Nie byłam zachwycona dzisiejszym dniem. Nie mówię tak tylko dlatego, że to poniedziałek, ale też dlatego, bo pierwszą lekcją jest matematyka. A za nią zbytnio nie przepadam. Może nie jestem totalnym nieukiem, gdyż w tym roku dość się z niej podciągnęłam, ale nauczyciel jest…dość specyficzny. Jest równie wredny jak i śmieszny. Szkoda tylko, że zwykle tych żartów po prostu nie łapię, i jako jedyna się nie śmieję. Niestety, ale trzeba z tym żyć.
Podniosłam z podłogi plecak i wyszłam z pokoju. Na korytarzu aktualnie chodziło dość dużo osób. Za dziesięć minut zaczynały się lekcje, więc była to idealna pora by wyjść z akademika i ruszyć spokojnym tempem do szkoły. Ja właśnie tak zrobiłam. Na śniegu dzisiaj zamiast deszczu panowała totalna chlapa. Nie była to moja ulubiona pogada. Może za niedługo ponownie spadnie normalny śnieg, ale tym razem bez deszczu?
Idąc przez korytarz, zauważyłam paru nieznanych mi, najpewniej nowych uczniów. Może któryś z nich dołączy do mojej klasy? Oczywiście nie mówię tego, ponieważ nie lubię ludzi z niej. Po prostu przydałoby się poznać kogoś nowego. Po krótkiej chwili ocknęłam się, przypominając sobie, że za chwilkę mam lekcję. Dlatego ruszyłam szybkim tempem i już po chwili znalazłam się przed budynkiem szkoły, a tuż po chwili, w klasie. Gdy siadałam koło Esmeraldy, dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam. Lubiłam z nią siadać, była bardzo miła. W sali zaczęło być dość głośno, do uszu wpadały mi pojedyncze słowa z rozmów innych. Wszyscy jednak umilkli, gdy do klasy wszedł Slavko i zaczął lekcję.
~-~
Zaraz po ostatniej lekcji, jaką był WoS, poszłam do pokoju. Podczas zajęć zaczął padać, wręcz lać deszcz, więc podczas drogi przez dwór musiałam biec. Biec wręcz sprintem, byleby nie zostać mokrym psem. Odetchnęłam, gdy znalazłam się w akademiku, a później w pokoju. Ciężko było mi myśleć, że zaraz chciałam iść do stajni, a później na jazdę. Będę musiała porządnie się zabezpieczyć, pomyślałam. Chociaż tak naprawdę deszcz jest w miarę fajny. Po założeniu odpowiedniego obuwia można poskakać w kałużach, lub fajnie poczytać książkę.
Gdy założyłam granatowe bryczesy i szarą bluzę, zaplotłam włosy w warkocza i złapałam za swoją torbę ze sprzętem, poczułam, że jestem gotowa by iść do stajni. Zerknęłam ponownie za okno. Mission: Impossible. Potrząsnęłam więc głową, i pełna chęci walki z pogodą w duszy ruszyłam w stronę stajni. Cały czas moja twarz była skamieniała. Dodatkowo szłam marszem, wyprostowana jak igła. Ludzie musieli mieć niezły ubaw, skoro ja sama go miałam. Gdy znalazłam się w stajni odłożyłam rzeczy do siodlarni i zaczęłam szukać jakiegokolwiek zajęcia. Po chwili szukania jakiejkolwiek żywej duszy, zauważyłam chłopaka stojącego przy boksie Miśka z długą grzywą (czyt.: Ametysta). Wyglądał na dość zdezorientowanego, więc podeszłam do niego.
- Cześć! - przywitałam się. - Jesteś tu nowy?
Mężczyzna przeniósł wzrok z haflingera na mnie.
- Hej. Hm, można tak powiedzieć.
Uśmiechnęłam się lekko, widząc Ametysta zaczepiającego swojego nowego kolegę. Oparłam się o drzwi boksu i pogłaskałam go po chrapach.
- Super. Jestem Gaia, a ty? - Spytałam się.
- Camille. - Odparł. - Miło mi.
- Mi również. Jesteś z Francji?
Zielonooki kiwnął głową i zaśmiał się. Lekko zdezorientowana zamrugałam oczami.
- Oj, tak. Zdradziło mnie imię?
- Dokładnie. - powiedziałam. - Typowo français. Miałeś już egzamin z jazdy?
Camille pokręcił głową przecząco, ruchem głowy wskazał na Ametysta, po czym powiedział, że za pół godziny ma się stawić z nim na ujeżdżalni. Zaproponowałam mu pomoc, na co on po kilku moich argumentach się zgodził. Francuz wyprowadził konia, a ja pobiegłam do siodlarni po sprzęt.
Camille? Następne będzie lepsze :')
564 słowa =3p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)