Lekarz rozmawiał o tym ze mną jak się czuję i czy nic mi nie dolega,
poza bólem ramienia. Odpowiadałam mu spokojnie i że czuję się już
dobrze, choć byłam wyczerpana dłuższą rozmową co zauważył. Wyjaśnił mi
ze to z powodu dużej i szybkiej utraty krwi przez postrzał. Pielęgniarka
w międzyczasie zmieniła mi opatrunek na nowy. Niestety, kiedy to
zrobiła ja opadłam na łóżko i po prostu zasnęłam… Czułam się wręcz
żałośnie słaba! Obudziłam się po dwóch godzinach. Jonathan chyba wrócił
do akademii, więc rzez większość czasu leżałam i gapiłam się za okno. Po
jakimś czasie odwiedzili mnie jeszcze „rodzice” i chwilę
porozmawialiśmy. To dziwne ale ten postrzał sprawił, że się do siebie
zbliżyliśmy. Ojciec był kiedyś żołnierzem a teraz pracował jako
biznesmen. Matka natomiast była jego księgową w firmie. Mieli bardzo
duże wpływy, przez co ludzie byli dla nas „milsi”. A wręcz sztuczni tymi
swoimi uśmieszkami i przesadną dobrocią. Porozmawialiśmy jeszcze o
mojej siostrze, że dobrze jej idzie w szkole z czego byłam bardzo dumna!
Później wyszli żegnając się ze mną i ponownie zasnęłam i spałam aż do
rana.
**
Gdy się obudziłam, akurat wszedł Jonathan i przywitał mnie ciepłym uśmiechem, co zaraz odwzajemniłam. Był jednak spięty z lekka…
- Coś się stało? - spytałam patrząc mu w oczy.
- Nic takiego… Po prostu mało spałem w nocy – powiedział i złapał mnie
za rękę. Czułam w tym kłamstwo, lecz nie chciałam drążyć tematu.
- Jak się czujesz? - spytał siadając na krześle obok łóżka.
- O wiele lepiej, choć be leków przeciwbólowych nie mogę jak na razie
normalnie funkcjonować – powiedziałam wzdychając ciężko – Lekarze mówią,
że może dzisiaj wyjdę! - powiedziałam do niego uśmiechnięta.
- To świetnie! - powiedział uradowany.
- Mam nadzieję że to zrobią, bo jeszcze trochę a chyba tu w końcu zapuszczę korzenie! - dodałam ze śmiechem.
- Obi nie, bo wtedy Cię stąd nie wyciągnę! - dodał również rozbawiony – Zająłem się Alkatrasem i ma się dobrze – dodał jeszcze.
- Tęsknię za nim! Nie wiem jak ja wytrzymam miesiąc bez jazdy! - powiedziałam załamana.
- Szybko zleci nie martw się! - pocieszył mnie za co byłam mu wdzięczna.
Nagle do sali wszedł doktor i jakimiś papierami w ręce.
- Pani wyniki krwi szybko wracają do normy, więc dzisiaj przed południem
powinniśmy panią wypuścić – odezwał się i spojrzał na mnie – Ma pani
wyjątkowo silny organizm! Rzadko się zdarza, żeby ktoś po postrzale
wracał tak szybko do formy – powiedział i wyszedł.
Spojrzałam na chłopaka i się szeroko uśmiechnęłam.
- Widzisz?! Jestem wyjątkowa! - powiedziałam na co się zaśmiał a ja razem z nim.
**
Koło południa wypisali mnie ze szpitala i dali mi wszystkie dokumenty na
temat mojego zdrowia. Podpisałam jeszcze tylko wypis i byłam wolna!
Miałam co prawda przepisany antybiotyk i leki przeciwbólowe ale to i tak
było lepsze niż leżenie w szpitalu! Musiałam jeszcze zmieniać
opatrunki, co mnie niezbyt cieszyło, bo nie byłam w tym mistrzynią i
mogłam sobie z tym nie poradzić… Kiedy wyszliśmy z chłopakiem ze
szpitala, odetchnęłam głęboko i spojrzałam na niego.
- To co wracamy? - spytał uradowany.
- Tak! - powiedziałam zdecydowana i wsiedliśmy do auta, gdzie za kierownicą siedział, jak się okazało pan Rose!
- Witaj Irmo! Jak się czujesz?- spytał patrząc na moją ranną rękę.
- Teraz jest już dużo lepiej, ale wtedy myślałam że zejdę… - powiedziałam na co kiwnął głową i ruszyliśmy w stronę akademii.
**
Gdy dotarliśmy na miejsce i zobaczyłam stajnie, miałam ochotę od razu
biec do Alkatrasa! Lecz musiałam jeszcze wysłuchać pana Rose…
- Jesteś zwolniona z zajęć do czasu aż rana się nie zagoi całkowicie.
Poinformowałem już wszystkich nauczycieli – powiedział i poszedł w swoja
stronę, a gdy zniknął za budynkami, odwróciłam się do chłopaka.
- Chce zobaczyć Alkatrasa! - powiedziałam na co się uśmiechnął – Pójdziesz ze mną? - spytałam trochę niepewnie.
- Pewnie! - odparł od razu i weszliśmy do stajni dla koni prywatnych.
Koń widząc mnie zarżał na powitanie. Zaczęłam go głaskać po pysku i
wtuliłam siew jego ciepłą i puchatą szyję.
**
Resztę dnia siedziałam w pokoju i odrabiałam lekcje. Jonathan musiał coś
załatwić i musiał wyjść… Powiedział mi że to „niby” były jakieś sprawy
rodzinne, więc nie przejęłam się tym. Była już noc, więc ziewnęłam ze
zmęczenia i Położyłam się do łóżka. Ręka bolała, lecz nie chciałam
zbytnio brać leków przeciwbólowych, bo niszczyłam sobie niemi żołądek i
wątrobę, bo były bardzo silne… Dlatego chciałam ograniczyć ich używanie
do minimum. Czy dam radę tego nie wiem! Położyłam się i otuliłam się
swoją kołdrą. Zasnęłam od razu, gdy tylko przymknęłam powieki. Obudziłam
się, bo usłyszałam jakieś szmery w pokoju… Otworzyłam oczy i od razu
zaczęłam się nerwowo rozglądać. Serce waliło mi jak oszalałe! Wyszłam
powoli spod kołdry i chciałam szybko wybiec, lecz gdy próbowałam to
zrobić, poczułam jak ktoś złapał mnie za rękę, przyciągnął do siebie i
zasłonił mi usta ręką żebym nie mogła wołać o pomoc. Szarpałam się, lecz
to nic nie dało, bo mężczyzna był wyższy i o wiele silniejszy ode mnie.
Zrobiłam raban o całym pokoju, bo walczyłam tak zaciekle, że co chwilę
kopałam w coś nogami. Stłukłam lampę i przewróciłam arę innych rzeczy.
Wtedy usłyszałam czyjeś męskie głosy!
- Zostaw ją! - krzyknęło kilka osób i rzuciło się na mojego oprawcę, co
pozwoliło mi się w końcu wyrwać z żelaznego uścisku. Jak się okazało,
oprawca został powalony na ziemię przez chłopaków z akademika.
Zobaczyłam też wkurzonego Jonathana. Stałam sparaliżowana strachem i
patrzyłam na tą całą scenę, jak szarpią się z wysokim mężczyzna w
kominiarce.
< Jonathan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)