-Wiesz, jako że nie sypię komplementami na prawo i lewo, a w przychylnym komentowaniu i chwaleniu jestem raczej powściągliwa, to uwaga, udało ci się, to było całkiem niezłe.- uśmiechnęłam się dość wrednie, chwytając siodło ujeżdżeniowe Samby, po czym wyszłam z siodlarni wprost do boksu kasztanki.
Czarne siodło położyłam na drewnianym, kupionym przeze mnie stojaku i znów poszłam do siodlarni po całą resztę osprzętu, który swoją drogą był kompletem. W siodlarni Gale czyścił jeszcze swoje siodło i mruczał coś do siebie. Z paki wyciągnęłam różowy pad ujeżdżeniowy, owijki w tym samym kolorze (nie potrzebne właściwie) , futerko do popręgu oraz do nachrapnika i nausznika, oraz mój nowy nabytek, czyli ostrogi i piękne, różowe strzemiona. Nieparzystokopytna rżała za mną, gdy szlam do siodlarni, jak i kiedy z niej wychodziłam i pojawiałam się w zasięgu jej wzroku. Na powitanie wręczyłam jej smaczek marchewkowy i cząstkę jabłka, które szybko przeżuła i połknęła, trącając mnie przyjacielsko łbem. Nim weszłam do boksu, zęby Queen zacisnęły się na mojej czapce i uniosły ją do góry, wraz z paroma niesfornymi kosmykami włosów. Westchnęłam cicho, po czym zobaczyłam, jak moja czapka ląduje na końcu bariery odgradzającej boksy.
-Fuck.- jęknęłam, siadając na klacz i wspinając się po niej, by zdobyć swoje nakrycie głowy.
Po krótkiej chwili udało mi się odzyskać miękki przedmiot i założyć na głowę, która zdążyła już przemarznąć. Na jej pysk założyłam kantar z przypiętym uwiązem i wyprowadziłam ją na korytarz, zapinając uwiązy po dwóch stronach. Chwyciłam za szczotki, po czym szybko wyczyściłam klacz, największą uwagę poświęcając miejscu, gdzie miało leżeć siodło. Miękką szczotką przetarłam całe ganasze i pysk Kasztanki, by następnie zabrać się za kopyta. Zaczynając od lewej przedniej, przechodząc przez lewą tylną i prawą tylną, skończyłam na prawej przedniej i klepiąc klacz za ładne podawanie nóg, zajęłam się siodłaniem. Na jej grzbiet nałożyłam przeźroczysty żel oraz pad, po czym w miarę lekko starałam się nałożyć siodło. Skupiając się na czesaniu ogona nie zauważyłam nawet, gdy dobrze mi znany osobnik płci męskiej zakradł się do mnie od tyłu i chwycił pochyloną mnie w talii.
-Aj ty cholero!- krzyknęłam ze śmiechem.- Misiek, możesz nagrać mi trening?- zapytałam, słodko się uśmiechając. - Potem muszę mu wstawić muzykę i wziąć najlepsze momenty, gdyż prześlę film do hodowczyni Ząbka.
Odpięłam uwiązy, a kantar zsunęłam na szyję, po czym wkładając do jej pyska wędzidło podwójnie łamane, naciągnęłam nausznik za uszy konia.
-Włącz mi We Don't Have To Dance, to ją odpręża.- krzyknęłam do chłopaka, nadal masując pysk klaczy kiełznem.
Na początku trochę się rozciągnęłyśmy, przechodząc przez cavaletti, a później zaczęłyśmy już poważniejsze rzeczy. Nabrałam wodze tak, bym miała lekki kontakt z pyskiem klaczy. Gdy piosenka rozkręciła się na dobre, lekko przyłożyłam do boków klaczy ostrogi, a ta ruszyła galopem z lewej nogi. W A dałam znak klaczy łydką i widzą, by skręciła, co wykonała. Odchyliłam się do tyłu i usiadłam mocno w siodle, by zwolnić do kłusa. Gdy dojechałyśmy do punktu H, zaczęłam anglezować i zmieniłyśmy kierunek. Kilka literek później przeszłyśmy do stępa pośredniego, po czym od K do H stępem swobodnym. W H dałam Desert znak łydką, by ruszyła żwawiej, co wykonała. Po stępach nadszedł czas na kłus, więc w C wypchnęłam klacz dosiadem i łydką. Starałam się trzymać w siodle, choć mróz dość mocno dawał w kość, a śnieg sypał i sypał, normalnie bym się cieszyła, ale jakoś w takiej chwili nie bardzo skakałam z radości.
-Dobra, schodzę, Desert mi tu zamarznie.- westchnęłam, schodząc z klaczy i idąc z nią w ręku do Gale'a, który już chciał coś powiedzieć, alee...
-Brawo.- zza moich pleców wychylił się Blythe, z dziwnym uśmiechem na twarzy.- To było bardzo przyzwoite.- skomentował, widząc moje zaskoczenie.
-Dziękuję, nie sądzę, by było to zbyt dobre, musimy i tak dużo dopracować.- uśmiechnęłam się sztucznie, po czym dałam znak mojemu partnerowi, by szybko poszedł za mną.
-To było dziwne, po prostu dziwne.- westchnęłam cicho, całując chłopaka w policzek.
Gale wyczyścił mi konia, za co obiecałam mu masaż w pokoju, a sama poszłam się pakować. Miałam już napisaną listę rzeczy, które powinnam zabrać, więc sprawdzając wszystko po kolei, byłam już pewna, że niczego nie zapomnę.
-No, misiu, rozchmurz się.- przytuliłam się do chłopaka, nadal uważając na siniaki.
***
Auto podskakiwało na wybojach, a Pan Gilbert żartował (o dziwo) z Panią Rose, a ja z tyłu wraz z Gale'em rozmawialiśmy po cichu, co chwila, całując się w policzek. Tematy rozmowy głównie ograniczały się do zawodów, jednakże wkraczaliśmy też w inne rejony, takie jak na przykład wyobrażenia co do stajni, w której odbędą się zawody, a nie, to też zawody.
-Boję się.- westchnęłam ciężko, zaglądając przez tylną szybę na przyczepę, w której stała moja Kasztanka.
-Nie masz się czego bać, będziesz wspaniała, jak zawsze.- brunet popatrzył na mnie, całując mnie w nos.
-Nie przesadzaj.- westchnęłam, obejmując go w pasie.
Czas mijał strasznie powoli, najpewniej kilka razy zdążyłam zasnąć i się obudzić oraz policzyć do tysiąca i z powrotem. Moje męki miały jednak koniec około godziny 23.45, gdyż wtedy dotarliśmy do Novigradu. Ociągając się, założyłam czarną kurtkę i czarną czapkę z oczywistym hashtagiem Diva, po czym wysiadłam z auta, od razu się przeciągając. Nie tracąc cennego czasu, podeszłam do zanikającej w mroku lekko odrapanej przyczepy i otworzyłam przednie drzwi, głosem uspakajając Holsztyńską klacz. Przeszłam pod uwiązem i stanęłam z jej lewej strony, by odpiąć uniemożliwiający jej ucieczkę sznur od belki. Tył przyczepy został otworzony przez Gale'a, dzięki czemu powoli cofając klacz, wyprowadzaliśmy ją w miarę spokojnie, lecz już po wyprowadzeniu Samba zaczęła lekko świrować, przez co uderzyła się w odjeżdżający pojazd.
Ranek był piękny - świat budził się do życia po nocy, a księżyc już zanikał i ustępował miejsca pięknemu, nieco zasłoniętemu kłębiastymi, białymi obłoczkami. Jako że godzina wskazywała jeszcze wczesną ranną godzinę, ja już siedziałam pod prysznicem i delektowałam się ciepłą wodą płynącą ze srebrnej słuchawki. Po wyjściu spod prysznica postanowiłam nie budzić Gale'a, który jeszcze słodko spał, więc po cichu ubierając stosowane ciuchy, wyszłam z pokoju w celu znalezienia rozpisu całego Uniwersytetu. Gdy już ów znalazłam, przeglądnęłam go solidnie i doinformowując się, gdzie znajdują się najpotrzebniejsze pomieszczenia, ruszyłam do stajni, gdzie przebywała Jackal. Zegarek w telefonie wskazywał godzinę piątą, więc nie było pośpiechu. Powoli zeszłam po schodach, po czym truchtając w stronę stajni koni prywatnych, zauważyłam raczej dobrze znaną mi osóbkę.
-Gale? Skąd ty tu się wziąłeś, byłeś na górze! Tak długo patrzyłam na mapę?- zapytałam, chwytając chłopaka za rękę.
-Nie, nie o to chodzi.- odparł szybko, uśmiechając się lekko, jednakże nie zauważyłam tam ani jednej iskierki zadowolenia, a wręcz przeciwnie, jakby bólu zżerającego go od środka.
-Co jest? - zmarszczyłam brwi pod wpływem zmartwienia.- Siniaki, znowu?
-Może.
***
Do żłobu klaczy wsypałam najzwyklejszy pokarm, który miała zwyczaj jadać codziennie, jednak tym razem pod górą paszy zakopałam kilka ćwiartek jabłka, a wiedząc, jak Kasztanka uwielbia te soczyste owoce, miałam pewność, że choćby nie chciała, wsunie wszystko. Gdy klacz zajmowała się paszą, ja poszłam do siodlarni, która w porównaniu do AMH była zdecydowanie dalej. Pomiędzy wieloma pakami jeździeckimi i siodłami stacjonujących tu koni, wyszukałam swoją pakę, koloru czarnego z wyraźnym podpisem "Esmeralda, Desert". Odsuwając kilka srebrnych klamer, dostałam się do środka i wyciągnęłam siodło w pokrowcu, po czym resztę przygotowanego osprzętu. Czas minął szybko, gdy szykowałam się do czyszczenia klaczy była już godzina siódma, a w stajni powoli robiło się gwarno.
-No, misia, chodź.- uśmiechnęłam się lekko, na jej pysk zakładając różowy kantar, o nieco brudnej barwie.
Na szczęście znalazłam jeszcze wolną myjkę i zaczynając od kopyt, zmoczyłam klacz letnią wodą. Zakładając na dłoń gumową rękawicę, namydliłam Holsztynkę, która zębami łapała bąbelki, odfruwające w krótką podróż. Mydliny zsuwały się z klaczy pod wpływem strumienia wody, po czym spadały na moje oficerki. Kiedy z klaczy ściągnęłam nadmiar wody ściągaczką, nakryłam ją derką i szybko zaprowadziłam do pobliskiego solarium, by szybciej wyschła. Nim zdążyła wyschnąć, zabrałam się za kopystkowanie. Kopystka poszła w ruch i starannie, uważając na strzałkę, wyczyściłam jej kopyta z siana, po czym już wypielęgnowane odstawiłam na kamienne podłoże. W nagrodę poklepałam jej łopatkę, sięgając do skrzynki po smar do kopyt. W małym woreczku znajdował się również pędzelek, który umoczyłam w płynie i natarłam kopyta klaczy, by ładnie się błyszczały. Następnym krokiem do tego, by klacz wyglądała jak bóstwo, było podcięcie ogona, który był równy, jednakże chciałam go jeszcze trochę wyrównać. Spryskałam brązowe włosie klaczy z tyłu, po czym dokładnie je rozczesałam, uważając, by jej nie poczubić, gdyż wyjątkowo tego nie tolerowała. Z kosmetyczki wyciągnęłam nożyczki i mocząc koniec ogona, zaczęłam podcinać. Starając się, by było jak najrówniej, niemal ucięłam się w palec, kilka razy, zapędy samobójcze się ujawniają, no patrzcie. W sąsiednim stanowisku, swoim koniem zajmowała się dziewczyna o platynowym odcieniu blondu, lekko przypalona. Jej koń miał powycinane szlaczki na sierści, a grzywę miał spiętą w starannie wykonane koreczki, co wtedy nadzwyczajnie mi się spodobało i sama postanowiłam zapleść klaczy tą popularną fryzurę. Ogon po kilku minutach był gotowy i ślicznie wyrównany, więc czas było zająć się grzywą. W tamtym momencie cieszyłam się, że byłam na tyle mądrą i ogarniętą osobą, by zabrać gumeczki i różową nitkę, na wypadek właśnie takiej zachcianki, jak robienie pie******ch koreczków. Starannie rozczesałam bujną grzywę klaczy, po czym podzieliłam ją na 17 części. I zaczęła się moja walka z warkoczykami. Wszystkie zaplatałam mocno i starałam się, by były gładkie i nie było odstających włosków. Później zawinęłam je na pół i przeszyłam nutką, później znów na pół i znów przeszyłam, a przy ostatnim kroku ledwo mi plastikowa igła przeszła. Całość zajęła mi jakieś 45 minut, ale uznałam, że efekt był tego wart. Mimo depczącego mi po piętach czasu, postanowiłam zrobić klaczy parę fotek, które później wylądowały na Instagramie.
-Wyglądasz super, teraz tylko ja, poczekaj i nigdzie nie idź.- puściłam oczko do Kasztanki, po czym w trymiga pobiegłam się przebrać.
Już w pokoju w moje ręce wpadły białe bryczesy, dwa dni temu tak pieczołowicie prasowane, że aż prawie spalone. Gdy zapięłam rozporek, szybko zajęłam się śnieżnobiałą, damską koszulą z mankietami. Przygładziłam odstające części koszuli i wepchnęłam je do spodni, by wyglądało elegancko. Na to założyłam czarny, niczym stado kruków krótki frak ujeżdżeniowy. Z szuflady wyciągnęłam również białe rękawiczki, plastrom oraz srebrne ostrogi. W łazience włosy upięłam w wysoki kok, wypuszczając po obu stronach pasemko włosów. Poprawiłam usta nude'ową szminką i szybko wybiegłam z pokoju, nie zapominając oczywiście o bacie.
Kasztanka nadal stała przy solarce, więc szybko zabrałam się za siodłanie. Założyłam na grzbiet klaczy żel, pad i siodło. Gdy zorientowałam się, że mamy tylko 10 minut do rozpoczęcia zawodów, nie bacząc na nic, założyłam Queen czarne ogłowie ze srebrnym nachrapnikiem i naczółkiem.
-Dacie radę.- mój chłopak poklepał mnie po ramieniu, po czym pocałował mnie w policzek.
-Damy radę, damy radę...NIE DAMY RADY.- wrzasnęłam rozpaczliwie, widząc jak pierwsza osoba wjeżdża na czworobok.
Ja miałam takie szczęście, że startowałam jako 5, więc miałam przynajmniej 20 minut na szybką powtórkę programu. Po poproszeniu bruneta o robienie filmu, wsiadłam na klacz ze schodków, po czym lekko dając klaczy znak ostrogą, wjechałam na jeden z ćwiczebnych placów. Na początku ruszyłam kłusem roboczym, robiąc kółka i kółeczka, zmieniałam kierunki, aż w końcu postanowiłam przejść do kłusa ćwiczebnego. Krótka rozgrzewka nie trwała długo, gdyż ku mojemu przerażeniu z głośników rozległ sie głos:
-Na czworobok wjeżdża Deliah Focus z numerem 4 na koniu France. O przygotowanie prosimy zawodniczkę z numerem 5.
Od razu ruszyłam klacz przed czworobok, gdzie na kulisach stał Gale z właścicielką i Gilbertem. Wspomniana Deliah szybko pokonała cały czworobok i wyjeżdżając powiedziała do mnie:
-Nie patrz na jurorów, strasznie krępują.
Te słowa mnie zaskoczyły i to bardzo, ale po wywołaniu mnie, wjechałam kłusem roboczym na linię środkową.
-A teraz Esmeralda Muller z numerem 5, na klaczy Holsztyńskiej Desert Jackal aka Queen of Samba. Prosimy o prezentację.
Z zapartym tchem, zebrałam powoli wodze. Ukłoniłam się, po czym znów ruszyłam klacz kłusem roboczym, którym dojechałam do C, następnie zgrabnie skręcając w prawo. Gdzieś w tle grała spokojna, melancholijna muzyczka, uspokajająca mnie. W kolejnym punkcie, czyli w B, znów pokierowałam klaczą tak, by dojechała na linię środkową i na środkowy punkt X, z kolei, w którym miałyśmy wykonać najpierw koło w prawo, a następnie koło w lewo. Wręcz niewidocznie kierując klaczą wodzami i łydką, wykonałyśmy oba koła, zatrzymując się w tym samym punkcie, z którego roboczym dojechałyśmy do E, skręcając z niego w lewo. Już przed literą K, dawałam Sambie delikatne znaki do przyśpieszenia, dzięki czemu w K ruszyła rytmicznym galopem roboczym, i udało nam się nawet ładnie z lewej nogi, w którym starałam sie dobrze trzymać w siodle i zbytnio nie podskakiwać, gdyż każdy najmniejszy błąd mógłby zakończyć się punktami ujemnymi. Punkt A oznaczał kolejne koło w lewo, więc nadal wyprostowana kierowałam Holsztynką na lekkim kontakcie, miałam tylko nadzieję, że nie wyjechałam nią zadem za bardzo. B zwiastowało zwolnienie do kłusa roboczego, co też wykonałyśmy. Zmieniając kierunek między H, a F w poprzek czworoboku, już anglezowałam, bo tak wskazywał program. Przy F usiadłam w siodło i kłusem roboczym dojechałam do A, w którym zwolniłam klacz do stępa i wykonując niczego sobie szlaczek, ruszyłam stępem swobodnym. W H pojechałyśmy bardziej żwawym stępem, po czym zakręcając do C, dałam Kasztance znak ostrogami do kłusa, do którego rytmicznie przeszła. Na trybunach wszyscy milczeli, więc nie wiedziałam, czy jest dobrze, czy coś spaprałam. Znak B rozkazał nam kolejne koło, tylko tym razem z tzw. żuciem z ręki, więc wypuściłam trochę wodze, po czym przed B je zebrałam i znów dodałam trochę łydki by obudzić tenże roboczy kłus. Pomiędzy F i A był galop, więc dojeżdżając do F wypchnęłam Queen dosiadem oraz łydą, a Samba zagalopowała, oczywiście z prawej nogi, zgodnie z tym, co wcześniej powiedziałam. E to było znowu koło w galopie, więc cudem wyrobiłyśmy. Idealnie w E zmusiłam kobyłę do zwolnienia, co z wyraźną niechęcią zrobiła. Przez MXK zmieniłam kłusem anglezowanym kierunek, by następnie w A wjechać na linię środkową, a dojeżdżając do X zatrzymałam klacz. Skurcz mięśni uśmiechu ujawnił się i nie mogłam powstrzymać szczęścia, aż z oczu popłynęły mi łzy. Znieruchomiałam i jak na początku, oddałam ukłon, wyjeżdżając z czworoboku. Zadowolona z przejazdu, zeskoczyłam z klaczy i trzymając ją w ręku, klepałam z zadowoleniem jej szyję, łopatkę, roniąc kolejne łzy.
-I jak poszło?- zapytałam, ocierając wodę z twarzy.
Gaale?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)