Jak od zamierzchłych czasów wiadomo, doba ma dwadzieścia cztery godziny.
Jednak mi, każdy dzień ostatnimi czasami dwukrotnie się dłużył. Nie
polecam uczucia.
Tamten dzień również się tak zapowiadał. Pomimo że świeciło dawno
wyczekiwane słońce, wszystko, dosłownie wszystko, wprawiało mnie w
melancholijny nastrój. Zazwyczaj cieszyłabym się z najgłupszych, z
najbardziej pospolitych czynności, jednak w tamtym momencie, takowe
zajęcia z zawrotną szybkością wyprowadzały mnie z równowagi. Wystarczyło
że chole*ny gołąb usiadł na należącym do mojego pokoju parapecie, a
mnie to już doprowadziło do szału, który wyładowywałam na porannym
spacerze z Snowflake'm.
Drzewa chyba już nigdy nie ucieszą się na mój widok, po tym jak je ładnie zwyzywałam...
Przechodząc do pierwotnej historii.
Był luźniejszy dzień, z powodu ładnej pogody, która ostatnio zaskakiwała
nas tylko deszczem. Z tej okazji jazdy były tylko dla chętnych, na co
ku zdziwieniu instruktorów, połasiło się tylko kilka osób, które
upchnięto w jedną, popołudniową grupę. Reszta znalazła sobie inne
zajęcia - Ci, którzy mieli do nich blisko, odwiedzali rodziny, inni
udali się na dłuższe zakupy, a jeszcze inni, z tego co mi wiadomo,
wybrali się nad jezioro.
Ja z powodu mojego zachwianego nastroju, skończyłam z dorywczymi
zajęciami. Pomijając śniadanie, które pożarło nie tylko mój ogromny głód
ale i też cenny czas, zajmowałam się a to sprowadzaniem koni z lub na
padoki, konserwacją siodeł czy też zaglądnięciem od czasu do czasu do
uroczych, puchatych kulek, którymi były króliki, z początku
zdezorientowane dłuższą obecnością człowieka na ich terenie.
Zaprzyjaźniłam się też z drewnianą miotłą, dotrzymującą mi towarzystwa.
Co prawda Snowflake też raz na jakiś czas przewijał się między moimi
kostkami, jednak on nie był idealnym do spędzenia czasu kompanem.
Interesowało go wszystko, oprócz moich nawoływań. Kiedy potrzebowałam
aby zniknął mi z oczu, gdyż zamiatałam ściółkę ze stajennej dróżki, ten
postanowił uwiesić się na mojej drewnianej towarzyszce. Natomiast jak
chciałam go zaprowadzić do pokoju, kiedy wystarczająco już nabroił, ten
zaznajomił się z tutejszym osłem, Marleyem.
Sprzedam tego psa na pasztet, doprawdy.
Po doprowadzeniu stajni do jako takiego ładu i składu, zajęłam się
krążeniem po Akademii bez większego celu. Dzierżyłam w ręce telefon,
zastanawiając się, czy aby po dwóch tygodniach spędzonych tutaj nie
powinnam odezwać się do rodziny chociaż słowem. Z nieokreślonych
okoliczności, które poniekąd mimo wszystko były mi znane, nie czułam ku
temu większej potrzeby.
Wraz z Snow'em pod ręką (prawie dosłownie) dotarłam na pastwiska, nie
widząc lepszego miejsca do spokojnego dumania. Co prawda pies wyrywał
się w kierunku wolno pasących się koni, ale szczerze mówiąc,
najzwyczajniej w świecie olałam to. Zajmowałam się jedynie faktem, że
usiadłam na delikatnie mokrej trawie, która nie zdążyła wyschnąć po
ulewnej nocy.
- Na kogo tak fukasz? - skierowałam pytanie w stronę śniegowej kulki, uparcie warczącej w jedno i to samo miejsce.
<Ktoś? Coś? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)