Strony

niedziela, 16 grudnia 2018

Od Harry'ego C.D Caroline + dzierżawa Velvet

Słowa wypowiedziane przez szatynkę szybko znikły mi w głowie, a ja, zamroczony bliskością współlokatorki, delikatnie schyliłem się ku pełnym wargom nastolatki. W jednej chwili poczułem coś w rodzaju zawahania, ale zostało one przerwane przez dziewczynę, która złączyła nasze usta w krótkim pocałunku. Nie był natarczywy, mogłoby się go porównać do pierwszego pocałunku zakochanych nastolatków, ale wzbogacony był o idealną osobistość, która stała tuż przede mną. Uśmiechnąłem się delikatnie do szatynki i zaczesałem jej niezdarny kosmyk za ucho, przeciągając palcami po gładkim policzku.
- Ja też tęskniłem, najmocniej na świecie. - mruknąłem i przyciągnąłem ciało dziewczyny jeszcze bardziej do swojego, niszcząc dzielącą nas odległość. Ucałowałem czubek głowy dziewczyny i odchyliłem głowę, spoglądając na uśmiechniętą twarz Caroline. W głębi serca miałem nadzieję, że przystanie na moją propozycję, która wcale nie należała do bardzo głupich i nieprzemyślanych.
- Cukiereczku, miałem w planie wsiąść na coś, żeby pojeździć, więc zapraszam też ciebie na lekki, popołudniowy trening? - uśmiechnąłem się i zacząłem się kiwać, wprawiając w ruch także dziewczynę.
- Propozycja nad wyraz kusząca, ale muszę się przebrać, mam nadzieję, że na mnie zaczekasz. - zaśmiała się i ruszyła do małej walizki, z której wyciągnęła pierwsze z brzegu bryczesy, a z wysokiego pudełka wyciągnęła połyskujące czystością oficerki. Zniknęła za drzwiami łazienki, a ja w czasie jej nieobecności, snułem plany na dzisiejszą jazdę. Po trwającym bardzo krótko namyśle, zdecydowałem się na odwiedzenie stajni z końmi do dzierżawy, by może tam znaleźć sobie podopiecznego. Szybko zmieniłem ciepłe obuwie na oficerki, które krzyczały, a wręcz błagały o jak najszybsze ich wyczyszczenie i wypastowanie. Czyszczenie odkładałem zawsze z myślą, że przed następnym treningiem je wykonam, lecz zawsze coś innego wydawało się ważniejsze. W tym momencie nie było to coś, a ktoś, kto właśnie zalotnie uśmiechał się do mnie przy czynności zakładania butów. Bez słowa opuściliśmy nasze lokum i udaliśmy się do wyjścia z akademika.
- Pozwolisz mi, że udam się do stajni, gdzie stoją konie do dzierżawy? Chyba, że też zachciałabyś się ze mną tam udać? - zapytałem, otwierając dziewczynie drzwi. Nastolatka opuściła budynek i wzruszyła ramionami.
- Jasne, że pójdę. Raczej nic lepszego do roboty nie mam. - odpowiedziała i łącząc nasze dłonie w delikatnym splocie, ruszyła w stronę wyznaczonego obiektu. Delikatny, puchaty śnieg zaczął padać z nieba, siadając na długich włosach, Caroline, która przyśpieszyła kroku, będąc tuż przy wejściu do stajni. Z towarzyszącym kaszlem, wkroczyłem do ciepłego wnętrza budynku. Nasza obecność rozbudziła konie, które reagowały nerwowym wyglądaniem z boksu, lub cichym parsknięciem, jakby na powitanie. Największy hałas powodował jednak kuc, znajdujący się w trzecim boksie po prawej. Kopał w drzwi boksu i puszczał nerwowe spojrzenia w naszą stronę. Na metalowej tabliczce widniało oficjalne imię ogiera, Hubert vel Hurt. Rozemocjonowany kucyk uspokoił się po dostaniu smakołyka, który przypadkowo znalazł się w kieszeni moich bryczesów. Zniżyłem się do poziomu łba kucyka i posłałem szeroki uśmiech nastolatce, która przyglądała się zamieszaniu z perspektywy klaczy, która znajdywała się naprzeciw dzikiego ogiera zabójcy.
- Pasujecie do siebie. - zarechotała. - I to nawet bardzo. - dodała i ruszyła przed siebie, zaglądając do każdego z boksów po kolei. Opuszczając nowo poznanego kolegę, wróciłem do pierwotnego zajęcia szukania swojego "nowego" podopiecznego, który dałby mi możliwość rozwoju.
- To było niemiłe. Ja jestem grzeczny, kulturalny i cierpliwy, nie to co Hubercik. - wyszczerzyłem się i dogoniłem, Caroline, która gładziła czoło siwka. Hollywood, bo tak nazywał się wałach, wpychał swoje ciepłe chrapy w dłonie nastolatki, domagając się przy tym jak największej dawki pieszczot.
- Chyba mam już wybranego kandydata do jazdy. - uśmiechnęła się i poklepała delikatnie umięśnioną szyję konia. Odesłałem jej uśmiech i ruszyłem w dalszą wędrówkę, zaglądając do każdego boksu po kolei. Moją uwagę przykuła energiczna siwa klacz, która z sianem w pysku kręciła się po swoim lokum, wyglądając raz przez okno na zewnątrz, a raz posyłając spojrzenia korytarzowi. Spojrzałem na tabliczkę, która naprowadziła mnie na imię intrygantki, jej rasę, całe pochodzenie jak i młody wiek. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałem numer do właściciela stajni, który aktualnie przebywał najpewniej poza terenem akademii i rzeczowo poinformowałem o tym, że chcę wypróbować klacz przeznaczoną do dzierżawy, a jeżeli się uda, jeszcze dziś podpisać umowę. Rose rzecz jasna wyraził zgodę, tak więc rozanielony udałem się do obitej drewnem siodlarni, z której zabrałem cały sprzęt przypisany do Velvet. Czterolatka imponowała mi swoim umięśnieniem, nie była przecież jakoś wybitnie regularnie i porządnie jeżdżona, a raczej przejeżdżona przez któregoś z pracownika, bo przecież wypada od czasu do czasu ruszyć konia pod siodłem. Z tego co mi wiadomo była kąskiem, który nie sprzedał się na pamiętnej dla mnie aukcji, bowiem jej nabywca nie zgłosił się po odbiór swojej "nagrody". Czekoladowy sprzęt pachniał niesamowicie intensywnie skórą, zapewniając mnie, że był regularnie konserwowany i na pewno nowy, bowiem nie nosił żadnego śladu użytku, prócz błota naniesionego na odciążające kolana strzemiona. Worek ze szczotkami pobrzękiwał mi między nogami, skutecznie utrudniając mi chodzenie. Nie zatrzymując się jednak, dotarłem do siwki i witając się z nią smakołykiem, zabrałem szczotki i rozpocząłem czyszczenie ogolonej młodzianki, na której spoczywała jedynie cienka warstewka stajennego kurzu. Po szybkim przeciągnięciu miękką szczotką całego ciała kobyłki, w mojej ręce spoczęła kopystka, która sprawnie poradziła sobie z podkutymi kopytami. Jaskrawo czerwony czaprak spoczął  na wykłębionym grzbiecie, zaraz po tym swoje miejsce zajęło siodło z przypiętą do siebie pluszową podkładką. Velvetka, położyła uszy przy dociągnięciu popręgu, ale już po chwili wrócił jej dobry humor, który okazywała na różne sposoby, również przez te, które nie napawały mnie szczególną radością. Podwójnie łamane oliwkowe wędzidło zostało chętnie wzięte do pyska siwki, która zaczęła udawać żyrafę, delikatnie utrudniając mi przy tym zapięcie nachrapnika jak i podgardla. Porządkowe pociągnięcie za wodze, poskutkowało jednak zaprzestaniem tej czynności i spokojnym dokończeniem przeze mnie zakładania ogłowia. Z wieszaka zabrałem pasującą do czapraka pół derkę i zarzuciłem na ścięty zad klaczy, która zareagowała na to delikatnym wzdrygnięciem. Pogładziłem jednak lekko jej szyję, co znacznie ją uspokoiło i otworzyłem boks najszerzej jak si da, by bez zbędnych ceregieli opuścić z Velvką stajnię. Zarzuciłem spojrzeniem na miejsce, w którym stał Hollywood, lecz nie spotkałem tam ani konia, ani dziewczyny. Kopyta konia zaczęły zanurzać się w śniegu, a podkowy głucho obijać się o wyłożoną kostkę. Z lekkim uśmiechem w towarzystwie rumaka, stanąłem pod drzwiami hali, które były lekko uchylone.
- Wbijam! - krzyknąłem i nie słysząc żadnego zaprzeczenia, otworzyłem wrota. Caroline siedziała już na grzbiecie Hollywood'a, który rozluźniony stępował wzdłuż długiej ściany.
- No, no, Harry, dziesięciominutowe spóźnienie. - zachichotała i nabrała wodzy, wykonując serię ledwie widocznych półparad, zachęcających wierzchowca do żucia wędzidła.

Wybacz, Skarbie, za jakiś totalnie bezwartościowy gniot, ale mam nadzieję, że nie ma aż takiej tragedii :'))

1046 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)