- Nie, wielkoludzie, zapłaty żadnej nie dostaniesz, bardzo mi z tego powodu przykro - uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz. Pokręciłam głową z politowaniem, kątem oka obserwując jego poczynania. Owszem, wyświadczył mi ogromną przysługę. Nie dość, że leżałabym teraz pewnie ze skręconym karkiem gdzieś tam na dole, metry pod nami, to i moja towarzyszka broni nie skończyłaby lepiej. Już obraz samej przyjeżdżającej karetki nie wzbudza we mnie żadnych pozytywnych emocji. Jedynie głębokie dreszcze.
Mijają długie minuty, sekundy, które zdają się nie kończyć. Kotka za wszelką cenę próbuje udawać, że nie dostrzegła naszego przybycia na dach, co całkiem nieźle jej wychodziło. Wiem jednak swoje. Może i głucha, ale wzrok i węch ma niesamowity. Nadal z istną dokładnością czyściła swoje, czyste już łapki. Krok po kroku udawało się pokonywać z coraz to większą prędkością czerwone dachówki. Nawet potykanie udało mi się już całkiem dobrze opanować i teraz robiłam to tylko co paręnaście kroków. Starałam się nie porównywać do Luke'a, który dzielnie mi dotrzymywał kroku, choć robił to jeszcze bardziej ślamazarnie niż ja. W końcu po niekończących się minutach ciężkiej wędrówki, Celeste zrezygnowała z siedzenia na dachu i z wielką zwinnością zaczęła poruszać się w kierunku drzwi na strych. Nadal były otwarte na oścież, po tym jak przed chwilą przekroczyliśmy ich próg. Prędko weszła przez nie, zasiadając na progu, obserwując nas z figlarnym błyskiem w oku. Moja reakcja była dość przewidywalna. Mina Luke'a była bezcenna. Główną część jego twarzy zagarnęła irytacja, zaś reszta powstrzymywała się od wybuchu niekontrolowanego śmiechu.
- Zabiję kiedyś tego chole*nego kota. - warknęłam. - Nie ma co, dzisiaj śpisz na korytarzu! - przybrałam obronny wyraz twarzy, zakładając ręce na piersi. Skurczybyk, jeszcze za to zapłaci. Cała sytuacja była śmiechu warta, więc prędko na moją twarz wpełznął niekontrolowany uśmiech, którego szybko próbowałam ukryć pod kaskadą włosów. Prędko zebrałam się w sobie i podążyłam tym razem szybszym krokiem w kierunku drewnianych drzwi. Blondas z cichym, aczkolwiek stanowczym jękiem, nadąsał się jeszcze bardziej, ale posłusznie ruszył za mną.
Tym razem nasza wprawa była głównym czynnikiem złapania kotki. Celeste była całkiem zawiedziona i nawet skomentowała moje złapanie jej małego ciałka w dłonie głośnym fukiem, ale poza tym była całkiem grzeczna w drodze do pokoju. Dopiero, gdy Luke wyraził chęć jej potrzymania zaczęła się prawdziwa zabawa. Podrapane dłonie na zawsze zostaną mu już w pamięci. Albo przynajmniej na całkiem spory kawał czasu. Jego ręce prędko stały się czerwone od szkarłatnego płynu, który sączył się obficie z jego małych, aczkolwiek głębokich ran.
- Boże, tak mi przykro, naprawdę. - mój sfrustrowany głos dało się słyszeć już chyba piętnasty raz z rzędu po nieprzyjemnym incydencie. Luke co prawda za każdym razem zapewniał mnie po parę razy, że nic specjalnego się nie wydarzyło, ale jego skwaszona mina mówiła sama za siebie.
Po raz kolejny schowałam twarz w dłoniach. Co jak co, ale Luke jako mój dobry przyjaciel powinien zostać potraktowany z większą taryfą ulgową przez moją białą kotkę. Dostała, to na co zasłużyła. Co prawda nie wyrzuciłam jej na korytarz, jednakże otrzymała bardziej bolesną karę, paru godzinny łazienkowy szlaban. Niby nic strasznego, ale świadomość kota, że w każdej chwili jego nosek, lub co gorsza, łapka może wyładować w wodzie zapewne nie była dla niej zbyt zachęcająca.
- A co jakbym skręcił kark Twojemu kotu? - z głębokich rozważań wyrwał mnie dopiero głos blondyna, który z wielką uwagą przypatrywał się mojej twarzy. Zamrugałam kilkakrotnie, marszcząc nos. Luke miał dość zafrasowany wyraz twarzy, jakby wciągnęła go za bardzo filozofia.
- Ani mi się waż, ty samolubny gnojku! - z niewiadomych przyczyn w mojej ręce znalazł się widelec, podniesiony z stoliczka. Uraczyłam go szybkim spojrzeniem, typu "czekaj, skąd ty tu...?!", ale niestety niewiele czasu zajęło mi rozwodzenie się nad jego pochodzeniem, albowiem szybko wycelowałam go w nos chłopaka. Chybił o zaledwie milimetr. Jeszcze chwila, a wybiłabym mu pewnie oko. Z resztą, sam się perfidny olbrzym prosił.
- Oj no, Holcia, jakoś trzeba Cię przecież wyrywać z tych ciągłych zamysłeń. Rozumiem, że jestem niezwykle przystojny... - uśmiech zagościł na jego bladej twarzy, a ja pozwoliłam sobie na uniesienie brwi. Może i przystojny by... Nie ma szans. Co nie zmienia faktu, że nigdy nie przyznałabym mu racji, z niezwykle prostego powodu, doskonale obydwu nam znanego.
- A także niesamowicie skromny... - westchnęłam, gdy chciał kończyć zdanie. Gdybym tego nie zrobiła, jak znam życie, siedziałabym teraz na dwudziesto minutowym... nie, wróć, półgodzinnym wykładzie, jaki to on jest cudowny. Byłabym gotowa nawet poszczuć go moim młodym zwierzakiem, byleby tylko się zamknął. - Jejku, Luke, moglibyśmy zostawić sobie pogadankę o twoich niezwykłych urokach osobistych, no cóż... Prwnego innego, bardziej słonecznego dnia? - wzruszył ramionami, ja zaś wywróciłam oczami. - A teraz chodź tuli, a potem co, jakiś seans? Tylko nie zapomnijmy o popcornie, najważniejsza część całego zajścia. Przykre jest tylko to, że za każdym razem kończy mi się zanim się zacznie film. - ostatnie zdanie wypowiedziałam ciszej, bardziej do siebie niż do niego, burcząc niewyraźnie pod nosem. - A, nie zdziw się jeśli bym zasnęła w trakcie filmu, już teraz jestem całkiem śpiąca.
- Obejrzymy bajkę na dobraoc? - uroczej mince Luke'a nie dało się odmówić.
- "Teletubisie", jak będziesz chciał, nawet. - wyciągnęłam laptopa i położyłam go na stoliku, dając blondaskowi duże pole do manewru. Usiadł na kanapie, a ja obok niego i wtuliłam się mocno w jego prawy bok, śledząc wzrokiem każdy jego ruch.
To ten no. Misiu? Szynszylku? ❤️
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)