Cichutko otworzyłam drzwi do klasy i równie bezszelestnie je
za sobą zamknęłam. Lekko zgięta, aby nikt mnie dostrzegł zza okna, (czego
raczej nie powinnam się spodziewać, skoro było już po godzinie duchów),
ruszyłam w stronę ławek. W duchu ganiąc siebie za to, że nic na siebie nie
narzuciłam przed wyjściem z pokoju, starałam się ogrzać ramiona własnymi
dłońmi. Równocześnie, z uporem godnym niejednego dzieciaka, pozostawałam w
ciemnościach, z wyłączonym telefonem w ręce, przez co wpadałam na każdą
napotkaną ławkę, która zapewne pozostawiała po sobie ślad w postaci fioletowego
sińca. Potykając się co i rusz o nową przeszkodę, ponownie zaczęłam ganić
siebie za gapiostwo – tuż po zajęciach teoretycznych z woltyżerki, na które
zapisałam się dość niedawno, zostawiłam na parapecie szkicownik, w którym
nieopatrznie znalazł się niedokończony portret jednego z profesorów… Co gorsza,
ów profesor, Vincent Sørensen, prowadził koło filmowe od razu po moich
zajęciach, a jaskrawo – błękitny notatnik raczej rzuca się w oczy. Całkowicie
pozbawiona światła, zaczęłam wodzić palcami po parapecie, z nadzieją, że jednak
inni nie zwrócili na niego uwagi. Zacisnęłam usta z obrzydzenia, kiedy moja
ręka natrafiła na coś wilgotnego i klejącego… Modliłam się w duchu, aby była to
wyłącznie woda, którą ktoś wylał podczas podlewania roślinek. Z czasem nadzieja
zaczęła przeradzać się w zrezygnowanie – nie byłam w stanie ani niczego
dostrzec, ani niczego wyczuć. Westchnęłam cichutko, co upiornie zabrzmiało w
pustej sali – momentalnie każda przerażająca scena z horroru stanęła mi przed
oczami. Niespokojnie zaczęłam kierować się w stronę, gdzie spodziewałam się
znaleźć wyjście na zewnątrz. Przyspieszyłam od razu, kiedy tylko moje oczy
zdążyły przyuważyć kontur drzwi. Już, już miałam złapać za klamkę i pociągnąć
ją ku sobie, kiedy usłyszałam rozlegające się po korytarzu głosy:
- Tak, zawsze zamykam drzwi na noc – gburowaty głos woźnego
był pełen wyrzutów.
- Czyli podejrzewasz włamanie… - drugi głos nie przywodził
mi na myśl żadnej ze znanych mi osób. Czy to jakiś uczeń zauważył, jak chyłkiem
wymykam się z dormitorium?
Spanikowana, rzuciłam się za pierwsze ławki, jednocześnie
pociągając za sobą jedno z krzeseł. Jak na złość, przewróciło się i huknęło o
podłogę, pozostawiając po sobie jeszcze chwilę trwające echo.
- Kto tu jest? – woźny, który gwałtownie otworzył drzwi, z
grymasem niezadowolenia, zaczął świecić latarką między ławkami – Wyłaź szybko,
bo tracę cierpliwość!
- Hej, czy to jest stopa…? – druga osoba z przekomicznym
zaskoczeniem, wskazała na mojego buta, który wystawał nieznacznie zza biurka.
Nie było co się już dłużej kryć – znaleziono mnie.
- J-ja tutaj jestem – wybąkałam cicho, jednocześnie wstając
z podłogi. Światło tak mnie oślepiło, że nie byłam w stanie ujrzeć żadnej z
twarzy obecnych w klasie osób. Jedyną kotłującą się w mojej głowie myślą było
to, aby nie zostać ukaraną za włamanie. Już miałam zacząć tłumaczyć się z tej
nocnej wędrówki po szkole, kiedy kątem oka zauważyłam, jak mój szkicownik leży
sobie, jak gdyby nigdy nic, na biurku profesora…
Ktoś? c: Pomożesz mi z odzyskaniem zguby, a może
przeszkodzisz mi w tym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)