Zaskoczony otwartością babci Caroline, przez chwilę analizowałem wypowiedziane przez nią słowa. Siedząc na wygodnej kanapie, ramieniem obejmowałem szatynkę, która zapatrzona we mnie oczekiwała mojej odpowiedzi. Przygotowując się już do odpowiedzi, do pokoju wpadł dziadek dziewczyny, niosąc na tacy imbryk, najpewniej z herbatą, oraz cztery, śnieżnobiałe filiżanki.
- Jeżeli dostanę pozwolenie, to oczywiście, że zostanę. - uśmiechnąłem się i skinąłem głową na znak podziękowania, gdy do mojego naczynia została wlana gorąca ciecz. - Jednakże muszę odmówić wypicia herbaty, ponieważ muszę dowiedzieć co się dzieje z moją rodziną, więc aktualnie muszę państwo opuścić. Caroline, lepiej żebyś została. - dodałem i ucałowałem czoło szatynki, która upijała właśnie łyk napoju.
- Jasne, ale zadzwoń jak będziesz wracać. - mruknęła i uniosła swój wzrok na moją twarz. Westchnąłem lekko i skinąłem głową na chwilowe pożegnanie. Niechętnie opuściłem ciepłe wnętrze mieszkania, by porzucić je na rzecz zimowej aury Londynu, która raczej mnie do siebie nie zachęcała. Wchodząc do ledwo co zatrzymanej taksówki, podałem adres do domu, w którym spędziłem połowę swojego życia. Szczerze niepokoiłem się spotkaniem z siostrą, jej facetem, matką, a prawdopodobnie jeszcze z ojcem, którego nie widziałem dłużej niż dwa lata. Zapatrzony w ekran telefonu, nie zwracałem raczej uwagi na mijane, szare osiedla. Lekko zawahałem się nad wysłaniem do znajomych zdjęcia z podaną informacją, że jestem chwilowo w Londynie, ponieważ nie wiedziałem kogo do mnie przywieje. Po chwili jednak zadecydowałem, że wstawię je, ponieważ za mocno kusiły mnie spotkania z moimi byłymi przyjaciółmi. Z telefonu wyrwał mnie głos taksówkarza, który podawał należność za swój kurs. Wyjąłem z kieszeni o dwa funty za dużo, by dać mu również należyty, przyjęty już wśród mieszkańców Londynu, napiwek. Lekko zbity z tropu, opuściłem wóz i nabierając dużego haustu powietrza, podszedłem do zdobionej furtki. Nacisnąłem na klamkę, która ustąpiła po lekkim nacisku, dając mi otwarte zaproszenie do rodzinnego domu. Nie zmienił się zbytnio, może oprócz ogrodu, który co prawda teraz świecił pustkami, ale widać było, że znacznie powiększył swoją powierzchnię. Wahając się nad zapukaniem w drzwi, uprzedziła mnie schludnie ubrana kobieta, dokładnie taka jaką ją zapamiętałem, moja matka. Czarne włosy spływały na jej szczupłe ramiona. Jej twarz nie pokazywała prawdziwego wieku, może przez to, że bardzo ingerowała w swój wygląd. Nie były to sztucznie wyglądające 'obróbki', a chowanie swojego wieku, pozbywanie się zmarszczek. Jedyną nową rzeczą, którą w niej zauważyłem, był żywnie pobłyskujący, najpewniej zaręczynowy pierścionek. Zaskoczony, nie powiedziałem żadnego słowa, a wymownie ominąłem kobietę, podchodząc do siostry, która z uśmiechem ucałowała moje czoło.
- Cześć, Demma. - uśmiechnąłem się, czule obejmując dziewczynę. - Czemu jesteś blondynką, jeśli mogę wiedzieć? - uniosłem brew, przyglądając się twarzy Demki.
- Cześć, braciszku. - zaśmiała się, czochrając moje włosy. - W życiu potrzebne są zmiany. Nasza matka chyba też tak uważa. - dodała i wskazała na swój serdeczny palec. Złapałem większej dawki powietrza i ponownie obróciłem się w strony brunetki, która wymownie opierała się o ścianę, czekając na jakikolwiek mój ruch. Zaciskając zęby, podszedłem do kobiety i lekko objąłem, szybko jednak od niej odstępując.
- No to teraz czekam na wyjaśnienia. Czemu miałem zjawić się tutaj jak najszybciej potrafię? I czemu nikt nie chciał podać mi powodu przez telefon? - mruknąłem, naciskając na pierwsze zdanie. - Musiałem wlec się tutaj z Austrii, zabierając Caroline i rezygnując ze wspólnego wyjazdu, więc powód musi być ważny. Inaczej wszystkich was tutaj wymorduję. - dodałem z ironicznym uśmieszkiem. Za matką wyrósł nagle Charles, który czule ją obejmował. Lekko się skrzywiłem, gdy patrząc na Demmę, za nią stanął jej facet, który posłał mi surowe spojrzenie.
- Wiedzcie, że nic mi to nie wyjaśnia. - fuknąłem, krzyżując na piersi ramiona.
- Cóż, Charles oświadczył mi się kilka miesięcy temu, a pomyślałam, że syn powinien być na ślubie matki. - syknęła słodko brunetka, która sztucznie się uśmiechnęła po wypowiedzianych słowach.
- Czekaj, co? Jaki ślub? Kiedy? - powiedziałem, próbując odnaleźć się w zaistniałej sytuacji.
- W sobotę, o siedemnastej. - poinformowała Demma, która zmarszczyła brwi, widząc, że na mojej twarzy zaczyna malować się niema wściekłość.
- Wiecie, że wy wszyscy jesteście chorzy? Ty też. - warknąłem, wskazując palcem na blondynkę. - Czemu nie powiedzieliście mi tego przez telefon? Do końca ciebie pojebało. - krzyknąłem niemalże, wpatrując się w zaskoczoną krzykiem matkę. - Ojciec chociaż o tym wie? Chociaż, po co ja pytam. Oczywiście, że nie. Cóż, najpewniej mnie nie będzie, więc wykreślcie mnie z listy gości. - dodałem i ruszyłem do drzwi, które trzasnęły tak mocno, że głowa sąsiadki wyjrzała zza okna. Wściekły opuściłem podwórko domu i ruszyłem przed siebie, starając się na ulicach wypatrzeć jakichś taksówek, które uratowałyby mi moje życie. Nie zapominając o Caroline, wysłałem jej SMS-a, by nie narażać dziewczyny na jakieś urażające słowa, które mógłbym wypalić w napadzie złości. Znajdując wolne auto, wpadłem do niego, podając adres domu babci szatynki. Widząc zapalony ekran, który powiadamiał mnie o przychodzącym połączeniu od dziewczyny, bez zawahania je odrzuciłem, odkładając telefon do kieszeni. Odchyliłem głowę, starając uspokoić szalejące w mojej głowie myśli. Nigdy nawet nie pomyślałem o tym, że matka wpadnie na pomysł ponownego za mąż pójścia. Na ulicach zaczęły zapalać się latarnie, rozpraszając panujący już zmrok. Zaczęła wychodzić cała miastowa młodzież, zbierająca się w grupki, by zapomnieć o własnych problemach, a skupić się na alkoholu, narkotykach i sobie nawzajem. Nie rozpoznając okolicy, o skończonym kursie domyśliłem się dopiero, gdy taksówkarz zaparkował, oczekując na moją zapłatę, która wyniosła tyle samo co zapłata za dojazd. Oddając całą należność, opuściłem wóz i ruszyłem do ciemnych, solidnych drzwi, które ustąpiły niemalże od razu po moim zapukaniu. W drzwiach stała uśmiechnięta staruszka, która zachęciła mnie dłonią do wejścia.
- Gdzie jest Caroline? - zapytałem, ślepo rozglądając się po salonie.
- Na górze, pierwsze drzwi na lewo. - powiedziała promiennie, odprowadzając mnie do schodów. Nieśmiało ruszyłem na górę, ociągając się niemalże, by jak najpóźniej znaleźć się przy boku najpewniej złej na mnie nastolatki. Bezgłośnie jednak otworzyłem drzwi, starając się posłać lekki uśmiech w stronę leżącej na łóżku dziewczynie.
- Przepraszam, że nie odebrałem, ale to, co się odwaliło to istny kabaret. - mruknąłem, gładząc się po lekkim, trzydniowym zaroście. - Moja matka wychodzi za mąż. Po raz kolejny. - dodałem, ciężko opadając na materac.
- Nie jestem pewna, co mam powiedzieć. Jedna strona przemawia za tym, że powinnam pogratulować, a druga, że powinnam współczuć. Skarbie, przecież nie możesz jej tego zabronić. - mruknęła i nachyliła się nad moją twarzą. - Powinieneś ją wspierać.
- Mój ojciec nawet o tym nie wie, Caroline, ona ma coś nie tak z głową. - mruknąłem, starając się uspokoić oddech. - Nie idę na ten ślub, nie ma żadnej opcji.
- A czego oczekujesz od małżeństwa po rozwodzie? Przecież nie będą siebie o wszystkim informować, pomyśl troszkę. - uśmiechnęła się, kładąc dłoń na mój tors. - Musisz iść.
- W takim razie idziesz ze mną. - mruknąłem, delikatnie muskając wargi kobiety.
- No to idziemy jutro na zakupy, bo nie mamy nawet w co się ubrać.
- Mi to nie przeszkadza. - syknąłem, wystawiając język.
Cukiereczku?
1093 słowa = 6 punktów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)