Sięgnąwszy do tekturowego pudełeczka, wyjęłam jeden z najcieńszych pędzli, jakie posiadam, po czym zatopiłam jego końcówkę w pomarańczowej farbie i jednym, zdecydowanym ruchem delikatnie przeniosłam kolor na płótno. Tego dnia czułam, że nachodzi mnie wena. Sama właściwie nie wiedziałam, co tak naprawdę mam zamiar uwiecznić. Rzadko zdarza mi się malować w ten sposób. Kreska za kreską, przecinały się jakby nigdy nic, tworząc przy tym zupełnie nowe barwy, a każda kolejna, zdawała się jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Fioletowe plamki u góry obrazu, w połączeniu z błękitem innych farb; niczym poranna rosa na źdźbłach trawy spływały po kartce, tworząc swego rodzaju pas, przypominający wodospad. Wokół niebieskiej linii, rozciągały się ciepłe, słoneczne barwy, nieco zbliżone swym odcieniem do liści, odpadających z drzew wczesną jesienią. Całość otaczała gęsta, jasna, biała powłoka - jak na mój gust podobna do mgły, ale to już kwestia indywidualna, jak kto co widzi.
Z tego jakże dziwnego, artystycznego stanu, wyrwał mnie głośny wrzask Nilaya, który jak zwykle żądał zainteresowania.
- Nili, błagam cię... - pokręciwszy głową, zerknęłam na kruka, marszcząc brwi.
Tak dawno nie malowałam i teraz kiedy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, nawet nie mogę skończyć jednego obrazu. No nic, z Nilayem nie wygram. Postanowiłam więc wyjść z pupilem na krótki spacer. Może jak trochę sobie polata po okolicy, to się zmęczy i da mi święty spokój. Swoją drogą i tak miałam niedługo zajrzeć do Dancing Stara. Pewnie mu się nudzi.
***
Tym razem postanowiłam zabrać ze sobą Nilaya, który o dziwo w stajni zachowuje się zwykle wyjątkowo cicho. Otworzyłam drzwiczki od boksu. Wałach stał spokojnie, przeżuwając paszę, jednak na mój widok przerwał jedzenie. Uśmiechnęłam się do zwierzaka, gdy zbliżył swój wielki czarno-biały łeb do mojej twarzy.
- Cześć piękny... - delikatnie pogładziłam chrapę ogiera.
Widząc to, kruk sfrunął na moje ramię, rzucając Starowi ostre spojrzenie.
- Nili, nie bądź zazdrosny... - zachichotałam, odkładając kurtkę na drewnianą ściankę, po czym zajęłam się sprzątaniem w boksie.
Załadowałam do taczki brudną słomę, po czym wyszłam z boksu, w celu usunięcia jej zawartości. Gdy wróciłam, zajęłam się rozłożeniem świeżej ściółki.
- Ryl... - ptak odezwał się cicho, nieco strosząc pióra na głowie.
- Nilay, nie teraz... - wciąż byłam zajęta wykładaniem podłoża, jednak pupil uporczywie powtarzał moje imię.
Zerknęłam w końcu na zwierzaka, jednak ku memu zaskoczeniu, wcale nie patrzył na mnie. Dwa boksy dalej ktoś podawał marchewkę jednemu z koni.
- Cześć... - uśmiechnęłam się, podchodząc do nieznajomej.
Livia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)