Plecy Luke'a na pewno nie zaliczały się do listy, gdzie chciałabym usiąść. Irytujące było również to, że on tak szybko chodził, jakby chciał mi za wszelką cenę pokazać, jakie to ja mam krótkie nóżki, o czym bardzo dobrze wiedziałam i wręcz nienawidziłam jak ktoś mi o tym przypominał. Po paru minutach wędrówki, czyli istnej męczarni dla moich 'przestarzałych' kości, doszliśmy do drogi. W zasadzie mogłabym przysiąc, że żadne z nas nie przypomina sobie o jej istnieniu, dlatego też postanowiliśmy iść dalej, czekając na jakikolwiek znak życia ze strony samochodów, które w tej chwili jak na złość postanowiły nie jeździć. Chwilę później postannowiłam zrzucić swoje nogi na ziemię, co było na prawde trudne, ponieważ ile razy próbowałam, chłopak się ze mnie śmiał, a ja patrzyłam na niego kwaśną miną, czekając, aż nasz 'gentlemen' mi pomoże. Niestety nie doczekałam się tej jakże wyczekiwanej chwili i musiałam poradzić sobie samemu. Skończyło się na tym, że Luke szedł z przodu, a ja biegłam za nim, co musiało wyglądać dość dziwnie z perspektywy innych ludzi, dlatego też cieszyłam się, że droga zieje pustkami.
Nie byłam w stanie określić dokładnie ile czasu minęło, aż doszliśmy do przytanku autobusowego. W każdym razie ja wyglądałam jakbym przebiegła maraton, a blondyn prawie się nie zmęczył. Wszystko było w jak najlepszym porządku dopóki nie postanowiłam usiąść na ławeczce, która była cała mokra.
- Chole.ra! - wydarłam się, miałam wrażenie, że cała okolica mnie usłyszała. Myliłam się, ponieważ dookoła nie było choćby żadnego domku, czy samochodu.
- Nie krzycz tak! - zaśmiał się Luke.
- Tu w ogóle jeździ jakiś autobus? - jęknęłam cicho. Nawet rozkład jazdy nie wisiał na słupku. Przez chwilę łudziłam się, że zabrał go po prostu wiatr, ale teraz zacznałam mieć do tego większe wątpliwości - Nawet nie mam książki do czytania... - mruknęłam żałośnie. Nie odpowiedział mi na to, tylko się lekko uśmiechnął.
Po piętnastu minutach, według mojego zegarka, poddaliśmy się. Całą ciszę, oprócz lekkiego wiatru, przerywały tylko nasze głosy i szczękanie moich zębów. Miałam dość. Nasz jedyny 'ratunek' nawet nie miał pewnie w planach nadjechać. Więc ruszyliśmy zboczem drogi, mając nadzieję na choćby jakąś wieś. Długo nie szłam, bo w końcu Luke wziął mnie na barana, a ja nawigowałam. Musiało to śmiesznie wyglądać, jak ruda nastolatka krzyczy na jakieś blondyna i uderza go po głowie. Mi w każdym razie nie było za bardzo do śmiechu, bo miałam odmarznięte palce i było mi zimno. Długo trwało, zanim doszliśmy do następnego przystanku. Na nasze szczęście tam był rozkład, ale po długim rozczytywaniu okazało się, że zostały nam 23 minuty do następnego autobusu, bo na inny się spóźniliśmy. Przez pozostały czas skakałam w miejscu, żeby choć trochę się rozgrzać. Nigdy nie wierzyłam wcześniej w tę metodę, ale teraz powoli zaczynałam.
W auobusie było naprawdę ciepło, pomimo tego, że straszliwie śmierdziało papierosami, więc musiałam zatykać nos, żeby nie puścić nagłego niekontrolowanego pawia. Dość długo jechaliśmy, zaliczyliśmy przy okazji dwie przesiadki, bo do Akademii było dość daleko.
Przy okazji zaliczyłam dwie gleby, z czego Luke jak zwykle zamiast pomóc, to się śmiał, co byłoby śmieszne, gdyby nie to, że byłam na niego w tej chwili lekko wkurzona. Pomimo, że o był mój jakże genialny pomysł, żeby wyjechać z akademika, dlatego na niego byłam zła tylko połowicznie. Blondyn zdawał się mieć to w głębokim poważaniu i nie zwracał na to uwagi, co doprowadzało mnie do jeszcze większego szału.
Samo dojście z przystanku nie było trudne, oprócz tego, że musiałam namówić chłopaka, żeby mnie trochę poniósł. Kiedy po długiej wędrówce udało nam się już dojść do akademii, skierowałam się do stajni, żeby zająć się trochę Sydney, którą zaniedbałam parę godzin, zostawiając Luke'a samemu ze swoim dość... hm... Specyficznym śmiechem. Chyliłam się już dosłownie na nogach, dlatego też mało czasu spędziłam przy klaczy, notując sobie w pamięci, że muszę jej to jakoś wynagrodzić. Skończy się na tym, że będę miała zbyt miękkie serce i spędzę u niej następnego dnia przynajmniej pół swjego całodziennego czasu. Miałam wrażenie, że droga do pokoju to kilometry, które ciągną się jak ser na pizzy. Wpadłam do pokoju jak taran i nie mając siły nawet zamknąć za sobą drzwi, rzuciłam się na moje łóżko i nawet nie zdążyłam pomyśleć, a odpłynęłam.
~*~
Sen był czymś czego bardzo potrzebowałam. Jednak nie dane było mi za długo spać, ponieważ od mojej ukochanej czynności wyrwały mnie otwierane drzwi i dźwięk kroków. Nie dałam rady nawet spróbować jescze raz zanąć, bo po chwili z radia popłynęła głośna muzyka. Wtuliłam się mocniej w kocyk i zasłoniłam sobie uszy poduszką. Na nic.
Co? Oszołomienie zastąpiło miejsce bezgranicznemu zmęczeniu i otworzyłam oczy, a na to co zobaczyłam, zareagowałam głośnym śmiechem. Luke siedział rozwalony na środku sofy i ustawiał muzykę.
- Oooo, chyba ktoś jednak postanowił wstać, hm? - zaśmiał się. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Co jest tak bardzo ważnego, żebyś budził mnie w środku nocy? - mruknęłam gniewnie. Totalnie nie mogłam połączyć ze sobą żadnych faktów, ani nawet zrozumieć co się dzieje wokół, bo mój zaspany mózg postanowił ze mną nie współpracować.
- Cóż... Przespałaś całą kolację. Głodna jesteś? - dopiero teraz z lekkim opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że burczy mi w brzuchu. Przecież zjadłam dziś tylko śniadanie i dość marne biało-czekoladowe lody. Na widok tego co zrobił potem Luke ślinka mi prawie po brodzie pociekła. Powstrzymałam się i przełknęłam ją. Natychmiat, bez żadnych obaw, zeskoczyłam z piętrowego łóżka, czego natychmiast pożałowałam, bo było dość wysokie, ale nie zwracałam na to uwagi, tylko podbiegłam do chłopaka, który w ręce trzymał bułkę.
- Prawdziwa? - powiedziałam z pełnym zachwytem, patrząc na nią maślanymi oczkami, słodkiego dziecka. Nie zwracałam uwagi na to, co powiedział chwilę później chłopak, wyrwałam mu ją z ręki. Nawet nie byłam w stanie odróżnić od siebie słów, które wypowiedział. W parę kęsów zjadłam bułkę (moją ulubioną, ale nigdy się do tego nie przyznam). Zanim się obejrzałam, nie został po niej żaden ślad, dlatego spojrzałam szybko na Luke'a. Znowu się zaśmiał, tym swoim irytującym śmiechem, ale wyciągnął jeszcze jedną bułkę i jabłko. Foch na niego powoli mnie opuszczał. Byłam szczęśliwa, jeśli można uznać, że jedzenie doprowadza do szczęścia. Jeszcze nigdy tak nie było.
Luke?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)