Niby takie zwykłe pytanie - zadane za pewne tylko po to, aby odejść od
niezręcznego dla chłopaka tematu, jednakże trzeba było przyznać - chyba
potrzebowałam takiej króciutkiej, a jakże solidnej dawki słów, która
dała mi sporo do myślenia. W końcu, co tu robię, jeśli nie zamierzam
rozwijać się pod kątem jeździectwa? Wyjazd tu, do Akademii był pewnego
rodzaju odskoczeniem od przykrej rzeczywistości, która tak czy inaczej
czekała mnie po powrocie w rodzinne strony. Wciąż pamiętałam wiązankę
przykrych słów, którymi uraczyli mnie najbliżsi, kiedy to oznajmiłam, że
wyjeżdżam w okolicę Miami spełniać się w swojej pasji... Ojciec
wiedział, że wrócę niczym pies z podkulonym ogonem, gdy tylko okaże się,
że tutejsze realia mnie przerastają.
I przerastały. Nie byłam tu, żeby skakać przez kolorowe przeszkody, ani
tym bardziej udawać, że jestem zadowolona z jazdy w nazbyt obcisłych
spodniach i kasku, który w pewnym sensie ukierunkowywał myślenie
jeźdźców na jeden tor - jeździectwo, plac, konik z przerzedzoną grzywą i
trochę siana, którym obsypana jest cała stajnia. Z każdym dniem czułam
się coraz bardziej jak niepasujący element tutejszej układanki - w końcu
bardziej sprawdzałam się w roli opiekuna, aniżeli jeźdźca. Dużo
bardziej kręciło mnie spędzanie popołudnia z koniem, w jego boksie,
doglądając jego potrzeb. Zdecydowanie nie należałam do tej części
uczniów, która to interesowała się wierzchowcem tylko wtedy, gdy miał
służyć za machinę do pokonywania parkurów... Dlaczego więc nie dam po
prostu za wygraną, wsiadając w pierwszy lepszy transport do Kanady?
Skoro dobrze wiedziałam, że tu nie pasuję, to po co pchałam się tu na
siłę? Aby komuś coś udowodnić? Przecież to śmieszne, zwłaszcza wtedy,
gdy robię to kosztem swojego czasu.
- Jeśli tylko można nazwać to jazdą, to tak - westchnąwszy po cichu,
wbiłam wzrok w swoje buty, ubrudzone już nieco od soczysto zielonej
trawy. - Powiedzmy że bardziej wolę zostać poturbowana na pastwisku,
aniżeli kolekcjonować nad łóżkiem te wszystkie rozety, czy inne
pierdoły. Wsiadam raz na jakiś czas, ale zdecydowanie bardziej
rekreacyjnie, aniżeli jakkolwiek inaczej. Można uznać, że jestem na
poziomie w którym wiem, że nie zrobię koniowi krzywdy, ale to chyba
tyle. Gdybym choć trochę się przyłożyła, to za pewne te wszystkie jazdy
przeze mnie wyjeżdżone nie poszłyby na marne, tak jak to się z nimi
dzieje teraz.
Brunet kiwnął jedynie na moje słowa głową, niezwykle powoli, jakby w
chwilowym zamyśleniu. Nie wiedząc na dobrą sprawę, czy cisza została
wywołana specjalnie, czy też nie, tak czy siak byłam za nią niezwykle
wdzięczna - po nawet tych najmniejszych przemyśleniach zdarzało mi się
palnąć głupoty, zupełnie tak, jakby w czasie niekontrolowanego potoku
słów moje ciało nie należało do mnie, a tok myślenia zmienił się
diametralnie, jak gdyby pożyczony od zupełnie innej osoby. Odpływając
więc nieco myślami w całkiem niedalekie rejony, jakby po omacku
skorzystałam z okazji, że większość puchatych królików uciekło do
cienia, powodując tym samym, że mogłam bez większych problemów wypuścić
jednego z nich na wolność, pilnując go oczywiście niczym oka w głowie.
Nie chcąc, aby Aleksander został jeszcze bardziej poturbowany przez
jakiekolwiek zwierzę, trzymałam całkiem niewinne stworzonko w obrębie
swej sfery osobistej, nie pozwalając, aby odbiegło zbyt daleko. Te kilka
chwil poświęconych na mierzwienie króliczego włosia niewątpliwie
pozwoliło mi znowu nieco się rozluźnić, oddalić od siebie myśli. Równie
dobrze mogłam pomyśleć nad tym wszystkim wieczorem - teraz miałam misję
do wykonania, polegającą na pokazaniu ciemnookiemu Akademii z tej
lepszej, nieco przyjemniejsze dla duszy strony - bowiem mimo wszystko,
nie było to tylko skupisko kilkudziesięciu, przypadkowych osób, a też
coś więcej - zwłaszcza, jeśli chodziło o widoki, dla których gotowa
byłam się pokroić.
Wypuszczając więc uprzednio rudego królika na wybieg, dopiłam zimną już
herbatę, a następnie nieco niespodziewanie dla mojego towarzysza
wstałam, otrzepując się z pojedynczych, zielonych źdźbeł.
- Mamy jeszcze chwilę czasu.. - zerknęłam na wystający z kieszeni
telefon, upewniając się dzięki temu, że do obowiązkowych zajęć została
niespełna godzina, co było wręcz idealnym wynikiem do odwiedzenia
jeszcze jednego miejsca. - Chcesz zobaczyć kogoś jeszcze, hmm?
- Nie zje mnie w całości? - zaśmiał się gorzko, po chwili idąc ze mną
już ponownie po udeptanej, w dodatku obsypanej pyłem dróżce.
- Nie ręczę za niego - uśmiechnęłam się jedynie, rozglądając się co
chwila na prawo - nie bywałam tam zbyt często od jakiegoś czasu, co za
tym idzie, nie byłam pewna, czy aby na pewno nie pomylę drogi. Dojść na
miejsce pomógł nam jednakże sam obiekt zainteresowania, zdradzając
równocześnie także moje zamiary - do naszych uszu dobiegło ni to
kwiczenie, ni to ryk - osioł dawał znać o swoim jestestwie w dosyć
charakterystyczny sposób, nie pozostawiając żadnych złudzeń.
<Koperkuuu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)