Strony

sobota, 11 listopada 2017

Od Harry'ego C.D Adeline

Kurz dokładnie oblepił duże, niegdyś przejrzyste okno, utrudniając mi przyglądanie się stajennym korytarzom. Wyprostowując się po odłożeniu siodła na stojak, usiłowałem dowiedzieć się, co było powodem nagłego, głośnego stukotu kopyt, przeraźliwych rżeń i stłumionych rozmów.
Na całe szczęście, dzięki w miarę cienkim, drewnianym ścianom i wytężonemu słuchowi mogłem domyślić się, o co mogło chodzić.
Umieszczone na przeciwległej ścianie okno, zresztą już znacznie czystsze, rozwiało wszelkie wątpliwości - niebo, nagle zachmurzone ciemnymi obłokami, raczej nie zwiastowało niczego dobrego. Coraz większe krople padającego deszczu skutecznie wybijały charakterystyczny rytm na zewnętrznych parapetach. Wiatr szargał drzewami, właściwie zrywając wszystko to, co zostało pozostawione mu na drodze - linki imitujące pastuchy, czy też nimi będące, szybko pospadały w wysokie partie trawy, przy słabszych konstrukcjach zrywając także liche ogrodzenie. Ostatnie konie zostały sprowadzane z odległych pastwisk, w gruncie rzeczy nie wyglądając najlepiej - tylko nieliczne zachowywały jakiekolwiek pozory chwilowego podporządkowania, dając sprowadzić się do cieplejszej i bardziej bezpiecznej stajni we względnym spokoju. Ich kopyta oblepione były w ciemnym, grząskim błocie, zasłaniając jaśniejsze odcienie sierści u koni posiadających odmiany.
Przy moim boku zjawiła się Adeline, gdy tylko po uporządkowaniu swojej paki także usłyszała niepokojące odgłosy.
- Nic nie zapowiadało takiej pogody - westchnąłem, bezradnie stukając w przetartą skrawkiem materiału szybę. Blondynka oparła policzek na moim ramieniu, zarzucając skórzany kantar na własny bark.
Szybko oplotła moją dłoń smukłymi palcami, kiedy to optymistyczny - choć jak podejrzewam wymuszony - uśmiech zagościł na jej bladej twarzy.
- Miejmy nadzieję, że wszystko szybko przejdzie - odkaszlnęła, gdy lekka chrypka objęła główną władzę nad jej strunami głosowymi. - W końcu nie zostało nam zbyt dużo czasu.
Rzeczywiście, jakby nie było, umiejscowiony naprzeciwległej ścianie zegar w czarnej, zlewającej się ze strukturą ścian oblamówce wskazywał godzinę, w której powinniśmy mieć większość rzeczy dopiętych na ostatnich guzik. Panująca na zewnątrz pogoda, jak nam się zresztą słusznie wydawało, nie dawała nam szczególnego pola do choćby minimalnego popisu. Nie było mowy o tym, by szybko przedostać się poza granicę większej stajni.
- Wątpię, by była możliwość wyjazdu gdziekolwiek - burknąłem, obracając się tyłem do okna.
Siadając na chłodnym parapecie, leniwy ruchem ręki zachęciłem dziewczynę do tego, by usiadła na moich kolanach, mimo tego, że wiedziałem, jak wiele spraw jeszcze miała do załatwienia - przez cały dzień kursowała między własnym pokojem, siodlarnią a boksem Notte, nie przewidując możliwości porzucenia myśli o żadnym wyjeździe. Bez większego jednak zawahania się skorzystała z niemej propozycji, nie mając widocznie nic przeciwko zamknięciu jej w szczelnym uścisku.
Porzucając kłopotliwe zagwozdki co do rozwiązania całej sytuacji, przymknąłem swe powieki, by bez zbędnych słów oprzeć głowę tuż obok szyi blondynki, bezkarnie wdychając słodki, absolutnie przyjemny zapach jej cudownie pachnącej skóry.
- Nici z waszych planów, moi drodzy - mruknął właściciel, którego donośny, w tamtym momencie nieco oschły głos zmusił nas do tego, by wśród przenikliwej ciszy zmierzyć się z jego rozbieganym spojrzeniem. - Nie ma najmniejszej opcji, by ktokolwiek dzisiaj wyjechał dalej z Akademii. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy zaczniemy latać z plastikowymi wiaderkami i będziemy, chociażby próbować ocalić wszystko przed całkowitym zalaniem - burknął, widocznie niekoniecznie samemu wiedząc, co począć.
- Zbliża się solidna burza, jeśli nie coś dużo, dużo gorszego. - dodał jeszcze, kierując swój wzrok na wciąż wtuloną we mnie dziewczynę. - Meravigliosa na całe szczęście dobrze radzi sobie z całą sytuacją, ale jeśli chodzi o zawody - nie ma możliwości, żebyście pojechali na nie w zaistniałym momencie. Może jutro uda wam się pojechać na dużo skromniej zorganizowane w najbliższej okolicy starty.

~*~

Lekko wzdrygnąłem się, gdy do tej pory ciemne, pokryte licznymi obłokami niebo rozjaśniło się, przecięte jasną błyskawicą. Jaskrawe światło przez kilka sekund odbijało się w podświetlonym ekranie mojego telefonu, gdy w znudzeniu przeglądałem zapchaną po wszelkie możliwe brzegi skrzynkę pocztową. Listwa spod okna, pod którym siedziałem, okazała się być niezbyt szczelna - wiatr dokładnie musnął moje odkryte barki, wystawione najwidoczniej na wszelkie efekty atmosferyczne, kiedy to zająłem miejsce na ustawionym nieopodal parapetu fotelu.
Lenistwo jednak było zbyt silne, by mogła z nim konkurować chęć odziania swojego właściwie pół nagiego ciała. Po stanowczo zbyt krótkim prysznicu, którego okres trwania spowodowany był nagłym brakiem prądu i ciepłej wody, nie zebrałem się na to, by ubrać się w cokolwiek innego niż bokserki i początkowo przytulna, duża bluza. Ostatecznie wrzuciłem ją w czeluście głębokiej szafy, gdy zwyciężyła chęć swobodnego poruszania się po pokoju we własnym zaciszu.
Odkąd odcięto prąd nie wiedziałem za bardzo, co ze sobą począć - świeca, stojąca na małym stoliku, choć dawała sobą ciepły blask, to stanowczo za bardzo podrażniała mój nos swoim osobliwym zapachem. Choć telefon wyposażony był w całkiem dobrze oświetlającą pomieszczenie latarkę, to ostatecznie trzymanie go w określonej pozycji stało się zbyt kłopotliwe i nudzące. Jakby w dodatku wszystkich atrakcji było mało, bateria urządzenia była na skraju wyczerpania.
W związku z tym, odrzucając wyłączony już wtedy telefon na łóżko, bezradnie oparłem się o oparcie wygodnego siedziska, poniekąd zamknięty w czterech ścianach dopiero wtedy zastanawiając się nad tym wszystkim, czemu do tej pory poświęcałem mało czasu. W głębi duszy wiedziałem, że czeka mnie jedna z cięższych rozmów z Adeline, pomimo że nie spodziewałem się, iż dojdzie ona do skutku aż w tak zawrotnym tempie.
Przyglądając się bieli sufitu, niemalże nie usłyszałem momentu, w którym odpowiedni klucz został przekręcony w drzwiach wejściowych pomieszczenia.
- Wreszcie Ci się przydał, co? - mruknąłem, zamykając mimowolnie oczy. Minęła krótka chwila, podczas której dziewczyna zrzuciła ze swych stóp buty i z powrotem szczelnie zamknęła jedyne wejście do mojego lokum. Ubezpieczaliśmy się tą ostrożnością, odkąd to jeden z instruktorów bez ostrzeżenia zastał nas w dwuznacznej i niekomfortowej sytuacji.
Udało jej się stawić zaledwie kilka kroków, zanim subtelnie wpiła się w moje chłodne wargi, odgarniając ówcześnie jasne włosy do tyłu.
- Coś nie tak? - zbita z tropu zdążyła wstać z moich kolan, na których usiadła zaledwie kilkanaście sekund wcześniej. Nie spodziewała się, zresztą całkiem słusznie, że nie wyjdę z żadną inicjatywą, praktycznie nie odwzajemniając w ogóle pocałunku.
Na jej twarzy pojawił się wyraz dobitnej dezorientacji i sfrustrowania w jednym.
- Usiądź sobie lepiej, dobrze? - wstałem z fotela, ustępując jej wygodnie wyklepanego miejsca. - I jeśli możesz, to nie ukręć mi karku.
Wywróciła błyszczącymi oczyma, niechętnie zajmując moje niedawne siedzenie.
- To zależy, co masz mi do powiedzenia.
- Nie zrozum mnie źle, Kwiatuszku, ale musimy coś zmienić, właściwie dla Twojego dobra... Albo cofnąć się o krok do czysto zawodowej relacji, albo spróbować tkwić w czymś, co za pewne przeze mnie nie wyjdzie z zamierzonym efektem - westchnąłem, delikatnie kreśląc opuszkami palców koła na jej dłoni. Siedziałem na chłodnych panelach, usiłując zmusić się do utrzymywania z dziewczyną kontaktu wzrokowego. - Musimy podjąć te decyzję, jak mniemam, głównie dla Twojego dobra. To toksyczne i cholernie niesprawiedliwe, że skoro w gruncie rzeczy nic nas nie łączy, to żadne z nas nie może i przyznać się w głębszym sensie do drugiego, a nawet i w zasadzie nie byłoby nic złego w tym, gdybym nagle stwierdził, albo ty byś to zrobiła, że zależy Ci na kimś innym i... To z nim właśnie zamierzasz być w pełni oficjalnie.
W pomieszczeniu zaległe cisza, przerywana tylko cicho wypowiadanymi przeze mnie słowami.
- Zmierzam do tego, że chociaż jestem jaki jestem, to możesz mieć sto procent pewności, że zależy mi na Tobie i chciałbym tylko i wyłącznie Twojego szczęścia. I nie, nie wiem, czy to miłość, bo chyba nie potrafię jej poprawnie zdefiniować - ale uważam, że zasługujesz na to, żebym był z Tobą w pełni szczery i żeby nawet jeśli nie ja, to ktoś bardziej odpowiedni dał Ci najlepsze z możliwych szczęście. - odetchnąłem, masując swoją napiętą skroń. - Byłbym w stanie coś w sobie zmienić, jeśli faktycznie zależałoby Ci na tym, żebyśmy... Oficjalnie byli razem, Adi.

Adisia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)