Poranek dłużył się niebłagalnie, nawet jak na sobotę. Dochodziła dziesiąta, więc została mi jeszcze cała godzina do treningu. Stwierdziłam, iż nie warto tracić czasu na siedzenie w akademiku, zwłaszcza że dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem ładnie; tak więc zaraz po śniadaniu udałam się do stajni dla koni prywatnych, przy okazji zabierając ze sobą Nilaya, którego od rana rozpierała energia, i nim dotarliśmy do owej stajni, zdążył oblecieć Magic Horse przynajmniej ze trzy razy.
- Czołem, Mel! - uśmiechnęłam się, widząc wielki, czarny łeb wychylający się zza ścianki boksu.
Klacz stała spokojnie, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Zapewne jej zainteresowanie wiązało się z faktem, iż ostatnimi czasy, ilekroć do niej przychodzę, zawsze mam przy sobie coś smacznego. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni. A no właśnie...
- Wybacz, kochana... - wzruszyłam ramionami, z bólem serca wyjmując pustą dłoń - Następnym razem coś ci przyniosę.
Czarna popatrzyła na mnie z wyrzutem, po czym z premedytacją (a tak przynajmniej to wyglądało) odwróciła się do mnie zadem, przy okazji blokując wejście do boksu.
- Ej no! To nie fair... - zaprotestowałam, bezskutecznie starając się wejść do środka, ale drzwiczki ani drgnęły - Super... Rozumiem, że teraz się obrazisz? - pokręciwszy głową, posłałam jej spojrzenie pełne politowania.
W odpowiedzi zwierzę tylko zastrzygło delikatnie uszami, nawet nie odwracając się w moją stronę.
- Dobra, już dobra, rozumiem... - przewróciłam oczyma, wzdychając ciężko - Zaraz ci przyniosę te twoje smakołyki, okey?
Przywołałam do siebie Nilaya i skierowałam się do szkółkowego budynku, a konkretniej do paszarni po ulubione łakocie Melindy, mianowicie marchewkowe ciastka. Teoretycznie Nili mógłby sobie poczekać chwilę w stajni, ale szczerze powiedziawszy, nie miałam pewności, czy znowu czegoś nie wykombinuje. Niestety, przebywając z innymi zwierzętami, nie zawsze potrafi się odpowiednio zachować. Już raz się wydarł na cały regulator, płosząc przy tym jednego z koni i wolałabym nie zgarniać po raz kolejny ochrzanu od pani Elizabeth za przewinienia mojego niewychowanego pupilka.
Załadowana końskimi łakociami, pomknęłam szybko do siodlarni po szczotkę, kopystkę, bawełniane ściereczki i inne potrzebne rzeczy, żeby wyczyścić czarną przed jazdą (o ile nadal nie będzie mieć na mnie focha).
***
Trening przebiegł nawet nieźle. Marchewkowe ciastka potrafią zdziałać cuda, Meli się "odobraziła" i wyglądała na całkiem zadowoloną. Odprowadziłam klacz do boksu, a następnie powędrowałam do stajni głównej, w celu odniesienia siodła, uzdy i całej reszty jej ekwipunku.
- Cześć - usłyszałam nieoczekiwanie, wchodząc do środka.
Spojrzawszy na dziewczynę stojącą przy boksie Pompei, posłałam jej lekki uśmiech.
- Cześć... Chyba jeszcze nie miałyśmy okazji porozmawiać. Jestem Riley. - odłożywszy na bok taszczony wcześniej ekwipunek, wyciągnęłam dłoń w stronę nieznajomej.
- Ana - uśmiechnęła się delikatnie, po czym dodała - Niedawno przyjechałam do akademii. Wiesz może, ile jest tutaj stajni? Pytam, bo chciałabym zobaczyć wszystkie... - wyjaśniła.
- Jasne, jeśli chcesz, to cię oprowadzę. Są trzy stajnie: główna, w której jesteśmy teraz; zaraz za nią znajduje się ta dla koni prywatnych, a w ostatniej mieszkają konie przeznaczone do dzierżawy... - przerwałam, spoglądając na psa, węszącego przy jednym z boksów - Ale śliczny! Twój?
- Tak - odparła niebieskooka, po czym zawołała pupila - Ghost, chodź tu!
Czworonóg momentalnie znalazł się przy nodze właścicielki, zerkając na mnie, a właściwie na Nilaya, siedzącego na moim ramieniu; trochę podejrzliwie.
Ana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)