Strony

czwartek, 30 marca 2017

Od Marceline do...

Cichutko otworzyłam drzwi do klasy i równie bezszelestnie je za sobą zamknęłam. Lekko zgięta, aby nikt mnie dostrzegł zza okna, (czego raczej nie powinnam się spodziewać, skoro było już po godzinie duchów), ruszyłam w stronę ławek. W duchu ganiąc siebie za to, że nic na siebie nie narzuciłam przed wyjściem z pokoju, starałam się ogrzać ramiona własnymi dłońmi. Równocześnie, z uporem godnym niejednego dzieciaka, pozostawałam w ciemnościach, z wyłączonym telefonem w ręce, przez co wpadałam na każdą napotkaną ławkę, która zapewne pozostawiała po sobie ślad w postaci fioletowego sińca. Potykając się co i rusz o nową przeszkodę, ponownie zaczęłam ganić siebie za gapiostwo – tuż po zajęciach teoretycznych z woltyżerki, na które zapisałam się dość niedawno, zostawiłam na parapecie szkicownik, w którym nieopatrznie znalazł się niedokończony portret jednego z profesorów… Co gorsza, ów profesor, Vincent Sørensen, prowadził koło filmowe od razu po moich zajęciach, a jaskrawo – błękitny notatnik raczej rzuca się w oczy. Całkowicie pozbawiona światła, zaczęłam wodzić palcami po parapecie, z nadzieją, że jednak inni nie zwrócili na niego uwagi. Zacisnęłam usta z obrzydzenia, kiedy moja ręka natrafiła na coś wilgotnego i klejącego… Modliłam się w duchu, aby była to wyłącznie woda, którą ktoś wylał podczas podlewania roślinek. Z czasem nadzieja zaczęła przeradzać się w zrezygnowanie – nie byłam w stanie ani niczego dostrzec, ani niczego wyczuć. Westchnęłam cichutko, co upiornie zabrzmiało w pustej sali – momentalnie każda przerażająca scena z horroru stanęła mi przed oczami. Niespokojnie zaczęłam kierować się w stronę, gdzie spodziewałam się znaleźć wyjście na zewnątrz. Przyspieszyłam od razu, kiedy tylko moje oczy zdążyły przyuważyć kontur drzwi. Już, już miałam złapać za klamkę i pociągnąć ją ku sobie, kiedy usłyszałam rozlegające się po korytarzu głosy:
- Tak, zawsze zamykam drzwi na noc – gburowaty głos woźnego był pełen wyrzutów.
- Czyli podejrzewasz włamanie… - drugi głos nie przywodził mi na myśl żadnej ze znanych mi osób. Czy to jakiś uczeń zauważył, jak chyłkiem wymykam się z dormitorium?
Spanikowana, rzuciłam się za pierwsze ławki, jednocześnie pociągając za sobą jedno z krzeseł. Jak na złość, przewróciło się i huknęło o podłogę, pozostawiając po sobie jeszcze chwilę trwające echo.
- Kto tu jest? – woźny, który gwałtownie otworzył drzwi, z grymasem niezadowolenia, zaczął świecić latarką między ławkami – Wyłaź szybko, bo tracę cierpliwość!
- Hej, czy to jest stopa…? – druga osoba z przekomicznym zaskoczeniem, wskazała na mojego buta, który wystawał nieznacznie zza biurka. Nie było co się już dłużej kryć – znaleziono mnie.
- J-ja tutaj jestem – wybąkałam cicho, jednocześnie wstając z podłogi. Światło tak mnie oślepiło, że nie byłam w stanie ujrzeć żadnej z twarzy obecnych w klasie osób. Jedyną kotłującą się w mojej głowie myślą było to, aby nie zostać ukaraną za włamanie. Już miałam zacząć tłumaczyć się z tej nocnej wędrówki po szkole, kiedy kątem oka zauważyłam, jak mój szkicownik leży sobie, jak gdyby nigdy nic, na biurku profesora…


Ktoś? c: Pomożesz mi z odzyskaniem zguby, a może przeszkodzisz mi w tym?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)