Strony

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Na drodze do bezproblemowego pojednania stała wrodzona złośliwość, która była jedną z najbardziej wyróżniających się cech mojego uwikłanego usposobienia. Niczym nieunikniona zmora przebijała się przez tumult narastających myśli, sprawiając, że z trudem wyobrażałam sobie połączenia definicji sielanki w odniesieniu do łączącej mnie z szatynem relacji. Kontrargumentem było moje odniesienie do naszych ostatnich stosunków – wzajemne utrudnianie sobie życia było brutalne i w gruncie rzeczy całkowicie zbędne. Choć zapewniało poczucie pozornej satysfakcji, to na dłuższą metę opatrywało mój umysł w ciążące wyrzuty sumienia i piętrzące się rozgoryczenie. Przełknięcie godności sprawiało mi lekką trudność, jednak zamierzałam przyznać rację mężczyźnie w słusznym celu. Nie ukrywałam w dodatku, że jego błagalny ton połechtał moje poczucie własnej wartości. Westchnąwszy, zebrałam się w sobie, by wysnuć propozycję.
- Co powiesz na to, żebyśmy spotkali się u mnie za godzinę? Będziemy mogli porozmawiać w spokoju o naszych koleżeńskich układach.
Harry delikatnie odetchnął, jakby niewielki kamień spadł mu z serca. Nim się obejrzałam, z jego ust wypłynęła aprobata, a on sam chwilę później zniknął ze stajennego pomieszczenia. Odkładając nasze spotkanie odrobinę w czasie, zyskałam możliwość ochłonięcia i spokojnego zastanowienia się nad ewentualnym przebiegiem czekającej nas konwersacji. Bałam się jednakże nieprzewidywalności szatyna, który niejednokrotnie zaskakiwał mnie swoją nienaturalną zmiennością.

Układanie sprzętu wałacha zdawało się mnie odprężać. Próbowałam wypierać ze świadomości lekkie zestresowanie, choć przychodziło mi to z marnym i zaledwie chwilowym skutkiem. Na szczęście wciąż potrafiłam doceniać otaczającą mnie rzeczywistość i jej przyziemne, ale urokliwe elementy, takie jak pobłyskujące sprzączki, zapach trawy po deszczu czy nawet samą myśl o tym, że już za krótki moment miałam skierować swe kroki do własnego, przytulnego lokum. Zamiast analizować łączące mnie z szatynem relacje, wolałam zaprzątać głowę znacznie bardziej prozaicznymi zjawiskami, byleby tylko nie nabyć lęku przed rozmową z niezwykle ważnym dla mnie mężczyzną. Wisienką na torcie wyciszenia była krótka wizyta w boksie Hollywooda. Nie lubiłam zaglądać do jego boksu, gdy poddawał się konsumpcji jakiegokolwiek posiłku, jednak sytuacja wydawała się wyjątkowa. Uchyliłam więc wrota prowadzące do jego własnego zakamarka, przerywając mu spożywanie kolacji. Moja obecność nie wywarła co prawda na nim zbyt dużego wrażenia, ale przyjęłam to wręcz z ulgą – podczas gdy on oddawał się opróżnianiu żłobu, ja powolnie gładziłam jego muskularną, cieplutką szyję. Dotykanie mięciutkiej sierści siwka było jedną z najlepszych form oddechu.
Jednak wkrótce udałam się do pokoju, wiedząc, że powinnam doprowadzić się do choćby względnego porządku. Zrzuciwszy więc z siebie całą garderobę, z ulgą zajęłam miejsce w swojej narożnej wannie, która była jednym z najbardziej cenionych przeze mnie elementów wyposażenia całego pokoju. Uwielbiałam na wpół leżąco sączyć w niej lampkę taniego, białego wina, wsłuchując się w charakterystyczny szum spływającej do wanny wody czy przemyśliwać w niej wątpliwy sens swojej egzystencji. Wtedy także najchętniej oddałabym się drobnej chwili relaksu, ale ciążyło na mnie poczucie nadanej obietnicy. Umyłam więc prędko swoje włosy, by nie nosiły na sobie już stajennego zapachu i z niewielką gracją opuściłam niezwykle wygodną armaturę.
Fakt, że jak zwykle niezbyt dobrze rozplanowałam powierzony mi czas, nie sprawił, że drgnęła mi choćby jedna powieka. Przyzwyczajona do swoich zastraszająco złych umiejętności organizacyjnych, uprzątnęłam tylko powierzchownie lokum, by nie stracić wizerunku wyjątkowo dobrze uporządkowanej istoty, co było jedną z nierzetelnych krążących plotek na mój temat. Naturalnie wszystkie moje starania musiały pójść na marne, a los postanowił ze mnie doszczętnie zakpić – nie dość, że byłam dopiero na drodze do stworzenia reprezentatywnego wizerunku mojego pokoju, to jeszcze Harry musiał zjawić się o piętnaście minut za wcześnie. Przywitałam więc go w samym szlafroku, podsuwając mu pod nos kubek kawy, by miał się czym zająć.
- Wszystkich tak witasz? – Mruknął z nutką rozbawienia, choć czułam, że niespecjalnie podobała mu się wizja mnie otwierającej komuś innemu drzwi w takim wydaniu. Postanowiłam delikatnie uprzykrzyć mu życie, zanim przeszliśmy do poważniejszej rozmowy.
- Tylko tobie i Victorowi. – Odparłam beztrosko, znikając za drzwiami prowadzącymi do łazienki. W ekspresowym tempie narzuciłam na siebie cieplutką, beżową bluzę i najwygodniejsze dresy, licząc na to, że szatyn nie przestraszy się, widząc mnie w takim wydaniu.
Próbowałam się dobrze nastawić do rozmowy, której wizja niemalże wisiała w powietrzu. Zaczynałam się jednak coraz bardziej stresować, a obecność mężczyzny tylko dodatkowo potęgowała to uczucie. Śmiałam mimo to podejrzewać, że bez niego istnienie tej dyskusji mogłoby być nieco utrudnione. Odetchnąwszy z trudem, usiadłam na swoim sporym łóżku, opierając się o sąsiadującą z nim ścianę.
- Nie do końca wiem, jak miałoby to wyglądać. – Zaczęłam powoli, ważąc na każde ze słów. – Byliśmy w końcu razem i doskonale wiesz, jaki zyskaliśmy rezultat całej tej sytuacji. Po prostu nie wiem, czy jesteśmy w stanie utrzymywać czysto przyjacielskie relacje, bo z jednej strony odczuwamy do siebie coś więcej, a z drugiej potrafimy być dla siebie okrutni. Jest mi po prostu niewyobrażalnie ciężko, Harry, nie chcę cię ranić, ale nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy wrócić do siebie i udawać, że to wszystko nie miało miejsca.
- Rozpamiętywanie też nie ma większego sensu. – Zauważył słusznie, wpatrując się w parującą ciecz. Blask wpadającego do pokoju światła księżyca oświetlał profil jego twarzy, ukazując niezwykle męskie rysy. Przyglądanie się mu na nowo obudziło we mnie wszystkie uczucia, burząc każdy ochronny mur, który zdołałam zbudować dookoła siebie w ciągu ostatniego roku. Ostrożnie, nie zamierzając ponownie zepsuć sytuacji, podeszłam do szatyna i usiadłam na oparciu fotela, który zajmował. Zyskując jego uwagę, sięgnęłam po dużą, ciepłą dłoń mężczyzny, chowając ją w swoich, dużo mniejszych. Mimowolnie na moją twarz wstąpił lekki uśmiech.
- Wciąż cię kocham, wiesz? Ale jestem zraniona, całkowicie zagubiona i straciłam do ciebie całe zaufanie. – Niemalże wyszeptałam, nie odwracając wzroku od naszych dłoni. – Nie chcę cię stracić ani choćby wyobrażać sobie, że mógłbyś stworzyć związkiem z kimś innym, mimo tego, że życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Wszystko byłoby banalnie proste, ale boję się powtórki i tego, co może się stać, jeśli wrócilibyśmy do siebie. Chyba nie jestem na to gotowa, musielibyśmy dążyć do tego małymi krokami, ale czy to w zasadzie jest tego warte? Może powinniśmy jednak spróbować związać się z kimś innym? Jeśli to miałoby coś ułatwić, jestem gotowa wyjechać stąd na kilka miesięcy albo na stałe. Nie wiem, Harry, dlaczego to wszystko musiało się stać? To tak bardzo boli… - Szeptając ostatnie słowa, podniosłam się z oparcia, by zatrzymać się przy oknie i zaczerpnąć świeżego powietrza.

Harry?
1012 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)