Wstałem wcześnie rano. Dokładnie o 5:13. Chcaiłem jak najszybciej zabrać się za Ice Tea. Klaczkę, która jest pod moją opieką. Zamierzałem wybrać się z nią w teren. Wszyscy z mojego pokoju spali. Tak słodko wyglądali. Zaśmiałem się i ubrany w beżowe bryczesy oraz tego samego koloru koszulkę wyszedłem z pokoju. Szedłem długim korytarzem i zmierzałem w stronę kuchni. Szybkim krokiem doszedłem do jadalni i zjadłem kanapkę z nutellą. Gdy po "śniadaniu", bo trudno nazwać je prawdziwym, wychodziłem z kuchni była 5:27. Znów szybko, poszedłem do stajni. Stała tam śliczna siwa klacz. Na tabliczce napisane było "Ice Tea". Ciekawe imię. Poszedłem do siodlarni i wyjąłem osprzęt klaczy. Wróciłem do mojej podopiecznej i otworzyłem boks po czym przywitałem się. Ice Tea przyglądała mi się gdy ją czyściłem. Wkrótce koń lśniał. Założyłem jej czaprak i siodło, włoźyłem wędzidło do pyska i podciągnąłem naczółek za uszy konia. Zapiąłem podgardle oraz nachrapnik. Wyszedłem z boksu, założyłem kask i wyprowadziłem klacz ze stajni. Było cicho i spokojnie. W dobrym nastroju wsiadłem na grzbiet Ice Tea. Popędziłem ją łydkami i ruszyliśmy w las. Podziwiałem piękny widok, a klacz chyba przyzwyczajała się do nowego jeźdźca, którym byłem ja. Byłem bardzo ciekawy jekiej jest rasy. Niestety nie dane mi było się tego dowiedzieć. Popędziłem konia do kłusa i zacząłem anglezować. Przez drogę przebiegły sarny i jelenie, a zaraz potem zauważyłem dziki. Wkrótce zaczął się galop. Muszę przyznać, że klacz naprawdę szybko biegła. Słyszałem śpiew ptaków, a wiatr rozwiewał moje brązowe włosy. Usmiechnąłem się i zaczęliśmy się chyba oboje cieszyć, bo czułem jak klacz się rozluźnia. Uśmiech nie znikał mi z twarzy do póki nie przeszliśmy do kłusa. W końcu należy się jej trochę odpoczynku. Przeszliśmy do stępa, lecz nagle zza krzaków usłyszałem szelest. Odwróciłem głowe i zauważyłem... Teraz nie chce wwm skłamać, więc powiem tak: jakieś coś, co wyglądało jak duży pies, ale wilkiem nie było. Pewnie jakiś osobnik z rodziny psowatych. Klacz momentalnie nastroszyła uszy i ruszyła dzikim galopem. Starałem się utrzymać, ale moje nogi odmawiały już posłuszeństwa i spadłem. Zamknąłem oczy, bo stłukłem sobie kolano.
- Auć! - jęknąłem i spojrzałem dookoła. Nigdzie żywej duszy. Tylko w oddali nadal galopowała Ice Tea.
- ICE TEA!!! - wrzasnąłem, ale ona nawet głowy nie odwróciła. - No nie!
Wkrótce powieki mi się zamknęły i zasnąłem.
***
Obudziła mnie wilgoć na szyji. Otworzyłem oczy i zauważyłem siwą klacz. No tak. Powoli wszystko sobie przypomniałem. Klacz się spłoszyła. Spadłem. Heh.
- Witaj koniku. - szepnąłem i wdrapałem się na grzbiet Ice Tea. - Prowadź do stajni!
Klacz parsknęła, co chyba miało znaczyć "tak", ale nie jestem pewien. Dotarliśmy do stajni cali i zdrowi. Na dziedzińcu zszedłem z klaczy i odprowadziłem ją do boksu. Rozsiodłałem ją, pożegnałem się i wróciłem do pokoju. Położyłem się na łóżku i znowu zasnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)