Strony

poniedziałek, 11 września 2017

Od Harry'ego C.D Adeline

Starałem zająć się czymś innym niż skupianiem się nad całym procesem opatrywania mojej drobnej rany. Lekko jedynie zaciskając swoje palce na oparciu wygodnego fotela, ze spokojem wypuszczałem powietrze ze swych płuc, byleby nie musieć zwracać większej wagi na skutki mojego chwilowego, leśnego niedopatrzenia. Mocno zaciśnięta szczęka i przygryziona warga zdradziły jednak moje prawdziwe odczucia, co Adeline zdawała się zauważyć nad wyraz szybko. Z niezmienną jednak dokładnością i dbaniem o nawet najmniejsze zadrapania dezynfekowała rankę, ze skupieniem na smukłej twarzy nachylając się nad moją spiętą sylwetką. Marszcząc nieco brwi, perfekcyjnie roznosiła chłodną ciecz po większej części mojego czoła. W międzyczasie rozglądałem się w miarę możliwości po pomieszczeniu, nie przeszkadzając przy tym niewątpliwie życzliwej w tymże momencie dziewczynie. W milczeniu już prawie nie odczuwając nieprzyjemnego bólu, poczułem coś... puszystego i miękkiego, łaszącego się o moje lekko rozchylone nogi. Jakby zapominając o tym, że szatynka wciąż opatruje moje zadrapanie, nachyliłem się nieco w stronę kota, by z ogromnym zadowoleniem chwycić go we własne ręce. Z powrotem wracając do poprzedniej pozycji, rozkoszowałem się ciepłem przyjemnej w dotyku sierści kotki.
- Dlaczego nie mówiłaś nic, że masz sierściucha? — jakby urażony, przeniosłem swój wzrok na orzechowe tęczówki Adeline, która z niedowierzaniem kręciła głową, wciąż nieustannie próbując dokończyć działającą na moją korzyść czynność. Pupil szatynki zaczął cicho miauczeć, gdy zaprzestałem gładzenia zaokrąglonego brzucha. — Jak jej na imię?
- Xsara — odparła beztrosko, jakby całkowicie beznamiętnie zwracając uwagę na zadane przeze mnie pytanie. Zaprzestając więc prowadzenia dalszej dyskusji, czując się niejako jak spławiony dzieciak, skupiłem się na leżącej na moich kolanach kotce, uważając ją na przynajmniej najbliższe kilka minut za najurokliwsze stworzenie na całym obsypanym kotami świecie. Dziewczyna jeszcze przez chwilę odgarniała kosmyki mych włosów z czoła, by zgrabnie nakleić w miarę dopasowany plaster. Na całe szczęście zadrapanie umiejscowione było na tyle wysoko, że przy większej łaskawości losu mogło pozostać niezauważone przy najbliższym spotkaniu z właścicielami.
- Grzeczny chłopczyk — rzekła po chwili, śmiejąc się z własnej uwagi pod nosem. Na odchodne pobłażliwie poklepała mnie po policzku, spotykając się z moimi uniesionymi w rozbawieniu brwiami. Oddając jej kota, teatralnie ukłoniłem się nisko w ramach niemego podziękowania, by po chwili raz jeszcze pogłaskać już trzymanego przez dziewczynę mruczka.
- Jakby jakimś dziwnym trafem nagle by Ci zniknęła, to prawdopodobnie powinnaś wiedzieć, gdzie ją szukać.

~*~

Pomieszczenie było wyjątkowo ciemne. Do środka wpadały zaledwie pojedyncze promienie słońca, nieśmiało wychylając się zza ciemnych zasłon. Na środku postawione było duże, zakryte licznymi papierami biurko, a tuż za nim odchylony o kilka kroków dalej był ciemnoszary fotel.
Wzdychając cicho pod nosem, cierpliwie oczekiwałem momentu, w którym właścicielka postanowi ponownie zaszczycić mnie swoją obecnością. Mimo tego, że wydawało mi się, iż minęły już długie, kolosalnie dłużące się minuty, powieszony na ścianie zegar informował mnie o tym, jak bardzo się mylę. Mniejsza wskazówka zdążyła obrócić się dookoła tarczy dokładnie cztery razy, zanim instruktorka po raz wtóry zjawiła się u progu drzwi. Zdradził ją stukot wysokich szpilek i odruch poprawiania tyłu dopasowanej spódnicy.
- Dzisiaj uczniowie lubią testować granicę mojej wytrzymałości... — westchnęła, jakby starając się usprawiedliwić przydługi okres oczekiwania na jej pojawienie się. Uśmiechając się do niej ciepło, podszedłem nieco bliżej biurka, za którym kobieta szybko zasiadła. Kładąc obydwie dłonie na mahoniowym meblu, poczęła przenikliwie mi się przyglądać. - Też masz mi coś do powiedzenia? —mruknęła, przyglądając się blademu już zadrapaniu na mym czole. Odnosiłem wcześniej wrażenie, że ściągnięcie plasterka wystarczy, abym przestał zwracać na siebie uwagę.
- Dalej staram się przyzwyczaić do układu mojego pokoju — wzruszyłem lekko ramionami, wsadzając dłonie do kieszeni ciemnych spodni. — Szafka nad umywalką wyjątkowo nie przypadła mi do gustu.
Dyrektorka uniosła jeden z kącików swych wąskich ust, powracając do przeglądania sterty ułożonych papierów.
- Myślałam, że jednak była to kara za nocne wyjazdy poza granicę akademii.
Niewątpliwie mnie rozgryzła. Niewinnie szczerząc się, w ciszy już obserwowałem poszukiwania odpowiednich dokumentów.
- Powinieneś już nie tylko zapamiętać układ własnego pokoju, ale i całej akademii — podając mi ostatecznie zaledwie kilka kartek zapisanych drobnym drukiem, ukradkiem przyjrzała się wyświetlaczowi własnego telefonu. Podejrzewałem, że instruktorka właśnie delikatnie spóźniała się na prowadzoną przez nią jazdę.
Na kartkach dostrzegłem nie tylko plan zajęć na najbliższy tydzień, ale i numery kontaktowe do całej kadry.
- Mam to traktować jako zachętę do zapisania numerów atrakcyjnych instruktorek?
Z ogromną frustracją już odetchnęła głęboko, usilnie mordując mnie przenikliwym spojrzeniem.
- Masz to traktować jako nakaz natychmiastowego opuszczenia gabinetu — niemalże wyrzucając mnie z pomieszczenia, nieco rozzłoszczona sama wkrótce opuściła miejsce za biurkiem, by podążyć w stronę zapełnionej już uczniami stajni. — Miłego dnia, panie Styles.
I tak nie do końca wiedząc, co powinienem zrobić, ani tym bardziej gdzie winny byłem się udać, złożyłem kartki w równe, nieco mniejsze kwadraty, by z łatwością zmieściły się w jednej z kieszeni spodni. Raczej nie licząc na specjalne przygody na akademickim korytarzu, żwirową dróżką udałem się przed siebie, by z nadzieją na spotkanie jakichkolwiek wierzchowców podążyć w stronę pastwisk. Ku zadowoleniu za pewne większości jeźdźców, na szmaragdowych połaciach spotkać można było już całkiem sporo kopytnych — zatrzymałem się jednak przy jednym, konkretnym padoku, wybierając nawet go nie z racji stojących tam koni, a przyglądającej się im dziewczyny.
Rozpoznając w niej znajomą już sylwetkę, bezszelestnie zakradłem się do szatynki od strony wydeptanej dróżki.
- Zgadnij kto to? — roześmiałem się cicho, zasłaniając jej połyskujące brązowym odcieniem tęczówki własną, dużą dłonią.

Adeline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)