niedziela, 11 września 2016

Od Reene

Jak od zamierzchłych czasów wiadomo, doba ma dwadzieścia cztery godziny. Jednak mi, każdy dzień ostatnimi czasami dwukrotnie się dłużył. Nie polecam uczucia.
Tamten dzień również się tak zapowiadał. Pomimo że świeciło dawno wyczekiwane słońce, wszystko, dosłownie wszystko, wprawiało mnie w melancholijny nastrój. Zazwyczaj cieszyłabym się z najgłupszych, z najbardziej pospolitych czynności, jednak w tamtym momencie, takowe zajęcia z zawrotną szybkością wyprowadzały mnie z równowagi. Wystarczyło że chole*ny gołąb usiadł na należącym do mojego pokoju parapecie, a mnie to już doprowadziło do szału, który wyładowywałam na porannym spacerze z Snowflake'm.
Drzewa chyba już nigdy nie ucieszą się na mój widok, po tym jak je ładnie zwyzywałam...
Przechodząc do pierwotnej historii.
Był luźniejszy dzień, z powodu ładnej pogody, która ostatnio zaskakiwała nas tylko deszczem. Z tej okazji jazdy były tylko dla chętnych, na co ku zdziwieniu instruktorów, połasiło się tylko kilka osób, które upchnięto w jedną, popołudniową grupę. Reszta znalazła sobie inne zajęcia - Ci, którzy mieli do nich blisko, odwiedzali rodziny, inni udali się na dłuższe zakupy, a jeszcze inni, z tego co mi wiadomo, wybrali się nad jezioro.
Ja z powodu mojego zachwianego nastroju, skończyłam z dorywczymi zajęciami. Pomijając śniadanie, które pożarło nie tylko mój ogromny głód ale i też cenny czas, zajmowałam się a to sprowadzaniem koni z lub na padoki, konserwacją siodeł czy też zaglądnięciem od czasu do czasu do uroczych, puchatych kulek, którymi były króliki, z początku zdezorientowane dłuższą obecnością człowieka na ich terenie. Zaprzyjaźniłam się też z drewnianą miotłą, dotrzymującą mi towarzystwa. Co prawda Snowflake też raz na jakiś czas przewijał się między moimi kostkami, jednak on nie był idealnym do spędzenia czasu kompanem. Interesowało go wszystko, oprócz moich nawoływań. Kiedy potrzebowałam aby zniknął mi z oczu, gdyż zamiatałam ściółkę ze stajennej dróżki, ten postanowił uwiesić się na mojej drewnianej towarzyszce. Natomiast jak chciałam go zaprowadzić do pokoju, kiedy wystarczająco już nabroił, ten zaznajomił się z tutejszym osłem, Marleyem.
Sprzedam tego psa na pasztet, doprawdy.
Po doprowadzeniu stajni do jako takiego ładu i składu, zajęłam się krążeniem po Akademii bez większego celu. Dzierżyłam w ręce telefon, zastanawiając się, czy aby po dwóch tygodniach spędzonych tutaj nie powinnam odezwać się do rodziny chociaż słowem. Z nieokreślonych okoliczności, które poniekąd mimo wszystko były mi znane, nie czułam ku temu większej potrzeby.

Wraz z Snow'em pod ręką (prawie dosłownie) dotarłam na pastwiska, nie widząc lepszego miejsca do spokojnego dumania. Co prawda pies wyrywał się w kierunku wolno pasących się koni, ale szczerze mówiąc, najzwyczajniej w świecie olałam to. Zajmowałam się jedynie faktem, że usiadłam na delikatnie mokrej trawie, która nie zdążyła wyschnąć po ulewnej nocy.
- Na kogo tak fukasz? - skierowałam pytanie w stronę śniegowej kulki, uparcie warczącej w jedno i to samo miejsce.
<Ktoś? Coś? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)