- Super! - rozpromieniłam się. Ruszyłyśmy w stronę akademii, po drodze rozmawiając na temat "nowości", które działy się w ostatnich tygodniach. Za wiele tego nie było, dlatego po paru minutach urwał się temat i zrobiła się dość niezręczna cisza. W końcu nie wytrzymałam, po zaledwie parunastu sekundach.
- Kogo bierzesz? - spytałam - Ja chyba ogarnę Dianę, dawno u
niej nie byłam... - zastanowiłam się chwilę - w zasadze to wczoraj, ale czuję
się jakby mnie tam od długich tygodni.
Zaśmiała się cicho.
- Przecież nie musisz do niej chodzić codziennie... -
chociaż wiedziała, że kocham tego konia ja swojego, nie odpuszczała mi. Nie
odpowiedziałam jej. Resztę drogi przeszłyśmy w niezwykłym dla nas milczeniu. Na
moje szczęście chwilę później doszłyśmy do pokoju numer 97, który zamieszkiwała
wesoła rodzinka Rogersów. Już przed drzwiami usłyszałałyśmy cihy płacz jednej z
ich córek. Helen niezwłocznie weszła do pokoju, żeby pomóc mężowi przy
dzieciach, a ja po krótkiej chwili wahania poszłam w jej ślady. Okazało się, że
to Nina wpadła w płacz, z tęsknoty za mamą.
- Pomożesz mi? - spytała Helen, ręką wskazując Celtię, która
właśnie eksplorowała łóżko rodziców, prawie przy tym spadając. Castiel starał
się ją jakoś powstrzymać, ale właśnie zajęty był Tanyą, dlatego ja zostałam
najbliżej malucha. Podeszłam do niej. Mała wyciągnęła ręcę w moją stronę, jakby
chciała się przytulić. Obie, z Tanyą włącznie polubiły mnie. Tylko Nina była w
stosunku do mnie troszkę nieufna, za co jej się nie dziwiłam, bo gdyby zaczęła
mnie przytulać ruda, nie miałabym do niej za grosz zaufania.
Z Celtią na rękach przemaszerowałam pokój, pokazując jej
różne rzeczy:
- Patrz, to jest kubek - przez mniej więcej 10 minut
zwiedzałyśmy lokum. W końcu dziewczynka się znudziła i zaczęła szarpać moje
włosy - Ale nie, nie, nie. Chcesz do łóżeczka? - mimo, że mówią, że małe dzieci
mało rozumieją, pokiwała lekko głową. Nie wiem czy przypadkiem, czy
zrozumiała... Odłożyłam ją do łóżka, ówcześnie kładąc obok niej parę zabawek,
aby sama się ze sobą pobawiła. Wtedy ruszyłam z pomocą Castiel'owi. W sumie
radził sobie całkiem nieźle, ale widać było, że jest tym już zmęczony.
Przejęłam od niego pałeczką, co przyjął z ulgą i podziękował mi. Tanya
zahchowywała się na medal. W tej chwili płakała, dlatego zmieniłam jej pieluszkę.
Wtedy przykleiła się do mnie i nie chciała puścić swoich małych rączek.
Zaczęłam ją lekko podrzucać, a ona się z tego śmiała. Optymista się rodzi...
Po jakimś czasie małej znudziło się, a ja odłożyłam ją z
powrotem do łóżka, ledwo zipiąć. Nie miałam zbyt dobrej kondycji, a dodatkowo
skakanie i chodzenie po pokoju, dość mnie zmęczyło. Jeszcze chwilę odczekałam,
aż Helen nasyci swoją osobą Ninę, a jak ją odłożyła dziewczynka spała.
- Idziemy z nimi? Nina odpadła - po tych słowach zwróciła
się do męża - Zostaniesz z nią? - skinął na te słowa tylko głową i położył się
na łóżku. Wzięłam Tanyę na ręce i ruszyłyśmy z powrotem do stajni z dziećmi.
Celtia wprost tryskała energią na wieść o spotkaniu z końmi. Tanya także nie
była gorsza. Wierciła się na ramiona Helen, a ta się z niej śmiała. Było
wesoło. W chwili kiedy obie dziewczynki zobaczyły Dianę zaczęły się cieszyć.
Miło było patrzeć, jak takie małe brzdące kochają konie.
- To jak? - spytałam po chwili patrzenie na obie dziewczynki
- Mam wziąć Tanyę na Dianę, a ty na kogo bierzesz Celtię?
Helen? Przepraszam, nagły brak weny mi nie służy... :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)