Od rana nie odezwałam się do Armina ani słowem. Byłam dziś nie w humorze. Rozsiodłałam Wings, a jej rzeczy odłożyłam na miejsce. Znalazłam też jabłko dla niej. Po chwili podszedł do mnie Armin.
- Jesteś dzisiaj nie w humorze, zgadłem? - zapytał
- Brawo - sztucznie się uśmiechnęłam
- Martwisz się czymś czy co? - pytał dalej
- Nie ważne - odpowiedziałam oschle
Wyszłam z budynku i poszłam do pokoju. Za chwilę wróciłam z Sandy.
- Kto to? - pogłaskał małą Armin
- Sandy, mój szczeniak - uśmiechnęłam się
- Może pójdziemy na spacer? - zaproponował
- Spoko - odpowiedziałam
- Zaczekasz skoczę tylko po Alexa - uśmiechnął się
Armin wrócił ze swoim owczarkiem i razem poszliśmy na spacer do lasu.
Armin?
niedziela, 31 lipca 2016
Od Armina C.D Vanessy
Z tego powodu że zbliżała się noc pożegnaliśmy się i poszliśmy do pokoju. Otworzyłem drzwi. Alexy był w pokoju, domyślałem się że wpuścił go Caleb. Przyznam że trochę źle mieszkało mi się z kimś kto jest o 3 lata ode mnie starszy.Następnego dnia wstałem o 6 rano. Miałem jeździć na ogierze pinto gdyż na Wings miała jechać Vanessa. Oporządziłem Painta a następnie go osiodłałem. Nie lubiłem jeździć w stylu western. Siodło było bardzo ciężkie. Kiedy już go osiodłałem poszedłem w stronę ujeżdżalni gdzie czekała już instruktorka. Chwilę później dołączyła do nas Vanessa na Wings. Instruktorka kazała nam rozstępować konie. Inaczej 3 koła stępem. Później kłusem musieliśmy robić jakieś dziwne szlaczki. Kobieta ustawiła mi drągi a Vanessie krzyżaka. Uwielbiałem przejeżdżać przez drągi. Musiałem wtedy bardzo dobrze porozumieć z koniem. Łydka przed każdym drągiem plus kłus anglezowany. Po skończonej już lekcji zsiedliśmy z koni i poszliśmy je rozsiodłać.
Vanessa?
Vanessa?
Od Armina - zadanie 2
Znów wstałem bardzo wcześnie. Zrobiłem to co każdy człowiek robi rano. Umyłem się i wybrałem ciuchy. Poszedłem do stajni. Chciałem wybrać się z Wings na przejażdżkę. Klacz na mój widok cicho zarżała. Wyglądała jakość dziwnie. Myślałem że jest zaspana. Poszedłem po szczotki. Wziąłem zgrzebło i wyczyściłem zaklejki. Następnie do ręki wziąłem szczotkę z miękkim włosiem i usuwałem pozostałe włosy i kurz. Rozczesałem jej grzywę, z ogona wyjąłem słomę i następnie go rozczesałem. Po wykonaniu czynności wziąłem kopystkę do ręki. Zacząłem czyścić kopyta. Pierwsze udało mi się wyczyścić. Natomiast przy drugim klacz głośno zarżała i zaczęła dębować. Chciałem się odsunąć lecz było za późno. Gdy się obudziłem obok mnie klęczała Anastazja.
-Nic ci nie jest?-Zapytała się.
-Chyba nie...-Próbowałem się podnieść.
Ręka strasznie mnie bolała. Okazało się że było to złamanie. Miałem też bardzo dużo siniaków. Przez kilka tygodni musiałem nosić gips, jednak kiedy mi go zdjęli od razu wróciłem do treningów. Nie miałem nic za złe Wings. Wiedziałem że nie zrobiła tego celowo. Kiedy wróciłem ze szpitala sprawdziłem co ma z tą nogą. Okazało się że ma coś z kopytem. Musiałem jeździć na innym koniu gdy klacz wracała do zdrowia. Podziękowałem Anastazji za ,,uratowanie" mnie. Czułem że mam coś nie tak z tą ręką jednak nie przejmowałem się tym i zachowywałem się jak dawniej.
Dostajesz 20p. za zad.
-Nic ci nie jest?-Zapytała się.
-Chyba nie...-Próbowałem się podnieść.
Ręka strasznie mnie bolała. Okazało się że było to złamanie. Miałem też bardzo dużo siniaków. Przez kilka tygodni musiałem nosić gips, jednak kiedy mi go zdjęli od razu wróciłem do treningów. Nie miałem nic za złe Wings. Wiedziałem że nie zrobiła tego celowo. Kiedy wróciłem ze szpitala sprawdziłem co ma z tą nogą. Okazało się że ma coś z kopytem. Musiałem jeździć na innym koniu gdy klacz wracała do zdrowia. Podziękowałem Anastazji za ,,uratowanie" mnie. Czułem że mam coś nie tak z tą ręką jednak nie przejmowałem się tym i zachowywałem się jak dawniej.
Dostajesz 20p. za zad.
Od Vanessy C.D Armina
Szukałam Armina, stał on na zewnątrz. Zobaczyłam dym, zapewne z papierosa. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę parkingu dla samochodów. Bez problemu znalazłam auto pana James.
- Wiesz, gdzie jest Armin? - zapytał
- Nie wiem - skłamałam
- To poczekamy - uśmiechnął się
Wsiedliśmy do samochodu i czekaliśmy tam ok. 5 minut.
- Nareszcie! - zawołałam
Armin pośpiesznie wsiadł do auta. Wróciliśmy do akademi. Wysiadłam z auta i skierowałam się do domu państwa Rose.
- Vanessa! - usłyszałam po chwili
- Tak? - odwróciłam się
- Wszystko ok? - zapytał Armin
- Tak - uśmiechnęłam się
Armin?
- Wiesz, gdzie jest Armin? - zapytał
- Nie wiem - skłamałam
- To poczekamy - uśmiechnął się
Wsiedliśmy do samochodu i czekaliśmy tam ok. 5 minut.
- Nareszcie! - zawołałam
Armin pośpiesznie wsiadł do auta. Wróciliśmy do akademi. Wysiadłam z auta i skierowałam się do domu państwa Rose.
- Vanessa! - usłyszałam po chwili
- Tak? - odwróciłam się
- Wszystko ok? - zapytał Armin
- Tak - uśmiechnęłam się
Armin?
Od Alli - zakup konia
W ten weekend miałam jechać odwiedzić mamę. Podobno przyjaciel mamy zachorował, i sprzedawał wszystkie swoje konie. W tym Werę, klacz którą moja mama od dawna chciała dla mnie kupić, ale właściciel się nie zgadzał. Teraz miałam okazję ją kupić. Mam nadzieję że mnie nie zapomniała.
***
- Alli! - krzyknęła moja mama, ściskając mnie z całej siły.
- Cześć mamo. - odwzajemniłam uścisk. Ale mi jej brakowało. - Możemy już jechać do pana Shaining?
- Jasne córeczko.
***
Na moje szczęście okazało się, że nikt jej jeszcze nie kupił. Klacz zarżała radośnie na mój widok, a ja przytuliłam się do jej grzywy.
- Chcesz ją kupić? - pan Shaining się zmienił, zawsze był gburowaty.
- Tak. Nieważne ile pan za nią chce, i tak ja kupię. - powiedziałam pewnie. Pan Shaining westchnął, i zaprosił mnie i mamę do środka. Zapłaciłam mu odpowiednią sumę, i jeszcze trochę, bo oczywiście zapomniałam się zapytać państwa Rose o przyczepę i jej nie miałam.
***
Po przyjechaniu do akademii, od razu kilka osób zwróciło wzrok na mnie i moją mamę. Weszłam do przyczepy i wyprowadziłam Werę. Podeszła do mnie Olivia.
- To twój koń?
- Tak, nazywa się Wera. - dziewczyna pogłaskała hucułkę, a ta o dziwo była grzeczna. Zaprowadziłam ją do boksu przygotowanego dla niej. Stała między Diamond, koniem Luny, a jakąś kasztanowatą klaczą którą pierwszy raz widziałam. Dałam jej jabłko i zaczęłam czyścić.
***
- Alli! - krzyknęła moja mama, ściskając mnie z całej siły.
- Cześć mamo. - odwzajemniłam uścisk. Ale mi jej brakowało. - Możemy już jechać do pana Shaining?
- Jasne córeczko.
***
Na moje szczęście okazało się, że nikt jej jeszcze nie kupił. Klacz zarżała radośnie na mój widok, a ja przytuliłam się do jej grzywy.
- Chcesz ją kupić? - pan Shaining się zmienił, zawsze był gburowaty.
- Tak. Nieważne ile pan za nią chce, i tak ja kupię. - powiedziałam pewnie. Pan Shaining westchnął, i zaprosił mnie i mamę do środka. Zapłaciłam mu odpowiednią sumę, i jeszcze trochę, bo oczywiście zapomniałam się zapytać państwa Rose o przyczepę i jej nie miałam.
***
Po przyjechaniu do akademii, od razu kilka osób zwróciło wzrok na mnie i moją mamę. Weszłam do przyczepy i wyprowadziłam Werę. Podeszła do mnie Olivia.
- To twój koń?
- Tak, nazywa się Wera. - dziewczyna pogłaskała hucułkę, a ta o dziwo była grzeczna. Zaprowadziłam ją do boksu przygotowanego dla niej. Stała między Diamond, koniem Luny, a jakąś kasztanowatą klaczą którą pierwszy raz widziałam. Dałam jej jabłko i zaczęłam czyścić.
Od Armina c.d Vanessy
Cieszyłem się jedynie tego że nie musiałem leżeć w tym łóżku. Kiedy przyjechałem do szpitala po wypełnieniu dokumentów podszedł do mnie lekarz.
-Pan Armin tak?-Zapytał.
Przewróciłem oczami i niechętnie pokiwałem głową. Lekarz kazał mi pójść do jakiejś sali. Obejrzał tam szczególnie moją ranę na brzuchu.
-Gdzieś ty się tak załatwił?-Zapytał
-W krzaku?-Odpowiedziałem pytającym zdaniem.
-Trzeba będzie to zszyć.-Powiedział jakby nigdy nic.
Nic nie odpowiedziałem.
-Proszę za mną.-Dodał.
Poszedłem za lekarzem. Po drodze spotkałem Vanessę jednak ona i ja nic nie chcieliśmy skomentować. Lekarz oczyścił moją ranę wodą utlenioną. Piekło to jak diabli. Później zaszywał ranę. Oczywiście nie dał mi znieczulenia. Nie założył nawet opatrunku i powiedział że mogę wyjść spokojnie ze szpitala. Inaczej mogłem wrócić do domu. Wyszedłem na zewnątrz wyciągnąłem paczkę papierosów i jednego zapaliłem.
Vanessa?
-Pan Armin tak?-Zapytał.
Przewróciłem oczami i niechętnie pokiwałem głową. Lekarz kazał mi pójść do jakiejś sali. Obejrzał tam szczególnie moją ranę na brzuchu.
-Gdzieś ty się tak załatwił?-Zapytał
-W krzaku?-Odpowiedziałem pytającym zdaniem.
-Trzeba będzie to zszyć.-Powiedział jakby nigdy nic.
Nic nie odpowiedziałem.
-Proszę za mną.-Dodał.
Poszedłem za lekarzem. Po drodze spotkałem Vanessę jednak ona i ja nic nie chcieliśmy skomentować. Lekarz oczyścił moją ranę wodą utlenioną. Piekło to jak diabli. Później zaszywał ranę. Oczywiście nie dał mi znieczulenia. Nie założył nawet opatrunku i powiedział że mogę wyjść spokojnie ze szpitala. Inaczej mogłem wrócić do domu. Wyszedłem na zewnątrz wyciągnąłem paczkę papierosów i jednego zapaliłem.
Vanessa?
Od Armina C.D Luny
Popatrzyłem ze złością na gówniarza. Pomogłem wstać Lunie. Oparła się ona o siodło Riwera. Odwiązałem Painta i wsiadłem na niego. Pokierowałem Painta w stronę chłopaka. Paint stanął dęba i jego nogi wylądowały prosto na jego deskorolce łamiąc ją. Ogier parsknął na chłopaka który zaczął uciekać razem ze swoimi kolegami. Zaczęliśmy ich gonić. Paint był bardzo szybkim koniem więc nie mieliśmy z tym żadnego problemu. Ogier staranował chłopaków którzy upadli. Po tym wykonałem zatrzymanie.
-Wieśniaki...-Powiedziałem.
Ruszyłem kłusem do Luny która na moje oko cierpiała.
-Wsiądziesz na Riwera?-Zapytałem.
-Tak... Dam radę.-Westchnęła.
Patrzyłem jak dziewczyna kilkanaście razy próbowała wsiąść na konia lecz nie pozwalała jej na to ręka. Zsiadłem z konia i podsadziłem Lunę. Musiała ona kierować swojego konia jedną ręką. Powoli wracaliśmy do stajni.
Luna?
-Wieśniaki...-Powiedziałem.
Ruszyłem kłusem do Luny która na moje oko cierpiała.
-Wsiądziesz na Riwera?-Zapytałem.
-Tak... Dam radę.-Westchnęła.
Patrzyłem jak dziewczyna kilkanaście razy próbowała wsiąść na konia lecz nie pozwalała jej na to ręka. Zsiadłem z konia i podsadziłem Lunę. Musiała ona kierować swojego konia jedną ręką. Powoli wracaliśmy do stajni.
Luna?
Od Alli C.D Caleba
- Jasne. Tylko jedna kwestia jest dziwna...
- A jaka?
- Bo ogólnie, ja... jakby to powiedzieć... boję się psów. - powiedziałam nieco się rumieniąc. - Ale Ananda jakoś nie. I to jest dziwne.
- Przezwyciężasz swój lęk. - Caleb się podstępnie uśmiechnął, patrząc na psa siedzącego na schodach akademiku, bo przecież my dalej staliśmy koło auta jak głupcy. - Kto ostatni przy psie, ten zaciąga go do wanny! - krzyknął i zaczął biec. Dogoniłam go, i tuż przy mecie prawie przegoniłam, ale wyszedł remis.
- To nie było fair! - powiedziałam udając obrażoną. - Ty wystartowałeś pierwszy.
- Ale i tak mnie dogoniłaś. - zaśmiał się i podszedł do psa. Złapał za obrożę, którą nawet nie zauważyłam kiedy mu założył, i poprowadził do łazienki w akademiku.
**
- Ale nie lej po mnie, tylko po psie!
- No to tak leję!
- To dlaczego jestem cały mokry?
- Bo się nadstawiasz! Odsuń się!
- A psa kto będzie trzymał?
Caleb trzymał Ananda w wannie, a ja myłam go szamponem i płukałam prysznicem. Na szczęście pies nie miał zamiaru gryźć. Niby Caleb go trzymał, ale i tak po kąpieli cała łazienka była uświniona. Tym razem ja miałam plan.
- Mam dla Ciebie karę. - Caleb westchnął.
- Mam to posprzątać?
- Miałam zamiar powiedzieć żebyś mi pomógł sprzątać, ale skoro chcesz sam... - wyszczerzyłam się.
- Podła ty. - obruszył się.
- Podła ja. - znowu się uśmiechnęłam i wyszłam z Anandem na zewnątrz.
<Caleb? X'D>
- A jaka?
- Bo ogólnie, ja... jakby to powiedzieć... boję się psów. - powiedziałam nieco się rumieniąc. - Ale Ananda jakoś nie. I to jest dziwne.
- Przezwyciężasz swój lęk. - Caleb się podstępnie uśmiechnął, patrząc na psa siedzącego na schodach akademiku, bo przecież my dalej staliśmy koło auta jak głupcy. - Kto ostatni przy psie, ten zaciąga go do wanny! - krzyknął i zaczął biec. Dogoniłam go, i tuż przy mecie prawie przegoniłam, ale wyszedł remis.
- To nie było fair! - powiedziałam udając obrażoną. - Ty wystartowałeś pierwszy.
- Ale i tak mnie dogoniłaś. - zaśmiał się i podszedł do psa. Złapał za obrożę, którą nawet nie zauważyłam kiedy mu założył, i poprowadził do łazienki w akademiku.
**
- Ale nie lej po mnie, tylko po psie!
- No to tak leję!
- To dlaczego jestem cały mokry?
- Bo się nadstawiasz! Odsuń się!
- A psa kto będzie trzymał?
Caleb trzymał Ananda w wannie, a ja myłam go szamponem i płukałam prysznicem. Na szczęście pies nie miał zamiaru gryźć. Niby Caleb go trzymał, ale i tak po kąpieli cała łazienka była uświniona. Tym razem ja miałam plan.
- Mam dla Ciebie karę. - Caleb westchnął.
- Mam to posprzątać?
- Miałam zamiar powiedzieć żebyś mi pomógł sprzątać, ale skoro chcesz sam... - wyszczerzyłam się.
- Podła ty. - obruszył się.
- Podła ja. - znowu się uśmiechnęłam i wyszłam z Anandem na zewnątrz.
<Caleb? X'D>
Od Olivii C.D Matthewa
Kiedy Matthew odprowadził mnie do pokoju poszłam do łazienki. Zdjęłam jego ubrania po czym powiesiłam na krześle. Ubrałam swoją piżamę i położyłam się do łóżka. Momentalnie zasnęłam chyba nic mi się nie śniło albo ja po prostu nie pamiętam swoich snów. Obudziłam się chwilę po piątej.
Wzięłam szbki zimny prysznic aby się rozbudzić i ubrałam dresowe spodnie oraz męską bluzę brata. Zarzuciłam na nogi adidasy i poszłam jeść śniadanie. Wybrałam sobie parówki z keczupem i kromkę chleba niezbyt fit ale co tam na samych sałatkach nie pociągnę długo. Zdziwiłam się kiedy obok mnie pojawił się Matthew robiący sobie śniadanie. Czyżbyśmy oboje byli rannymi ptaszkami. Poczekałam na niego chwilę po czym zwrócił się do mnie twarzą i spytał.
-Jakie na dzisiaj masz plany ?
-Na razie przyszykować konia odpowiednie dawki paszy dostosowane do każdego z osobna, wpuścić je do stajni,wrzucić do pralki brudne czapraki i owijki a następnie posprzątać w siodlarni potem poranny trening na Lady o ile kojże masz ze mną i bierzesz Lemon albo Szafira tak mówiła mi wczoraj Pani Elizabeth
-O dobrze wiedzieć pomogę Ci morze w tych porannych czynnościach co ?
-No spoko to ty zrobisz jedzenie dla Pandemonium,Diany,Szafira,Painta,Nandy,Kaprys,Riwer,Montany,Cobalta,Tanga,Orani,Pongo,Minni,Rose,Demeter a ja dla reszty ..
-No dobra
Poszliśmy więc do paszarni wszystko było rozpisane na korkowej tablicy co ile któremu koniowi. Uwinęliśmy się z tym w 30 minut,potem wpuściliśmy konie,Matthew pozamiatał i posprzątał siodlarnie a ja wstawiłam pranie. Wyjęłam papierosa i zapaliłam jak zawsze zjawiłą się Pani Elizabeth
-Dzień dobry .. jak widzę wszystko gotowe idźcie się przebrać zaraz jazda a Livii masz Ledy a ty wybierz sobie Szafir albo Lemon-uśmiechnęła się
Poszłam do swojego pooju ubrałam strój do jazdy, po czym poszłam do stajni czyszcząc Ledy w boksie a potem poszłam po jej sprzęt aby ją osiodłać. Gdy wyprowadziłam ją z boksu zobaczyłam że Matthew czeka na mnie wraz z przyszykowanym koniem .. Poszliśmy na otwarty parkur ..
<Matthew>
Wzięłam szbki zimny prysznic aby się rozbudzić i ubrałam dresowe spodnie oraz męską bluzę brata. Zarzuciłam na nogi adidasy i poszłam jeść śniadanie. Wybrałam sobie parówki z keczupem i kromkę chleba niezbyt fit ale co tam na samych sałatkach nie pociągnę długo. Zdziwiłam się kiedy obok mnie pojawił się Matthew robiący sobie śniadanie. Czyżbyśmy oboje byli rannymi ptaszkami. Poczekałam na niego chwilę po czym zwrócił się do mnie twarzą i spytał.
-Jakie na dzisiaj masz plany ?
-Na razie przyszykować konia odpowiednie dawki paszy dostosowane do każdego z osobna, wpuścić je do stajni,wrzucić do pralki brudne czapraki i owijki a następnie posprzątać w siodlarni potem poranny trening na Lady o ile kojże masz ze mną i bierzesz Lemon albo Szafira tak mówiła mi wczoraj Pani Elizabeth
-O dobrze wiedzieć pomogę Ci morze w tych porannych czynnościach co ?
-No spoko to ty zrobisz jedzenie dla Pandemonium,Diany,Szafira,Painta,Nandy,Kaprys,Riwer,Montany,Cobalta,Tanga,Orani,Pongo,Minni,Rose,Demeter a ja dla reszty ..
-No dobra
Poszliśmy więc do paszarni wszystko było rozpisane na korkowej tablicy co ile któremu koniowi. Uwinęliśmy się z tym w 30 minut,potem wpuściliśmy konie,Matthew pozamiatał i posprzątał siodlarnie a ja wstawiłam pranie. Wyjęłam papierosa i zapaliłam jak zawsze zjawiłą się Pani Elizabeth
-Dzień dobry .. jak widzę wszystko gotowe idźcie się przebrać zaraz jazda a Livii masz Ledy a ty wybierz sobie Szafir albo Lemon-uśmiechnęła się
Poszłam do swojego pooju ubrałam strój do jazdy, po czym poszłam do stajni czyszcząc Ledy w boksie a potem poszłam po jej sprzęt aby ją osiodłać. Gdy wyprowadziłam ją z boksu zobaczyłam że Matthew czeka na mnie wraz z przyszykowanym koniem .. Poszliśmy na otwarty parkur ..
<Matthew>
Od Vanessy C.D Armina
Kucnęłam przy nim.
- Armin, co ci jest? - zapytałam przerażona
- Nic - odpowiedział
- Nie zgrywaj twardziela - rzuciłam
Bez dłuższego zastanowienia pobiegłam w stronę domu państwa Rose. Wparowałam do środka i powiadomiłam pana James o cały zajściu. Czym prędzej wybiegłam z budynku i wróciłam do Armina.
- Trzymasz się jeszcze? - zapytałam
- Tak - sztucznie się uśmiechnął
- Armin coś ty najlepszego narobił? - zapytał pan Rose
- Nie wiem - powiedział
- No nic dzwoń po karetkę - nakazał mi
Szybko zadzwoniłam po karetkę i podałam potrzebne dane.
Armin?
- Armin, co ci jest? - zapytałam przerażona
- Nic - odpowiedział
- Nie zgrywaj twardziela - rzuciłam
Bez dłuższego zastanowienia pobiegłam w stronę domu państwa Rose. Wparowałam do środka i powiadomiłam pana James o cały zajściu. Czym prędzej wybiegłam z budynku i wróciłam do Armina.
- Trzymasz się jeszcze? - zapytałam
- Tak - sztucznie się uśmiechnął
- Armin coś ty najlepszego narobił? - zapytał pan Rose
- Nie wiem - powiedział
- No nic dzwoń po karetkę - nakazał mi
Szybko zadzwoniłam po karetkę i podałam potrzebne dane.
Armin?
sobota, 30 lipca 2016
Od Armina C.D Vanessy
Pies zaczął warczeć. Vanessa od razu przestała go głaskać.
-Nie lubi kiedy długo się go głaszcze.-Oznajmiłem.
-Teraz mi to mówisz?-Powiedziała lekko zezłoszczona.
Zacząłem wracać w stronę budynku w którym znajdowały się pokoje. Alexy zaczął nieprzyjemnie pachnieć.
-Alexy ty!... Ty!... GNOJARZU!-Krzyknąłem.
Zacząłem gonić psa. Nie zauważyłem że Vanessa się na mnie patrzy. Była dla mnie niewidzialna. Pies wskoczył w krzaki a ja zanim. Oczywiście świat zrobił mi na złość i w krzaku mieszkały pszczoły. Przez przypadek uderzyłem stadko takowych ręką. Czułem bardzo duży ból, o tyle że na brzuchu. Tam pszczoły mnie akurat nie użądliły. Oglądnąłem się chyba 20 razy czy nikt nie patrzy. Nie chciałem aby znikająca Vanessa zobaczyła to co mam na brzuchu. Podniosłem bluzę. Tam zobaczyłem jedynie wielką ranę i krew która z niej wypływa. I stało się. Znikająca Vanessa nagle wyszła zza mnie i pojawiła się przede mną. Stałem tak przez 30 sekund nieruchomo trzymając bluzę w górze.
Vanessa?
-Nie lubi kiedy długo się go głaszcze.-Oznajmiłem.
-Teraz mi to mówisz?-Powiedziała lekko zezłoszczona.
Zacząłem wracać w stronę budynku w którym znajdowały się pokoje. Alexy zaczął nieprzyjemnie pachnieć.
-Alexy ty!... Ty!... GNOJARZU!-Krzyknąłem.
Zacząłem gonić psa. Nie zauważyłem że Vanessa się na mnie patrzy. Była dla mnie niewidzialna. Pies wskoczył w krzaki a ja zanim. Oczywiście świat zrobił mi na złość i w krzaku mieszkały pszczoły. Przez przypadek uderzyłem stadko takowych ręką. Czułem bardzo duży ból, o tyle że na brzuchu. Tam pszczoły mnie akurat nie użądliły. Oglądnąłem się chyba 20 razy czy nikt nie patrzy. Nie chciałem aby znikająca Vanessa zobaczyła to co mam na brzuchu. Podniosłem bluzę. Tam zobaczyłem jedynie wielką ranę i krew która z niej wypływa. I stało się. Znikająca Vanessa nagle wyszła zza mnie i pojawiła się przede mną. Stałem tak przez 30 sekund nieruchomo trzymając bluzę w górze.
Vanessa?
Od Luny C.D Armina
Poluźniłam popręg i odwiązałam od siodła wrotki. Usiadłam na płocie i je założyłam. Armin wziął deskorolkę. Na początku jeździłam w kółko,
- Co wy tu robicie, wieśniaki? - spytał jeden z chłopaków.
- I kto to mówi? - zaśmiałam się.
Chłopak nic nie odpowiedział. Pojeździłam chwilę do tyłu i poćwiczyłam jazdę na jednej nodze. Zrobiłam kilka piruetów. Armin ćwiczył jakieś triki na deskorolce.
- Dobrze jeździsz - uśmiechnął się chłopak.
- Ty też - odparłam.
Chciałam spróbować gwiazdę. Rozpędziłam się, spróbowałam i udało się.
- Brawo - uśmiechnął się Armin.
Jechałam gdy nagle jeden chłopak podłozył mi nogę. Wywaliłam się i wpadłam na kamień. Rozcięłam sobię rękę.
Armin?
- Co wy tu robicie, wieśniaki? - spytał jeden z chłopaków.
- I kto to mówi? - zaśmiałam się.
Chłopak nic nie odpowiedział. Pojeździłam chwilę do tyłu i poćwiczyłam jazdę na jednej nodze. Zrobiłam kilka piruetów. Armin ćwiczył jakieś triki na deskorolce.
- Dobrze jeździsz - uśmiechnął się chłopak.
- Ty też - odparłam.
Chciałam spróbować gwiazdę. Rozpędziłam się, spróbowałam i udało się.
- Brawo - uśmiechnął się Armin.
Jechałam gdy nagle jeden chłopak podłozył mi nogę. Wywaliłam się i wpadłam na kamień. Rozcięłam sobię rękę.
Armin?
Od Armina C.D Luny
-Poczekasz na mnie chwilę?-Zapytałem.
-Tak, coś się stało?
-Zaraz wrócę-Odparłem.
Pobiegłem do mojego pokoju. Z szuflady wyciągnąłem deskorolkę. Przyczepiłem do niej smycz Alexego i przewiesiłem przez ramię.
Zdyszany wróciłem do stajni. Odłożyłem deskorolkę i zabrałem się za oporządzanie Painta. Później go osiodłałem.
-Jedziemy?-Zapytała.
-Ok, ty prowadź. Nie znam tutejszej drogi.-Odpowiedziałem.
Jechaliśmy kłusem przez miasto. Ludzie się na nas dziwnie patrzyli, tak jakby nigdy nie widzieli koni. Robili nam zdjęcia. Kiedy dotarliśmy na miejsce ci wręcz niekulturalni chuligani zaczęli coś szeptać. Udało mi się usłyszeć tylko to: ,,Zobacz jakieś przybłędy ze wsi na koniach".
Przywiązaliśmy wierzchowce tak aby miały dostęp do wody i trawy.
Luna?
-Tak, coś się stało?
-Zaraz wrócę-Odparłem.
Pobiegłem do mojego pokoju. Z szuflady wyciągnąłem deskorolkę. Przyczepiłem do niej smycz Alexego i przewiesiłem przez ramię.
Zdyszany wróciłem do stajni. Odłożyłem deskorolkę i zabrałem się za oporządzanie Painta. Później go osiodłałem.
-Jedziemy?-Zapytała.
-Ok, ty prowadź. Nie znam tutejszej drogi.-Odpowiedziałem.
Jechaliśmy kłusem przez miasto. Ludzie się na nas dziwnie patrzyli, tak jakby nigdy nie widzieli koni. Robili nam zdjęcia. Kiedy dotarliśmy na miejsce ci wręcz niekulturalni chuligani zaczęli coś szeptać. Udało mi się usłyszeć tylko to: ,,Zobacz jakieś przybłędy ze wsi na koniach".
Przywiązaliśmy wierzchowce tak aby miały dostęp do wody i trawy.
Luna?
Od Armina C.D Anastazji
-To nic takiego...-Czułem jak staję się czerwony.
Dziewczyna jadła płatki. Gdy już skończyła popiła je sokiem pomarańczowym.
-Ty nic nie zjesz?-Zapytała.
Po kilku sekundach odpowiedziałem:
-Nie,nie. Nie jestem głodny.
-Zaraz jadę w teren.-Oświadczyła.
-Mogę pojechać z tobą?-Zapytałem.
Dziewczyna pokiwała głową.
Poszliśmy się przebrać. Ubrałem jakieś wygodne spodnie... I oczywiście bluzę z długim rękawem. Mieliśmy spotkać się w stajni. Najwyraźniej wyłem tam pierwszy ponieważ nikogo tam nie zastałem. Na dworze było gorąco. Nagle do stajni weszła Anastazja.
-Nie czekałeś na mnie zbyt długo?-Powiedziała z poczuciem winy.
-Nie, dopiero przyszedłem.-Odpowiedziałem.
-Na kim pojedziesz?-Zapytała.
-Na Wings, a ty?-Odparłem.
-Ja na Szafirze.-Powiedziała.
Oporządziliśmy konie. Nie zakładaliśmy siodeł z tego powodu że konie źle by się czuły z nimi w taką pogodę.
Anastazja?
Dziewczyna jadła płatki. Gdy już skończyła popiła je sokiem pomarańczowym.
-Ty nic nie zjesz?-Zapytała.
Po kilku sekundach odpowiedziałem:
-Nie,nie. Nie jestem głodny.
-Zaraz jadę w teren.-Oświadczyła.
-Mogę pojechać z tobą?-Zapytałem.
Dziewczyna pokiwała głową.
Poszliśmy się przebrać. Ubrałem jakieś wygodne spodnie... I oczywiście bluzę z długim rękawem. Mieliśmy spotkać się w stajni. Najwyraźniej wyłem tam pierwszy ponieważ nikogo tam nie zastałem. Na dworze było gorąco. Nagle do stajni weszła Anastazja.
-Nie czekałeś na mnie zbyt długo?-Powiedziała z poczuciem winy.
-Nie, dopiero przyszedłem.-Odpowiedziałem.
-Na kim pojedziesz?-Zapytała.
-Na Wings, a ty?-Odparłem.
-Ja na Szafirze.-Powiedziała.
Oporządziliśmy konie. Nie zakładaliśmy siodeł z tego powodu że konie źle by się czuły z nimi w taką pogodę.
Anastazja?
Od Vanessy C.D Armina
Zaczęłam się śmiać.
- Brawo mistrzu! - zachichotałam
- Hahaha, bardzo śmieszne - powiedział
Ustawiłam, wyższą przeszkodę, miała może z 70cm. Podeszłam do Wings, Armin właśnie wstawał z ziemi. Wsiadłam na klacz.
- Tak się to robi - powiedziałam
Skierowałam klacz na przeszkodę, ścisnęłam łydki dając klaczy sygnał do galopu. Wings gładko i bez problemu skoczyła tą przeszkodę.
- Brawo - klaskał Armin
Cicho się zaśmiałam.
- Musisz jeszcze poćwiczyć - powiedziałam
- Nikt nie jest idealny - rzekł
- Prawda - uśmiechnęłam się
Nastała cisza, nagle podszedł do mnie pies Armina. Pogłaskałam psa po głowie.
- Owczarek niemiecki? - zapytałam
- Tak - uśmiechnął się
- Słodki - nadal głaskałam psa
<Armin?>
- Brawo mistrzu! - zachichotałam
- Hahaha, bardzo śmieszne - powiedział
Ustawiłam, wyższą przeszkodę, miała może z 70cm. Podeszłam do Wings, Armin właśnie wstawał z ziemi. Wsiadłam na klacz.
- Tak się to robi - powiedziałam
Skierowałam klacz na przeszkodę, ścisnęłam łydki dając klaczy sygnał do galopu. Wings gładko i bez problemu skoczyła tą przeszkodę.
- Brawo - klaskał Armin
Cicho się zaśmiałam.
- Musisz jeszcze poćwiczyć - powiedziałam
- Nikt nie jest idealny - rzekł
- Prawda - uśmiechnęłam się
Nastała cisza, nagle podszedł do mnie pies Armina. Pogłaskałam psa po głowie.
- Owczarek niemiecki? - zapytałam
- Tak - uśmiechnął się
- Słodki - nadal głaskałam psa
<Armin?>
Od Luny C.D Armina
Chłopak złapał się grzywy klaczy i powoli ją zatrzymał. Gdy Diamond udał się piaff zrobiłam kilka zagalopowań i poprosiłam instruktorka i by ustawiła mi przeszkodę. Kobieta ustawiłam stacjonatę o wysokości 75 cm. Zrobiłam woltę w galopie i najechałam na przeszkodę.
- Skaczesz? - spytałam Armina.
- Pewnie - odparł chłopak.
Zagalopował i najechał na przeszkodę. Instruktorka podwyższyła przeszkodę o 10 centymetrów. Najechałam na nią, a później instruktorka. Po skokach rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy konie. Po skończonej jeździe zaprowadziliśmy konie do boksów. Dałam Diamond marchewkę. Poszłam do pokoju i wzięłam z szafki wrotki po czym wróciłam do stajni. Wrotki położyłam przy boksie Riwera i poszłam po jego sprzęt.
- Jedziesz w teren? - spytał chłopak.
- Nie, jadę na skate-park pojeździć na wrotkach. Jedziesz ze mną? - spytałam.
- Pewnie. Wezmę Painta - odparł chłopak.
Wyprowadziłam Riwera z boksu i zaczęłam go czyścić.
Armin?
- Skaczesz? - spytałam Armina.
- Pewnie - odparł chłopak.
Zagalopował i najechał na przeszkodę. Instruktorka podwyższyła przeszkodę o 10 centymetrów. Najechałam na nią, a później instruktorka. Po skokach rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy konie. Po skończonej jeździe zaprowadziliśmy konie do boksów. Dałam Diamond marchewkę. Poszłam do pokoju i wzięłam z szafki wrotki po czym wróciłam do stajni. Wrotki położyłam przy boksie Riwera i poszłam po jego sprzęt.
- Jedziesz w teren? - spytał chłopak.
- Nie, jadę na skate-park pojeździć na wrotkach. Jedziesz ze mną? - spytałam.
- Pewnie. Wezmę Painta - odparł chłopak.
Wyprowadziłam Riwera z boksu i zaczęłam go czyścić.
Armin?
Od Anastazji C.D Armina
Armin okazał się taki miły już miałam mu odpowiedzieć historię całego mojego życia, ale coś mnie powstrzymało. Zasnęłam sen miałam spokojny. Rano wstałam wypoczęta, cieszyłam się, że jest tu tyle miłych osób.
Kiedy podniosłam się z łóżka Lucky już czekał na poranny spacer. Poszłam pod prysznic i szybko umyłam zęby. Ubrałam się i wyszłam z psiakiem.
Lucky latał jak szalony, cieszył się ze spaceru po całej nocy spędzonej w pokoju, a i ja odetchnęłam świeżym powietrzem.
- Jak ja kocham życie. -powiedziałam pod nosem i uśmiechnęłam się.
Lucky załatwił swoje potrzeby. Posprzątałam po nim i wróliłam do pokoju. Tam dałam mu jeść i sama poczułam, że jestem głodna. Postanowiłam iść do kuchni. Po drodze przypomniałam sobie, że nie wiem gdzie to jest i trochę pobłądziłam. Na szczęście spotkałam miłą dziewczynę Olivie, która wskazała mi drogę.
Kiedy tam dotarłam nie było tam już prawie nikogo. Zostałam tam tylko Armina, chłopaka który wpadł w nocy do mojego pokoju.
- Cześć -przywitałam się.
- Hej - odpowiedział.
Zrobiłam sobie płatki i nalałam soku pomarańczowego, który nawiasem mówiąc jest moim ulubionym. Usiadłam na przeciwko Armina.
- Dzięki. -powiedziałam
- Za co? - spytał szczerze zdziwiony.
- Za wczoraj. -odpowiedziałam cicho i zaczęłam jeść płatki.
(Armin?)
Kiedy podniosłam się z łóżka Lucky już czekał na poranny spacer. Poszłam pod prysznic i szybko umyłam zęby. Ubrałam się i wyszłam z psiakiem.
Lucky latał jak szalony, cieszył się ze spaceru po całej nocy spędzonej w pokoju, a i ja odetchnęłam świeżym powietrzem.
- Jak ja kocham życie. -powiedziałam pod nosem i uśmiechnęłam się.
Lucky załatwił swoje potrzeby. Posprzątałam po nim i wróliłam do pokoju. Tam dałam mu jeść i sama poczułam, że jestem głodna. Postanowiłam iść do kuchni. Po drodze przypomniałam sobie, że nie wiem gdzie to jest i trochę pobłądziłam. Na szczęście spotkałam miłą dziewczynę Olivie, która wskazała mi drogę.
Kiedy tam dotarłam nie było tam już prawie nikogo. Zostałam tam tylko Armina, chłopaka który wpadł w nocy do mojego pokoju.
- Cześć -przywitałam się.
- Hej - odpowiedział.
Zrobiłam sobie płatki i nalałam soku pomarańczowego, który nawiasem mówiąc jest moim ulubionym. Usiadłam na przeciwko Armina.
- Dzięki. -powiedziałam
- Za co? - spytał szczerze zdziwiony.
- Za wczoraj. -odpowiedziałam cicho i zaczęłam jeść płatki.
(Armin?)
Od Armina C.D Vanessy
Podszedłem do Wings która nadal była na padoku. Nagle przybiegł do mnie Alexy. Klacz zaczęła wąchać mi kieszeń. Włożyłem do niej rękę. Znalazłem tam kostkę cukru.
-Skąd ja to mam...-Zastanawiałem się. Klacz zjadła kostkę cukru, a Alexy usiadł obok mnie i zaczął pomrukiwać.
-Dla ciebie też coś mam.-Powiedziałem do psa dając mu smakołyk.
Na stojakach rozłożyłem stacjonatę o wysokości 50 cm. Zadziwiło mnie to że Wings przeskoczyła z własnej woli przeszkodę. Alexy zrobił to samo. Nie miałem pojęcia że byłem obserwowany przez Vanessę. W końcu przyszedł czas i na mój skok. Przeskoczyłem przeszkodę. Wsiadłem na Wings pomimo tego że do jej kierowania miałem tylko grzywę. Poczułem między nami więź, to że jesteśmy jednością. Dałem klaczy znak do zagalopowania. Przeskoczyła przeszkodę bezbłędnie. Gdy już wylądowała nagle skręciła na bok przez co wylądowałem na ziemi.
Vanessa?
-Skąd ja to mam...-Zastanawiałem się. Klacz zjadła kostkę cukru, a Alexy usiadł obok mnie i zaczął pomrukiwać.
-Dla ciebie też coś mam.-Powiedziałem do psa dając mu smakołyk.
Na stojakach rozłożyłem stacjonatę o wysokości 50 cm. Zadziwiło mnie to że Wings przeskoczyła z własnej woli przeszkodę. Alexy zrobił to samo. Nie miałem pojęcia że byłem obserwowany przez Vanessę. W końcu przyszedł czas i na mój skok. Przeskoczyłem przeszkodę. Wsiadłem na Wings pomimo tego że do jej kierowania miałem tylko grzywę. Poczułem między nami więź, to że jesteśmy jednością. Dałem klaczy znak do zagalopowania. Przeskoczyła przeszkodę bezbłędnie. Gdy już wylądowała nagle skręciła na bok przez co wylądowałem na ziemi.
Vanessa?
Od Vanessy Do Armina
Pojechałam dziś w teren na Wings. Klaczka była bardzo żwawa, świetnie się jeździło. Rozsiodłałam ją i zaprowadziłam ją na padok. Ze stajni wzięłam parę jabłek dla koni. Siadłam na płocie i czekałam jak jakiś koń podejdzie do mnie. Jako pierwsza podeszła Wings (to było pewne). Pogłaskałam ją po szyi. Za sobą usłyszałam jakieś kroki. Po chwili zobaczyłam jakiegoś chłopaka.
- Hej! - zawołał
- Cześć! - uśmiechnęłam się
- Vanessa, tak? - zapytał
- Tak, a ty jesteś Armin... - odpowiedziałam
Skinął głową.
- Lubisz ją? - zmienił temat
- Tak, lubię jeździć z nią w teren - wyznałam
- Ja też - zaśmiał się
Gadaliśmy tak dość długo, słońce zaczęło już zachodzić za horyzont.
- Chyba będę się zbierać, bardzo miło się rozmawiało - zeskoczyłam z płotu
- Nawzajem, może spotkamy się jeszcze? - zaproponował
- Jasne - uśmiechnęłam się
Armin odprowadził mnie pod drzwi domu państwa Rose.
- To do następnego - pożegnał się
- Taa, pa - uśmiechnęłam się i weszłam do środka
<Armin?>
- Hej! - zawołał
- Cześć! - uśmiechnęłam się
- Vanessa, tak? - zapytał
- Tak, a ty jesteś Armin... - odpowiedziałam
Skinął głową.
- Lubisz ją? - zmienił temat
- Tak, lubię jeździć z nią w teren - wyznałam
- Ja też - zaśmiał się
Gadaliśmy tak dość długo, słońce zaczęło już zachodzić za horyzont.
- Chyba będę się zbierać, bardzo miło się rozmawiało - zeskoczyłam z płotu
- Nawzajem, może spotkamy się jeszcze? - zaproponował
- Jasne - uśmiechnęłam się
Armin odprowadził mnie pod drzwi domu państwa Rose.
- To do następnego - pożegnał się
- Taa, pa - uśmiechnęłam się i weszłam do środka
<Armin?>
Od Armina C.D Anastazjii
Szedłem przez korytarz gdy nagle usłyszałem krzyk dziewczyny. Byłem w kapturze, nie pomyślałem że mogę jeszcze bardziej przestraszyć dziewczynę. Powoli otworzyłem drzwi gdy nagle zaczęła krzyczeć. Wbiegłem do jej pokoju i podbiegłem do łóżka na którym siedziała. Zakryłem jej usta dłonią aby nie krzyczała. Powoli od niej odszedłem i zapaliłem światło.
-Armin?! Co ty tu?!...-Nie zdążyła dokończyć ponieważ jej przerwałem.
-Przestań krzyczeć bo zaraz ktoś pomyśli że cię gwałcę.-Powiedziałem zażenowany całą sytuacją.
Dziewczyna uspokoiła się.
-Co ty tu robisz o tej porze?-Zapytała.
-Przechodziłem przez korytarz i usłyszałem twój krzyk, coś się stało?-Zapytałem.
-Nie, nic. Miałam straszny sen.-Westchnęła.
Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
-Zimno ci?-Zapytałem.
-Nie,nie to przez emocje...-Powiedziała lekko uśmiechając się.
Lekko uchyliłem drzwi i wyszedłem gasząc światło.
Anastazja?
-Armin?! Co ty tu?!...-Nie zdążyła dokończyć ponieważ jej przerwałem.
-Przestań krzyczeć bo zaraz ktoś pomyśli że cię gwałcę.-Powiedziałem zażenowany całą sytuacją.
Dziewczyna uspokoiła się.
-Co ty tu robisz o tej porze?-Zapytała.
-Przechodziłem przez korytarz i usłyszałem twój krzyk, coś się stało?-Zapytałem.
-Nie, nic. Miałam straszny sen.-Westchnęła.
Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
-Zimno ci?-Zapytałem.
-Nie,nie to przez emocje...-Powiedziała lekko uśmiechając się.
Lekko uchyliłem drzwi i wyszedłem gasząc światło.
Anastazja?
Od Anastazji - zadanie 5
Pamiętam ten dzień dokładnie, były to moje ostatnie wakacje z rodzicami, miałam wtedy 5 lat. Ten dzień okazał się najgorszy w moim życiu.
Wstaliśmy wtedy bardzo wcześnie, na dworze było jeszcze ciemno, mimo tego, że był środek lata, więc wcześnie robi się widno. Mama krzątała się po kuchni, szykowała napoje i jedzenie na drogę. Tata pakował ostatnie rzeczy, które mogłyby się przydać, a ja biegałam po domu i szukałam ulubionego misia, pamiętam, że miał na imię Tedy.
Kiedy skończyliśmy słońce dopiero zaczęło wychodzić, tata sprawdzał wszystkie płyny w aucie, mama wsadziła mnie do fotelika i pozapinała pasy. Wtedy tata oznajmił, że musimy jeszcze zatankować.
Kiedy dojechaliśmy na stację paliw tata tankował a mama kupiła mi batonik i mój ulubiony soczek pomarańczowy. Jechaliśmy długo, drogi wznosiły się, opadały, skręcały w różne strony. A my śpiewaliśmy wesołe piosenki, najlepiej pamiętam ten refren:
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile le.
Wyjechaliśmy w las droga była bardzo wąska i co chwilę był jakiś zakręt. Tata jechał bardzo szybko, mama co kilka minut przerywała śpiewanie by go upomnieć by zwolnił, pamiętam mówiła "Zwolnij Kochanie", a gdy tata przyśpieszał jeszcze bardziej "Zwolnij, bo nas do cholery pozabijasz". Tata natomiast ciągle powtarzał "Mówiłem Ci, że powinniśmy wyjechać wczoraj, ale ty nie chciałaś, a teraz jesteśmy już spóźnieni". Właściwie to nie wiedziałam gdzie jedziemy, z rozmów rodziców wywnioskowałam tylko, że nad jakąś wodę. Byliśmy już w środku tego lasu, gdy nagle na drogę wybiegł olbrzymi łoś. Był naprawdę ogromny nigdy wcześniej, ani później aż tak wielkiego nie widziałam. Tata skręcił ostro w prawo, żeby go ominąć. Nie zwolnił udeżyliśmy z impetem w drzewo. Tata wyleciał przez przednią szybę, bo nigdy nie zapinał pasów, nadział się na gałąź drzewa które rosło zaraz za tym, w które udeżyliśmy. Mama co prawda nie wypadła z auta ale siedziała z nienaturalnie opuszczoną głową. Zaczęłam wołać rodziców, a gdy nie odpowiadali zaczęłam płakać.
Przestałam gdy zrobiło się zupełnie ciemno tylko lampy samochodu, które jeszcze nie zgasły oświetlały okolice i mojego ojca wiszącego na drzewie. Próbowałam się uwolnić, byłam bardzo głodna, zaczęłam wołać o pomoc. Teraz myślę, że nic w tym dziwnego, bo byłam w środku lasu. Telefon taty dzwonił na przemian z tym, który należał do mamy, ale ja nie mogłam żadnego sięgnąć. Byłam uwięziona, głodna, zmęczona, zapłakana i zdana na łaskę własnego losu. Nie wspomnę już o tym, że chciał mi się do toalety. Długo jeszcze próbowałam się uwolnić ale nic z tego, w końcu zasnęłam.
Pomoc pojawiła się dopiero po kilku, a może kilkunastu dniach. Jakiś mężczyzna przejeżdżał i zobaczył rozbite auto. Pamiętam, że podszedł powoli do samochodu i porzygał się dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, że fetor musiał być okropny. Otworzył drzwi i wyciągnął mnie z samochodu, byłam wykończona, wtedy zemdlałam.
Przebudziłam się jak karetka i policja były już na miejscu, rodzice leżeli w czarnych workach. Kiedy tylko ratownicy spostrzegli, że się odsknęłam dali mi pić i jeść. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była tak głodna, potem zabrali mnie do karetki, gdzie zasnęłam.
Do tej pory śnię o tym okropny zdarzeniu. Jest to koszmar prześladujący mnie od piętnastu lat. Zdarzenia po tym były tylko odrobinę lepsze. Długo leżałam w szpitalu, potem był okres gdzie szukali mojej rodziny, przynajmniej tej która mi została. Następnie był tylko sierociniec i upokorzenia, mnóstwo upokorzeń.
Dostajesz 65. za opo.
Wstaliśmy wtedy bardzo wcześnie, na dworze było jeszcze ciemno, mimo tego, że był środek lata, więc wcześnie robi się widno. Mama krzątała się po kuchni, szykowała napoje i jedzenie na drogę. Tata pakował ostatnie rzeczy, które mogłyby się przydać, a ja biegałam po domu i szukałam ulubionego misia, pamiętam, że miał na imię Tedy.
Kiedy skończyliśmy słońce dopiero zaczęło wychodzić, tata sprawdzał wszystkie płyny w aucie, mama wsadziła mnie do fotelika i pozapinała pasy. Wtedy tata oznajmił, że musimy jeszcze zatankować.
Kiedy dojechaliśmy na stację paliw tata tankował a mama kupiła mi batonik i mój ulubiony soczek pomarańczowy. Jechaliśmy długo, drogi wznosiły się, opadały, skręcały w różne strony. A my śpiewaliśmy wesołe piosenki, najlepiej pamiętam ten refren:
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile le.
Wyjechaliśmy w las droga była bardzo wąska i co chwilę był jakiś zakręt. Tata jechał bardzo szybko, mama co kilka minut przerywała śpiewanie by go upomnieć by zwolnił, pamiętam mówiła "Zwolnij Kochanie", a gdy tata przyśpieszał jeszcze bardziej "Zwolnij, bo nas do cholery pozabijasz". Tata natomiast ciągle powtarzał "Mówiłem Ci, że powinniśmy wyjechać wczoraj, ale ty nie chciałaś, a teraz jesteśmy już spóźnieni". Właściwie to nie wiedziałam gdzie jedziemy, z rozmów rodziców wywnioskowałam tylko, że nad jakąś wodę. Byliśmy już w środku tego lasu, gdy nagle na drogę wybiegł olbrzymi łoś. Był naprawdę ogromny nigdy wcześniej, ani później aż tak wielkiego nie widziałam. Tata skręcił ostro w prawo, żeby go ominąć. Nie zwolnił udeżyliśmy z impetem w drzewo. Tata wyleciał przez przednią szybę, bo nigdy nie zapinał pasów, nadział się na gałąź drzewa które rosło zaraz za tym, w które udeżyliśmy. Mama co prawda nie wypadła z auta ale siedziała z nienaturalnie opuszczoną głową. Zaczęłam wołać rodziców, a gdy nie odpowiadali zaczęłam płakać.
Przestałam gdy zrobiło się zupełnie ciemno tylko lampy samochodu, które jeszcze nie zgasły oświetlały okolice i mojego ojca wiszącego na drzewie. Próbowałam się uwolnić, byłam bardzo głodna, zaczęłam wołać o pomoc. Teraz myślę, że nic w tym dziwnego, bo byłam w środku lasu. Telefon taty dzwonił na przemian z tym, który należał do mamy, ale ja nie mogłam żadnego sięgnąć. Byłam uwięziona, głodna, zmęczona, zapłakana i zdana na łaskę własnego losu. Nie wspomnę już o tym, że chciał mi się do toalety. Długo jeszcze próbowałam się uwolnić ale nic z tego, w końcu zasnęłam.
Pomoc pojawiła się dopiero po kilku, a może kilkunastu dniach. Jakiś mężczyzna przejeżdżał i zobaczył rozbite auto. Pamiętam, że podszedł powoli do samochodu i porzygał się dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, że fetor musiał być okropny. Otworzył drzwi i wyciągnął mnie z samochodu, byłam wykończona, wtedy zemdlałam.
Przebudziłam się jak karetka i policja były już na miejscu, rodzice leżeli w czarnych workach. Kiedy tylko ratownicy spostrzegli, że się odsknęłam dali mi pić i jeść. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była tak głodna, potem zabrali mnie do karetki, gdzie zasnęłam.
Do tej pory śnię o tym okropny zdarzeniu. Jest to koszmar prześladujący mnie od piętnastu lat. Zdarzenia po tym były tylko odrobinę lepsze. Długo leżałam w szpitalu, potem był okres gdzie szukali mojej rodziny, przynajmniej tej która mi została. Następnie był tylko sierociniec i upokorzenia, mnóstwo upokorzeń.
Dostajesz 65. za opo.
Od Anastazji C.D Leny
- Tak dosyć często, generalnie jestem dosyć aspołeczna. -powiedziałam szczerze i zaczerwieniłam się.
- Nie przejmuj się, przywykniesz do nas - powiedziała Lena, piękna dziewczyna o blond włosach.
- Wiesz zazdroszczę ci tego spokoju ducha. -rzekłam.
Lena zaśmiała się tylko i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
Chyba znalazłam sobie przyjaciółkę, pomyślałam i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. W takim nastroju i rozmawiając o różnych babskich sprawach, śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Nasze konie szły obok siebie wolnym tępem i machały ogonami.
Po jakimś czasie postanowiłyśmy zatrzymać się i dać naszym konią odpocząć. Usiadłyśmy na trawie żartując dalej, a konie chodziły wokół i skubały trawę.
W oddali zauważyłyśmy dwóch jeźdców wiedziałam już, że jeden z nich to Arthur, ale drugiego nie kojarzyłam. Postanowiłam zapytać o niego Lenę.
- Co to za chłopak? Ten blondyn. -zapytałam szczerze ciekawa.
- Ahh... To Oskar. -powiedziała Lena -A tego drugiego znasz?
- Tak zdążyłam poznać Arthura, pomógł mi nawet mojego przyjazdu.
- Naprawdę?
- Tak, pod samym pokojem rozpięła mi się walizka i wszystkie rzeczy poleciały na podłogę. -przyznałam.
- Poważnie? -zapytałam. Pokiwałam tylko twierdząco głową i obie wybuchłyśmy śmiechem.
Posiedziałyśmy jeszcze trochę i postanowiłyśmy wracać powoli do stajni.
(Lena? przepraszam, że takie krótkie ale nie mam pomysłu)
- Nie przejmuj się, przywykniesz do nas - powiedziała Lena, piękna dziewczyna o blond włosach.
- Wiesz zazdroszczę ci tego spokoju ducha. -rzekłam.
Lena zaśmiała się tylko i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
Chyba znalazłam sobie przyjaciółkę, pomyślałam i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. W takim nastroju i rozmawiając o różnych babskich sprawach, śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Nasze konie szły obok siebie wolnym tępem i machały ogonami.
Po jakimś czasie postanowiłyśmy zatrzymać się i dać naszym konią odpocząć. Usiadłyśmy na trawie żartując dalej, a konie chodziły wokół i skubały trawę.
W oddali zauważyłyśmy dwóch jeźdców wiedziałam już, że jeden z nich to Arthur, ale drugiego nie kojarzyłam. Postanowiłam zapytać o niego Lenę.
- Co to za chłopak? Ten blondyn. -zapytałam szczerze ciekawa.
- Ahh... To Oskar. -powiedziała Lena -A tego drugiego znasz?
- Tak zdążyłam poznać Arthura, pomógł mi nawet mojego przyjazdu.
- Naprawdę?
- Tak, pod samym pokojem rozpięła mi się walizka i wszystkie rzeczy poleciały na podłogę. -przyznałam.
- Poważnie? -zapytałam. Pokiwałam tylko twierdząco głową i obie wybuchłyśmy śmiechem.
Posiedziałyśmy jeszcze trochę i postanowiłyśmy wracać powoli do stajni.
(Lena? przepraszam, że takie krótkie ale nie mam pomysłu)
Od Armina C.D Luny
Około 10 rano ktoś zapukał w drzwi wejściowe pokoju. Wstałem z łóżka oraz ubrałem bluzę. Spodnie miałem już na sobie, a one sprawiają mi największy problem. Otworzyłem drzwi i tam zastałem wściekłą Lunę.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz która godzina?!-Powiedziała wściekle.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spróbowałem go włączyć.
-Bateria mi się rozładowała, a budzik mam ustawiony w telefonie.-Odpowiedziałem.
-Tym razem ci daruję.-Westchnęła.
-Instruktorka mówiła abyś założył ogłowie Wings oraz przyszedł na ujeżdżalnię.-Dodała.
Razem z Luną poszliśmy do stajni. Wyczyściłem Wings, Luna wyczyściła Diamond. Założyłem Wings ogłowie. Dziewczyna natomiast zdjęła kantar swojej klaczy, a na jej szyję przywiązała sznurek. Zaprowadziliśmy konie na ujeżdżalnię. Instruktorka kazała mi wsiąść na Wings, a Lunie na Diamond. Widać było że nie była zadowolona z mojego spóźnienia. Na początek zrobiliśmy 3 kółka stępem po ujeżdżalni. Później kłusem robiliśmy różne wolty itp. Po 30-stu minutach instruktorka pozwoliła nam robić co chcemy. Ja kłusowałem obok ścian ujeżdżalni, gdy Luna próbowała wykonać kłus w miejscu ze swoją klaczą. W pewnym momencie zagalopowałem.
Luna?
-Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz która godzina?!-Powiedziała wściekle.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spróbowałem go włączyć.
-Bateria mi się rozładowała, a budzik mam ustawiony w telefonie.-Odpowiedziałem.
-Tym razem ci daruję.-Westchnęła.
-Instruktorka mówiła abyś założył ogłowie Wings oraz przyszedł na ujeżdżalnię.-Dodała.
Razem z Luną poszliśmy do stajni. Wyczyściłem Wings, Luna wyczyściła Diamond. Założyłem Wings ogłowie. Dziewczyna natomiast zdjęła kantar swojej klaczy, a na jej szyję przywiązała sznurek. Zaprowadziliśmy konie na ujeżdżalnię. Instruktorka kazała mi wsiąść na Wings, a Lunie na Diamond. Widać było że nie była zadowolona z mojego spóźnienia. Na początek zrobiliśmy 3 kółka stępem po ujeżdżalni. Później kłusem robiliśmy różne wolty itp. Po 30-stu minutach instruktorka pozwoliła nam robić co chcemy. Ja kłusowałem obok ścian ujeżdżalni, gdy Luna próbowała wykonać kłus w miejscu ze swoją klaczą. W pewnym momencie zagalopowałem.
Luna?
Od Armina - zadanie 1
Wstałem około piątej. Ubrałem się i poszedłem do łazienki. Umyłem zęby, oraz poprawiłem włosy. Później wyszedłem z pokoju tak aby nie obudzić współlokatora. Poszedłem w stronę stajni. Otworzyłem drzwi. Obok boksu jednego konia stała instruktorka.
-Co tutaj robisz?-Zapytała.
-Ja... Tylko przyszedłem do konia.-Odparłem.
Kobieta o nic więcej nie zapytała. Podszedłem do boksu Wings. Dałem jej marchewkę którą miałem w kieszeni. Klacz zjadła ją z apetytem.
-Co powiesz na teren?-Szepnąłem do klaczy.
Koń zaczął machać głową. Poszedłem więc po szczotki i zacząłem ją czyścić.
-Jaka ty brudna...-Powiedziałem.
Wings była cała brudna, i miała pełno sklejonej sierści. Mimo wszystko dałem radę. Później szczotką z miękkim włosiem wyczyściłem jej ciało i pysk. Specjalną szczotką rozczesałem grzywę i ogon. Następnie wyczyściłem klaczy kopyta. Założyłem jej ogłowie i wyprowadziłem ją ze stajni. Wsiadłem na klacz i ścisnąłem łydkami aby ruszyła stępem. Postanowiłem że polną drogą dojdziemy do rzeczki. Klacz szła przez 10 minut przez drogę gdy nagle zza niej wyjechał ktoś na krosie. Klacz wystraszyła się motoru, stanęła dęba. Trzymałem się na niej do momentu, gdy zaczęła cwałować. Wings uciekła, a stajnia była daleko. Postanowiłem poszukać klaczy. Po kilku minutach poszukiwań znalazłem stado. Od razu w oczy rzucił mi się kary koń z białą plamą na brzuchu. Powoli podszedłem do ogiera i wyciągając kostkę cukru która została mi w kieszeni dałem mu ją. Ogier po dłuższym zastanowieniu przyjął ten skromny upominek. Szybkim ruchem wskoczyłem na konia i złapałem go za grzywę. Ogier zaczął wierzgać jednak ja się go trzymałem. Uspokoiłem się i nie panikowałem. Nagle ogier przestał wierzgać. Wiedziałem już że kiedy ja jestem spokojny to on też. Ogier zauważył stado klacz. Podbiegł do nich. Widać było że są w okresie rozrodczym. Pociągnąłem ogiera za grzywę, a ten ruszył w tą stronę w którą mu kazałem. Gdzieś w oddali zobaczyłem znajomą mi sylwetkę konia. Pokłusowałem do niej. To była Wings. Kazałem ogierowi ruszyć cwałem. Klacz spokojnie przeżuwała trawę. Zsiadłem z ogiera, a wsiadłem na klacz. Ogier pobiegł i znikł w oddali. Razem z Wings wróciłem do stajni.
Dostaejsz 30 p. za opo
-Co tutaj robisz?-Zapytała.
-Ja... Tylko przyszedłem do konia.-Odparłem.
Kobieta o nic więcej nie zapytała. Podszedłem do boksu Wings. Dałem jej marchewkę którą miałem w kieszeni. Klacz zjadła ją z apetytem.
-Co powiesz na teren?-Szepnąłem do klaczy.
Koń zaczął machać głową. Poszedłem więc po szczotki i zacząłem ją czyścić.
-Jaka ty brudna...-Powiedziałem.
Wings była cała brudna, i miała pełno sklejonej sierści. Mimo wszystko dałem radę. Później szczotką z miękkim włosiem wyczyściłem jej ciało i pysk. Specjalną szczotką rozczesałem grzywę i ogon. Następnie wyczyściłem klaczy kopyta. Założyłem jej ogłowie i wyprowadziłem ją ze stajni. Wsiadłem na klacz i ścisnąłem łydkami aby ruszyła stępem. Postanowiłem że polną drogą dojdziemy do rzeczki. Klacz szła przez 10 minut przez drogę gdy nagle zza niej wyjechał ktoś na krosie. Klacz wystraszyła się motoru, stanęła dęba. Trzymałem się na niej do momentu, gdy zaczęła cwałować. Wings uciekła, a stajnia była daleko. Postanowiłem poszukać klaczy. Po kilku minutach poszukiwań znalazłem stado. Od razu w oczy rzucił mi się kary koń z białą plamą na brzuchu. Powoli podszedłem do ogiera i wyciągając kostkę cukru która została mi w kieszeni dałem mu ją. Ogier po dłuższym zastanowieniu przyjął ten skromny upominek. Szybkim ruchem wskoczyłem na konia i złapałem go za grzywę. Ogier zaczął wierzgać jednak ja się go trzymałem. Uspokoiłem się i nie panikowałem. Nagle ogier przestał wierzgać. Wiedziałem już że kiedy ja jestem spokojny to on też. Ogier zauważył stado klacz. Podbiegł do nich. Widać było że są w okresie rozrodczym. Pociągnąłem ogiera za grzywę, a ten ruszył w tą stronę w którą mu kazałem. Gdzieś w oddali zobaczyłem znajomą mi sylwetkę konia. Pokłusowałem do niej. To była Wings. Kazałem ogierowi ruszyć cwałem. Klacz spokojnie przeżuwała trawę. Zsiadłem z ogiera, a wsiadłem na klacz. Ogier pobiegł i znikł w oddali. Razem z Wings wróciłem do stajni.
Dostaejsz 30 p. za opo
Od Armina - zadanie 4
Z tego powodu że miałem wolny dzień postanowiłem się dobrze wyspać. Wstałem około 12 rano. Wyjrzałem zza kołdry i zobaczyłem Celeba.
-Wstałeś już?-Powiedziałem zaspany.
-Owszem.-Odpowiedział zalewając sobie herbatę.
Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki się umyć. Kiedy wyszedłem z łazienki podszedłem do mojej szafy i patrząc zamyślonym wzrokiem na ciuchy myślałem z co się ubrać. Koniec końców, w końcu wybrałem zwykłą białą bluzę i czarne spodnie. Poszedłem się przebrać. Ubrałem skarpety oraz buty. Już miałem wychodzić gdy nagle usłyszałem głos Celeba:
-Wybierasz się gdzieś?
Popatrzyłem zmieszany na mojego współlokatora i powiedziałem:
-Tak... Do galerii... Na miasto. A co?-Zapytałem.
-Nie, nic. Będziesz się błąkać po H&M'ah itp?-Zaśmiał się.
-Bardzo śmieszne.-Powiedziałem pakując portfel do plecaka.
Kiedy w końcu Celeb dał mi spokój wyszedłem w stronę przystanku autobusowego. Po drodze wstąpiłem do kiosku i kupiłem 2 bilety. Prawie spóźniłem się na autobus, ale jednak zdążyłem. Skasowałem bilet i usiadłem na wolnym siedzeniu. Kiedy wyszedłem z autobusu nagle czyjaś dłoń pociągnęła mnie za ramię. Obróciłem się.
-Lena? Luna? Co wy tu robicie?-Zapytałem.
-Idziemy na zakupy do galerii a ty?-Zapytała Luna.
-Tak się składa że ja też...-Westchnąłem.
-Co się dzieje? Przecież tak bardzo lubisz chodzić po sklepach!-Powiedziała rozbawiona Lena.
Dziewczyna pociągnęła mnie za rękaw w stronę galerii.
-To gdzie najpierw idziemy?-Zapytała Luna.
Już chciałem coś powiedzieć gdy nagle Lena mi przerwała.
-Może do... Reserved?-Zaproponowała.
-Dobry pomysł!-Zgodziła się Luna.
W tej kwestii nie miałem już nic do powiedzenia więc poszedłem za dziewczynami. Luna zdjęła jakąś bluzę z wieszaka i przyłożyła ją go mnie.
-Armin pasuje ci!-Powiedziała roześmiana.
-Ha ha ha!-Śmiała się Lena.
-Możecie przestać?-Powiedziałem tak zakłopotany że czułem jak się rumienię.
-Nie!-Powiedziały głośno.
Westchnąłem po czym poszedłem na jakieś ubrania które mi pasują. Znalazłem tam czarną bluzę z białym napisem: ,,Ewidentna wada tego jakże zaje... Świetnego produktu". Poszedłem do kasy widząc dziewczyny które wybierają bluzki. Kasjerka skasowała moja bluzkę.
-69zł.-Powiedziała kasjerka.
Dałem kasjerce pieniądze. Nagle podeszły do mnie dziewczyny.
-Znalazłyście coś dla siebie?-Zapytałem.
-Nie...-Odpowiedziały tak zgranie jakby był do jeden dźwięk.
-No cóż...
-Może pójdziemy na lody?-Zaproponowała Lena.
-Ok! Armin stawia!-Odpowiedziała znów rozbawiona Luna.
Popatrzyłem się na nie krzywym wzrokiem a te zaczęły się śmiać. Ruchomymi schodami pojechaliśmy na następne piętro gdzie była kawiarenka. Dziewczyny wybrały sobie lody a ja za nie zapłaciłem. Usiedliśmy do 3 osobowego stolika. Obróciłem się na chwilę i zobaczyłem za mną Celeba.
-A więc tak się bawisz tutaj w galerii?-Zapytał rozbawiony.
-Celeb ale to nie tak jak...-Nie zdążył mi dokończyć.
-Nie będę ci przeszkadzać.-Odpowiedział czymś rozbawiony.
Dziewczyny zaczęły się śmiać. Nie wiedziałem z czego. Kiedy wyszliśmy z galerii zapytałem się:
-Co was tak śmieszy?
-Haha, nic!-Zaczęły się śmiać.
Kiedy dojechałem do stajni poszedłem do pokoju. W łazience zdjąłem koszulkę i zobaczyłem że na tyle szminką napisane jest debil.
Dostajesz 50 p. za opo
-Wstałeś już?-Powiedziałem zaspany.
-Owszem.-Odpowiedział zalewając sobie herbatę.
Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki się umyć. Kiedy wyszedłem z łazienki podszedłem do mojej szafy i patrząc zamyślonym wzrokiem na ciuchy myślałem z co się ubrać. Koniec końców, w końcu wybrałem zwykłą białą bluzę i czarne spodnie. Poszedłem się przebrać. Ubrałem skarpety oraz buty. Już miałem wychodzić gdy nagle usłyszałem głos Celeba:
-Wybierasz się gdzieś?
Popatrzyłem zmieszany na mojego współlokatora i powiedziałem:
-Tak... Do galerii... Na miasto. A co?-Zapytałem.
-Nie, nic. Będziesz się błąkać po H&M'ah itp?-Zaśmiał się.
-Bardzo śmieszne.-Powiedziałem pakując portfel do plecaka.
Kiedy w końcu Celeb dał mi spokój wyszedłem w stronę przystanku autobusowego. Po drodze wstąpiłem do kiosku i kupiłem 2 bilety. Prawie spóźniłem się na autobus, ale jednak zdążyłem. Skasowałem bilet i usiadłem na wolnym siedzeniu. Kiedy wyszedłem z autobusu nagle czyjaś dłoń pociągnęła mnie za ramię. Obróciłem się.
-Lena? Luna? Co wy tu robicie?-Zapytałem.
-Idziemy na zakupy do galerii a ty?-Zapytała Luna.
-Tak się składa że ja też...-Westchnąłem.
-Co się dzieje? Przecież tak bardzo lubisz chodzić po sklepach!-Powiedziała rozbawiona Lena.
Dziewczyna pociągnęła mnie za rękaw w stronę galerii.
-To gdzie najpierw idziemy?-Zapytała Luna.
Już chciałem coś powiedzieć gdy nagle Lena mi przerwała.
-Może do... Reserved?-Zaproponowała.
-Dobry pomysł!-Zgodziła się Luna.
W tej kwestii nie miałem już nic do powiedzenia więc poszedłem za dziewczynami. Luna zdjęła jakąś bluzę z wieszaka i przyłożyła ją go mnie.
-Armin pasuje ci!-Powiedziała roześmiana.
-Ha ha ha!-Śmiała się Lena.
-Możecie przestać?-Powiedziałem tak zakłopotany że czułem jak się rumienię.
-Nie!-Powiedziały głośno.
Westchnąłem po czym poszedłem na jakieś ubrania które mi pasują. Znalazłem tam czarną bluzę z białym napisem: ,,Ewidentna wada tego jakże zaje... Świetnego produktu". Poszedłem do kasy widząc dziewczyny które wybierają bluzki. Kasjerka skasowała moja bluzkę.
-69zł.-Powiedziała kasjerka.
Dałem kasjerce pieniądze. Nagle podeszły do mnie dziewczyny.
-Znalazłyście coś dla siebie?-Zapytałem.
-Nie...-Odpowiedziały tak zgranie jakby był do jeden dźwięk.
-No cóż...
-Może pójdziemy na lody?-Zaproponowała Lena.
-Ok! Armin stawia!-Odpowiedziała znów rozbawiona Luna.
Popatrzyłem się na nie krzywym wzrokiem a te zaczęły się śmiać. Ruchomymi schodami pojechaliśmy na następne piętro gdzie była kawiarenka. Dziewczyny wybrały sobie lody a ja za nie zapłaciłem. Usiedliśmy do 3 osobowego stolika. Obróciłem się na chwilę i zobaczyłem za mną Celeba.
-A więc tak się bawisz tutaj w galerii?-Zapytał rozbawiony.
-Celeb ale to nie tak jak...-Nie zdążył mi dokończyć.
-Nie będę ci przeszkadzać.-Odpowiedział czymś rozbawiony.
Dziewczyny zaczęły się śmiać. Nie wiedziałem z czego. Kiedy wyszliśmy z galerii zapytałem się:
-Co was tak śmieszy?
-Haha, nic!-Zaczęły się śmiać.
Kiedy dojechałem do stajni poszedłem do pokoju. W łazience zdjąłem koszulkę i zobaczyłem że na tyle szminką napisane jest debil.
Dostajesz 50 p. za opo
Od Leny C.D Anastazji
Szłam do stajni, by oporządzić Sun. Może stajenna pozwoliłaby mi na niej pojeździć? Wchodząc nie zauważyłam nikogo. Dziwne... przecież, niektórzy krzątali się tu od rana...
Podeszłam spokojnym krokiem do mojej ulubionej klaczy, gdy nagle zauważyłam rudowłosą dziewczynę przy Safirze. Głaskała go i dała mu jabłko. W pewnym momencie zauważyła mnie i uciekła. Nie wyglądała na śmiałą. Pobiegłam za nią.
- Hej! Nie chciałam cię przestraszyć! Ja tylko przyszłam oporządzić Sun.
- Przepraszam...
- Jesteś nowa? Nie widziałam cię tu...
- Tak.
- Lena jestem. - podałam jej rękę. -Też przyjechałam tu kilka dni temu.
- Anastazja.
- Miło cię poznać. Może chcesz pojechać na małą przejażdżkę? - uśmiechnęłam się.
- Okej.
Znalazłam siodło i czaprak dla Szafira i Sun. Jechałyśmy w kierunku jeziora. Dziewczyna zamyśliła się chyba. Nic nie mówiła.
- Halo jesteś tu? - zapytałam ze śmiechem.
- Ah... tak tylko odeszłam w nieznane.
- Często tak robisz? - skinęła głową. - To mamy coś wspólnego.
Anastazja?
Podeszłam spokojnym krokiem do mojej ulubionej klaczy, gdy nagle zauważyłam rudowłosą dziewczynę przy Safirze. Głaskała go i dała mu jabłko. W pewnym momencie zauważyła mnie i uciekła. Nie wyglądała na śmiałą. Pobiegłam za nią.
- Hej! Nie chciałam cię przestraszyć! Ja tylko przyszłam oporządzić Sun.
- Przepraszam...
- Jesteś nowa? Nie widziałam cię tu...
- Tak.
- Lena jestem. - podałam jej rękę. -Też przyjechałam tu kilka dni temu.
- Anastazja.
- Miło cię poznać. Może chcesz pojechać na małą przejażdżkę? - uśmiechnęłam się.
- Okej.
Znalazłam siodło i czaprak dla Szafira i Sun. Jechałyśmy w kierunku jeziora. Dziewczyna zamyśliła się chyba. Nic nie mówiła.
- Halo jesteś tu? - zapytałam ze śmiechem.
- Ah... tak tylko odeszłam w nieznane.
- Często tak robisz? - skinęła głową. - To mamy coś wspólnego.
Anastazja?
piątek, 29 lipca 2016
Od Vanessy zadanie 2
Jest dokładnie 18. Miałam jechać w teren. Przydzielono mi Ponga, z tego co słyszałam jest to dość narwisty koń. Nie obawiałam się go. Wyprowadziłam go z boksu. Stajnia opustoszała przez ciemne chmury, które pojawiły się na niebie. Poszłam do siodlarnii po szczotki, słyszałam tam rżenie Ponga. Widocznie bał się burzy - pomyślałam. Stanęłam obok konia i zaczęłam go czyści, usłyszałam grzmot. Dalej czyściłam Ponga. Nagle do stajni wpadł błysk, a zaraz później dało się słyszeć ogromny huk. Pongo zerwał się, stanął dęba i zaczął rżeć. Wystraszona cofnęłam się, a zaraz później zobaczyłam ciemność przed oczami.
...Kilka minut później...
- Vanessa! - usłyszałam wołanie
Powoli otworzyłam oczy. Przed sobą ujrzałam Lune, a obok niej kilka innych osób. Chciałam wstać, podparłam się na ręce i poczułam ból. Nie krzyczałam, ale z mojej miny można było zobaczyć, że oodczuwam ból.
- Wszystko dobrze? - zapytał jeden z chłopaków
- Nie - warknęłam
- Trzeba zabrać ją do szpitala - oświadczyła pani Rose
Wsiedliśmy do auta państwa Rose i ruszyliśmy z kopyta.
Do szpitala dotarliśmy jak najszybciej. W szpitalu zrobili mi prześwietlenie, okazało się, że miałam złamaną rękę, więc założyli mi gips. Do tego lekarz stwierdził, że miałam lekkie wstrząsienie mózgu.
- Pewnie Pongo się wystraszył i nie chcący kopnął cię w głowę - powiedziała pani Rose
- Czy możemy już wracać? - zapytałam
- Myślę, że tak, ale trzeba mieć ją na oku - powiedział lekarz
Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do akademi. Mimo późnej godziny( było koło 24) przed bramą czekało parę osób, bardzo mnie to ucieszyło.
... Dwa tygodnie później...
Wczoraj zdjęli mi gips, ręka już nie boli i czuję się lepiej. Siniaki prawie już znikły. Boję się trochę Ponga ,i nie chcę się do niego zbliżać, ale to chyba tymczasowe. Bardzo brakuje mi treningów, mam nadzieję, że szybko wrócę do formy. Jeździć jeszcze nie mogę, ale postaram się wsiąść już jutro na Demeter.
Dostajesz 20 p.
...Kilka minut później...
- Vanessa! - usłyszałam wołanie
Powoli otworzyłam oczy. Przed sobą ujrzałam Lune, a obok niej kilka innych osób. Chciałam wstać, podparłam się na ręce i poczułam ból. Nie krzyczałam, ale z mojej miny można było zobaczyć, że oodczuwam ból.
- Wszystko dobrze? - zapytał jeden z chłopaków
- Nie - warknęłam
- Trzeba zabrać ją do szpitala - oświadczyła pani Rose
Wsiedliśmy do auta państwa Rose i ruszyliśmy z kopyta.
Do szpitala dotarliśmy jak najszybciej. W szpitalu zrobili mi prześwietlenie, okazało się, że miałam złamaną rękę, więc założyli mi gips. Do tego lekarz stwierdził, że miałam lekkie wstrząsienie mózgu.
- Pewnie Pongo się wystraszył i nie chcący kopnął cię w głowę - powiedziała pani Rose
- Czy możemy już wracać? - zapytałam
- Myślę, że tak, ale trzeba mieć ją na oku - powiedział lekarz
Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do akademi. Mimo późnej godziny( było koło 24) przed bramą czekało parę osób, bardzo mnie to ucieszyło.
... Dwa tygodnie później...
Wczoraj zdjęli mi gips, ręka już nie boli i czuję się lepiej. Siniaki prawie już znikły. Boję się trochę Ponga ,i nie chcę się do niego zbliżać, ale to chyba tymczasowe. Bardzo brakuje mi treningów, mam nadzieję, że szybko wrócę do formy. Jeździć jeszcze nie mogę, ale postaram się wsiąść już jutro na Demeter.
Dostajesz 20 p.
Od Matthewa C.D Olivii
-Nie wierzę - zaśmiałem się cicho.
-No widzisz...
Obróciłem się w stronę swojego współlokatora, który siedział z nosem w laptopie.
-Wychodzę...
W odpowiedzi usłyszałem jakiś niezidentyfikowany bełkot. Przepuściłem ją w drzwiach i powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę domu właścicieli.
-Dziękuję za miły wieczór - powiedziałem, kiedy staliśmy pod budynkiem.
-Ja też. Ubrania przyniosę jutro.
-Jasne. Dobranoc !
-Dobranoc - rzekła wchodząc do środka.
Kiedy drzwi się zamknęły, postanowiłem iść do siebie.
****
Wszedłem do pokoju numer 22. Było ciemno, laptop wyłączony. Najwidoczniej Arthur poszedł spać. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, godzina 3:17, no ładnie. Poszedłem do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Po kilku minutach stania pod strumieniem gorącej wody, przepasałem się ręcznikiem i wyszedłem po czyste ubrania. Po chwili ubrany, leżałem w łóżku. Kilka chwil później oddałem się w objęcia Morfeusza.
Rano obudziły mnie promienie słoneczne padające wprost na moją twarz. Usiadłem i spojrzałem na łóżko obok mojego - Arthur smacznie spał. Wstałem i ruszyłem do łazienki, aby się ogarnąć. Nie miałem, póki co, nic do roboty, więc założyłem tylko spodnie. Pomimo małej ilości snu byłem wyspany. Była godzina 5:36. Zszedłem na dół, do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia. O dziwo, spotkałem Olivię.
-Dzień dobry - powiedziałem opierając się o ścianę.
-Dzień dobry. Ktoś tu spać nie umie ?
-No niestety, ale widzę, że ty także masz ten problem.
Patrzyłem co robi, a sam zastanawiałem się co by tu zjeść. Mój wybór padł na grzanki z dżemem. Kiedy dziewczyna skończyła robić swoją przekąskę, ja zacząłem przyrządzać swoje co nie co. Do opiekacza wsadziłem 2 kromki chleba. Kiedy były gotowe posmarowałem je dżemem truskawkowym. Do szklanki nalałem sobie soku.
-Smacznego - usłyszałem za sobą.
Obróciłem się w stronę, z której słyszałem głos. Stała tam Olivia, nie zauważyłem jej.
-Myślałem, że wyszłaś - uśmiechnąłem się lekko, podgrygryzając grzankę.
-Już chcesz się mnie pozbyć ? Dzięki...
Spojrzałem na nią i dokończyłem posiłek. Umyłem naczynia i stanąłem obok niej.
-Jakie na dzisiaj masz plany ? - cicho się zaśmiałem.
Olivia ?
-No widzisz...
Obróciłem się w stronę swojego współlokatora, który siedział z nosem w laptopie.
-Wychodzę...
W odpowiedzi usłyszałem jakiś niezidentyfikowany bełkot. Przepuściłem ją w drzwiach i powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę domu właścicieli.
-Dziękuję za miły wieczór - powiedziałem, kiedy staliśmy pod budynkiem.
-Ja też. Ubrania przyniosę jutro.
-Jasne. Dobranoc !
-Dobranoc - rzekła wchodząc do środka.
Kiedy drzwi się zamknęły, postanowiłem iść do siebie.
****
Wszedłem do pokoju numer 22. Było ciemno, laptop wyłączony. Najwidoczniej Arthur poszedł spać. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, godzina 3:17, no ładnie. Poszedłem do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Po kilku minutach stania pod strumieniem gorącej wody, przepasałem się ręcznikiem i wyszedłem po czyste ubrania. Po chwili ubrany, leżałem w łóżku. Kilka chwil później oddałem się w objęcia Morfeusza.
Rano obudziły mnie promienie słoneczne padające wprost na moją twarz. Usiadłem i spojrzałem na łóżko obok mojego - Arthur smacznie spał. Wstałem i ruszyłem do łazienki, aby się ogarnąć. Nie miałem, póki co, nic do roboty, więc założyłem tylko spodnie. Pomimo małej ilości snu byłem wyspany. Była godzina 5:36. Zszedłem na dół, do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia. O dziwo, spotkałem Olivię.
-Dzień dobry - powiedziałem opierając się o ścianę.
-Dzień dobry. Ktoś tu spać nie umie ?
-No niestety, ale widzę, że ty także masz ten problem.
Patrzyłem co robi, a sam zastanawiałem się co by tu zjeść. Mój wybór padł na grzanki z dżemem. Kiedy dziewczyna skończyła robić swoją przekąskę, ja zacząłem przyrządzać swoje co nie co. Do opiekacza wsadziłem 2 kromki chleba. Kiedy były gotowe posmarowałem je dżemem truskawkowym. Do szklanki nalałem sobie soku.
-Smacznego - usłyszałem za sobą.
Obróciłem się w stronę, z której słyszałem głos. Stała tam Olivia, nie zauważyłem jej.
-Myślałem, że wyszłaś - uśmiechnąłem się lekko, podgrygryzając grzankę.
-Już chcesz się mnie pozbyć ? Dzięki...
Spojrzałem na nią i dokończyłem posiłek. Umyłem naczynia i stanąłem obok niej.
-Jakie na dzisiaj masz plany ? - cicho się zaśmiałem.
Olivia ?
Od Anastazji C.D Arthur'a do ....
Kiedy zbierałam te chol**ne ubrania podszedł do mnie chłopak, byłam tak zdenerwowana z tego powodu, że tak naprawdę nie słyszałam co do mnie mówi tylko kierowałam się pomysłami. Nie jestem mistrzem konwersacji.
Kiedy Lucky się wygrzebał ten chłopak coś powiedział, ale co? Zastanawiałam się jeszcze chwilę będącą dla mnie wiecznością, aż w końcu zaytałam:
- Co powiedziałeś? -zapytałam unosząc głowę i patrząc na niego. Czułam jak moje policzki oblewają się wielkimi rumieńcem.
- Zapytałem czy jest agresywny, bo zaszczekał na mnie. - odparł chyba lekko zażenowany.
- Zaraz, zaraz Lucky zaszczekał? To niemożliwe. - powiedziałam. I wtedy usłyszałam szczekanie, spojrzałam na Lucky'ego i zobaczyłam jak biega wokół chłopaka, podszczekując wesoło. Złapałam go i uniosłam tak by jego pyszczek był na wysokości moje twarzy.
- Ty mały oszuście - powiedziałam. - To ja się martwię, biegam z tobą po weterynarzach, a ty jednak szczekasz. Już myślałam, że będę zbierać na operację dla ciebie.
Odstawiłam psa i spojrzałam na chłopaka, zauważyłam, że uśmiecha się pod nosem. Poczułam, że robię się jeszcze bardziej czerwona. Spuściłam szybko głowę i dokończyłam pakowanie rozrzuconych ubrań. Wtedy on złapał walizkę i bez najmniejszego problemu wniósł ją do środka. Podziękowałam jeszcze tylko i wyszedł.
Spostrzegłam plan zajęć, który leżał na komodzie, zerknełam tylko co mam jutro i zaczęłam wypakowywać rzeczy, nie było tego dużo więc uporałam się z tym dość szybko. Poczułam zmęczenie, więc poszłam do łazienki i wzięłam krótki prysznic, przebrałam się w piżamę i położyłam się do łóżka.
*Sen*
Mam 5 lat, jedziemy samochodem ja, mama i tata. Śpiewamy wesołe piosenki jadąc na wakacje. Jedziemy dosyć szybko. Droga jest wąska. Mama upomina tatę żeby zwolnił. Na drogę wybiega łoś. Tata ostro skręca w stronę lasu. Już wiem, że rodzice nie żyją. Jestem uwięziona. Czekam na pomoc. Dwa dni później w końcu ktoś przejeżdża. Wyciąga mnie z auta. Płacze chce do rodziców. Ale ich już nie ma. Przyjeżdża policja, pogotowie.
*Pokój*
Budzę się z krzykiem. Jest środek nocy. Słyszę czyjeś szybkie kroki na korytarzu, a drzwi mojego pokoju się otwierają.
Ktokolwiek?
Kiedy Lucky się wygrzebał ten chłopak coś powiedział, ale co? Zastanawiałam się jeszcze chwilę będącą dla mnie wiecznością, aż w końcu zaytałam:
- Co powiedziałeś? -zapytałam unosząc głowę i patrząc na niego. Czułam jak moje policzki oblewają się wielkimi rumieńcem.
- Zapytałem czy jest agresywny, bo zaszczekał na mnie. - odparł chyba lekko zażenowany.
- Zaraz, zaraz Lucky zaszczekał? To niemożliwe. - powiedziałam. I wtedy usłyszałam szczekanie, spojrzałam na Lucky'ego i zobaczyłam jak biega wokół chłopaka, podszczekując wesoło. Złapałam go i uniosłam tak by jego pyszczek był na wysokości moje twarzy.
- Ty mały oszuście - powiedziałam. - To ja się martwię, biegam z tobą po weterynarzach, a ty jednak szczekasz. Już myślałam, że będę zbierać na operację dla ciebie.
Odstawiłam psa i spojrzałam na chłopaka, zauważyłam, że uśmiecha się pod nosem. Poczułam, że robię się jeszcze bardziej czerwona. Spuściłam szybko głowę i dokończyłam pakowanie rozrzuconych ubrań. Wtedy on złapał walizkę i bez najmniejszego problemu wniósł ją do środka. Podziękowałam jeszcze tylko i wyszedł.
Spostrzegłam plan zajęć, który leżał na komodzie, zerknełam tylko co mam jutro i zaczęłam wypakowywać rzeczy, nie było tego dużo więc uporałam się z tym dość szybko. Poczułam zmęczenie, więc poszłam do łazienki i wzięłam krótki prysznic, przebrałam się w piżamę i położyłam się do łóżka.
*Sen*
Mam 5 lat, jedziemy samochodem ja, mama i tata. Śpiewamy wesołe piosenki jadąc na wakacje. Jedziemy dosyć szybko. Droga jest wąska. Mama upomina tatę żeby zwolnił. Na drogę wybiega łoś. Tata ostro skręca w stronę lasu. Już wiem, że rodzice nie żyją. Jestem uwięziona. Czekam na pomoc. Dwa dni później w końcu ktoś przejeżdża. Wyciąga mnie z auta. Płacze chce do rodziców. Ale ich już nie ma. Przyjeżdża policja, pogotowie.
*Pokój*
Budzę się z krzykiem. Jest środek nocy. Słyszę czyjeś szybkie kroki na korytarzu, a drzwi mojego pokoju się otwierają.
Ktokolwiek?
Od Leny C.D Olivii
- Możemy jechać na plażę, dziś podobno ma być ładny zachód słońca... - zaproponowałam.
- Okey. - wsiedliśmy do auta.
- Lubisz szybką jazdę? - zapytał z nagła.
- Chyba polubię. - uśmiechnęłam się. Po 5 minutach znajdowaliśmy się na miejscu. Słońce powoli wchodziło do wody, by ugasić swój żar. Uwielbiałam wymyślać wyrażenia poetyckie do wybranej sytuacji.
- Znasz wszystkich z akademii?
- Nie zdążyłam wszystkich poznać... Ale chyba od jutra robię rundkę po całym akademiku. - roześmialiśmy się. Ten sięgnął po papierosa i zapalił go.
- Przyznam, że ładny ten twój zachód. Lubisz je wypatrywać?
- U mnie na, tak jest. Chodzę na łąkę wieczorami i piszę do 22 opowiadanie do mojego zeszytu...
- Piszesz? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - A wiersze? Piosenki?
- Też. Chcę zostać pisarką. W moim mieście wyśmiewają to... z marzeniami daleko nie zajdziesz - mówią. Ale ja wiem swoje. To nimi się kieruję. - wyznałam. Poczułam się, że mogę się przy nim otworzyć tak samo jak i przy Olivii.
- I dobrze. Na pewno niebawem zobaczę twoje nazwisko na okładce jakiejś książki. Wtedy się nie zdziwię. - uśmiechnął się.
- Dobra jedźmy już, zaraz cisza nocna.
*Później*
Olivia przyszła do mnie z wizytą.
- Wiesz, że doszły nowe osoby w akademii znasz już je? - spytała. Poczułam się, jakbym przez te kilka dni była nieobecna. Owszem wiem, że było jakieś zamieszanie z Arthurem, że wziął broń i skatowali jego psa...
- Niestety nie. Jestem "nieobecna" przez kilka dni. - zaśmiałam się.
- Spoko zapoznam cię z nimi. Znaczy z tymi, których ja znam. - obiecała. Jeszcze chwilę pogadałyśmy, opowiedziałam jej o wypadzie z Calebem i o tym, że będę startować w zawodach. Potem poszłam spać.
Olivia?
- Okey. - wsiedliśmy do auta.
- Lubisz szybką jazdę? - zapytał z nagła.
- Chyba polubię. - uśmiechnęłam się. Po 5 minutach znajdowaliśmy się na miejscu. Słońce powoli wchodziło do wody, by ugasić swój żar. Uwielbiałam wymyślać wyrażenia poetyckie do wybranej sytuacji.
- Znasz wszystkich z akademii?
- Nie zdążyłam wszystkich poznać... Ale chyba od jutra robię rundkę po całym akademiku. - roześmialiśmy się. Ten sięgnął po papierosa i zapalił go.
- Przyznam, że ładny ten twój zachód. Lubisz je wypatrywać?
- U mnie na, tak jest. Chodzę na łąkę wieczorami i piszę do 22 opowiadanie do mojego zeszytu...
- Piszesz? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - A wiersze? Piosenki?
- Też. Chcę zostać pisarką. W moim mieście wyśmiewają to... z marzeniami daleko nie zajdziesz - mówią. Ale ja wiem swoje. To nimi się kieruję. - wyznałam. Poczułam się, że mogę się przy nim otworzyć tak samo jak i przy Olivii.
- I dobrze. Na pewno niebawem zobaczę twoje nazwisko na okładce jakiejś książki. Wtedy się nie zdziwię. - uśmiechnął się.
- Dobra jedźmy już, zaraz cisza nocna.
*Później*
Olivia przyszła do mnie z wizytą.
- Wiesz, że doszły nowe osoby w akademii znasz już je? - spytała. Poczułam się, jakbym przez te kilka dni była nieobecna. Owszem wiem, że było jakieś zamieszanie z Arthurem, że wziął broń i skatowali jego psa...
- Niestety nie. Jestem "nieobecna" przez kilka dni. - zaśmiałam się.
- Spoko zapoznam cię z nimi. Znaczy z tymi, których ja znam. - obiecała. Jeszcze chwilę pogadałyśmy, opowiedziałam jej o wypadzie z Calebem i o tym, że będę startować w zawodach. Potem poszłam spać.
Olivia?
Od Alli - zadanie 1
Obudziłam się cała w skowronkach. Piękny dzień, słońce świeci, ptaszki ćwierkają... A tu patrzę na zegarek i... 9:41. Czy ja naprawdę tak długo spałam? To niepodobne do mnie. Ale czekaj... Za niecałe 20 minut mam jazdę!
Szybko ubrałam bryczesy i bluzkę z krótkim rękawem i ruszyłam biegiem do stajni. Dlaczego dzisiaj muszę jeździć na Wogatti'm? Ugh, trudno, życie.
Ruszyłam po jego osprzęt. Ledwo go ściągnęłam, prawie się przewracając. Dlaczego on jest taki wielki... Ułożyłam siodło na drzwiczkach, a uzdę powiesiłam. Wzięłam największą szczotkę i powoli otworzyłam drzwi do boksu. Wogatti łypnął na mnie złowieszczo okiem, obracając się do mnie zadem. Przewróciłam oczami na jego zachowanie. Wiedziałam, po prostu wiedziałam że tak będzie! No cóż, ale i tak chyba jestem już spóźniona.
- Może Ci pomóc? - usłyszałam za sobą głos, po czym odwróciłam się i ujrzałam wysokiego chłopaka, a właściwe już mężczyznę.
- Byłabym Ci ogromnie wdzięczna. - posłałam mu uśmiech, i patrzyłam jak czyści i siodła Wogatti'ego. Kiedy skończył, posłałam mu jeszcze większy uśmiech.
- Dziękuję. A tak w ogóle jestem Alli.
- Artuhur. I pani Clouds kazała ci przekazać, że pojechali w teren, nad jeziorko, i tam masz do nich dołączyć. Wiesz gdzie to jest? - powiedział, lustrując mnie wzrokiem.
- Tak, jeszcze raz dzięki za pomoc. - uśmiechnęłam się, a Arthur pomógł mi jeszcze wsiąść na ogiera.
Ruszyłam kłusem, nie chcąc od razu pędzić. Wjechałam do lasku i przez liście ujrzałam czerwone auto. Zatrzymałam niedaleko niego Wogatti'ego, tak by ludzie nie mogli mnie zauważyć. Plusem jeżdżenia na Wogatti'm było to, że siedząc na jego grzbiecie ma się niezły widok. Podsłuchiwałam, o czym rozmawiają palący mężczyźni.
- Kiedy masz zamiar to zrobić? - zapytał wysoki blondyn.
- Jutro w nocy. Wreszcie Ci popieprzeni Rose'owie dostaną za swoje. - powiedział także wysoki o ponurej twarzy szatyn, a ja wstrzymałam oddech słysząc nazwisko rodziców Luny.
- Jak myślisz, spodziewają się napadu?
- Na pewno nie. Jestem pewny że już o mnie zapomnieli. - w tym momencie wyłączyłam się. Czy to nie sen? Błagam, niech to okaże się snem! Uszczypnęłam się, ale nic. Ugh. Co zrobić? Wracać do stadniny i powiedzieć o wszystkim państwu Rose?
Długo się nie zastanawiałam, bo Wogatti zarżał, a ja przerażona wstrzymałam oddech.
- Ktoś tu jest! Podsłuchiwał nas! - krzyknął blondyn. Wogatti zarżał jeszcze raz, a wzrok bandytów skierował się na nas. Szatyn wystrzelił w powietrze, a Wogatti zrobił automatyczny tył w zwrot, i zaczął cwałować do akademii. Biegł skrótem przez las, zrzucając mnie jednym wierzgnięciem, a sam pognał do stajni. Nie miałam szansy na zostanie na jego grzbiecie, nie byłam przygotowana do szaleńczego biegu, a co dopiero do wierzgania. Moją ostatnią myślą było to, żeby bandyci mnie nie znaleźli. Przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Czarna, bezdenna i niedająca nadziei ciemność...
*Następnego dnia, coś po dziewiątej rano*
Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Czy jestem w niebie? Czy dotarłam do raju? Chyba tak, bo dookoła sama biel, a światło mnie razi.
Ale czekaj... Gdyby był to raj, raczej nie bolałaby mnie głowa!
Mrugnęłam parę razy oczami, a ukazała mi się ściółka leśna. Czyli żyję! Nie znaleźli mnie i nie zabili! Mam nadzieję, że nie napadli już na państwo Rose'ów... Ciekawe ile byłam nieprzytomna. Wyciągnełam telefon i spojrzałam na datę i godzinę, wytrzeszczając oczy.
Co?! Prawie cały dzień! Wstałam na równe nogi, i z radością zauważyłam że nie mam uszkodzonego kręgosłupa. Jednie złamana ręka która okropnie bolała, i siniaki... Szybkim krokiem skierowałam się do akademii, nie tracąc czujności, bo w końcu mogli się tu na mnie czaić...
Na całe szczęście nikogo nie spotkałam. Zaraz po wejściu na plac, podbiegła do mnie Luna.
- O matko! Alli! Co Ci się stało? Wszyscy Cię od wczoraj szukają! - powiedziała, a raczej wykrzyknęła, a ja westchnęłam z ulgą, że bandyci jeszcze nie napadli na Akademię..
- Tylko złamana ręka i parę siniaków, zleciałam z Wogatti'ego. Ale jest ważniejsza sprawa. Wczoraj jak jechałam nad jezioro na lekcję z panią Clouds, bo zaspałam, podsłuchałam rozmowę bandytów. Oni kiedy mnie zauważyli, spłoszyli Wogatti'ego. Na szczęście mnie nie znaleźli. - Luna spojrzała na mnie jak na wariatkę, ale kiedy zobaczyła jak poważny mam wyraz twarzy, także spoważniała. - A najbardziej przerażające w tej historii jest to, że oni planowali napad na twoich rodziców. - Luna spojrzała na mnie przerażona, i zaciągnęła do swoich rodziców, którym opowiedziałam całą historię. Zadzwonili po policję, a ta stróżowała, póki nie złapała bandytów.
Podczas gdy ładowali ich do policyjnego auta, szatyn jeszcze wykrzyczał:
- Zapłacicie mi za to! Pożałujecie! - nie bałam się tych słów, póki nie przeczytałam w gazecie że auto policyjne miało wypadek i zbiegowie uciekli...
Dostajesz 45 punktów za zadanie 1
Szybko ubrałam bryczesy i bluzkę z krótkim rękawem i ruszyłam biegiem do stajni. Dlaczego dzisiaj muszę jeździć na Wogatti'm? Ugh, trudno, życie.
Ruszyłam po jego osprzęt. Ledwo go ściągnęłam, prawie się przewracając. Dlaczego on jest taki wielki... Ułożyłam siodło na drzwiczkach, a uzdę powiesiłam. Wzięłam największą szczotkę i powoli otworzyłam drzwi do boksu. Wogatti łypnął na mnie złowieszczo okiem, obracając się do mnie zadem. Przewróciłam oczami na jego zachowanie. Wiedziałam, po prostu wiedziałam że tak będzie! No cóż, ale i tak chyba jestem już spóźniona.
- Może Ci pomóc? - usłyszałam za sobą głos, po czym odwróciłam się i ujrzałam wysokiego chłopaka, a właściwe już mężczyznę.
- Byłabym Ci ogromnie wdzięczna. - posłałam mu uśmiech, i patrzyłam jak czyści i siodła Wogatti'ego. Kiedy skończył, posłałam mu jeszcze większy uśmiech.
- Dziękuję. A tak w ogóle jestem Alli.
- Artuhur. I pani Clouds kazała ci przekazać, że pojechali w teren, nad jeziorko, i tam masz do nich dołączyć. Wiesz gdzie to jest? - powiedział, lustrując mnie wzrokiem.
- Tak, jeszcze raz dzięki za pomoc. - uśmiechnęłam się, a Arthur pomógł mi jeszcze wsiąść na ogiera.
Ruszyłam kłusem, nie chcąc od razu pędzić. Wjechałam do lasku i przez liście ujrzałam czerwone auto. Zatrzymałam niedaleko niego Wogatti'ego, tak by ludzie nie mogli mnie zauważyć. Plusem jeżdżenia na Wogatti'm było to, że siedząc na jego grzbiecie ma się niezły widok. Podsłuchiwałam, o czym rozmawiają palący mężczyźni.
- Kiedy masz zamiar to zrobić? - zapytał wysoki blondyn.
- Jutro w nocy. Wreszcie Ci popieprzeni Rose'owie dostaną za swoje. - powiedział także wysoki o ponurej twarzy szatyn, a ja wstrzymałam oddech słysząc nazwisko rodziców Luny.
- Jak myślisz, spodziewają się napadu?
- Na pewno nie. Jestem pewny że już o mnie zapomnieli. - w tym momencie wyłączyłam się. Czy to nie sen? Błagam, niech to okaże się snem! Uszczypnęłam się, ale nic. Ugh. Co zrobić? Wracać do stadniny i powiedzieć o wszystkim państwu Rose?
Długo się nie zastanawiałam, bo Wogatti zarżał, a ja przerażona wstrzymałam oddech.
- Ktoś tu jest! Podsłuchiwał nas! - krzyknął blondyn. Wogatti zarżał jeszcze raz, a wzrok bandytów skierował się na nas. Szatyn wystrzelił w powietrze, a Wogatti zrobił automatyczny tył w zwrot, i zaczął cwałować do akademii. Biegł skrótem przez las, zrzucając mnie jednym wierzgnięciem, a sam pognał do stajni. Nie miałam szansy na zostanie na jego grzbiecie, nie byłam przygotowana do szaleńczego biegu, a co dopiero do wierzgania. Moją ostatnią myślą było to, żeby bandyci mnie nie znaleźli. Przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Czarna, bezdenna i niedająca nadziei ciemność...
*Następnego dnia, coś po dziewiątej rano*
Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Czy jestem w niebie? Czy dotarłam do raju? Chyba tak, bo dookoła sama biel, a światło mnie razi.
Ale czekaj... Gdyby był to raj, raczej nie bolałaby mnie głowa!
Mrugnęłam parę razy oczami, a ukazała mi się ściółka leśna. Czyli żyję! Nie znaleźli mnie i nie zabili! Mam nadzieję, że nie napadli już na państwo Rose'ów... Ciekawe ile byłam nieprzytomna. Wyciągnełam telefon i spojrzałam na datę i godzinę, wytrzeszczając oczy.
Co?! Prawie cały dzień! Wstałam na równe nogi, i z radością zauważyłam że nie mam uszkodzonego kręgosłupa. Jednie złamana ręka która okropnie bolała, i siniaki... Szybkim krokiem skierowałam się do akademii, nie tracąc czujności, bo w końcu mogli się tu na mnie czaić...
Na całe szczęście nikogo nie spotkałam. Zaraz po wejściu na plac, podbiegła do mnie Luna.
- O matko! Alli! Co Ci się stało? Wszyscy Cię od wczoraj szukają! - powiedziała, a raczej wykrzyknęła, a ja westchnęłam z ulgą, że bandyci jeszcze nie napadli na Akademię..
- Tylko złamana ręka i parę siniaków, zleciałam z Wogatti'ego. Ale jest ważniejsza sprawa. Wczoraj jak jechałam nad jezioro na lekcję z panią Clouds, bo zaspałam, podsłuchałam rozmowę bandytów. Oni kiedy mnie zauważyli, spłoszyli Wogatti'ego. Na szczęście mnie nie znaleźli. - Luna spojrzała na mnie jak na wariatkę, ale kiedy zobaczyła jak poważny mam wyraz twarzy, także spoważniała. - A najbardziej przerażające w tej historii jest to, że oni planowali napad na twoich rodziców. - Luna spojrzała na mnie przerażona, i zaciągnęła do swoich rodziców, którym opowiedziałam całą historię. Zadzwonili po policję, a ta stróżowała, póki nie złapała bandytów.
Podczas gdy ładowali ich do policyjnego auta, szatyn jeszcze wykrzyczał:
- Zapłacicie mi za to! Pożałujecie! - nie bałam się tych słów, póki nie przeczytałam w gazecie że auto policyjne miało wypadek i zbiegowie uciekli...
Dostajesz 45 punktów za zadanie 1
Subskrybuj:
Posty (Atom)