Strony

czwartek, 29 listopada 2018

Od Riley C.D Petera

- Byli? - spojrzałam na Petera ze współczuciem - Oj, tak mi przykro...
- Przecież nie możesz nic zrobić. Nikt nie może. Nikomu nie musi być przykro. - zakończył zdanie, uciekając wzrokiem gdzieś daleko, tak, jakbyśmy w ogóle nie prowadzili chwilę temu dialogu.
Również spuściłam na moment wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Było mi głupio, nie chciałam wyjść na wścibską ani nic w tym stylu, a tym czasem przypadkowo (ale jednak) chyba pogorszyłam sprawę. Nie zdziwię się, jeśli Peter zacznie unikać mojego towarzystwa przez pewien czas. Ach, znowu to samo. Dziewczyno, puknij ty się kiedyś w ten pusty łeb, nim dopuścisz go do głosu, bo podporządkowywanie mu języka jeszcze nigdy nie wyszło ci na dobre. Dobra, koniec z głupimi pytaniami. Trzeba to naprawić.
- Wiesz, jesteś w tym naprawdę dobry, nigdy nie zastanawiałeś się nad rozwijaniem tych umiejętności w przyszłości? Chyba masz do tego talent. - zagaiłam wracając do tematu masażu.
Słysząc to chłopak powoli podniósł spojrzenie, przez krótką chwilę zerkając kątem oka na mnie, po czym znów skierował je na stojącego tuż obok wierzchowca. Fiord parsknął cicho, lekko trącając go łbem w ramię, przy czym na ustach Petera przez moment zawitał cień uśmiechu.
- Nie, póki co raczej nie - odparł już nieco spokojniejszym głosem, ściągnąwszy ogłowie z drewnianej ścianki boksu - Idziesz do siodlarni odnieść rzeczy?
Skinęłam głową szybkim krokiem podążając za nim. Odłożywszy koński ekwipunek udaliśmy się do akademika, gdzie każde z nas powędrowało w swoją stronę. Właściwie to nie posiedziałam w pokoju zbyt długo, w końcu ktoś musi zająć się Mel. Tia, znając życie i jej nieskończone pokłady energii sam trening na krytej hali raczej jej nie zadowoli. Prawdę mówiąc niezbyt uśmiechała mi się dziś perspektywa jazdy w terenie, zwłaszcza, że od dobrych kilkudziesięciu minut z nieba zaczęły odpadać dość obfite ilości płatków śniegu; ale cóż poradzić?
~•~●~•~
Czarna stała dziś wyjątkowo spokojnie, zerkając tylko od czasu do czasu na mnie kątem oka spod przymrużonych ślepi. Nałożywszy czarnej ogłowie, siodło i całą resztę ekwipunku wyprowadziłam ją przed stajnię. Zaraz po upewnieniu się, że drzwi od budynku są dobrze zamknięte, wsiadłam na grzbiet wierzchowca i ruszyłam kłusem w stronę pobliskiego lasu.
Śnieg wciąż nie przestawał padać i nie zapowiadało się aby taki stan rzeczy miał w najbliższym czasie ulec zmianie. Pogoda chyba nie ma zamiaru mnie pocieszyć, co? Ponownie przeniosłam wzrok na upruszone już białym puchem uszy Melindy. Ujemna temperatura zdawała się w ogóle jej nie ruszać. Dziwne. Zwykle to ona prowadziła mnie do stajni, a nie na odwrót. Trudno, trzeba się będzie przemęczyć, w końcu nie po to wyjechałyśmy w teren, żeby teraz ot tak po prostu zrezygnować, nawet jeśli miałabym to przypłacić odmarzniętymi palcami.
- No dobra, pokaż na co cię stać, mała - poklepałam ją po szyi i dodałam łydki, przy czym klacz ruszyła dziko przed siebie, jakby czekała na ten moment od dawna, a może i tak było?
W zasadzie nie miałam zielonego pojęcia dokąd Mel właściwie biegnie, po prostu dałam jej wolną rękę. Jak się wystarczająco zmęczy to zawrócimy, póki co jednak nie zapowiadało się, aby nasza wycieczka miała dobiec końca, tak więc oparłam się tylko o jej grzywę, od czasu do czasu skracając ją nieco przy większych zaspach, na wypadek gdyby zupełnie przypadkiem postanowiła wpakować się w jedną z nich lub co gorsza spróbować ją przeskoczyć. Tia, znając pomysłowość Panny ADHD nie zdziwiłabym się, jeśli wykonałaby taki manewr. Nieoczekiwanie kobyłka skręciła w jedną z wąskich ścieżyn, której będąc paręnaście metrów dalej, dałabym słowo, że wcześniej tam nie było. Czyżby moja wariatka wiedziała dokąd ma biec? Tego nie wiem, aczkolwiek zdziwiło mnie nieco jej zachowanie, nigdy przedtem nie przejmowała pałeczki podczas wspólnych wypadów w teren, w każdym razie nie na tak długo. Nim jednak ogarnęłam co się dzieje, ni z tego ni z owego moim oczom ukazała się kolejna, znacznie większa droga, odgrodzona z prawej strony potężnymi, drewnianymi balami. Zaraz, zaraz, już kiedyś tędy przejeżdżałam... Tylko kiedy? Zwolniłam, lekko poklepując czarną po boku, jednak ta wcale nie zamierzała się podporządkować, uparcie idąc przed siebie, nie zważając na moje polecenia.
- Mel, Mel, wyluzuj... - podciągnęłam wodze, tym samym zmuszając konia do zatrzymania się, przy czym klacz tylko parsknęła otrzepując łeb z nagromadzonych na grzywce płatków śniegu.
Podniósłszy wzrok rozejrzałam się dookoła i ku memu zaskoczeniu miejsce wydawało się takie... znajome? Ym, chyba mam déjà vu...
Po dłuższej chwili namysłu zdecydowałam się ruszyć w dalszą drogę, tym razem jednak już na własnych nogach. Zeskoczywszy z grzbietu Melindy pozwoliłam jej w spokoju pogrzebać w puszystych zaspach, tymczasem sama udałam się na mały rekonesans. Dałabym sobie rękę odciąć, że już kiedyś tutaj byłam. Wygięty pień drzewa tworzący charakterystyczny łuk bezpośrednio nad ścieżką, pusta, jasna polana w oddali - już to gdzieś widziałam. Kiedy tak zastanawiałam się nad istotą miejsca, do którego przypadkowo (a może i nie?) udało nam się dotrzeć, me rozmyślania nagle zostały bardzo szybko rozwiane wraz z widokiem, jaki ukazał mi się gdy przekroczyłam kolejny śnieżny pagórek. Piękna, gładka powierzchnia częściowo zamarzniętego jeziora. No przecież! Jezioro! Jakże mogłam w ogóle o nim zapomnieć? Bywałam tu, nawet bardzo często, tyle że latem wyłącznie nad sąsiednim jego brzegiem. Piękne wspomnienia, pamiętam jeszcze pierwszą zimę w Akademii Magic Horse. Czasy w których nie znałam tu praktycznie nikogo, pierwsze spontaniczne wypady w teren, masa wypadków, nowi znajomi... Ostatnia myśl przywołała odległe wspomnienia. Tak, ci, którzy byli tu ze mną prawie od samego początku, aż nie chce się wierzyć, iż minęło tyle czasu odkąd Ada i Bellamy opuścili AMH...
Zacisnęłam powieki szybko ocierając napływające do oczu łzy. Ułgh, nie rozklejaj się dziewczyno! Nie teraz... Pociągnąwszy nosem zganiłam się w myślach. Za dużo wspomnień.
Nieoczekiwanie poczułam ciepły oddech na swym ramieniu. Uśmiechnęłam się niewesoło opierając głowę o chrapę stojącej obok Melindy.
- Oj, Mel, nawet nie wiesz jak bardzo mi ich brakuje. - szepnęłam całując jej pyszczek.
Westchnąwszy ciężko wsiadłam z powrotem na czarną, po czym pokłusowałam w stronę brzegu. Tak jak przypuszczałam, nic się tutaj nie zmieniło. Lustrzana otchłań lodu odbijała światło słońca połyskującego na jego powierzchni niczym tkanina posypana złotym brokatem. Zapewne zachwycałabym się tym widokiem znacznie dłużej, gdyby nie fakt, iż w zasięgu mego wzroku ukazała się pewna sylwetka. Jak widać nie tylko my lubimy sobie robić takie wycieczki. Zmrużywszy oczy przeskanowałam ową osobę od góry do dołu. Zaraz, czy to czasem nie jest... Peter? Proszę, jego się akurat tu nie spodziewałam. Swoją drogą, ciekawe od jak dawna tutaj jest. Gdy tylko chłopak zorientował się w sytuacji, postanowiłam podjechać bliżej, by się przywitać. Moja twarz w obecnej chwili pewnie nie wyglądała najlepiej, zwłaszcza, iż zebrało mi się na wspominki akurat teraz. Eh, no trudno. Pozostaje mieć nadzieję, że nic nie zauważy.
- Ello - odezwałam się odrobinę zachrypniętym głosem, spowodowanym wszechobecnym lodowatym powietrzem.
- Hej - odparł najwyraźniej nieco zaskoczony moją obecnością.

Peter?

1094 słowa = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)