Strony

piątek, 23 marca 2018

Od Riley C.D Ady

- Rozumiem, że naszła cię wena twórcza? - wyszczerzyłam się, zamknąwszy laptopa, po czym zeskoczyłam z łóżka. Przez chwilę przebierałam w swoim śmietniku, zwanym także skrzynią na malarskie szpargały; aż do momentu, gdy udało mi się zlokalizować dłonią upragnione pudełeczko, które jak na złość, skryło się bezczelnie na samym dnie - No to możemy zaczynać!
- Słucham?
- Bierz pędzle i farby, a ja zajmę się resztą - puściłam jej oczko, po czym zabrałam się za rozstawienie sztalugi - Jaki chcesz rozmiar płótna?
- A jakie masz?
- Mam dwa, jedno osiemdziesiąt na sześćdziesiąt, drugie to chyba sto na... czterdzieści - przygryzłam wargę, przyglądając się drewnianej ramie - A tak mi się przynajmniej wydaje. Ciekawe czy w Porec jest jakaś hurtownia malarska, albo coś w tym stylu. Przydałoby się trochę uzupełnić braki...
- Może być setka - odparła dziewczyna z uśmiechem na twarzy, i po chwili namysłu dodała - O ile mi wiadomo jest jakiś sklep niedaleko kawiarni. Możemy tam wstąpić któregoś dnia.
- Hm, proponuję wypad do miasta w ten weekend.
- Dobrze, tylko nie do klubu - blondynka posłała mi chytry uśmieszek, któremu towarzyszył teraz cichy chichot.
Oczywiście, udzielił mi się humor przyjaciółki, aczkolwiek sama nie wiem, czy powinno być nam teraz do śmiechu. Bądź co bądź, wciąż może szukać nas policja...
***
Kolejny dzień zaczął się dość... No, nie za wesoło, jeśli można tak to ująć; bo Melinda utykała na jedną nogę. Uspokoiły mnie dopiero słowa weterynarza. Na szczęście stwierdził, że to nic poważnego i prawdopodobnie już za kilka dni, klacz będzie mogła normalnie wychodzić na zewnątrz; jednak póki co, moje oczko w głowie, które dotychczas tak radośnie galopowało na wybiegu, teraz stało przybite w kącie. Wszedłszy do boksu, dokładnie zamknęłam za sobą drzwiczki, choć w obecnej sytuacji, raczej nie było takiej potrzeby, bo czarna ani myślała wychodzić ze stajni. Przykucnęłam obok klaczy, po czym wyjęłam z kieszeni Oxycort w spreju. Gdy tylko zaaplikowałam lek na obtartą kończynę, Meli potrząsnęła nerwowo głową i położyła uszy po sobie, sygnalizując w ten sposób niezadowolenie.
- Już dobrze. Nic więcej nie robię... - podniósłszy się z siana, poklepałam stworzenie po szyi.
Zapewne moja bluza wciąż pachniała jabłkowymi ciasteczkami, bo Melinda znowu zaczęła mnie trącać w ramię, aby po chwili, skosztować kaptura.
- Mlaskaczuuuu... - roześmiałam się, delikatnie odpychając od siebie wielki, czarny łeb, który uparcie próbował się dobrać do moich włosów. Zdrowa czy chora, apetyt zawsze jej dopisuje.
- Cześć... - nagle usłyszałam znajomy głos. Tuż za nami stała Ada, trzymająca w jednej dłoni część ekwipunku Red Royal (konkretniej ogłowie i owijki), a w drugiej końskie smakołyki - Przyniosłam coś na pocieszenie - blondynka uśmiechnęła się pogodnie, podając czarnej łakoć - Jak z nią?
- Trochę lepiej, ale na jakiś czas będzie wykluczona z treningów... - westchnęłam ciężko, wędrując palcami po gładkim grzbiecie zwierzaka.
Dziewczyna spojrzała na wierzchowca ze współczuciem - Szkoda, wybieramy się z Różyczką w teren, trochę nam będzie smutno bez was.
- Cóż, w sumie mogę wziąć któregoś z koni stajennych... - wzruszyłam ramionami, powoli zamykając za sobą boks - Dasz mi minutkę? Skoczę tylko po Szafira.
- Okey, czekamy przed stajnią.

Aduś? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)