Strony

niedziela, 11 września 2016

Od Marceline - zadanie 3



Przechadzałam się wolnym krokiem po korytarzu, z niemałym trudem utrzymując w ręce ogromne pudło pełne ankiet, które kazał mi roznieść uczniom nauczyciel, aby mogli je uzupełnić. Dotyczyły one życia w Akademii, naszych pozytywnych i negatywnych opinii oraz czego oczekujemy, aby rozwinąć naszą placówkę. Nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłam się być chłopcem na posyłki… Najzwyczajniej w świecie brakuje mi asertywności. Pukałam po kolei do każdego z pokoi, rozdając po jednej ankiecie i prosząc o dostarczenie ich jeszcze przed końcem wieczora. Była bardzo wczesna godzina, stąd wielu uczniów wciąż jeszcze ubranych było w różnorakie piżamy i koszule nocne. Sama miałam na sobie przyduży, szmaragdowy, choć nieco wypłowiały sweter, zasłaniający moją piżamę w różyczki. Zapukałam do kolejnego pokoju z rzędu, jednak tym razem nikt mi nie otworzył. Już miałam iść dalej, gdy do moich uszu dobiegły podniesione głosy. Dochodziły one z zamkniętego pokoju. Niezdecydowana, w końcu niepewnie złamałam za klamkę drzwi i uchyliłam je delikatnie, jednocześnie uważając, aby nie wypuścić kartonu, który trzymała tylko w jednej ręce.
- Ale to już dzisiaj! – podniesiony, dziewczęcy sopran rozniósł się po całym pokoju – Nie możemy tego tak zostawić!
- Nikt nie ma aktualnie czasu – odpowiedział chłopak, który nonszalancko przysiadł na krawędzi łóżka – A dodatkowo, wiąże się to z ogromną odpowiedzialnością.
- Więc uważasz, że zwykłe życzenia wystarczą? – oburzona szatynka założyła rękę na rękę i spojrzała wyzywająco na chłopaka.
- A ty co tutaj robisz?
Poczułam jak rumieniec wstydu wypływa na moje policzki. Spuściłam nieznacznie wzrok na moje buty i wybąkałam:
- Ja… Mam ankiety, które muszę roznieść…
- Jesteś z samorządu? - blondynka z błyskiem w oku zwróciła się w moją stronę – Świetnie! Właśnie kogoś takiego potrzebujemy!
- Ja nie…
- Lucas ma urodziny. Ten tutaj, Nathaniel, uważa, że impreza - niespodzianka jest złym pomysłem, jednak nie możemy tak po prostu dać mu prezent! Trzeba zorganizować cos wielkiego! – dziewczyna przerwała mi, gwałtownie gestykulując przy każdym zdaniu.
- Jako przedstawicielka samorządu, na pewno będziesz w stanie coś zorganizować!
Z niedowierzaniem spojrzałam na wszystkie twarze, które teraz były zwrócone w moją stronę. Przecież nawet nie znam Lucasa! Jak mam mu zorganizować cokolwiek, znając jedynie jego imię?! W ogóle, czemu zawsze to mi przypada brudna robota?!
- Ja jestem Alli – przedstawiła się blondwłosa, niska dziewczyna – Tam siedzi Izabel, a w rogu czai się Helen.
Wszystkie dziewczyny, a także Nathaniel przytaknęli mi głową. Ja, nie wiedząc co powiedzieć, również odpowiedziałam przytaknięciem.
- Dobrze, to my weźmiemy po ankiecie, a tobie zostawimy resztę – Alli uśmiechnęła się do mnie szeroko i już po chwili stałam na korytarzu, jak posąg, nie mogąc zrozumieć, co właśnie się stało. Wkopano mnie w organizację imprezy urodzinowej osoby, której nawet nie znam… I co ja teraz zrobię! Z paniką skończyłam roznosić ostatnie ankiety, po czym wróciłam do pokoju i schowałam się pod kołdrą. Muszę coś wymyślić, i to prędko! Ale przecież… Ja nigdy nie byłam na żadnej imprezie! Dobra, Marceline, nie panikuj… Oglądałaś filmy, wiesz jak to wygląda. Wzięłam parę głębokich wdechów, pogłaskałam Leloucha, po czym przysiadłam na brzegu łóżka, z kocykiem na ramionach i zaczęłam bazgrać w szkicowniku. Punkt pierwszy: jedzenie. Nic się nie uda bez odpowiedniej ilości jedzenia. Tylko że… Będę zapewne musiała wyłożyć z własnej kieszeni i pewnie nie będzie to mała kwota… Drugi podpunkt: miejsce. Gdzie jest wystarczająco duża powierzchnia, która byłaby w stanie pomieścić nawet całą Akademię? Może w stajni? Nie, hałasem będziemy przeszkadzać koniom… To może łąka? Byleby nikomu nie przyszło do głowy, aby po pijaku pływać w jeziorze. Niestety, lepszego miejsca na tak wielką imprezę nie znajdę. Szybko zrobiłam notatkę, po czym zaczęłam zastanawiać się, jak zaprosić wszystkich uczniów, by jednocześnie Lucas o niczym się nie dowiedział. Myślę, że dobrze by było porozsyłać po pokojach drobne karteczki z godziną imprezy. A Lucasa gdzieś wyślę… Może do miasta? Nie, przecież ja także muszę tam jechać po jedzenie, a jak spotkamy się razem w autobusie, nie będę widziała, jak wytłumaczyć mu całą stertę jedzenia, które kupię… Chyba nie powiem, że to wszystko dla mnie? Wiem! Ktoś musi go wziąć na długą przejażdżkę! Najlepiej, aby ktoś z tego samego pokoju. Nakreśliłam ostatni podpunkt, po czym spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, tuż na stołem. Równo dziewiąta. Najpóźniej impreza musi rozpocząć się o… Dwudziestej. Szybko wparowałam do łazienki, raz-dwa wzięłam prysznic i przebrałam się z piżamy w krótką, z falbanami, kremową spódnicę i biały sweter. Przeczesałam równo dwudziestoma pociągnięciami dłoni włosy i już po chwili byłam przy rozpisce dormitoriów. Lucas… Lucas… Jest! Pokój numer 52. Szybko ruszyłam w tamtym kierunku. Tuż przed drzwiami zwolniłam nieco, poprawiłam spódnicę i zapukałam. Otworzyła mi wysoka szatynka, z włosami o imponującej długości.- H-hej – nieśmiało wydukałam.- No cześć – spojrzała na mnie z niezbyt dobrze krytą wrogością – Czego chcesz?
- Jest Lucas?
- Nie. Nie ma – wykrzywiła twarz złośliwym uśmieszkiem – Ale pewnie gdzieś z jakąś dziewuchą lata.
Bezpośredniość tego stwierdzenia zbiła mnie z pantałyku, jednak szybko się otrząsnęłam.
- To świetnie. Ale jeśli go zobaczysz, zabierz go jak najdalej od Akademii.
Wzrok dziewczyny zaczął delikatnie skrzyć iskierkami. Zaciekawiłam ją.
- Tak? A niby dlaczego?
- Ma urodziny i chcę zorganizować mu niespodziankę.
Szatynka założyła ręka na rękę, udawała, że się głęboko zastanawia, po czym odpowiedziała.
- Niech będzie. Ale na imprezie także chcę być.
- Jasne – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. Jedna rzecz załatwiona! Teraz czas na kolejne. Wróciłam z prędkością światła do własnego pokoju, aby zabrać z niego małą torebkę wraz z portfelem i telefonem, po czym pobiegłam na przestanek. Na moje nieszczęście, musiałam biec sama ścieżką przez las, co nieco nadwyrężyło moje nerwy. Kiedy w końcu ujrzałam szklaną budkę, uspokoiłam się nieco. Zerknęłam na zegarek, a następnie na rozpiskę. Następny autobus będzie za 10 minut. Ale się mi udało! Gdybym się spóźniła, musiałabym czekać z dwie godziny na następny transport. Przysiadłam na ławce, łapiąc łapczywie oddech. Bieg mocno mnie zmęczył. Kiedy autobus podjechał, zdążyłam już nieco odsapnąć. W mieście zakup wszelkiego jedzenie zajął mi ponad dwie godziny. W cukierni pokłóciłam się ze sprzedawcą, który nie chciał zapakować mi tortu do największego pudełka, mówiąc, że jest to specjalnie zarezerwowane ciasto. Na moje szczęście, był dosyć przekupny – dodatkowe dolary zmieniły jego zdanie. Z ogromnym pakunkiem w jednej dłoni i z pięcioma torbami w drugiej, ponownie zaczęła atakować mnie panika. Przecież ja więcej nie udźwignę, a tego jest za mało! Przysiadłam w pobliskim parku i z bezradności zacisnęłam piąstki. Nagle ktoś krzyknął w moją stronę:
- Marcuś! Kto by się spodziewał, że cię tutaj spotkam.
Moje serce mocniej zatrzepotało, natomiast w głowie odezwał się ostrzegawczy głosik: oho, to znowu ona, będą kłopoty.
- Nie mów do mnie Marcuś – odrzekłam, jednak dosyć niemrawo, co nie uszło uwadze Vivian.
- Co ty taka smutna? – usiadła koło mnie, poklepując po ramieniu – Chłopak ci zwiał?
- Nie…
- A po kiego ci tyle jedzenia? – zaśmiała się, wyciągając z jednej torby butelkę coli.
- Wplątano mnie w organizację urodzin…
- Oho, brzmi poważnie – Vivi zaczęła ochoczo przeszukiwać torebki, jednak po chwili odezwała się, niezadowolona:
- Nie ma tu żadnego alkoholu!
- Wiesz, nie jestem pełnoletnia, nie sprzedadzą mi…
- O to się nie martw. Ja to załatwię – zamyślona, zaczęła spoglądać w stronę jednego z drzew – Namówię też Noah’a, aby zakupił więcej jedzenia. Na pewno załatwi to bez problemu.
Poczułam nieznaczne ukłucie w sercu, które szybko w sobie zdusiłam. I co z tego, że przyszła tu z tym chłopakiem? Ma do tego pełne prawo…
- Dziękuję – cicho się odezwałam, jednak nie chciałam patrzeć jej w oczy. Jakoś… to bolało .
- Nie ma sprawy. Psiapsiółki sobie pomagają, nie? – i nie czekając na moją odpowiedź, popędziła w stronę wysokiego chłopaka, który właśnie zaczął zbliżać się w naszą stronę. Zaczęła mu wszystko tłumaczyć z przejęciem, a ten jedynie odkiwnął głową. Czyli kolejny podpunkt z listy może zostać przekreślony. Teraz muszę wrócić do Akademii i przygotować miejsce. Zanim wzięłam do rąk torby, zadzwoniłam po taksówkę – autobusem nie byłabym w stanie wrócić. Będąc już na miejscu, miałam nie mały problem z zapakowaniem całego jedzenia do lodówki. A będzie go jeszcze więcej… Będę musiała użyczyć czyjąś lodówkę, bo w swojej nie mam ni centymetra miejsca. Nie mając czasu na odetchnięcie, od razu ruszyłam na łąkę, chcąc się nieco po niej rozejrzeć. Po drodze prawie wpadłam na parę osób, jednak nie zwróciłam uwagi na ich utyskiwania. Na polanie okazało się być idealnie – wystarczy tylko załatwić oświetlanie w postaci kolorowych lampek, które porozwiesza się na pobliskich drzewach, przenieść stoły na jedzenie i załatwić nagłośnienie. Z ostatnim będzie najgorzej, ale myślę, że ktoś musi mieć jakieś głośniki i odpowiednią muzykę… Sama mam tylko klasykę, co raczej nie jest odpowiednie na tego rodzaju imprezę. Wróciłam do Akademii i ruszyłam do schowka samorządu. Zaczęłam dokładnie go przeszukiwać, co ostatecznie zostało wynagrodzone – znalazłam lampki! Może i świąteczne, ale jak je podłączyłam do prądu, chcąc sprawdzić czy działają, zaświeciły mocnym, jasnym blaskiem. Nadają się idealnie! Wychodząc z Akademii, zaczepiłam blondyna, aby pomógł mi z drabiną. Przedstawił się jako Oliver i początkowo nie mógł zrozumieć, dlaczego wszystkim zajmuję się całkowicie sama. Udało mi się jakoś skrócić moją historię, na którą odpowiedział jedynie śmiechem i stwierdził, że załatwi muzykę wraz z głośnikami. Byłam mu naprawdę wdzięczna. Po rozwieszeniu lampek, sprawdziłam godzinę. Szesnasta – nie najgorzej. Teraz tylko stoły i będę mogła zaprosić innych! Skierowałam swe kroki do jadalni, skąd zaczęłam z ogromnym trudem zabierać stoły. Nie uszło to uwadze paru uczniom, jednak jakoś żaden z nich nie raczył mi choćby otworzyć drzwi. Na szczęście, dosyć wysoka blondynka złapała za krawędź stołu, bo inaczej skończyłoby się to moją kontuzją.- Kurczę, co ty wyrabiasz? – jej głos wyrażał raczej zdziwienie, niż złość.
- Sz-szykuję przyjęcie… urodzinowe… - wysapałam, jednocześnie przecierając dłonią czoło.
- Pomogę ci – nie pytała o nic więcej. Po prostu ujęła drugą stronę stołu, pomagając mi z przeniesieniem go na łąki. Uporałyśmy się z tym całkiem sprawnie i już po chwili przysiadłyśmy pod drzewem, popijając zimną wodę.
- Jestem Luna – odezwała się nagle, między jednym łykiem, a drugim.
- Marcy – odpowiedziałam, nie za bardzo wiedząc, co jeszcze powiedzieć.
- Całkiem nieźle już tu wygląda – wskazała głową na otaczające nas stoły, lampki, a także Olivera, który majstrował przy głośnikach.
- Ano…
- Co trzeba jeszcze zrobić? – zapytała się mnie, jednak nadal spoglądając na pracującego chłopaka.
- Zaprosić innych – odrzekłam, próbując sobie przypomnieć cały plan.
- A co z prezentem?
- Prezentem…? – upiłam łyk wody, który po chwili wyplułam. Prezent! Kompletnie o tym zapomniałam! Jak mogłam zapomnieć! Przecież to są urodziny! Wstałam jak błyskawica, zrobiłam parę kroków w stronę Akademii, po czym gwałtownie odwróciłam się w stronę Luny.
- Mogłabyś zająć się… - nie skończyłam, gdyż dziewczyna od razu mnie zrozumiała.
- Nie ma sprawy. Na którą godzinę ich zaprosić?
- Dwudziestą – odparłam z ulgą – Dziękuję.
Pobiegłam w stronę Akademii, głowiąc się po drodze, co też takiego może się spodobać temu chłopakowi. Przecież nawet go nie znam! Po chwili gorączkowego myślenia, postanowiłam udać się do Allli, Nathaniela, Helen i Izabel, którzy muszą coś wiedzieć na temat tego chłopaka. Otworzyłam gwałtownie drzwi, wskoczyłam do środka i… wpadłam na kogoś z dużym impetem. Wywróciliśmy się na podłogę. Zdezorientowana, odezwałam się:
- Przepraszam. Bardzo się spieszę.
- Ech.. .Nic się nie stało. I tak każdy dzisiaj cały dzień mnie unika…
Słowa jego przykuły moją uwagę. Dlaczego go unikają…?
- Jak masz na imię? – zapytałam, jednocześnie schodząc z chłopaka.
- Lucas.
Czerwona lama ostrzegawcza zaświeciła w mojej głowie. On nie powinien tutaj być! Co robić, co robić!
- Lucas! – krzyknęłam głośniej, niż na to wypadało – Musisz mi pomóc!
- Co?- spojrzał na mnie, zaskoczony – W czym?
- Mój kot… pobiegł w stronę lasu! Musimy go znaleźć! – zaczęłam na szybko wymyślać jakieś bzdury, chcąc jak najszybciej pozbyć się go z Akademii.
- Kot? – jego twarz przybrała zabawny, zdziwiony wyraz – W lesie?
- Tak! Ja pobiegnę po pomoc, a ty już idź go szukaj. To bardzo ważne – i na podkreślenie swoich słów, zrobiłam bardzo zbolałą minę. Chyba niezbyt miał ochotę na bieganie po lesie za jakimś zagubionym kociakiem, ale nie okazywał tego zbytnio. Po prostu wstał, zapytał się jak wygląda i ruszył w stronę drzew. Jestem najgorszym kłamcą na świecie, ale najwyraźniej tym razem mi się upiekło. Muszę znaleźć Alli! Pobiegłam w stronę jej pokoju i bez pukania wparowałam do środka.
- Prezent! – bez żadnego wstępu zapytałam, z paniką w głosie.
- Jakie prezent? – blondynka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, odrywając wzrok od książki.
- Dla Lucasa. Co on lubi?
- Ach, o to ci chodzi. Nie martw się, o prezent sama zadbałam – uśmiechnęła się do mnie promiennie, po czym wskazała na okno – Powoli się ściemnia. Wszystko już załatwione?
W głowie zaczęłam kalkulować wszystko, co dzisiaj zrobiłam. Jedzenie – jest. Miejsce przyjęcia – zrobione. Ludzie – zaproszeni. Prezent – załatwiony. Teraz wystarczy po prostu… Samemu się przyszykować. Z ulgą pożegnałam się z dziewczyną, kierując się w stronę swego pokoju. W środku siedziała już Vivi, ubrana w mini i czarną bluzę, która odsłaniała jej większą część pleców.
- Żarełko przygotowane – uśmiechnęła się do mnie szeroko, po czym spojrzała na moje ciuchy – W co się zamierzasz wcisnąć?
- Jeszcze nie wiem… - złapałam się za rękę, jednocześnie się zastanawiając nad wyborem odpowiedniego ubioru.
- Nie ma czasu na zastanawianie się. Ściągaj ciuszki i ubieraj tę kieckę – rzuciła w moją stronę czerwoną, obcisłą sukienkę, która zapewne ledwo co zasłaniałaby moje pośladki…
- Nie ma mowy! – odparłam, oddając jej ubranie – Nie włożę czegoś…
Nie zdążyłam dokończyć, kiedy Vivian rzuciła się na mnie i z niewyobrażalną szybkością ściągnęła ze mnie sweter.
- H-hej! – odkrzyknęłam, nieporadnie zasłaniając swoje ciało rękoma.
- Nie udawaj zakonnicy, nie ma się co wstydzić. Masz przecież stanik na sobie – każde słowo wypowiadała ze złośliwą satysfakcja. Nim zdążyłam wykonać choćby ruch, ściągnęła ze mnie także spódnicę. Przerażona, każdy bliższy kontakt dłoni dziewczyny z moją skórą działał elektryzująco. Starałam się nie pokazywać po sobie tego, jak jej dotyk działa na mnie… Ze zręcznością, której się po niej nie spodziewałam, wdziała mnie w obcisłą sukieneczkę, po czym stwierdziła:
- Wyglądasz w niej nieziemsko – jej twarz zdawała się byś w tym momencie dziwnie pełna łagodnośc.
- Umaluj się i chodźmy! – dziwna więź między nami, która się niespodziewanie pojawiła, równie niespodziewanie zniknęła – Tylko nie pokazuj się Noahowi. Od razu się na ciebie rzuci.
I chichocząc, wyszła z pokoju. Otrząsając się z dziwnego uczucia, szybko się umalowałam i ruszyłam w stronę łąki. Wiele osób już tam się krzątało. Nagle ktoś krzyknął:
- Idzie!
Cały gwar, który przed chwilą panował, ucichł jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki. Kiedy Lucas, niczego nie podejrzewając, wyszedł zza drzew, wszyscy razem krzyknęli:
- Najlepszego!
Zaczęto składać mu najróżniejsze życzenia, poczynając od dobrych stopni, a kończąc na wymarzonej dziewczynie. Nagle rozległ się okropny pisk,
- Przepraszam – to Nathaniel zaczął mówić przez mikrofon – Lucas, ziom, kocham cię stary. I wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Jednak tym razem to ktoś inny zajął się imprezą.
Zamilkł na sekundę i zwrócił twarz w moją stronę.
- Brawa dla Marceline!I
w jednym momencie rozległ się ogromny huk. Wszyscy jednocześnie zaczęli klaskać i krzyczeć z radości. Poczułam jak rumieńce występują na moje policzki. Czułam się dobrze… Nie, nie dobrze. Wyśmienicie! Przez chwilę skandowano moje imię, po czym włączono głośną muzykę. Wszyscy zaczęli tańczyć, wyginać się, a nawet śpiewać. Poczułam zapach alkoholu, który rozniósł się dookoła z prędkością światła. Udałam się w stronę stołu, gdzie miałam nadzieję znaleźć coś innego do picia, niż piwo. Nagle ktoś złapał moje ramię.
- Dziękuję.
Był to Lucas. Wydawał się być wniebowzięty, co nie tylko sprawiło, że poczułam się nieco zawstydzona, ale także mnie uszczęśliwiło.
- Przepraszam, że kazałam ci na próżno szukać mojego kota – z trudem przekrzykiwałam muzykę.
- Nie ma sprawy. I tak go nie szukałem – odkrzyknął mi, jednocześnie uśmiechając się nonszalancko – Nie jesteś zbyt dobrym kłamcą.
- Wiem – odparłam z uśmiechem.
- Może kiedyś cię nauczę, jak powinno się kłamać? Tak na wszelki wypadek – odparł z błyskiem w oku, po czym zniknął w tłumie tańczących ciał. Próbowałam wśród tłumu wpatrywać znajomych twarzy, jednak na próżno. Podniosłam głowę do góry i zaczęłam wpatrywać się w gwieździste niebo. W pewnym momencie moim oczom ukazała się spadająca gwiazda. Jednak zamiast wymówić życzenie, cichutko tylko szepnęłam:
- Dziękuję. To był wspaniały dzień.

Dosatjesz 60 p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)