Zapatrzona w piwne oczy bruneta, zostawiłam biały ślad po paznokciach na jego policzku, wysysając z niego powietrze jak ze swojej ofiary. Dość szybko pozbawiłam chłopaka szlafroka i w mig znalazłam się na nim.
****
Budząc się w pokoju Gale'a, całkiem szybko ogarnęłam czego nie zrobiłam, akurat to co zrobiłam było w tej sytuacji całkiem nieważne. Albowiem nie zrobiłam ćwiczeń z majcy ani tym bardziej nie zrobiłam wykresu w Excelu, a bardziej niż tym bardziej nie wyczyściłam koni, które drugi dzień stały bez czyszczenia, ta, ideolo. Szybko ubrałam koszulę, po czym zostawiając ślad na policzku chłopaka, złapałam spodnie i wychylając się z pokoju, przebiegłam ekspresowo do trójki, po czym przypadkiem trzasnęłam drzwiami, budząc współlokatorki, jeszcze przed chwilą pogrążone w śnie.
-Jeśli łaska, następnym razem trzaskaj czym innym i o innej porze do cholery.- Naomi przycisnęła poduszkę do twarzy, do tego stopnia, iż zachodziłam w głowę, czy na pewno nie wcisnęła się w materac.
Nim jednak zdążyłam sprawdzić stan dziewczyny znajdującej się pod miękką poduchą w brutalny sposób, usłyszałam pukanie do drzwi. Mrucząc pod nosem kilka składnych przekleństw, otworzyłam sosnowe drzwi, zauważając jedynie męską sylwetkę. Ta sama sylwetka pachniała dziwnie znajomie, och tak, to musiał być Will. Wymieniliśmy parę słów, po czym przekazał mi broszkę, wykonaną kilka lat temu przez naszą drogą matkę. Zamknęłam drzwi, ze smutkiem przyglądając się pięknym zdobieniom, które nasza matka wykonywała z niezwykłą precyzją i pasją, pamiętałam dokładnie, rok 2014, nazwana przez całe rodzeństwo "tą szczęśliwą". Dłonią przygładziłam uczesane, odstające włoski, po czym pilnując prawidłowej postawy koka, zawinęłam wstążkę w jego najwęższym punkcie. Kilka krótkich minut później na moim tyłeczku wylądowały czarne, ekstremalnie ciepłe bryczesy, a wyżej nieco mniej ciepła duża bluza z artem Bloody Paintera. Zbiegłam do akademickiej kuchni, wiedząc, że na stołówce na bank nie będzie nic do zjedzenia przez osobę mojego stylu odżywiania - a już w kuchni z najwyższej szafki udało mi się wyjąć mikser a z lodówki wyciągnąć parę owocków i garść liści szpinaku.
-Ej! Naosia! Gdzie jest pasza witaminowa?- zapytałam, przekładając worki z różnymi, sypkimi pożywieniami dla koni.- O, dobra, mam ją.- jęknęłam, pomału otwierając pojemnik z "energetykiem", o pięknej nazwie E'lyte z firmy Pavo, którą kupiłam na spółę z Naomi za 90 kun.
Do dużego wiadra wsypałam odpowiednią ilość jedzenia dla Divine'a, który musiał nabrać sił na kolejne zawody. Otworzyłam drzwi boksu i ostrożnie weszłam do pomieszczenia, witając się z karym, jeszcze nieco przysypiającym ogierem. Energicznie poklepałam jego łopatkę, by otworzył oczy i zaczął jeść, gdyż za niecałe dwie godziny chciałam go trochę przetestować pod kątem skoków, choć doskonale wiedziałam, że treningi, którymi torturowałam go codziennie, zrobiły dużo dobrego.
-Budzimy się, śniadanko.- nakryłam Blasta polarową derką i przygładzając odstające fragmenty tkaniny, zauważyłam mnóstwo sporych zaklejek.- Coś narobił?- zaśmiałam się, chwytając w dłoń niebieskie zgrzebło, którym ściągającymi ruchami, walczyłam z małymi potworami.
***
Weszłam do pokoju, by zastać mojego ukochanego chłopaka, rozłożonego na łóżku, z telefonem w ręku i z boskim uśmiechem na twarzy.
-Z czego rżysz?- zapytałam, rzucając ciemną torbę na krzesło, po czym piorunując młodego mężczyznę wzrokiem, wyjęłam z ust gumę do żucia, którą żuć zaczęłam bodajże rano, wychodząc z pokoju na trening.
-Bo zapisałem nas na cross...- odparł z bananem na twarzy, niczym Bin Laden po udanym zamachu.
Sama informacja, że zostałam zapisana przez bruneta bez mojej wiedzy na zawody Crossowe nie była, aż tak straszna, że on sam też się zapisał. -I wyjeżdżamy jeszcze dzisiaj. - chłopak znów się uśmiechnął, tym razem szerzej, jakby już je wygrał.
-Tak łatwo mnie nie pokonasz.- odwzajemniłam wrednie, wychodząc w mig z pokoju, do którego niemal dwie minuty temu weszłam, by wreszcie odpocząć po całym dniu bieganiny po ludożerczych schodach z nadzieją na słodki podusiny całus, ale nie, Bóg postanowił ukarać mnie za nieprzemyślane przejście na ateizm, i love you, serious. Ostrożnie stawiając nogę na kolejnych płytkach dotarłam do stajni, w której spokojnie stał niczego nieświadomy Karosz.
Z satysfakcją na twarzy po udanym napadzie na boks Cedzaka, zamachnęłam zgrabnie uwiązem, po czym poczułam w okolicach skroni zimne uderzenie - marionetkarzem byłam ja, marionetką uwiąz, pozdro uwiąz.
-Nie patrz tak na mnie! Kopnij Gale'a!- wrzasnęłam, uśmiechając się od ucha do ucha.
Gdy koń był już bezpiecznie przypięty, pociągiem ekspresowym pojechałam do siodlarni, w której z paki mojego konia wydobyłam cały zestaw, tak dobrze znany każdemu obywatelowi Akademii, a jednakże prawie nie nadgryziony zębem czasu (opiszę cały zestaw później). Osprzęt szczelnie opaczkowałam i migiem poszłam do koniowozu. Ledwo się nie przewracając na błotnistej mazi, chwyciłam się kantu pojazdu, by po chwili odbarykadować tylne drzwi i w specjalnym pudle umieścić niesione rzeczy. Bacznie oglądając powierzchnię na której miałam postawić stopę, poczułam jak po palcach płynie coś ciepłego, a zdziwiona uczuciem spojrzałam na prawą dłoń, z przerażeniem stwierdzając, że na wewnętrznej części widnieje sporę rozcięcie, powodujące szczypanie w tej części ciała oraz lekki ból, całkiem do zniesienia, jednakże paradowanie z zakrwawioną ręką to był i tak szczyt szaleństwa.
***
-Zabrałam wszystko? Jezus, a frak?!- wrzasnęłam, wysiadając z auta.
-Masz wszystko, pamiętasz listę?- Gale powstrzymał mnie od zeskoczenia ze schodka prowadzącego do koniowozu. - Skąd masz takie auto?- chłopak powtórzył pytanie zadawane od początku.
-Rodzice, dali mi, znaczy mi i Willowi, po tym jak sami kupili lepsze.- wykrzywiłam się lekko, znów wciskając gaz, uważając by na zakrętach za bardzo nie szaleć, gdyż konie z tyłu mogły mieć delikatne problemy z zachowaniem pozycji stojącej.
Na miejsce dojechaliśmy około godziny dwudziestej trzeciej, ponieważ Balle Valle nie było tak blisko, jak się spodziewaliśmy, chociaż też nie daleko - wyjechaliśmy po dwudziestej drugiej. Przy wyprowadzaniu jak zwykle były problemy, więc musiałam zdjąć szybko z Blast'a derkę, gdyż dzięki temu trikowi moje dziecko nie stawiało się przy wychodzeniu. Już w boksie, szybko opatuliłam go derką stajenną w kolorze błękitnym i miałam wychodzić, gdy Gale uśmiechnął się do mnie wrednie i pogłaskał łopatkę swojej klaczy. Popatrzyłam na niego z wyrzutem.
-Uwierz, jako dziewczyna będę miła i wierna, ale nie chcesz mnie mieć jako rywalkę.- syknęłam, klepiąc Divine'a po umięśnionym zadzie.- Skoczyłam na nim 180, więc 115 centymetrów to bułka z masłem, uwierz.- warknęłam wrogo, zaciskając wargi w prostą kreskę. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, nie byłam sobą, wewnątrz krzyczałam "ODSZCZEKAJ TO".
Po dotarciu do pokoju, wzięłam szybki prysznic, po czym ubrałam bieliznę, orientując się, że nie zabrałam szlafroka. Wychodząc jedynie w biustonoszu z paskami układającymi się w pentagram i w stringach, przemknęłam obok Gale'a, który już chciał wstawać, jednakże zmieniając plany, zgrabnie wkradłam się na łóżko i zaczęłam rozpinać jego koszulę, w celu tylko i wyłącznie prowokacyjnym.
Kiedy mój chłopak już szykował się do spania, położyłam się na jego barku.
-Pamiętaj, nie chcesz mieć mnie jako rywalki.- warknęłam, całując jego policzek.
***
W panice zbiegłam na dół, z włosami zostawionymi w stanie niespiętym. Szukając kucharki, wpadłam na Gale'a i nie odzywając się do niego, wbiegłam do kuchni, pytając o miejsce znajdowania się bananów, szpinaku, mango i wody kokosowej. Gdy po moim gardle spłynęła moja ulubiona mieszanka, zabrałam kubek i dwa banany do stajni. W miarę szybko pochłonęłam całe śniadanie i zaczęłam przygotowywanie Cedzaka.
-Mój drogi panie, czy zechciałbyś może skorzystać z kąpieli?- zaśmiałam się, przypinając do kantaru uwiązik i najpierw odsuwając drzwiczki boksu, wyprowadziłam Karosza wprost do myjki, gdzie poprzypinałam go i zmoczyłam czarną sierść wodą, by po chwili wmasować w ogiera specjalny szampon trzymany na zawody, gdyż sprawiał, że sierść była miękka i miała lekki blask. Nim spłukałam mydlaną otoczkę z kadłubu wierzchowca, zajęłam się częściami dłuższymi, jakimi były grzywa i ogon, dzisiaj przystrzyżone równo. Solidnie rozczesując poplątane włosie, delikatnie nalałam szamponu na końcówki, by po chwili wszystko spłukać, łącznie z niewspomnianą grzywą, którą również potraktowałam wcześniejszym płynem. Ustawiając solarium na lekkie grzanie i powiewy powietrza, pobiegłam do koniowozu, gdzie zmieniłam ciuchy na jasną wyprasowaną koszulę z mankietami i kremowe bryczesy. By nie było mi zbyt zimno, na bluzkę zarzuciłam kruczoczarny frak, po czym ugładzając włosy, dopięłam guzik w marynarce i zakładając wypastowane oficerki i zadowolona ze swojego teraźniejszego wizerunku, ruszyłam do stajni by dokładnie przygotować również rumaka. Podchodząc do konia, dłonią sprawdziłam, czy jego sierść jest już sucha, a gdy ta okazała się właśnie taka, odpięłam Divine'a i poprowadziłam go na stanowisko, gdzie jeszcze raz rozczesałam ogon i grzywę, po czym chwyciłam przeźroczysty żel i układając go na kłębie, umieściłam go w jego prawowitym miejscu. Następnie sięgnęłam po wyprany, biały czapraczek, który wylądował na żelu. Na całe szczęście nie zapomniałam o ciepłej podkładce, dodatkowo grzejącej grzbiet wychowanka. Stanęłam na wprost przed koniem w celu sprawdzenia położenia wcześniej założonych ochron.
-Jest równo...- uśmiechnęłam się lekko, podchodząc do ostatniego elementu, który miał nosić Divine na swoim grzbiecie, oprócz mnie oczywiście.
Czarne siodło skokowe założyłam na grzbiet Karosza, zachwycając się kontrastem czerni i bieli, chwyciłam popręg z białym futerkiem i zapięłam do przystuł po obu stronach. Widząc jak Gale dopina już podgardle, prychnęłam cicho, głaszcząc błyszczącą sierść ogiera. Chwyciłam nieopodal leżące ochraniacze i zaczynając od lewej tylnej, doszłam do prawej tylnej. Gdy zostało mi 40 minut, wzięłam tranzelkę i stając po lewej stronie Cedzaka, włożyłam wędzidło do jego pyska, po czym delikatnie naciągnęłam nagłówek za uszy konia, dopinając nachrapnik i podgardle i przełożyłam wodze przez szyję konia. Zostawiłam kantar w boksie i z koniem w ręku, poszłam sprawdzić tor i dowiedzieć się pod jakim numerkiem będziemy startować. Rundka po numer była równie szybka, co rundka po zapomniany ochraniacz, który źle dopięłam i się odczepił. Popręg został szybko dociągnięty, po tym jak chłopak z kasy, mniej więcej w moim wieku przykleił numer na moim fraku, za co podziękowałam mu buziakiem w policzek, gdy Gale przechodził i na pewno widział. Wraz z koniem przeszłam przez tor, zapamiętując, że już po pierwszej przeszkodzie mogę przyśpieszyć, później między siódemką a dwunastką, są duże odcinki, więc można je brać pełną parą.
-Powodzenia.- powiedziałam dumnie do Gale'a, który wjechał na linię startu.
Organizator po tym, jak Gale wystartował, podał mi biały worek z maścią, którą dokładnie obsmarowałam cały przód konia, nogi i brzuch grubą warstwą i oddałam temu samemu człowiekowi. Sprawdziłam czy na pewno broszka od mamy znajduje sie w odpowiednim miejscu.
Widząc jak Gale po udanym przejeździe wjeżdża na metę w pełnym galopie, zacisnęłam zęby i wsiadając na Karosza szepnęłam.
-Pobijemy jego czas kochany, pobijemy.- uśmiechnęłam się lekko, z podniesioną głową przejeżdżając stępem obok chłopaka na spoconej klaczy.
Ostatni raz poklepałam ogiera, a słysząc swoje imię i konia, zebrałam wodze, szepcąc słowa otuchy i dla mnie i dla konia. Gdy rozległ się strzał, ruszyłam konia najpierw do kłusa, później od razu do galopu, co chwila dodając łydki, by utrzymać szybkie tempo już na samym początku, by później dać labę na końcu. Pierwszą przeszkodą był doskonale nam znany rów z wodą, który był przez nas nijak uwielbiany. Oddając wodzę Karemu, tuż przed przeszkodą odliczając foule dałam mu znak do wyskoku, jakim było poluzowanie łydki z okolic jego brzucha. Zadowolona z pierwszego skoki uśmiechnęłam się sama do siebie, a przypominając sobie przemarsz sprawdzający cały tor, podniosłam tyłek z siodła, pozwalając na energiczniejszy galop, powoli przechodzący wszelkie pojęcia dotyczące prawidłowego tempa na próbach terenowych. Widząc kolejnego przeciwnika, chwyciłam konia na lepszy kontakt, mówiąc mu słowa mocno wspierające, jak i mobilizujące go do skoku. I w tym momencie wjechaliśmy na dróżkę prowadzącą przez plażę i wszystko przybrało niebezpieczny wyraz, gdyż kopyta konia odsuwały się do tyłu, przez co krok był zdecydowanie wolniejszy, jednakże po krótkiej chwili, gdy pierwszy człon Sunken Road'a był na tyle blisko by skoczyć, podłoże stało się lepszy, gdyż usłyszałam przy wyskoku charakterystyczny, choć niezbyt dla mnie przyjemny przytup, z którym Karosz pokonywał wyższe przeszkody. Ogier dość elastycznie zabaskilował, co przyczyniło się do dobrego lądowania. Kolejny człon był to metrowy zeskok, który z obawą o poprawne wylądowanie wykonaliśmy, by po chwili wierzchowiec leniwie podniósł nogi do wskoku na kolejne wzniesienie. Cedzak tym razem bez przytupu zostawił za sobą czwarty przy czym ostatni człon tego potwora i pognał dalej, znajdując kolejnego przeciwnika, stojącego na pograniczu lasu i plaży.
-Haha, jedziesz mały.- zrobiłam półsiad przed przeszkodą, a czując jak koń ostatni raz stawia cztery nogi na ziemi, by po chwili oderwać dwie przednie, odetchnęłam z wielką ulgą, chociaż gałązki były całkiem niegroźną przeszkodą.
Mój drogi koń po przeskoczeniu rąk drzewa strzelił porządnego baranka, dając mi do zrozumienia, że wleczemy się jak ślimak. Dodając łydkę, wjechaliśmy w las. Drzewa wkoło nas uśmiechały się do nas, a ich gałęzie poruszały się jak podczas leśnego tańca wygranej. Energię kumulującą się w ogierze odczułam nawet ja w siodle, przez mocne uderzenia o ściółkę leśną z różnych martwych roślinek jak i szarpanie pyskiem wychowanka, co nie za bardzo mi się podobało, gdyż był to wyraźny sprzeciw z moimi zamierzeniami. Podczas gdy ja biłam się z myślami, Karosz gładko przeleciał nad stołem, by po małym zakręcie, wskoczyć na tyci bankiet i biec dalej z myślą o kolejnej przeszkodzie, jaką był stół. Mocno nakierowałam konia, by tuż przed skokiem dać mu wolną wodzę, wiedząc, że nie zrobi tego swojej mamusi i nie wyłamie się w ostatniej chwili. Stół wyglądał całkiem niegroźnie, więc poczułam delikatne drgnienie, by po chwili mocniej zaszyć się w siodło. Podążając za ruchem konia galopującego pode mną, zrobiłam półsiad, by choć trochę wspomóc ogiera, jednakże koń ledwo prześlizgnął się na drugą stronę przeszkody i ŁUP. Kontakt na wodzy uległ złagodnieniu, a widząc, że coś jest nie tak, wychyliłam się lekko by zobaczyć po raz kolejny już na zawodach crossowych, wypadnięte wędzidło, dyndające spokojnie wraz z ogłowiem pod ganaszami konia. Dłuższy odcinek pozwolił mnie na szybką, nie dość bezpieczną akcję. Z szyi koni ostrożnie zwlekłam wodze, po czym mocno wymachując uprzężą do przodu, chwyciłam całe ogłowie, zaczepiając je sobie o biodro.
-Ja pie***e, znowu kochany. - warknęłam, chwytając się grzywy konia.
Parę kroków od zeskoku uświadomiłam sobie, jakimi nieszczęściami musimy być, a może jeszcze teraz siodło zgubimy, nie? Krajowe zawody to już nie były przelewki, więc nie mogłam się wygłupić. Już widziałam te przerażone miny ludzi, widzących mnie przez wszędobylskie kamery na każdym z drzew, jadącą na koniu bez wędzidła z całkowitym bitch fase'em. Ogarniając się nieco, popatrzyłam z przerażeniem w dół, by po chwili zatrząść się ze strachu, czując jak grunt pod nogami Karosza stopniowo znika i spadamy w dół. Czas musiał być niezły, jak na razie, gdyż pędzilismy tak szybko, że aż kask mi porywało. Między ósemką a dziewiątką było więcej miejsca, co po zamknięciu łydki i klepnięciu dłonią w łopatkę, dało efekt przyśpieszenia, które zostało trochę przed przeszkodą zminimalizowane, by w dobrym stylu przefrunąć nad koniożerczym cornerem. Tym razem działając mocno łydą, naprowadziłam konia do węższej krawędzi przeszkody, po czym niemal ocierając się barkiem o chorągiew, opadłam na muskularną szyję Blast'a, na co zareagował niezadowolonym podrzuceniem głowy. Krok Karosza stopniowo zwalniał, więc wiedziałam, że przygotowuje się do skoku przez wąski front. Tu mojej pomocy nie potrzebował, gdyż zawsze gładko i bez szwanku przechodziliśmy przez to małe chucherko, a i tym razem obyło się bez komplikacji. Niestety kolejnym naszym nieprzyjacielem był na szczęście niski mur, który budził postrach wśród moich koni, dośc mocny by namówić je do odmowy skoku, jednak tym razem to się nie stało, wkraczając do lodowatej wody, usłyszałam wielki przytup, zwiastujący wielki skok, który odbył się i po chwili mój wychowanek biegł z drugiej strony przeszkody. Kolejnym przeciwnikiem naszej wygranej był obszerny stół, który wymagał wyciągnięcia się na maksa, więc luzując łydę, pociągnęłam nieco grzywę, by dać mu znak, że nie pokona jej wyskakując jak zawsze. Ku mojemu zdziwieniu Karosz wyskoczył w momencie impulsu i uderzając swoimi mocnymi kopytami o piasek, pognał dalej, ku wygranej. Metrowa hydra była niczym dopieczętowanie naszego zwycięstwa. Trzy przeszkody do końca były wręcz koszmarem, jednakże energicznie dociskając łydkę, uzyskałam efekt zamierzony, a mianowicie koń dobrze pracujący i idealnie przeskakujący przez trzy człony przeszkody o nazwie wachlarz. Gałązki były dzieckiem, więc przeskoczenie ich nie było problemem. Gdy nadszedł czas na bankiet w dół, odetchnęłam ciężko, klepnęłam Divine'a w łopatkę i oddałam się fali przyciągania, twardo lądując po drugiej stronie zeskoku...Musnęłam boki konia łydkami, a wjeżdżając na metę niemal nie porobiłam sińców na szyi ogiera.
-Brawo, panno Müller.- Pan George chwycił wodze Karosza, gdy ja dawałam mu ćwiartki jabłka.
***
W boksie zaczęłam powoli zdejmować siodło, lecz Gale podszedł i nieco zamącił mi w głowie...
Gale? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)