Wiadomo, jak się czeka na posiłek, to strasznie się czas dłuży. W takich sytuacjach należy sobie jakoś go umilić. Najlepiej rozmową, cóż, nie zdziwiło mnie, że został poruszony temat, ucieczki koni. To chyba jako jedyne odbiegało rutynie panującej w Akademii. Nareszcie kelner przyniósł jedzenie i zapadła cisza. Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby Lucyfer nie dostał jednego kawałka dla siebie. Po posiłku wstaliśmy i wyszliśmy z knajpy.
- To, co masz coś jeszcze, czy możemy wracać.
- Możemy wracać.
Poszliśmy na parking, gdzie stało moje auto. Zdjęliśmy psom kamizelki i wpuściliśmy oba na tylne siedzenia. Droga do akademii minęła nam szybko, oczywiście po drodze słuchaliśmy muzyki i nieco rozmawialiśmy.
W końcu wysiadłem z pojazdu i zapaliłem fajka a Ana, wypuściła psy.
- Dzięki ... - uśmiechnęła się.
- Nie ma za co.
- Robisz coś teraz ?
- Mam dyżur, idę dać koniom siana i pasze.
- Mogę Ci pomóc, będzie szybciej.
- Jak chcesz. - zgasiłem papierosa i ruszyłem w stronę stajni.
Miała, rację we dwoje poszło nam dużo sprawniej. Oczywiście po skończonej robocie wyszedłem zapalić.
- Idę do Charles
- Spoko, jak coś przyjdę.
Dopaliłem, peta i chwilę pobawiłem się z psem, po czym poszedłem zobaczyć co Ana robi. Ona zaś rozplątywała warkocze swojemu ogierowi.
- Podziwiam, mi by się nie chciało.
- Lubię, gdy wygląda i prezentuje się dobrze, a ty nie masz konia ?
- Jeszcze nie ... planuje kupić, jak odłożę kasę.
- Masz jakiegoś na oku ?
- Na razie nie, planuje coś wydzierżawić na początek i myślałem nad Miriam.
<Ana, sorki mały kryzys>
255 słów - 3 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)