Którejś pięknej, grudniowej niedzieli zawędrowałam przypadkiem do stajni koni do dzierżawy. Od razu rzucił mi się w oczy zgrabny, gniady łeb Expresso. Już od pewnego czasu nie miałam zbyt wiele okazji, żeby do niej wpadać, zajęta ogarnianiem Mon Cherie.
Podeszłam do klaczy, która przywitała mnie parsknięciem. Podniosłam rękę do jej pyska, na co Mała Czarna wtuliła w nią swoje chrapy. Od razu odżyły wspomnienia naszego wspólnie spędzonego czasu, kiedy zdecydowałam się ją wydzierżawić, nie tak długo po moim przyjeździe do Akademii.
- Co tam, Expresso? - rzuciłam do klaczy. Nagle uznałam, że chyba wypadałoby wynagrodzić jej zaniedbanie, jakiego się wobec niej dopuściłam. Otworzyłam boks i weszłam do niego. - Co powiesz na krótki teren?
~•~
Pomna wydarzeń ostatniego terenu, na którym zgubiłam się z Riley, postanowiłam wybrać trasę wiodącą jak najbliżej Akademii. Za tym wyborem przemawiało również to, że gniadoszka była prawdopodobnie nie w formie na długie, wyczerpujące tereny z szaleńczymi galopami. Nie przypominam sobie, abym widziała ją na jazdach, więc co najwyżej objeżdżali ją instruktorowie. Chociaż obstawiałabym, że sporadycznie.
Zaśmiałam się w głos w reakcji na nietypowe bryknięcie klaczy przy przejściu ze stępa do kłusa. Expresso wydawała się wręcz tryskać radością, podczas srawiania kolejnych kroków - jedyne porównanie, jakie przychodziło mi do głowy, to że poruszała się jak wesoła łania.
Dopóki trwała jej wesołość, Mała Czarna nie myślała o tym, jakie to niebezpieczeństwa czekają ją na każdym kroku. Prawdę powiedziawszy zapomniałam, jaka potrafiła być strachliwa, gdy opuszczała bezpieczny teren hali czy placu maneżowego. Gniadoszka była jednak na tyle uczynna, że przypomniała mi o tym niedługo później, po galopie, kiedy zmęczyła się na tyle, że przestała wręcz podskakiwać, ale nie na tyle, żeby nie zauważać, co się w okół niej dzieje.
Coś poruszyło się w krzakach, wywołując szeleszcząco trzaskającą serię. Prawdopodobnie był to zwykły ptak, który wzbił się do lotu, ale dla Expresso wywołany przez niego dźwięk równał się pewnie z wystrzałem z karabinu maszynowego. Przysiadła na zadzie, wywinęła jakiś nieautoryzowany ruch, gdy przytrzymałam ją tak, jak to robiłam w przypadku Charlesa (który był mimo wszystko dość sporych rozmiarów ogierem, a nie delikatną klaczą, o czym w tamtym momencie zapomniałam, działając instynktownie), serię nerwowych ruchów podsumowała stanięciem dęba. Po tych wymyślnych manewrach rzuciła się na oślep w las.
Utrzymywałam się na Expresso dość długo, jednak w końcu przegrałam tę walkę, znokautowana przez gałąź. Do tego stopnia "znokautowana", że przywaliwszy w nią głową, straciłam przytomność i zsunęłam się z konia na ziemię.
~•~
Ocknęłam się jakiś czas później. Na całe szczęście żywa (chwała zaspie śnieżnej, w której wylądowałam). Choć poobijana. I, jak zauważyłam po zlustrowaniu pobliskiego terenu, bez konia.
No to super.
Expresso, oficjalnie informuję, że ostatni raz zabieram cię w teren. Sory kobyłko, ale jakoś nie mam ochoty na kolejną krzakoterapię.
Z jęknięciem dźwignęłam się z ziemi i strzepałam pokrywający mnie śnieg. Sprawdziłam również stan ubrań i sprzętu - jak się okazało, brakowało tylko bata, który na moje szczęście leżał niedaleko.
Po pobieżnym ogarnięciu przyszła pora na potencjalnie najtrudniejsze zadanie: znalezienie konia. I trzymanie kciuków, żeby się okazało, że ani koń, ani jego sprzęt nie ucierpiały.
W odróżnieniu od mojego poprzedniego terenu, w który wybrałam się z Riley, nie zaskoczył mnie gęsto padający śnieg, mogłam więc ruszyć za Expresso po śladach, które zostawiła. Nasunęłam kominiarkę na twarz, żeby zapobiec odmaznięciu nosa, rozejrzałam się jeszcze raz dookoła, czy Expres może nie zatoczyła koła i nie wróciła do mnie, a gdy byłam już pewna, że nie mam nawet co na to liczyć, ruszyłam zrezygnowana po śladach.
~•~
Małą Czarną odnalazłam stosunkowo szybko, stojącą na środku ścieżki i widocznie niewiedzącą, co ze sobą począć. Od czasu do czasu rżała przeraźliwie, nawołując towarzyszy.
Dopadłam ją i złapałam za wodze, które jeszcze chwila, a zsunęłyby się na ziemię. Przyłożyłam zgrabiałe z zimna palce do jej ciepłej szyi. Po chwili zebrałam się w sobie i ponownie wskoczyłam na siodło.
Drogę powrotną do Akademii pokonałyśmy w większości kłusując po otwartym polu, w okolice którego Expresso wybiegła. Dzięki temu znalazłyśmy się z dala od potencjalnych rzeczy, które mogłyby wystraszyć gniadą, narażając nas na kolejne przygody.
Ledwo weszłam do stajni, żeby rozsiodłać klacz, natknęłam się na mojego współlokatora, który stał pod boksem Ice Tea i częstował ją marchewkami.
- Nie zapomnij o Ekspresie i innych koniach - rzuciłam do niego z uśmiechem, wprowadzając klacz do boksu i zabierając się do rozsiodływania. Wychodząc, podsunęłam jej również wyłuskanego z kieszeni smaczka, żeby nie było, że jestem gorsza.
- Nie wiedziałem, że dzierżawisz konia - rzucił za mną Camille, gdy ruszyłam odwiesić sprzęt na miejsce.
- Bo w praktyce tego nie robię - odpowiedziałam, podnosząc nieco głos, żeby mógł mnie usłyszeć. - Mam Mon Cherie, którym muszę się zajmować. Nigdy nie zrezygnowałam oficjalnie z dzierżawy Expresso, ale wszyscy, których to interesuje, wiedzą, że raczej nie mam okazji na niej jeździć - wróciłam do chłopaka i oparłam się obok niego o boks Ice Tea. - Kiedyś brałam ją na jazdy grupowe, kiedy Charlie się jeszcze nie zasymilował - wskazałam ruchem głowy konia, którego Camille głaskał po chrapach. Chwilę wcześniej zwróciłam uwagę na tabliczkę, na której zamieszczono informację o nowym dzierżawcy. - No ale dość o mnie. Czyżbyś wydzierżawił tę ślicznotkę? - posłałam mu promienny uśmiech.
Camille? :3
834 słowa
20 punktów ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)