-Ja mam to otworzyć?- pytał dalej.
-A co? Ja?- zadrwiłam. Już widzę ten strach w oczach. Jak sprawnie otwierał kopertę i czytał na głos:
-Panie Turmes, z związku z Pańskim nagannym zachowaniem proszę, by
stawił się Pan o 4 rano, jutro przed stajnią. Z wyrazami szacunku,
Gilbert Blythe- skończył mając już na języku soczystą wiązankę
przekleństw. Nie powstrzymując już złości, wrzasnął na cały głos. Ja
wybuchnęłam śmiechem, zwiększając jego gniew. Ups?
-No... To teraz ja będę spać a ty harować.- uśmiechnęłam się przebiegle.
-Lila... Ratuj.
-Co z tego będę miała?- zatrzymałam się z jeszcze większym bananem.
-Wszystko... Błagam...- miałam wrażenie, jakby zaraz miał się rzucić na kolana.
-No dobra... Spakuj śpiwór, zapałki i prowiant.- westchnęłam odchodząc.
Pewnie jeszcze nie raz, nie dwa będę musiała mu d*pę ratować...
~*~*~*~
Zbliżała się dwudziesta trzecia. Mieliśmy już wyjeżdżać ze stajni. Jutro
o czternastej może wrócimy. Czekałam w boksie już gotowego Spartana.
Daniel miał się pojawić 15 minut temu.... Gdzie on kurna jest?!
Wydzwaniałam raz, po raz nie otrzymując połączenia. W końcu rezygnując
postanowiłam sama do niego pójść. Zapukałam parę razy w drzwi jednak nie
uzyskałam odpowiedzi.
-Daniel, wyłaź leniu. Jeżeli chcesz uciekać to lepiej zbieraj swoje
cztery litery....- znowu odpowiedziała mi cisza. Kompletna cisza.
Żadnych stawianych kroków, rozmów, prysznica w łazience, czy choćby
Danielowego chrapania. -Daniel?- uchyliłam wrota do jego twierdzy i
zaczęłam się rozglądać. Rzeczywiście, nie było go. Gdzie. On. Do.
Jasnej. Ciasnej. Jest?!
Daniel? Postanowienie noworoczne - pisz codziennie opo- czas start
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)