nie ucieknie w siną dal, a następnie wróci 80 dni później i przywita się okrzykiem „W 80 DNI DOOKOŁA ŚWIATA!” Gdyby tak się stało, to ja może pójdę na urlop czy coś w tym rodzaju. Oddaliłam się od ogiera, co chwila, upewniając się, czy on nadal stoi w tym samym miejscu, a upewniona w tym pobiegłam do pokoju. Dopadłam klamkę, po czym wyciągnęłam klucz i otworzyłam drzwi. Zadowolona wpadłam do łazienki, by zrobić się na bóstwo. Nie powiem- z czerwoną pomadką wszystko wyglądało lepiej. Włosy związałam w niski kok, a następnie z szafy wyciągnęłam mój strój, zabrałam go ze sobą i co chwila, zerkając na zegarek, zeszłam na dół. Wszystko załatwiłam w niecałe 10 minut, ku mojej uciesze Demon nie poszedł nigdzie, a jego sierść pięknie lśniła we florydzkim słońcu.
-Lily, jak Ci idzie?- zawołałam, przecierając pysk wychowania mokrą gąbeczką.
-Dobrze, Spartan zaraz gotowy!- Lily przeczyszczała jeszcze kopyta Gniadosza, po czym w nagrodę za trzymanie nogi dała mu kostkę cukru.
Kopyta Dracula niestety trzeba było jeszcze wyczyścić, gdyż, no cóż, wdepnął w błoto, przez co jego kopyta zdobiła brązowa maź. Niechętnie zabrałam się za czyszczenie kopyt. Kopystka sunęła po kopycie, zgrabnie omijając strzałkę, ostatni ruch i już.
-Poczekaj chwilkę Wampirku... Chwileczkę. - westchnęłam, chowając się w stajennej toalecie, która w tej chwili posłużyła mi za miejsce do przebrania się, pospolicie znane jako przebieralnia. Zdjęłam roboczy strój, po czym z wieszaka, który z kolei był w pokrowcu, zdjęłam białą, odświętną koszulę z kołnierzykiem, po czym ją założyłam. Kolejną rzeczą była czarna jak smoła lekka marynarka, ze złotym szwem. Cały strój dopełniły jasnobeżowe letnie bryczesy, przepuszczające powietrze. Białe skarpetki i króciutkie białe, przylegające rękawice. Czarne sztyblety, zrobione z dwoiny skóry bydlęcej+ lekko szarawe sztylpy wyglądały trochę komicznie, jak na mój gust. Teraz przejdźmy do siodłania, bo wyjścia z toalety opisywać, po co nie mam. Zapewniam-to nic ciekawego. Zdenerwowanie sięgało zenitu, momentami było tak silne, iż wydawało mi się, że z mojego ciałka zostaną same strzępy. Dopięcie wszystkiego na ostatni guzik (oczywiście w moim ubiorze, Dracul nadal stał bez siodła itd.) nie zajęło mi dużo, teraz trzeba było zabrać się za konia. Dokładnie 28 minut na osiodłanie konia, czyli idealnie. W trymiga znalazłam swoje siodło, czaprak, żel oraz ogłowie z oliwkowym wędzidłem. Najsampierw założyłam białe ogłowie, białe dlatego, iż na karym koniu, czarnego nie byłoby widać. Oczywiście Demon nie chciał wziąć wędzidła, to już taki standard. Następnie na grzbiecie Wampira ułożyłam kolejno żel, czaprak i siodło, po czym ściągnęłam strzemiona w dół. Podpięłam popręg, a Dracul na szczęście stał i nawet mnie nie kopnął mi dopinaniu, a zazwyczaj tak się kończy... Błyskawicznie znalazłam się obok konia, a raczej na koniu, a zaraz obok mnie Spartan z Lily na swoim grzbiecie. Gniadosz, na którym zamierzała wystartować brunetka, grzebał kopytami w ziemi z nudów. Czarna grzywa powiewała pod wpływem ciepłego wiaterku. Komentatorzy, czyli pani Sue Old i pan Lee stali mi mikrofonach i wyczytywali zawodników, kiedyś przyjdzie też nasza kolej. Czekanie w napięciu na pewno nie prowadzi do niczego dobrego, im bardziej my się denerwowałyśmy, tym bardziej konie były spięte. Z głośników padły w końcu nasze imiona, a na ten „znak” ustawiłyśmy się w wyznaczonym punkcie.
-Lily White na koniu Spartan, w parze z Esmą Schrase na koniu Dracula!- męski głos p. Georga odbił się echem, a z widowni dało się usłyszeć gromkie brawa.- Ta para wystartuje jako druga!- serce właśnie mi się zatrzymało. Potok słów padł jeszcze z ust p. Lee, niestety ja nie zrozumiałam już żadnego z nich, do moich uszu wpadał jedynie bełkot. Otrząsnęłam się jednak szybko i wraz z Lily pojechałam na rozprężalnie. Jak sama nazwa wskazuje, teren ten jest po to, by się rozprężyć, a więc zrobiłam rozgrzewkę we wszystkich trzech chodach, później kilka zatrzymań z kłusa. Nie mogło zabraknąć też wolt, które z Demonem wprost kochaliśmy-zawsze wychodziły jakieś jajowate. Głośniki wydały głośny szmer, niestety-a może i stety-usłyszałam swoje imię, już po raz drugi w tym dniu. Tym razem przy mikrofonie stała pani Old i machała do mnie. Przywołana tymi gestami, ustawiłam się obok Lily, przygryzającej dolną wargę.
-Powodzenia!- Lily uśmiechnęła się serdecznie, klepiąc Demona po łopatce.
-Esma Schrase na Demonie przejedzie pierwsza, później chorągiew przejmie Lily na Spartanie!- Sue Old rzuciła w moją stronę białą chorągiewkę, a na ekranie pojawiły się napisy.
Gdy na ekranie pojawił się napis „START”, po prostu wbiłam swoją piętę w bok Karosza, a on wystrzelił, jak z procy, zostawiając za sobą tumany pyłu. W pierwszej chwili zdrowy rozsądek kazał mi wstrzymać konia, bo zapewne w takim tempie wyrąbałby się na pierwszej możliwej przeszkodzie. Białe rękawiczki uniemożliwiały ślizganie mi się wodzy w dłoniach, przez co miałam zdecydowanie większą kontrolę nad ogierem. Do pierwszej przeszkody zostały cztery foule, a galop nadal był zdecydowanie za szybki. Ściągnęłam wodze kilka centymetrów do siebie, co zadziałało na Dracula jak płachta na byka. Coffin wyglądał coraz groźniej, niespodziewanie Wampir zwolnił tuż przed przeszkodą i z lekkością wzbił się w górę, przewożąc mnie na drugą stronę przeszkody.
-Brawo!- chwyciłam wodze na kontakt.
Rów nie wywołał na szczęście większego przerażenia, a wręcz zagrzał nas do walki, byle tak dalej! Nim zdążyliśmy przyzwyczaić się do myśli, że pierwsza przeszkoda już pokonana, przed nami ustawiła się Hydra, nie stała a ruchoma. Niestety Hydry nie darzymy specjalną miłością, na nasze nieszczęście prawie na każdym crossie jest owa przeszkoda. Karosz wydał pomruk zdziwienia, gdy Hydra tak jakby podniosła się do góry, a później znów przybrała swoją dawną wysokość- to było tylko złudzenie. Teraz dodanie byłoby zbędne. Tuż przed przeszkodą, krzyknęłam 'góra”, czując, jak ogier podkula nogi, wydałam cichy jęk szczęścia. Kopyta Holsztyna zahaczyły o żywopłot i tu byłam szczęśliwa, że nie zapomniałam kupić kaloszków. Następne przeszkody to dwa bankiety w sporej odległości od siebie- pierwszy w dół, drugi w górę. Byliśmy coraz bliżej i bliżej bankietu, a Demon mimo moich komend nie zwalniał, biegł z tą samą szybkością i zaciętością. Zanim do mnie dotarło, co się stało, już dawno minęliśmy zeskok w dół i teraz czekał nas wskok na podwyższenie. Podniosłam się do półsiadu, mocniej wtulając się w szyję Holsztyna i zauważyłam, co się stało-wędzidło powiewało spokojnie pod pyskiem wychowanka. ~No k***a, przecież je dokładnie sprawdzałam... To niemożliwe!~
Uciekinier co chwila uderzał Holsztyna w pysk, powodując, że ogier coraz bardziej wariował. Całkowicie mnie zamroczyło, nie mogłam pozwolić, by głupie wędzidło odebrało nam szansę na udany przejazd, a nie dosięgnę pyska i nie włożę wędzidła, bo paski i tak są pourywane. A jeśli nawet bym dosięgnęła, to istniało duże prawdopodobieństwo, że spadnę z konia i zakończę przejazd tym akcentem. Czasu na myślenie nie było, więc puściłam wodze i chwyciłam się grzywy. Mimo utrudnienia, jakim był brak wędzidła, Karosz wskoczył na 70- centymetrowy bankiet, a następnie już na prawie równym terenie zrobiło się dziwnie nisko. Mocniej ścisnęłam boki wierzchowca kolanami (i łydkami), po czym szepnęłam „hop” i znaleźliśmy się na równej powierzchni. Teraz musimy utrzymać takie tempo przez resztę przejazdu, wtedy dobry czas mamy w kieszeni. Mięśnie Karego były mocno spięte, co wyczuwałam wszystkim, co spoza siodła wystaje. Teraz była kolej na stół, dobry poczciwy stół, który bardzo z Draculem lubimy- prosty do przeskoczenia i niewymagający od konia wysiłku. Drzewa otulały ciasno ścieżkę, było słychać jedynie stukot ciężkich kopyt i różne odgłosy leśnych stworzonek. Lekki wiaterek muskał moje rozpalone policzki, ochładzając tym samym rozgrzane ciało Karosza. Przeszkoda była jedynie dwa foule od nas, więc Wampir spiął mięśnie, mocno odepchnął się od ziemi i zgrabnie wylądowaliśmy. Siły zaczęły mnie powoli opuszczać, tyłek odpuścił i tarzał się po siodle, robiąc przy tym niemiłosierny hałas, nie. Hałas to nieodpowiednie stwierdzenie, bardziej pasuje niemiłosiernie wkurzający dźwięk. Można było zauważyć, że Dracul stopniowo zwalnia, szykując się do zakrętu, za którym czekało kolejne utrudnienie trasy, jak dla mnie było całkowicie niepotrzebne, trasa i tak długa. Zaraz za lekkim zakrętem, drzewo leżało na całej szerokości dróżki, więc wyminięcie nie byłoby możliwe, a jeśli nawet, to taki wygodniś straciłby cenne sekundy. Ja jednak w planie takiego wyminięcia nie miałam, bo to można było potraktować jako łamanie zasad, tzw. gra nie fairplay-a to przecież najważniejsze, by wygrywać i przegrywać z klasą, nie oszukując. Wielkie rośliny zasłaniały mi ciutkę widok, hah, no może nie ciutkę-znaczną część. Wiem, że te drzewka to specjalnie, na jesiennym evencie, któryś z uczestników wpakował się w drzewo. Konieczny był teraz ostry skręt, to działanie utrudniało szaleńcze tempo mojego wierzchowca, bez tych skórzanych pasków nie łatwo było mi wykonać skręt. Dobrze, że siodło mi jeszcze nie spadło, wtedy to już na pewno znalazłabym się na pierwszych stronach gazet. Ja się rozgadałam, a zakręt już za nami, ajajaj! Do akcji wkroczył rów z wodą, znienawidzona przeszkoda, z tak samo nielubianym rowem wodnym. Mokre plamy wkoło kłopotu, sugerowały tylko tyle, że na pewno nie wyjdziemy z tego sucho. Pełną kontrolę oddałam Demonowi, trzymając tylko grzywę ogiera i czasami ciągnąc za nią. Belki położone równolegle do rowu uniemożliwiały wyłamanie się konia. Kopyta szkapki zanurzyły się w wodzie, aż do nadpięcia, rozpryskując ciecz wszędzie. Parę kropli nawet dotarło do moich bryczesów, mocząc je troszku. Raz, dwa i hop! Odskok został poprawnie wykonany, nie zwróciłam na to większej uwagi, ale z tego, co zobaczyłam, wynikało, że tak-odskok prawidłowy. W pewnej chwili zaczęło mną po prostu miotać, tak nie może być! Karosz zabarankował, sprawiając, że wróciłam do żywych. Chwyciłam powiewające wodze i przyciągnęłam do siebie. Demon mocno zwolnił, droga do kolejnego utrudnienia była prosta, a do jej pokonania zostało 10 skoków. Robiąc półsiad, nakierowałam konia na przeszkodę + zrobiłam dodanie. Skok udał się i po paru chwilach robiliśmy powtórkę stołu i drzewa. Chorągiew tkwiła od początku w mojej dłoni, próbowałam jej nie upuścić.  Następną przeszkodą-tuż po powtórce-była kolejna Hydra, tym razem kilkanaście centymetrów wyższa i szersza. Zielonkawy żywopłot widać było z daleka, więc wczepiłam nogi mocniej w strzemiona i zrobiłam już któryś z kolei półsiad. Stanowczo popchnęłam konia do wyskoku, w obawie, iż nie skoczy prawidłowo. Powoli zwalnialiśmy, a las stawał się rzadszy, przepuszczając chłodny wiaterek. Prosta droga pozwoliła na rozpędzenie się do cwału, niestety już po chwili trzeba było zwalniać. Było trudno zatrzymać taką torpedę, po chwilce trzymania za wodze koń uległ i spokojnym galopem przewiózł mnie przez przeszkodę, nie zostawiając po tamtej stronie. 105- centymetrowy potwór został sprawnie pokonany, a myśl, że czekają nas zaledwie 3 przeszkody, dodała nam skrzydeł. Od teraz plan był dość prosty, łatwy do zrozumienia- szybki galop na prostych i zakrętach, zwalniać przed przeszkodami. Każdy błąd mógł teraz spowodować zatrzymanie się konia, lub po prostu uderzenie w przeszkodę, co byłoby katastrofalne w skutkach. Chód mojego ulubieńca był teraz, jak najbardziej w porządku zważając na to, że zaraz mieliśmy pokonać kolejnego Coffina, tym razem odrobinę niższego. Możliwie szybko pokonaliśmy ową przeszkodę, po czym ruszyliśmy pełną parą na Sunken Road. Grzywa Holsztyna falowała pod wpływem ruchów mocno spoconej szyi. Dokładnie przypominam sobie opis SR- Czteroczłonowa przeszkoda, składająca się z dwóch bankietów i dwóch innych przeszkód na równym terenie. Będzie to z pewnością najtrudniejszy przeciwnik w tej rundzie.
-Teraz pokaż, że jesteś najlepszy! Pokaż to mi!- docisnęłam łydki i zrobiłam półsiad.
Ogier z łatwością wybił się, po czym lekko wylądował po drugiej stronie. Przed nami jeszcze dwa bankiety i jedna inna przeszkoda. Gdy jego łeb uniósł się do góry, zobaczyłam strach, strach przed porażką. Czy ja aby na pewno dobrze robię? Czy ja nie ciągnę swojego konia na śmierć lub ból do końca życia? Zeskok w dół nie był wielki, jednak przednie kopyta powędrowały w dół z niepokojem, co widać było po błyszczących oczach wychowanka. Od razu trzeba było wskoczyć na prawie 90 centymetrowy bankiet. Trudno było nie stracić równowagi, a tym bardziej zachować dobre tempo i jeszcze nie zgubić chorągiewki! Ostatnia przeszkoda została dość sprawnie pokonana, odskok był za bliski, ale spokojnie rozwiązaliśmy sytuację. I tak dotrwaliśmy do końca trasy! Przejazd kończyła Hydra Ruchoma, którą szybko pokonaliśmy i galopowaliśmy do mety! Demon momentalnie zaczął cwałować, i też w tym chodzie przekazałam chorągiewkę Lily. Zsiadłam z konia, robiąc mu szybki prysznic i patrząc, jak Lily znika ze Spartanem w lesie...
Choć wędzidło przeszkodziło nam i pokrzyżowało plany, wiem, że mój Karosz to idealny koń dla mnie, mój jedyny, najukochańszy koń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)