Strony

piątek, 11 stycznia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

- Na szczęście nikt cię nie pytał o zdanie. – Uśmiecham się z nutką pobłażliwości, gładząc jego opatrzoną w ledwo widoczny, ale wyczuwalny zarost szczękę. Dalej delikatnie opierając dłoń na torsie szatyna, nachyliłam się ku niemu jeszcze bliżej, chcąc złagodzić wydźwięk wypowiadanych przez siebie słów czułym, leniwie skradzionym pocałunkiem. – Niewiele masz już w tej kwestii do powiedzenia, Kochanie.
- Dobrze wiedzieć. – Skwitował wszystko krótkim śmiechem, jednocześnie przyciągając mnie do siebie ostrożnym chwytem powyżej bioder. Jego duże, ciepłe dłonie, gdy równocześnie znajdowały się po obu moich bokach, nie potrzebowały zbyt dużo, by niemalże z łatwością objąć całą moją talię. Z nie mniejszym uśmiechem, co i wcześniej, wygodnie wtuliłam się w zagłębienie jego szyi. Zadowolona z bliskości szatyna i obecności mężczyzny samej w sobie, niechętnie uniosłam się znad jego torsu, zwłaszcza, odkąd zaczepnie błądził palcami tuż pod zapięciem mojego biustonosza.
- Skarbie? – Gładziłam zewnętrzną stronę jego przedramienia, w odpowiedzi uzyskując jedynie cichy, wymamrotany pomruk. – Masz papierosy, prawda?
- Też cię kocham. - Zaśmiał się lekko, zakręcając dookoła swojego palca jeden z kosmyków moich włosów. Odpowiedział jednak ostatecznie, gdy posłałam mu błagalne spojrzenie. – W kurtce.
Z wdzięcznością i nieukrywaną euforią objęłam twarz Harry’ego dłońmi, obdarowując jego miękkie usta stopniowo pogłębianym pocałunkiem.
- W takim razie za chwilę wracam. – Szepnęłam mu na ucho, unosząc kąciki swych ust nieco wyżej, niewątpliwie wniebowzięta niedaleką wizją pozyskania zbawiennej paczki. Do przedpokoju udało mi się na szczęście dotrzeć bez zbędnych problemów, zwłaszcza, że odnalezienie kurtki szatyna było wręcz machinalne, a wydobycie z niej papierosów dziecinnie proste i intuicyjne. Mając nadzieję, że opakowanie nie było puste, a moje kieszenie na tyle duże, by go nie zgnieść, wróciłam do oczekującego mnie mężczyzny, starannie dbając o to, by nie wpaść w drodze powrotnej na znajdującą się gdzieś w domu babcię. Była całkowicie przeciwna wszelkiego rodzaju używkom, więc zastąpienie jej drogi ze skrupulatnie ukrywaną paczką nie dość, że mogło być ryzykowne, to na dodatek opłakane w skutkach. Kobieta łudziła się bowiem, choć nie mówiła tego na głos, że nie pójdę w ślady starszego brata i nie zauważy u mnie żadnych nieprawidłowych nawyków. Nie chcąc łamać jej serca, po przyjeździe do Londynu starałam się choć chwilowo sprawiać odpowiednie pozory. Ku mojej ogromnej uldze, wróciłam do Harry’ego bez najmniejszych przeszkód, z triumfalnym uśmiechem wyjmując zza siebie zbawienny przedmiot. Szatyn nie protestował, gdy poczęstowałam go jego własnym papierosem, ofiarując mu wydobytą ze swojej torebki zapalniczkę. Z nieukrywanym utęsknieniem usiadłam na parapecie otwartego okna, bezpiecznie asekurowana przez stojącego przy mnie Harry'ego. Ułożył dłoń na moim kolanie, składając na mojej skroni pocałunek, zanim podpalił bibułkę. Paliliśmy w kojącej, ale krótkotrwałej ciszy, przerywanej nieznośnym, nieustannym szczekaniem psa sąsiadów.
Mężczyzna przyglądał mi się badawczo, kiedy zgasiwszy końcówkę tlącego się tytoniu, bez zbędnych słów zarzuciłam dłonie na jego kark, niwelując dzielący nas dystans.
- Muszę mówić, że kocham cię bardziej, niż powinnam? – Uśmiechnęłam się słodko, delikatnie rozluźniając jego spięte mięśnie powolnymi ruchami dłoni.
- Za te fajki? - Zaśmiał się w przecudownie beztroski, szczery sposób. Złączył ze sobą nasze czoła, dzięki czemu mogłam swobodnie przyglądać się błękitowi jego tęczówek, ozdobionych odbitym światłem zaświeconej w pokoju lampki. Mimo zazwyczaj wszechobecnego chłodu w spojrzeniu mężczyzny, mogłam dostrzec wtedy w jego oczach coraz bardziej uszczęśliwiającą mnie nutkę zwykłej, niepohamowanej radości. Niewątpliwie zamroczona bliskością szatyna, czując się zwyczajnie rozanielona samą myślą, że poświęcał ten czas tylko i wyłącznie mi, całkowicie poddałam się dotykowi jego miękkich, smakujących nikotyną ust. Czas przy nim zdawał się nie mieć większego znaczenia, odnosiłam wrażenie, że upływał wyjątkowo szybko, odkąd jedyną rzeczą, na jaką zaczęłam zwracać uwagę, były dzielone przez nas pocałunki, a delikatnie dmuchający w moje odkryte ramiona wiatr nie miał dla mnie większego znaczenia. Szatyn jednak przymknął okno szybkim ruchem dłoni, gdy postanowił niespodziewanie usadzić mnie na chłodnym parapecie, odbierając mi tym samym dodatkową konieczność sięgania do jego warg. Pozwoliwszy, by jedna z dłoni Harry’ego znalazła się pod okrywającą moje ciało koszulką, całkowicie wyzbyłam się jakiejkolwiek trzeźwości, nieustannie starając się choćby odwzajemnić każdy, nawet i najmniejszy, najkrótszy pocałunek. Delikatnie przyciskana przez mężczyznę do szyby, zyskałam zdrowy rozsądek dopiero, gdy oderwaliśmy się od siebie, słysząc nagłe, rytmiczne pukanie do drzwi. To, jak w tak krótkim czasie zdołał doszczętnie na mnie wpłynąć, było druzgocąco absurdalne.


Próba uczenia się od niemalże samego rana spełzła absolutnie na niczym. Może i otworzyłam niedługo po przebudzeniu się książkę, rezygnując nawet z ofiarowanego mi śniadania, ale odnosiłam nieodparte wrażenie, że beznamiętne wertowanie tych samych rozdziałów po raz kolejny nie dawało większego rezultatu. Stwierdził to nawet sam Harry, popierany przez wyjątkowo lubiącego go dziadka, kiedy to, próbując mnie przepytać, uznał, że moje skupienie i jakakolwiek uwaga były na znikomym poziomie. W końcu ogłosiłam kapitulację, wygłaszając wszystkim swoje niezadowolenie z nieubłaganie zbliżającego się, końcowego egzaminu i konieczności napisania go właśnie we Francji. Chyba tylko jego obowiązkowość zmuszała mnie do niemalże codziennego zerkania do notatek i czytania ich nawet wtedy, gdy powinnam poganiać szatyna do wyjścia i spóźnionego wybrania się na zakupy. Stanęło zresztą i tak na tym, że to on zamknął mi książkę pod nosem, delikatnie podirytowany moim bezmyślnym uporem. Udało mi się jednak samodzielnie zebrać do wyjścia, opuszczając dom w satysfakcjonującym stanie ogólnego uporządkowania.
- Nie dość, że chcą, żebyś był ojcem moich dzieci, to jeszcze ufają w twoje umiejętności nierozbijania samochodów. – Uśmiecham się lekko, delikatnie wkładając do jego dłoni kluczyki do pojazdu dziadka. Rzeczywiście byłam pod wrażeniem uroku Harry’ego, biorąc pod uwagę fakt, że nie tak dawno kupiony samochód był oczkiem w głowie staruszka.
- Ojcem twoich dzieci, powiadasz? – Złożył czułego buziaka na moim policzku, parskając cichym śmiechem pod nosem. Nie mogliśmy jednak kontynuować obdarowywania się czułościami, zauważywszy, że miejsce zaparkowania było wyjątkowo niefortunne i całkowicie uniemożliwiające mi zajęcie miejsca tuż obok szatyna. Wyplątując swoją dłoń ze szczelnego, ciepłego objęcia, sprawnie wycofał samochód na ulicę, zatrzymując się tuż przy pustym chodniku.
- Zamawiała panienka taksówkę? – Posyła mi absolutnie zniewalający uśmiech, zsunąwszy bliższą mi szybę do dołu. Zaśmiałam się, wsiadając do pojazdu, wyjątkowo zniechęcona panującym na zewnątrz chłodem.
- Z przystojnym kierowcą w gratisie. – Uśmiechając się, pocałowałam przelotnie jego policzek, by zbyt długo nie przeszkadzać mu w skupianiu się na drodze.


Widząc ogromne tłumy ludzi i rosnące kolejki w każdym, mijanym przez nas sklepie, szybko obraliśmy prosty i ku wzajemnemu zadowoleniu wspólnie akceptowalny plan – jak najszybciej znaleźć coś, w co nie wstydzilibyśmy się ubrać i pozbyć się towarzystwa przerażająco ogromnej liczby ludzi. Z początku wydawało mi się nawet, że sprawa ze znalezieniem mi odpowiedniego ubrania będzie banalna. Tymczasem, z każdym przejrzanym wieszakiem i skrupulatnie obejrzaną sukienką zaczęłam wpadać w usilnie tłumioną, wewnętrzną histerię, w obawie, że nie znajdę dla siebie nic zadowalającego. Zresztą, z Harry’m wcale nie było łatwiej – wybrzydzaliśmy z równą zawziętością, przemierzając kolejne alejki bez rosnącego, większego przekonania.
Iskierka jakiejkolwiek nadziei pojawiła się dopiero wtedy, gdy wchodząc chyba do dziesiątego sklepu z kolei, na horyzoncie zauważyłam materiał idealny. Wyglądający na niezwykle lekki i delikatny, w odcieniu prześlicznego szmaragdu. Sukienka była wprost perfekcyjna pod każdym względem. Trójkątny dekolt na cieniutkich ramiączkach zakrywał to, co miał zasłaniać, materiał był cudowny w dotyku, a w dodatku cena była na tyle zadowalająca, bym mogła przeznaczyć na nią nawet i resztkę oszczędności. Do przymierzenia jej nie zniechęcała mnie nawet imponująco długa kolejka, zwłaszcza gdy towarzystwa dzielnie dotrzymywał mi szatyn. Obejmowana przez niego w talii, z zadowoleniem dostrzegłam moment, w którym wreszcie mogłam ją przymierzyć. Byłam wprost zachwycona, gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że po oglądnięciu co najmniej kilkudziesięciu sukienek wreszcie znalazłam taką, która nie dość, że nie sprawiała ciężko zawieszonej na mojej sylwetce, to jeszcze współgrała z niekoniecznie imponującym wzrostem, sięgając do połowy łydki. Nie wspominając już nawet o ostatecznie przekonywującym mnie rozcięciu po lewym boku, rozpoczynającym się kilkanaście centymetrów poniżej bioder.
- Wyglądam dostatecznie w porządku? – Uśmiechnęłam się delikatnie, odsłaniając zasłonkę stojącemu przed przymierzalnią Harry’emu. Jego opinia miała dla mnie kluczowe i absolutnie najważniejsze znaczenie.

Harry? ♥
1274 słowa = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)