niedziela, 29 kwietnia 2018

Od Any cd. Riley - zadanie 1

Riley wskazała drogę, która prowadzić miała do celu naszej wycieczki krajoznawczej. Klacze ruszyły niespiesznym stępem, nakierowane przez nas na ledwo widoczną ścieżkę między drzewami. W czasie jazdy zrobiłam jeszcze kilka zdjęć pięknych kwiatów, a także jadącej przez większość czasu przede mną Riley. Akurat, gdy skupiałam większość swojej uwagi na ustawieniu ostrości na jednym z mijanych przez nas, obsypanym kwiatami drzewie, Expresso nastąpnęła na gałąź. A ta pękła z głośnym trzaskiem pod jej kopytami. Na całe szczęście zdążyłam wrócić ciężarem ciała w siodło, zanim klacz odskoczyła wystraszona na bok... Prosto w jakiś krzak. Zderzenie z koniem spowodowało wytworzenie się całej kakofonii pękająco-szeleszczących dźwięków, które to jeszcze bardziej podenerwowały karoszkę. Odbiła się przednimi kopytami od ziemi, aby zaraz powrócić do poprzedniej pozycji niezdecydowana, czy stawać dęba, czy jednak nie. Ostatecznie postanowiła zrobić jedynie zgrabny skok w bok, uciekając jak najdalej od przerażającej rośliny, o mało co nie wysadzając mnie z siodła.
- Wszystko w porządku? - zawołała zdenerwowana Riley, zatrzymując Mel w poprzek ścieżki, żeby utrudnić Expresso potencjalne rzucenie się przed siebie na ślepo galopem.
Skinęłam niepewnie głową, czym prędzej chowając aparat do torby. Mała Czarna nerwowo spoglądała na pechowy krzak.
- Możemy jechać - powiedziałam, już niemal całkiem spokojna. - Podobno tak ma. Gdyby sprawiała jeszcze jakieś problemy, zejdę z siodła i spróbuję ją przeprowadzić.
Przyjaciółka skinęła niepewnie głową i dała znak karej do ruszenia. Expres wahała się chwilę, zanim zdecydowała się minąć roślinę. A gdy już to zrobiła, wykonała wielki sus, niemal zrównując się z Melindą, byleby jak najszybciej minąć obiekt wywołujący w niej przerażenie.
- Dziwnie zareagowała - zauważyła Riley.
- To po części moja wina - wzruszyłam ramionami, chociaż dziewczyna nie mogła tego widzieć. - Gdybym skupiła się na niej, zamiast na aparacie, pewnie bym...
Zanim zdążyłam skończyć, spod kopyt Expresso wzbił się w powietrze niewielki ptak. Wróbel może. Ale podenerwowanemu koniowi wystarczyło.
Expresso zadębowała, zupełnie mnie tym zaskakując, przez co zsunęłam się nieco po siodle. Gdy tylko stanęła wszystkimi czterema kopytami na ziemi, ruszyła z miejsca galopem, nie dając mi czasu na poprawienie pozycji, skutkiem czego, gdy zmieniła kierunek i wjechała między drzewa, wylądowałam na ziemi. Na moje szczęście trafiłam na dość miękką kępę mchu i różnorakich roślin zielonych.
Niemal od razu po upadku podniosłam się, jednak Czajnik zdążyła już zniknąć z pola widzenia. Westchnęłam zrezygnowana, wyciągając z włosów pojedynczą gałązkę i rzucając ją na ziemię.
Zrozumiawszy, że szybko klaczy nie znajdę, skierowałam swoją uwagę na Riley, która właśnie zeskakiwała z Mel. Pomachałam jej, dając znać, że żyję, po czym ruszyłam w kierunku szlaku.
- Jeszcze mnie nie zabiła - poinformowałam, doczłapawszy do przyjaciółki. Zgięłam się w pół, opierając ręce na kolanach, chcąc złapać oddech. - Expresso nawiała - dodałam, zupełnie niepotrzebnie.
- Znajdziemy ją - uspokoiła mnie Riley. - Pewnie jest bliżej, niż nam się wydaje, tyle tu młodych drzewek, że mogły ją zasłonić...
Jak się okazało, gniada nie była niedaleko. Ale za to my byłyśmy niedaleko plaży, do której kilka minut później doszłyśmy.
- A jeśli jej nie znajdziemy...? - zaczynałam już panikować.
- Znajdziemy - brunetka robiła wszystko, co w jej mocy, żeby załagodzić emocje. - Niedługo się zmęczy i zacznie szukać towarzystwa najbliższego konia, którym pewnie będzie Melinda.
Czajnik faktycznie znalazła nas jakiś czas później. Siedziałyśmy z Riley niemal przy samej linii wody, gdy poczułam na karku ciepły oddech. Na moje usta momentalnie wypłynął szeroki uśmiech.
- Expresso - z moich ust wydobyło się pełne ulgi westchnięcie. Odwróciłam się powoli do klaczy, jedną ręką zaczęłam gładzić po chrapach, a drugą złapałam wodze. Mała Czarna była cała mogra od potu. Widocznie nieźle się wybiegała. Przynajmniej nie powinna robić problemów w drodze powrotnej... - Ostatni raz zabieram cię na tak długo teren, masz to u mnie jak w banku. Nie uśmiecha mi się następna krzakoterapia...
- Musimy już wracać, jeśli chcemy zdążyć przed zmrokiem - usłyszałam spokojny, może nieco rozbawiony po mojej uwadze, głos Riley. Dziewczyna wstawała właśnie z piasku, otrzepując spodnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, posłała mi promienny uśmiech. - Mówiłam, że się znajdzie.
Skinęłam głową, również z uśmiechem rozjaśniającym oblicze. Sunąc ręką po szyi Expresso, podeszłam do siodła i zgrabnym ruchem ponownie na nią wsiadłam. Klacz parsknęła zadowolona.
- Mam nadzieję, że z powrotem obędzie się bez żadnych epizodów - zażartowałam, zawracając konia. - W razie czego wrócisz z Mel do Akademii i przyjedziesz po mnie samochodem, bo na piechotę nie uśmiecha mi się wracać - wyszczeżyłam do dziewczyny zęby w uśmiechu.

Riley? :3

20 punkcików ;D

Od Zaina do Riley

Zapłaciłem taksówkarzowi i wysiadłem z samochodu. Drogo sobie za tą usługę policzył, myslałem, że wyjdzie ciut taniej. Pogoda nie była zbyt przyjemna i ciągle padał deszcz, i chyba każdy, kto by się znalazł na moim miejscu, niechętnie by wysiadał. Jak wcześniej podczas jazdy, tutaj dzwoniłem do ludzi z Akademii, rozmawiałem z Elizabeth Rose, która jest tutaj instruktorką skoków. Powiedziała mi, że mam czekać przed Akademią na kogoś, żeby mógł mnie oprowadzić. Nie chciałem być dla niej nieuprzejmy i się zgodziłem, chociaż ja tam bym wolał zwiedzać sobie wszystko sam w swoim tempie, ale może dzięki temu spotkaniu ktoś, komu przydzielą oprowadzenie, zapozna mnie z innymi osobami stąd. Poszedłem chodnikiem koło wjazdu do Akademii i zobaczyłem przed drzwiami dużego budynku kogoś z parasolem. To na pewno jest ta wyznaczona osoba, która ma mi wszystko pokazać, hehe nikt normalny w taką pogodę by nie wychodził na deszcz. Myślałem, że będzie mnie oprowadzać jakiś chłopak, a nie dziewczyna. Nie, żeby było w tym coś złego, tylko po prostu takie były moje wcześniejsze podejrzenia. Ciekawe, czy długo na mnie musiała czekać. Dziewczyna powitała mnie bardzo serdecznie i spytała się, jak się nazywam (pewnie się chciała upewnić, że to na pewno ja). Jak się okazało, nazywa się Riley i jest w Akademii od kilku miesięcy. Riley zaproponowała mi, żebyśmy później poszli do stajni obejrzeć konie. Ta informacja ucieszyła mnie najbardziej. Mówiła, że są aż trzy stajnie, każda dla innych koni. Chwile pogadaliśmy i poszliśmy do Elizabeth Rose, z którą wcześniej rozmawiałem przez telefon, dała mi klucze do pokoju i powiedziała, że mam współlokatorkę Louise.

(Riley?)

Zain!

via Pinterest
Imię: Zain.
Nazwisko: Roberts.
Wiek: 19 lat.
Data urodzenia: 22.05.1998
Płeć: Męska.
Nr pokoju: 22
Głos: BRAK
Rodzina: Rodzice Michael i Emma, młodsi bracia Jacob i Lucas.
Charakter: Zain jest pewnym siebie i rozrywkowym chłopakiem. Otwarty na nowe znajomości, generalnie jak kogoś dobrze nie pozna lubi zadzierać nosek i się przekomarzać, ale jest bardzo przyjacielski. Duma nie pozwala mu na zwierzanie się ze swoich problemów i nie próbuj z nim o tym rozmawiać, bo Zain i tak o tym nic nie powie, prędzej wycofa się z rozmowy, nie okazuje swoich uczuć i nie odkrywa przed innymi swoich słabości. Jak się rozgada, to nie da się go powstrzymać, potrafi być chamski i opryskliwy jak mu ktoś wejdzie w drogę. Niewiadomo dlaczego lubi gadać o głupotach, które naprawdę nikogo nie bawią, a on uważa takie rozmowy za ciekawe. Dlatego wzięło się stwierdzenie, że Zain żyje tak w swoim zamkniętym świecie, do którego wstęp mają tylko zaproszeni goście. Jak mu się bardzo nudzi to umie się popisywać i może się też unosić. Dużo żartuje, lubi się wygłupiać, ale potrafi też być poważny, kiedy sytuacja tego wymaga. Jest bardzo pilny w nauce i złości się, kiedy mu coś nie wychodzi.
Aparycja: Wysoki blondyn, mierzy dokładnie 190 cm. Lubi zakładać koszulki z krótkim rękawkiem i bluzy.
Własny koń: Chciałby go mieć, ale ma do tego za mało doświadczenia.
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany.
Partner: Miał już dużo dziewczyn, ale nie był w związku na dłużej.
Historia: Od zawsze lubił jazdę konną i jako dziecko zdobył w niej dużo doświadczenia, więc namówił rodziców, którzy na początku byli przeciwni jego wyjazdowi, ale ich uprosił, i dzięki temu tutaj przyjechał.
Kontakt: Neitiri (hw).

czwartek, 26 kwietnia 2018

Od Riley C.D Any

- Właściwie miałam dzisiaj w planie zajrzeć do domu kadry, żeby porozmawiać, a raczej uprosić panią Cecylię o dodatkowe zajęcia z crossu... - zerknęłam na Anę, odgarniając z twarzy bezczelne włosy, które jak zwykle pchały mi się do oczu i posłałam jej lekki uśmiech - ... ale plany zawsze można zmienić, nieprawdaż? A zresztą, szczerze wątpię czy trenerka zechciałaby udzielić nam dodatkowych lekcji, zwłaszcza po numerze, który czarna zaserwowała na ostatnich zajęciach... - znów przerwałam, tym razem by zacmokać do kłusującej w stronę zagrody Expresso. Gniadoszka parsknęła z zadowoleniem, lekko trącając łbem Anę.
- O, ale szybko się stęskniłaś - zachichotała przyjaciółka, całując chrapy klaczy, by po chwili zwrócić się do mnie - To co? Jedziemy dzisiaj na plażę?
Pokiwałam głową - Przywołam tylko Meli i możemy ruszać.
Tak więc, szybko osiodłałyśmy konie i już po chwili galopowałyśmy leśną ścieżką.
- Jedziemy na skróty? - zapytałam, zbaczając ze szlaku - Będzie szybciej.
- Możemy... O ile się nie zgubimy! - niebieskooka uśmiechnęła się szeroko, popędzając pełną energii gniadoszkę, która zdawała się już biec dla własnej przyjemności, podobnie jak Melinda.
Skręciłyśmy przy pobliskich krzewach, przejeżdżając obok zwalonego pnia drzewa, będącego głównym dowodem tego, iż już jesteśmy u celu. Wkrótce naszym oczom ukazała się niewielka, aczkolwiek wyjątkowo malownicza polanka, ukryta szczelnie między kwitnącymi drzewami. Zaraz za nią znajdował się sumiennie wydeptany, głównie przez końskie kopyta; wąski szlak. Przyznam szczerze, kiedy byłam tu ostatnim razem to miejsce zrobiło na mnie duże wrażenie, ale teraz było tu jeszcze piękniej, niż zimą. Anę chyba zamurowało i wcale się nie dziwię. Już miałam coś powiedzieć, ale moją uwagę zwróciło drzewo, rosnące na lewym poboczu drogi, którą jechałyśmy. Nie tyle samo drzewo mnie zainteresowało, co kwiaty na nim, bardzo piękne zresztą i dorodne. Ściągnęłam wodzę i podjechałam pod magnolię, zatrzymując pod jej gałęziami. Ostrożnie wysunęłam stopy ze strzemion i stanęłam na siodle, podnosząc się powoli. Może to nie był najlepszy pomysł, ale nie po prostu nie darowałabym sobie, gdybym nie zerwała tych kwiatów. Zsiadłyśmy na chwilę z wierzchowców, pozwoliłyśmy im na spokojne poskubanie wysokiej, soczystej trawy, która sięgała nam prawie do kolan. Przez pewien czas spacerowałyśmy między pniami kolorowych drzew, Ana pstryknęła nawet kilka ładnych zdjęć. Szkoda, że uwaga zwierzaków przestała koncentrować się wyłącznie na trawie...
- Mlaskacz, głuptasie, zostaw to bo się strujesz! - parsknęłam śmiechem, odciągając pysk czarnej od białych pąków - Jedziemy dalej, czy chcesz tu jeszcze trochę pobyć?
- Nie, nie, chodźmy. Wrócimy tu później, jestem strasznie ciekawa tej plaży! - odparła  dziewczyna i jedną nogę włożyła w strzemię, a drugą odbiła się od ziemi, zwinnie wsiadając na klacz.

Ana? ^^

środa, 18 kwietnia 2018

Od Riley C.D Gai

Szybko pożegnałam się z Gaią i pognałam co sił w nogach do pokoju, żeby się trochę ogarnąć przed treningiem. Założyłam w pośpiechu czarne bryczesy i białą bluzkę z długim rękawem. Doskonale wiedziałam, że po dzisiejszej wizycie w stajni pewnie nie będzie nadawała się już do niczego, no, jedynie do porządnego wyprania, które i tak raczej nie zakończy się sukcesem. Wybiegłam z akademika, kierując się w stronę stajni, gdzie w ekspresowym tempie nałożyłam na grzbiet wierzchowca czaprak, siodło, potem uzdę i na koniec fioletowe owijki. Na szczęście Melinda nie protestowała i dała przy sobie bez problemu wszystko zrobić.
- Dobrze, chodź już bo znowu się spóźnimy - pogłaskałam aksamitną szyjkę Meli i wyprowadziłam ją z boksu. Zerknęłam na zegarek. Do rozpoczęcia treningu pozostały niecałe cztery minuty. Dobra, nie jest tak źle. Wjechałam na parkur, gdzie ćwiczyły już dwie osoby z mojej grupy, mianowicie Will i Gale. Niedługo potem przyszła również Ada, a na sam koniec zjawił się pan Blythe, któremu najwyraźniej się dziś zbytnio nie śpieszyło (i całe szczęście, bo w przeciwnym razie z radością odnotowałby mi piękne spóźnienie).
Trening zaczęliśmy od krótkiej rozgrzewki. O dziwo, Melinda zachowywała się dziś wręcz jak aniołek, posłusznie wykonując każde moje polecenie. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy naprawdę świetnie się z nią pracuje. Cóż, najwyraźniej to była tylko kwestia czasu. Po kilku okrążeniach stępem a potem kłusem, przyszedł czas na galop. Miękki chód i jednolity rytm czarnej świadczył o jej całkowitym rozluźnieniu i chęci do współpracy. Poluzowałam wodze zrelaksowana, by dać jej trochę więcej luzu... i to był mój błąd. Gdy tylko minęli nas Will z Mrs Europe, Panna ADHD niczym strzała wystrzeliła z zadu, skręcając raptownie w lewo.
- Mel, stój! - w ułamku sekundy szarpnęłam wodze, dzięki czemu jakimś cudem nie wjechałyśmy w biedną, zupełnie nieświadomą zagrożenia holenderkę. Oczywiście nie umknęło to uwadze trenera, eh.
- Riley, zjedźcie z placu - zarządził zdecydowanym, nieco oschłym tonem mężczyzna.
Spuściłam tylko głowę, burcząc jakieś przekleństwa pod nosem. A tak ładnie się zaczęło...
- Panuj nad nią. Rozprasza inne konie - mruknął Gilbert, nie odrywając wzroku od galopujących przez parkur wierzchowców. Miło, że nie zechciał oszczędzić mi tego komentarza. Bez zbędnych pogaduszek, udałyśmy się do stajni.
- Zadowolona jesteś? - zmarszczyłam brwi z grymasem na twarzy, zdejmując z pyska czarnej ogłowie - Słuchaj, jak tak dalej pójdzie, to za chwilę nie będziemy miały już gdzie ćwiczyć, albo gorzej, bo pan Blythe uzna że potrzebujemy pomocy i będziemy pod nadzorem przez najbliższe parę miesięcy, rozumiesz? - nie ma to jak zadać komuś pytanie, zwłaszcza gdy ten ktoś ma cię gdzieś. Melinda przeżuwała spokojnie paszę jakby nigdy nic.
- Dobra, nie chce mi się z tobą gadać - zamknąwszy boks, powędrowałam w stronę drzwi. Zaledwie parę minut po wyjściu spotkałam... Gaię. Nie ukrywam, że ucieszyłam się na jej widok.
- Hej - odmachnęłam dziewczynie, przyspieszywszy nieco kroku - Pytanie za sto punktów, masz teraz czas? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, jasne - blondynka uśmiechnęła się szeroko - A co? Jakieś plany?
- Coś w tym rodzaju, chodź - puściłam jej oczko, odwracając się na pięcie i ruszyłam w stronę polany znajdującej się nieopodal lasu - No, chyba że nie masz nastroju na długie wędrówki, to oczywiście zrozumiem...
- Mów gdzie idziemy - przewróciła oczyma, doganiając mnie.
- Takie tam jedno miejsce... - zerknąwszy kątem oka na koleżankę, która zdawała się być nie do końca usatysfakcjonowana ową odpowiedzią, dodałam - Ale... Niedaleko stąd.
Po tym stwierdzeniu przez parę następnych minut zapanowała martwa cisza, a że po pewnym czasie zaczęła dawać nam się we znaki, uznałam że chyba wypadałoby coś powiedzieć.
- Podoba ci się w Magic Horse? - zagaiłam, posyłając zielonookiej pogodny uśmiech - Od kiedy się tutaj uczysz?
Dziewczyna spojrzała na mnie trochę zaskoczona. Aj, może nie powinnam zadawać tego pytania? Nie chciałam wyjść na wścibską ani nic w tym stylu.

Gaia? ^^

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Mali do Alyss

Poszłam do stajni naszkicować w moim dzienniku jednego z koni stajennych, myślałam całą drogę jakiego konia naszkicować, dopiero przed stajnią orientując się że nie zamknęłam drzwi od pokoju gdy już miałam biec zobaczyłam pod moje nogi gdzie łasiła się moja suczka Ina.
- Dobrze że nic ci nie jest kruszynko.
Poklepałam psa po głowie i otworzyłam drzwi od stajni. Lekcje się już skończyły zostały tylko dodatkowe zajęcia więc nikogo nie powinno tutaj być oprócz osób z końmi prywatnymi ale to inna stajnia jedyne co mogą zrobić to mnie usłyszeć. Zacmokałam aby konie ujawniły się z boksów. Zaraz podniosła głowę Lemon zastanawiałam się czy już mnie pamięta za te smakołyki czy to ciekawość konia. Zaraz podeszłam do mojej ulubienicy i dałam jej smakołyka.Nagle po stajni rozległo się szczekanie mojego psa który domagał się jedzenia dla koni.Zrzuciłam jeden smakołyk dla suczki.
-Cicho bo mnie wrzucisz w bagno tym hałasem.
Otworzyłam boks do klaczy która parsknęła na widok psa. Spokojnie nic nie zrobi to taki kot tyle że szczeka. I wtedy wykrakałam bo Ina na widok konia przed sobą zaczęła szczekać. Klacz wystraszyła się i stanęła dęba gdy już chciała wybiec chwyciłam ją za kantar zabezpieczając ucieczce konia. Szybko chwyciłam za uwiąz obok boksu i zapięłam klacz wprowadzając ją spowrotem do boksu.Zamknełam dzwi zostawiając psa na zewnątrz. Zaczęłam szkicować klacz miała już 4 nogi kidy mój pis zaczął jączeć bo chce do środka.
-Nie wpuszczę cię bo spłoszysz konia.
W tedy drzwi od stajni otworzyły się i weszła nimi dziewczyna. Brunetka chyba o piwnych oczach ale nie widziałam, szybko schyliłam się tak że zobaczyć mnie można dopiero jak otworzy się boks. Niestety mój pies postanowił wszystko po psuć i pobiec szczęśliwy do obcej osoby.Myślałam że dziewczyna powie coś do mojego pupila choćby z kkąd jesteś co tu robisz czy jak tu się znalazłeś.Jednak nie odezwała się, wtedy mnie olśniło że to musi być Alyss ta dziewczyna co nie mówi bo ma uszkodzoną krtań czy coś takiego, ogółem nie mówi.Niestety Lemon i mój pies postanowili jeszcze uknuć zemstę za uderzenie batem przed przeszkodą i nie wyjście na spacer poprzez kopniecie z całej siły drzwi. Niestety byłam o nie oparta tym samym poleciałam z drzwiami do tyłu rozkładając się jak placek przed dziewczyną. Miała minę wyjątkowo zdziwioną, po czym troskliwą.
-Nic mi nie jest.
Niestety koń postanowił nie zakończyć moich cierpień i Lemon wybiegła z boksu.
-Lap ją!!
Alyss rozłożyła rece aby klacz nie przebiegła jednak niesbyt się tym przejeła Lemon staranowałaby Alyss gdzyby dziewczyna nie odskoczyła w bok.Klacz z rozpędem wybiegła ze stajni a za nią mój najukochańszy pupil.Dziewczyna podeszła do mnie i rozglądnęła się jagby czegoś szukała. Przypomniało mi się że nie może mówić i dałam jej notes z kartką, zaczęła coś na nim pisać gdy skończyła pisać podała mi notes.
*Pójść powiadomić panią o tym.
-Nie, jakoś sobie poradzimy sobie jeszcze wielki opiernicz dostaniemy.
Pobiegłam do siodlarni zobaczyłam na ogłowia.Szukałam wmiarę szybkiego konia który jest na moim poziomie jeździectwa. Paris jest od skoków więc w miarę szybki jest na moim poziomie. Chwyciłam za ogłowie i pobiegam do boksu Paris. Założyłam jej ogłowie i kiedy już miałam wsiadać, Alyss postawiła przede mną kartkę
*To niebezpieczne, a jak coś ci się stanie.
-Mam nadzieje że nic, bo to już wogule będzie trogedia.
Wzięłam dwa uwiązy i związałam je aby zaczepić i odprowadzić do stajni Lemon oraz smakołyki dla mojego psa. Wzięłam bat do ręki weszłam na skrzynką ze szczotkami i wdrapałam się na Paris Alyss otworzyłam mi na ościerz dzrzwi od boksu i od stajni. Dodałam Paris łydki aby wyjechała ze stajni.
-Jeśli nie wrócę do jednej godziny powiadom panią.
Powiedziałam to Alyss na jagby co nie sądziłam ze tyle czasu wogule spędze może 20 minut uganiania się za Lemon i moim psem.Ułożyłam nogi jak do zagalopowania i dodałam łydkę odrazu z mocnym batem zależało mi na szybkości wierzchowca.Odrazu ruszył galopem.Po chwili zauwarzyłam daleko przed nami Lemon i mojego psa który za nią bigł szczekając. Dodałam łydkę i bacik mojemu koniu aby przyspieszył nie spodziewałam się że koń od skoków może tak pędzić. Doganiałam powoli Lemon, mijałam padoki z naprawdę dużą jak na moje zwykłe galopy prędkościom. Widziałam uż dokładnie mojego pupila kiedy nagle Lemon skręciła a ja poleciałam dalej na Paris. Instynktownie pociągnęłam za wodze i po chwili pościłam orientując się ze robie koniu krzywdę. Paris zwolnił do kłusa i zawróciłam za gonitwom za Lemon. Ponownie zaczęłam pędzić za około 500 metrów mył koniec drogi.Lemon zaczęła schodzić na prawą stronę drogi gdy biegła tuż obok ogrodzenia nagle zwolniła i lekko stanęła dęba aby ustawić się prostopadle do lewego padoku.W chwile rozpędziła się tak samo jak konie które miały pokonać potęge skoku doskonale wiedziałam że Lemon to ko o specjalizacji w WKKW ale nie sądziłam że może takie coś zrobić.Zgrabnie przeskoczyła ogrodzenie a za nią popędziła moja mała Ina.Zjechałam na prawy bok aby wykonać coś podobnego do Lemon ale przez znacznie mniejszą bramę.Paris wyczuła co zamierzam zrobić i przygotowała się do skoku.Bałam się niezmiernie nigdy takiego czegoś nie skakałam tuż przed pszeszkodą dodałam łydkę aby się przygotował do skoku czułam się jak na skrzedłach podczas skoku niestety nie natym musiałam się przemoiwać.Lemon skakała po parkórze uciekając przed Iną.Najpierw
kawaletti a potem krzyżaka i większe przeszkody śmieszyło to mnie ponieważ pierwszy raz widze konia który z taką zawziętością skacze. Zaraz z nią pokonywałam parkur o nie tylko aby o tym nie pomyślała zaraz obok tego padoku jest las a koniec parkóru właśnie tak prowadzi, oby skręciła i nie skoczyła do lasu. Pokonywałam przeszkody na oklep z lekkimi problemami.Jest chociarz jeden plus tego zajścia nauczę się skakać.Spełnił się mój najgorszy koszmar Lemon mocno przyspieszyła przed ostatnią 120 centymetrową przeszkodą, po pokonaniu jej przyspieszyła jeszcze bardziej i pokonała płat oddzielający padok od lasu. Paris zaczynał męczyć ię tym biegiem Lemon gonił pies i nie raz pokonywała długie dystanse z skokami a Paris tylko skakała na hali lub na placu. Dodałam Paris bata aby przyspieszyła przed ogrodzeniem. Pokonała płot lecz niestety klacz zaczepiła się noga i upadłyśmy razem na ściółkę leśną. Pozbierałam się z ziemi i chwyciłam wodze konia aby nie uciekł przeszłyśmy 20 metrów do starego pniaka abym mogła wejść na klacz.Po wdrapaniu się na niej grzbiet jeszcze ruszyłam galopem jecz po 100 metrach zwolniłam do stępa ponieważ zgubiłam klacz.Jeździłam tak dobre 2 godziny, jechałam sępem kłusem i troszkę galopem mijałam drzewa krzewy i inne rzeczy lecz ani jednego konia ani psa, aż poczułam woń morskiej bryzy. Nie uwierzyłam dotarłam do morza musiałam już jechać mega długo.Usłyszałam szczekanie ruszyłam stępem do źródła dźwięku okazała się nim Ina a 30 metrów dalej Lemon. Nagle pies rzucił się na klacz która stałą 30 metrów dalej a Lemon zaczęła ponownie szaleńczy bieg.Popędziłam Paris prosto za nimi woń morza tylko się poumacniała a las zaczął prześwitywać. Lemon z Iną zniknęły za zasłoną drzew i światła.Wybiegłam na plażę, kopyta konia lekko podtapiały się w piasku a zachód słońca mnie oślepiał. Przez chwilę nic nie widziałam, wzrok mi wracał i zobaczyłam Inę pędząca w wodzie za Lemon. Zraz skierowałam Paris do wody koń zatrzymał się omal nie wyrzucając mnie przez głowę.Poklepałam klacz i weszłam z nią do wody i zaczęłyśmy ponownie pogoń za uciekinierami. Biegłam tak pół kilometra aż Lemon nie skręciła i ponownie wbiegła w las.Skręciłam za nią, zaczęłam cwałować tak samo jak Lemon.Nie samowite uczucie, pędziłam cwałem prostą ścieżka leśną koniem, moje mażanie.W końcu Ina nie wytrzymała prędkońci konia i skręciła w las.Teraa biegłam już tylko za Lemon. Przed nami była skarpa lub zakręt na ścieżce Lemon wskoczyła na skarpę pędząc dalej wpięłam się w Paris i także wykonałam ten skok.Konie z cwału zwolniły do galopu.Lemon skoczyła przez pień i kamień lecz były to niskie skoki kiedy skarpa się kończyła Lemon była na dole a ja przygotowywałam się do ze skoku z Paris skok poszedł świetnie ale po chwili zauważyłam konar drzewa nie zdarzyłam się schylić i uderzyłam w gałąź głową pół przytombna jeszcze chwile jechałam na klaczy aż zsunełam się z konia upadając na ziemię całkowicie pozbawiając się przytomności.Słyszałam jakieś szmery, było mi bardzo ciepło na prawym boku. Otworzyłam oczy po ilości światła stwierdziłam że jest noc.Zobaczyłam że mój pies leży przymnie.
-Chociaż ty się znalazłaś.
Podrapałam psa za uchem. W tym lesie sa wilki... choć konie sobie poradzą. Wzięłam Inę na ręce i podeszłam do drzewa wspięłam się na gałąź tak aby niemieć problemów ze zejściem i aby wilki które by stały na dwóch łapach niemiały szans mnie dosięgnąć. Przywiązałam się do drzewa uwięzem i zahaczyłam kawałek o obrożę psa aby nie spad przytuliłam go i zasnęłam. Około 7 rano się obudziłam zeszłam i wzięłam odpowiednie rzeczy razem z Iną szłam lasę lekko kulejąc.Wszystkie drzewa wydawały się takie same nie mogłam znaleźć ścieżki prowadzoncej do akademii. Dużą nadzieje dało mi pozbycie się zapachu moża czyli zmierzam do akademii lub na drogę ale było mi to bez różnicy szukałam 2 koni i próbowałam znaleźć drogę do akademii.Zatrzymałam się aby dać Inie trochę smakołyków dla koni.Usłyszałam coś dziwnego, mogła to być nawet legowisko wilków ale musiałam sprawdzić.Szłam już dość duży kawałek kiedy niepokojący dźwięk przerobił się w rżenie panikującego konia.Zaczęłam biec do źródła dźwięku.Wyłoniłam się zza krzaków a obok drzewa stała Paris nie wierzyłam własnym oczom.Znalazłam znalazłam jednego z koni.Na moje szczęście Paris zawiązała sobie wodzę wokół gałęzi i nie mogło uciec a ja szłam powoli w jej stronę odpiełam wodzę tym smaym uwalniając klacz z opresji. Przez jakiś czas klacz prowadziłam za sobą kuśtykając lecz postanowiłam wkońcu wejść na zmęczonego wieżchowca.Jechałam stępem przez dłuższy czas aż nie poczułam zapachu do którego każdy jeździec jest przyzwyczajony był to zapach świerzego łajna.A skoro Paris była uwiązana a już trochę jade to może oznaczać tylko jedno.
-Lomon!
Zaczęłam cmokać czym zawsze oznajmiałam że pochodzę do klaczy dać jej smakołyk za krzaków wyłoniło się źródło całego tego problemu.Skusiłam klacz aby podeszła bardzo blisko. Wtedy zapięłam klacz na uwięz i przywiązałam do ogłowia u Paris.Jechałam tak przez około następne 3 godziny. Aż oba konie i pies podniosły uszy.
-Musiały coś usłyszeć.
-Mali!!!
Usłyszałam najpiękniejszą żecz na całym świecie głos instruktorki od crossu Cecyli ucieszyłam się i zaraz odkrzyknęłam.
-Prosze nie krzyczeć tak głośno bo konie się spłoszą!
W chwile instruktorka pojawiła się przed mną.
-Mali dobrze ze nic ci nie jest.Trzeba wyjechać z lasu aby powiadomić resztę że jesteś.
-Dobrze ale tu niema zasięgu a konie odpoczęły i możemy ruszyć szybciej.
-To kłusem.
Jechałyśmy tak niecałą godzinę.Wyjechałyśmy z lasu i instruktorka zadzwoniła najpierw do osób w lesie które dostały tylko sygnał a później do osób które czekały w stajni. Gdy dziewczyny które znałam dowiedziały się że zaraz wracam pobiegły odrazu do stajni nawet widziałm Anę która przybiegła tam ze swoim husky. mniej więcej 200 metrów od stajni dojechał do nas instróktor skoków.
-Tylko George jeszcze nie jest na miejscu. Tak to reszta czeka w stajni na przyjazd dziewczyny której 2 dni nie było razem z 2 końmi i psem .Alyss napisała nam wszystko co widziała i naskakałaś się juz co?
-Zdecydowanie mam dosyć. Chociaż z chęcią wsiądę na konia jutro.
-To niezła jesteś 2 dni ciągłego jeżdżenia a ta chce znowu wsiadac
Dojechaliśmy na miejsce zsiadłam z Paris i odwiązałam Lemon podając oba konie dwum instruktorom.Zaraz gdy odwróciłam sie podbiegła od mnie gdzieś połowa akaemii pytając ca robiłam i jak i co.Dopiero gdy uwolniłam sie od reszty osób i szłam i 3 osobami zaczęłam opowiadać o prawidziwej Seri zdarzeń o skokach o omdleniu a tym jak znalazłam oba konie i inne sytuację.Dopiero później zauważyłam ze osobami które zemną szły nie były 3 dziewczyny. Co prawda Ana i Alyss sie spodziewałam ale za żadne skarby nie spodziewałam się że będzie szedł Dimitrij i to wogulę się nie nie odzywając z tego co wiem to jest mocno rozgadana osobą.
- Ciekawe miałaś te 2 dni.
Odpowiedział wkońcu chłopak nienawidziłam szczerze gdy ja mówię i dalej to jest cisza.
-Bardzo.
Odpowiedziała Ana.Jedynie Alyss nie miała jak cokolwiek odpowiedzieć.
-Porobimy coś?
-Dobra, ale w ile osób?
-W czwórkę możemy no chyba ze ktoś nie może.

Alyss?


45 punktów~~ :D

Od Any - zadanie 24

- Jeździsz na rolkach?
Skinęłam twierdząco głową, siłując się z zapięciem w moich czarno-czerwonych rolkach. Ghost siedział przede mną ze zwiniętą smyczą w pysku, niecierpliwie waląc puszystym ogonem w podłogę.
- Też zawsze chciałam się nauczyć - Christina odchyliła się na krześle, przebierając szybko palcami po ekranie dotykowym swojego smartphone'a. - Ale jakoś nigdy nie było okazji.
- Mogę cię kiedyś nauczyć - zaproponowałam. Gdy już uporałam się z kapryśnym zapięciem podniosłam się z fotela, na którym siedziałam, i ruszyłam powoli do drzwi. Gwizdnęłam na Ghost'a, który wystrzelił z miejsca jak torpeda, by pognać do drzwi. - Będę gdzieś na terenach Akademii, gdyby ktoś mnie szukał - poinformowałam Christie, która skinęła głową, nieodrywając wzroku od telefonu.
Zamknęłam za sobą i huskim drzwi. Odebrałam od czworonoga smycz, przypięłam mu ją do obroży, po czym ruszyliśmy powoli korytarzem ku wyjściu.
Tak się jednak złożyło, że gdy już kładłam dłoń na klamce, żeby otworzyć drzwi prowadzące na dwór, natknęłam się na panią Rose.
- Witaj Ana - rzekła. Skinęłam jej grzecznie głową. Już miałam nadzieję, że nie zauważy rolek na moich nogach (jazda na nich po korytarzach akademika jest zabroniona, ale uznałam, że nie będę szła w skarpetkach aż na ganek, żeby je tam założyć). Niestety, to był raczej mój pechowy dzień.
Wzrok pani Rose powędrował na moje stopy.
- Ana - jej głos przybrał karcący ton. Skuliłam ramiona, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. - Przypomnieć ci zasady naszego akademika?
- Przepraszam - powiedziałam cicho.
Instruktorka zawinęła ręce na piersi i spojrzała na mnie znacząco.
- Mogłabym udać, że tego nie widziałam. Ale to już nie pierwszy raz, gdy przyłapuję cię jeżdżącą na rolkach po korytarzu. Niby głupota, a jednak łapie się w pojęcie "łamania regulaminu"...
Chciałabym powiedzieć, że to się więcej nie powtórzy, ale nie lubię kłamać.
Pani Rose westchnęła zrezygnowana. Wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Oddaj mi je - powiedziała. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Nie miałam pięciu lat, żeby w ten sposób mnie dyscyplinować! - Zwrócę jutro, gdy odbędziesz swoją karę.
Schyliłam się z westchnięciem i zdjęłam z nóg rolki. Podałam je opiekunce ze spuszczoną pokornie głową. Kątem oka zobaczyłam, że Ghost patrzył zdziwiony to na mnie, to na instruktorkę. Zdawszy sobie sprawę, że nici ze spaceru, zapiszczał żałośnie i położył się, patrząc prosząco na panią Rose.
Pozostała jednak nieubłagana.
- Jutro w porze obiadowej stawisz się na dyżur w stołówce - powiedziała. Już chciałam zaprotestować, ale mnie uprzedziła - Wiem, że zazwyczaj taką karę dostają uczniowie za większe przewinienia niż jeżdżenie na rolkach po akademiku, jednak uważam, że w twoim konkretnym przypadku ta "kara" jest wyjątkowo łagodna, zważywszy na twoje zamiłowanie do gotowania.
Po tych słowach odeszła z moimi rolkami w jednej ręce, zostawiając mnie w skarpetkach i z załamanym z powodu konieczności zostania w środku Ghostem.
~•~
Do kuchni naszej stołówki zawitałam na dwie godziny przed czasem podawania obiadu. Trochę z tym czasem przegięłam, ale uznałam, że lepiej być wcześniej, niż za późno. Od razu zaczęłam się rozeznawać w rozkładzie pomieszczenia. Zajrzałam do lodówki i wszystkich widocznych szafek, zapoznając się z ich zawartością. Gdy już przekonałam się, jakie składniki mam, oparłam się o blat i zaczęłam zastanawiać, co przygotować.
Moje rozmyślania przerwało otwarcie drzwi, a po nim dźwięk kroków na posadzce. Po chwili usłyszałam głos Riley.
- Cześć - powiedziała, podchodząc do mnie. - Jak sobie radzisz?
- Nie wiem, co ugotować - odpowiedziałam.
Skąd tu nagle Riley? Wczoraj, gdy tylko otrząsnęłam się z szoku po konfiskacie rolek (i zdobyłam buty), ruszyłam na poszukiwanie Riley. Znalazłam ją w jej pokoju, czytającą książkę z Nilay'em u boku. Opowiedziałam jej wtedy o całej zaistniałej sytuacji. Widocznie postanowiła towarzyszyć mi przy odbywaniu dyżuru jako kucharka.
- A co lubisz gotować najbardziej? - spytała brunetka, przysuwając sobie stojące opodal krzesło i siadając na nim.
- Dania z kuchni japońskiej - odparłam bez wachania. - Problem polega na tym, że nie ma tu odpowiednich składników, a i nie wszystkim te potrawy podchodzą...
Riley utkwiła wzrok w punkcie gdzieś w okolicach płyty ceramicznej, zastanawiając się nad alternatywą.
- To może jakaś potrawa, którą jadłaś w dzieciństwie? - zasugerowała po chwili. - Coś, co można zrobić hurtowo, żeby nie cackać się z przygotowywaniem nie wiadomo ilu porcji...
Podniosłam gwałtownie głowę, wpadając nagle na pomysł dania idealnego na tę okazję.
- Jesteś genialna - powiedziałam z uśmiechem na ustach, ruszając w kierunku lodówki.
Wyciągnęłam z niej jajka, majonez, ser cheddar, kostkę masła i kilkanaście piersi z kurczaka. Następnie sięgnęłam do zamrażarki i wyciągnęłam z niej kilka paczek mrożonych brokułów.
- To co przygotujesz? - spytała Riley, wyciągając szyję, żeby ze swojego miejsca zobaczyć, co robię.
- Zapiekankę z brokułów, purée z ziemniaków i kurczaka po californijsku - odpowiedziałam, wyciągając garnek, nalewając do niego wodę i stawiając na palniku. Otworzyłam jedną z dolnych szafek, by po chwili wydobyć z niej naręcze puszek zupy grzybowej (cud, że tu była). Postawiłam ją na blacie i ruszyłam do niewielkiego schowka na różnorakie produkty. Wróciłam z workiem ziemniaków i resztą potrzebnych składników.
- Chcesz pomóc? - spytałam koleżankę, stawiając przed nią worek ziemniaków.
Brew Riley powędrowała do góry, jednak wstała ze swojego miejsca, wyciągnęła z jednej z szuflad obieraczkę i garnek z szafki. Na koniec przysunęła sobie kosz na śmieci z pod zlewu i zabrała się za powierzoną jej pracę.
Zaczęłam uwijać się przy blacie kuchennym. Wrzuciłam mrożone brokuły na gotującą się wodę, następnie skupiłam swoją uwagę na przygotowywaniu sosu do zapiekanki. Do naczynia przystosowanego na pomieszczenie dużej ilości jedzenia wrzuciłam starty ser, majonez, wbiłam jajka, dolałam zupę z puszki i wymieszałam. Następnie przyszła kolej na sos do kurczaka. Jakimś trafem na zaopatrzeniu kuchni znajdował się sos Catalina. Mniej roboty dla mnie, pozostało mi bowiem dodać tylko do niego konfiturę z ananasa. W międzyczasie dostałam od Riley obrane ziemniaki, które postawiłam na kuchencie, aby się ugotowały.
- Pomóc ci w czymś jeszcze? - spytała koleżanka uczynnie.
Pokręciłam przecząco głową, odcedzając brokuły z wody. Przerzuciłam je do naczynia z sosem i wstawiłam do rozgrzanego wcześniej piekarnika.
- Pani Rose faktycznie nieco przesadziła z tą karą - zauważyła Riley, odstawiając kosz na miejsce.
- Ale w jednej sprawie miała rację - wyszczerzyłam się do niej w promiennym uśmiechu. - Naprawdę lubię gotować, więc jakaś wielka kara to dla mnie nie jest.
Gdy skończyłam przygotowywanie mięsa i ono również trafiło do pieca, zabrałam się za purée. Dodałam do odcedzonych ziemniaków masło i trochę mleka, następnie doprawiłam wszystko solą i pieprzem. Gdy zabrałam się za ich miksowanie, zbliżała się już pora obiadu.
- Wygląda apetycznie - powiedziała Riley, zaglądając do piekarnika.
- A jakie jest tuczące - rzuciłam rozbawiona.
Wyłożyłam paćkę z ziemniaków do naczynia podobnego do tego, w którym piekły się zapiekanka i kurczak. - Gdyby żywić się tym na co dzień, przytyłoby się z pięć kilo w ciągu tygodnia.
Gdy wszystko było już gotowe, wyniosłyśmy z Riley jedzenie na specjanie do tego przygotowane stanowisko. Ledwo zdążyłyśmy nałożyć sobie po porcji, już zaczęli schodzić się pozostali uczniowie.
Wybrałyśmy dla siebie stolik w kącie stołówki. Gdy Riley wzięła do ust pierwszy kęs zapiekanki, aż się uśmiechnęła.
- Ale to dooobre - westchnęła, nabierając kolejną porcję.
- Dzięki - mruknęłam skrępowana, wbijając wzrok w swój talerz.
W którymś momencie dosiadł się do nas Bellamy.
- Chyba powinnaś częściej dostawać za karę dyżur w kuchni - rzucił. Nie byłam pewna, czy żartuje. - Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego.
- Myślę, że na dłuższą metę moja kuchnia nikomu się nie przysłuży - zaśmiałam się, kończąc swój obiad. - Gdybym ci powiedziała, ile to ma kalorii, nie nakładałbyś sobie tyle - wskazałam widelcem jego talerz.
- Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na pochłonięcie bomby kalorycznej - odparł, demonstracyjnie wkładając do ust widelec załadowany jedzeniem.
- Zwłaszcza, gdy jest naprawdę smaczne - dodała Riley.
Chwilę później, podziękowawszy Riley i Bellamy'emu za wspólny posiłek i pożegnawszy się, wstałam od stołu, ruszając w kierunku wyjścia ze stołówki. Po drodze zatrzymało mnie jeszcze kilka osób, by pochwalić ugotowane przeze mnie danie, więc opuszczenie zatłoczonego pomieszczenia zajęło mi więcej niż zwykle czasu. Gdy w końcu znalazłam się na zewnątrz, wpadłam na panią Rose. W ręce trzymała moje rolki.
- Widzę, że już skończyłaś - powiedziała. Wręczyła mi moją własność. - Proszę bardzo. I bardzo cię proszę, nie zmuszaj mnie, abym tą karę ci kiedyś powtórzyła.
Po tych słowach zniknęła w odmętach stołówki.



[Dania opisane w opowiadaniu są prawdziwe i wielokrotnie przeze mnie wykonywane (i naprawdę są bardzo smaczne - podobnie jak naprawdę są prawdziwą bombą kaloryczną). Jeśli więc ktoś chciałby ich spróbować, z chęcią podzielę się dokładnym przepisem na nie ^^]



25 punktów :D

czwartek, 12 kwietnia 2018

Od Any C.D Ivara

- Jakieś półtora miesiąca - odparłam szybko, wdzięczna za możliwość przerwania nieco niezręcznej ciszy. Kopnęłam leżący mi na drodze niewielki kamyk, który przeleciał kilka metrów, odbił się od ziemi i tak kilka razy. Podążyłam za nim wzrokiem. - Chociaż mam wrażenie, jakbym była tu od zawsze - uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust. Ponownie kopnęłam kamyk, który tym razem trafił na inny, wystający z ziemi, co zmieniło trajektorię jego lotu i w konsekwencji wylądował w rosnącej przy ścieżce, równo przyciętej trawie.
Kilka metrów dalej, zza drzew wyłonił się tor wyścigowy. Uśmiechnęłam się promiennie, przebiegłam kilka kroków truchtem, wyprzedzając Ivara, po czym odwróciłam się na pięcie. Rozłożyłam ramiona, jak prezenter w cyrku czy na innej imprezie, i wciąż się uśmiechając, powiedziałam:
- Oto nasz sławetny tor wyścigowy. Nigdy nie pytałam, jakiej jest długości, ale tę wiedzę można łatwo uzupełnić, jednak dopiero spodkawszy któregoś instruktora lub ucznia, który się tym interesuje. W każdym razie, podobno jest idealny zarówno na zawody, jak i przyjacielskie przejażdżki.
- Jeździłaś już po nim? - spytał Ivar, doganiając mnie i rozglądając się po rozległym, ogrodzonym terenie.
Skrzywiłam się, choć nie mógł tego widzieć, bo patrzył w przeciwną stronę.
- Nie - odpowiedziałam. - Nie przepadam za wyścigami - gdy przeniósł na mnie wzrok, wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku płotu ogradzającego tor. - Albo nie spotkałam jeszcze konia, na którym czułabym się wystaczająco bezpiecznie, by to polubić - chwyciłam dłońmi górną belkę ogrodzenia. Nogę oparłam na tej niższej i jednym, płynnym ruchem, przeskoczyłam go.
Gdy wylądowałam zgrabnie po drugiej stronie, otrzepałam ręce z pyłu i spojrzałam na Ivara pytająco.
- Idziemy? Skoro już się tu przywlekliśmy, kilka dodatkowych kilometrów nam nie zaszkodzi.
- Gdzie mamy iść? - spytał Ivar, ale podążając za moim przykładem, przeskoczył płot.
- Przejść się trasą. Zobaczyć, jak wygląda - wzruszyłam ramionami. - Nie musimy przechodzić całej. Pewnie i tak nie zdążymy, bo już robi się ciemno - zauważyłam.
Ruszyłam żwawym krokiem zgodznie z kierunkiem przebiegu trasy, nie oglądając się by sprawdzić, czy chłopak za mną pójdzie. Włożyłam ręce w kieszenie bluzy, którą miałam na sobie i zaciągnęłam się głęboko świeżym powietrzem, delektując się zapachem nadchodzącej wiosny.

Ivar?

wtorek, 10 kwietnia 2018

Od Ivara C.D Any

Szedłem za Aną, szczebioczącą jak najęta, od jednego budynku do drugiego. Z uprzejmości kiwałem głową, marząc jednak już tylko o ciepłym łóżku, wieczorem spędzonym z serialem i zabawie z Maxem. Ożywiłem się dopiero wtedy, gdy dotarliśmy do stajni. Końskie łby wystawały z boksów, zaciekawione gośćmi oraz, zapewne, złaknione przysmaków. Niestety nie miałem nic przy sobie, lecz odnotowałem w myślach, że muszę kopytnym wynagrodzić to jutro. Najlepiej jabłkami albo czymś w tym stylu.
Moją uwagę przykuła tarantowata klacz, przebywająca w czwartym boksie. Według opisu Any, której w sumie od ujrzenia konia nie słuchałem, należała ona do rumaków stajennych. Pogłaskałem klacz opuszkami palców, spoglądając na tabliczkę z imieniem. Wings. Ładne, delikatne imię pasowało moim zdaniem do wyglądu czworonoga. Muszę się kiedyś na niej przejechać, aby lepiej poznać osobowość tarantowatej piękności.
Po stajni, przyszła kolej na siodlarnię i inne rzeczy tego typu. Teraz, już bardziej ogarnięty, przytakiwałem na słowa towarzyszki, która chyba czuła się niezwykle dobrze w roli przewodnika, czasem zadając pytania.
Gdy skończyliśmy zwiedzać halę, będącą okazałym budynkiem, ciemnowłosa wskoczyła radośnie na drążek, znajdujący się na ziemi. Zmierzyłem jej poczynania wzrokiem, słabo uśmiechając się.
- Mamy jeszcze tor wyścigowy. Jeśli chcesz, możemy się do niego pofatygować, ale jest dość spory kawał drogi stąd. - Rzuciła podczas swojej "zabawy", spoglądając w moim kierunku. I wtedy straciła równowagę, więc, jak każdy szanujący się mężczyzna, rzuciłem się w kierunku dziewczyny. Złapałem ją w ramiona, nim zupełnie wylądowała na ziemi.
Spojrzeliśmy sobie długo w oczy. O wiele, wiele za długo.
Postawiłem Anę na ziemi, odwróciłem wzrok i nerwowo potarłem kark.
- Przepraszam. Możemy się na niego przejść, muszę trochę rozruszać nogi po drodze, nie? - Zaśmiałem się krótko. Towarzyszka przytaknęła na moje słowa i już kierowaliśmy się w stronę toru. Zapadła między nami cisza, która osobiście odpowiadała mnie, ale Anie może niezupełnie. Dlatego po długim namyśle, postanowiłem się odezwać.
- Długo już tu jesteś?

<Przepraszam, że krótko .-. >

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Any C.D Ivara

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałam, wchodząc z Paris na parkur. Pan Rose, z którym mieliśmy dzisiaj jazdę skokową na specjalną prośbę mojej grupy, machnął tylko na mnie ręką.
- Wsiadaj i możemy zaczynać - powiedział, regulując jednocześnie wysokość krzyżaka ustawionego na linii środkowej.
Szybko wskoczyłam na siodło. Przyłożyłam łydki do boków Paris, na co klacz ruszyła żwawym stępem. Nakierowałam ją na ścianę i rozpoczął się trening.
Po kłusie rozprężeniowym zaczęliśmy prace w galopie. Pan Rose zaproponował kilka ćwiczeń, które wszyscy po kolei wykonywaliśmy. Instruktor każdemu jeźdźcowi zwracał uwagę na popełniane przez niego błędy, a także tłumaczył, jak je poprawić.
Gdy każdy wykonał zadane ćwiczenie w miarę jego możliwości poprawnie, zaczął się właściwy trening skokowy.
Na początek mieliśmy do przeskoczenia pojedynczy, ok. 0.5 metrowy krzyżak, który pan Rose ustawiał, gdy wchodziłam na parkur. W narożniku zagalopowanie, galop po lini prostej, skok ze zmianą nogi, galop do narożnika ze zmianą kierunku i tam - kłus. Po kilku turach, gdy ćwiczenie wychodziło już płynnie, pan Rose zwiększył nieco wysokość krzyżaka. Pięć skoków później nadszedł czas na szereg po ukosie: 0.5m stacjonata, następna w odległości czterech foule, ostatni niewielki okserek bezpośrednio po niej.
Paris chodziła jak w zegarku. Na koniec jazdy zaczęłam nawet rozważać zmienienie mojej potencjalnej specjalizacji na skoki, jednak zaraz zmieniłam zdanie, gdy na ostatniej przeszkodzie, jaką mieliśmy przeskoczyć, klacz wyłamała. Omal nie spadłam z siodła, udało mi się jednak (cudem) utrzymać.
- Ana, jak mogłaś?! - usłyszałam z drugiej części placu głos pana Rose. - Teraz musisz to z nią powtórzyć, bo będzie nieznośna na następnej jeździe.
No więc powtórka. Tym razem Paris przeskoczyła pierwszą stacjonatę, za to wjechała w drugą. Kolejna powtórka. I kolejna, gdy klacz ostatecznie przeskoczyła cały szereg, jednak z oporami i użyciem sporej ilości pomocy na raz z mojej strony.
Po zakończonym treningu, kłusie i stępie końcowym, zaprowadziłam klacz do boksu i rozsiodłałam ją. Zebrałam swoje rzeczy, odniosłam do siodlarni, żeby nie biegać do pokoju i z powrotem. Położyłam wszystko przy rzędzie Expresso.
Niemal punktualnie o umówionej godzinie wyszłam przed stajnię. Zobaczywszy, że Ivara jeszcze nie ma, usiadłam zgrabnie na koniowiązie.
Przyszedł pięć minut później.
- Przepraszam za spóźnienie! - wysapał, ledwo łapiąc oddech po, jak zakładałam, szaleńczym biegu z akademika.
Spojrzałam na zegarek, zapięty na moim lewym nadgarstku.
- W zasadzie się nie spóźniłeś - powiedziałam, nieco rozbawiona. - Jest za dwie osiemnasta.
Chłopak podniósł na mnie wzrok, nieco zaskoczony.
- No mniejsza - rzuciłam, zanim zdążyła się z tego rozwinąć jakaś krępująca sytuacja. - To co, idziemy zwiedzać? - zaćwierkałam, zeskakując z koniowiązu. Ruszyłam w kierunku stajni. Po chwili wahania Ivar ruszył za mną. - Zacznijmy od tego, co najważniejsze, a zarazem znajduje się najbliżej: stajnia z naszymi akademickimi końmi - wyszczerzyłam się do niego, rzucając spojrzenie ponad ramieniem. - Nie ma sensu przedstawiać ci każdego kopytnego z imienia, bo boksy są podpisane.
Chłopak cierpliwie wysłuchał mojej wesołej paplaniny, gdy przechodziliśmy kolejno przez wszystkie trzy pomieszczenia dla koni. Dalej pokazałam mu siodlarnię, myjki i solarium. Potem zaciągnęłam go do karuzeli i lonżownika znajdującego się w jej centrum. Następnie przyszła kolej na plac, parkur i dużą halę.
- Mamy jeszcze tor wyścigowy - powiedziałam, balansując na leżącym na piasku hali pojedynczym drążku. - Jeśli chcesz, możemy się do niego pofatygować, ale jest dość spory kawał drogi stąd.

Ivar? :3

Od Alyss C.D Ivara

Odwróciłam głowę. Przede mną stał pewien chłopak, którego natychmiastowo zmierzyłam wzrokiem. On wpatrywał się we mnie wyczekująco, najwyraźniej chcąc uzyskać odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Skierowałam wzrok na kartkę papieru.
"Alyss Ishihara. Z tego co się orientuję to chyba za godzinę mamy trening z panią Laurą. Niestety, mi również czasami ciężko jest się rozeznać w planie. Ale może zanim pójdziesz na trening to warto byłoby odłożyć bagaże do pokoju? Z nimi raczej ciężko będzie jeździć. Mogę cię zaprowadzić, jak chcesz."
Odłożyłam ołówek do kieszeni i uśmiechnęłam się lekko do chłopaka. Wiem, że z jego perspektywy może to się wydawać trochę dziwne, ale mówi się trudno. Owy Ivar nic nie odpowiedział tylko pokiwał niepewnie głową. Zgarnęłam włosy za ucho i powolnym krokiem ruszyłam w stronę budynku, w którym znajdują się pokoje. Słyszałam, że chłopak poszedł za mną. Po dosyć krótkiej wędrówce po bruku i niekiedy ziemi zmieszanej z błotem stanęliśmy przed akademikiem.
"Tu jest akademik, na pewno znajdziesz jakiś wolny pokój. Gdybyś nie wiedział, gdzie się stawić na zajęcia to idź pod stajnię dla koni stajennych, tam na pewno będzie ktoś, kto cię dalej poinstruuje. Ja muszę iść do swojego pokoju, bo wychodząc, zostawiłam go w totalnym nieładzie i trochę boję się co mój zwierzak z nim zrobi... Widzimy się na zajęciach."
Nabazgrałam coś szybko na kartce, wbiegłam przez drzwi do akademika, dopadłam do drzwi zacnej trójki i weszłam do pokoju. Był pusty i zresztą całe szczęście, bo, jak przewidywałam, moje łóżko wyglądało jeszcze gorzej niż poprzednio. Przewróciłam oczami. Ja kiedyś zejdę na zawał z tym lisem, mówię wam to. Przegoniłam czarno-srebrną futrzaną istotę z poduszki i ścieliłam pościel od nowa. Futrzak fuknął z dezaprobatą i ceremonialnie schował się pod którąś z szafek.
*-*
No, skończyłam i jeszcze znalazłam czas by chwilę poprzeglądać te wszystkie bardzo wartościowe fora społecznościowe, które mnożą się jak grzyby po deszczu, a brak ich posiadania w niektórych rejonach i zakątkach świata poniża te osoby, które nie chcą być obserwowane dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu. Cóż za pokręcone poczucie wartości drugiego człowieka! Ludzie czasami wolą mieć wszystko co nowoczesne, ale za grosz szczęścia... Głośno wypuściłam powietrze nosem, zatrzasnęłam ekran laptopa i wyszłam z pokoju, uprzednio patrząc na biało-czarny zegar ścienny. Szesnasta piętnaście... Zajęło mi to więcej niż przypuszczałam. Opuściłam akademik i skierowałam się w stronę miejsca, w którym ma odbyć się trening.

<Ivar? Takie trochę słabe wyszło, ale cóż :/ >

Od Ivara C.D Any

Spotkanie z tą dziewczyną napełniło mnie przekonaniem, że nie pasuję tutaj. Całkowicie. W każdym, może prawie każdym calu. Wszyscy byli tacy otwarci, ciepłolubni i rozluźnieni. Sam na pewno się taki stanę, ale dopiero wtedy, jak odpocznę po podróży. I zaszyję się na jakiś czas w swoim pokoju. Zerknąłem w stronę, jaką wskazywała, po czym skinąłem głową. Rzeczywiście, do budynku prowadziła wydeptana ścieżka, którą postanowiłem obrać za swoją trasę. To za chwilę, miałem jeszcze tyle pytań, na których brakowało odpowiedzi.
Ana jednak już odeszła, prowadząc swojego konia, przez ramię rzucając jakiś tekst. Co to do końca było, nie miałem pojęcia. Nie skupiłem się na tym. A co jeśli to kiedyś uratuje moje życie? Ehh, muszę popracować nad moim skupieniem. Tego nie dało się zrzucić na chorwacki klimat, ponieważ takie momenty zawieszenia miałem stosunkowo często. Jak to się mówi: "Bywa".
Odwróciłem się, chcąc iść już w stronę budynku, kiedy usłyszałem rżenie. Tak, rżenie w akademii jeździeckiej to, zaiste, rzadkie wydarzenie. Zerknąłem w stronę źródła głosu. Był nim pstrokaty rumak, stojący pod płotem i unoszący dumnie głowę. Całym ciałem mówił, że coś chciał. Zapewne marchewki. Wzruszyłem ramionami przepraszająco, chcąc dać zwierzakowi do zrozumienia, że niestety ode mnie niczego nie może w tej chwili dostać, a następnie podjąłem porzuconą drogę. Jakoś udało mi się dotrzeć do akademika, a nawet znaleźć swój pokój. To cud. Zgubiłem się zaledwie dwa razy.
Będę musiał rozrysować sobie całą trasę w najbliższym czasie, kiedy będę bardziej ogarnięty. Pchnąłem barkiem drzwi do pokoju numer dwadzieścia, gdyż ręce miałem zajęte bagażami. Już miałem się cieszyć chwilą ciszy i spokoju, gdy nagle rozległ się głośny skrzek. Prawie zapomniałem przez to wszystko o Maxie!
Rzuciłem swoje rzeczy na podłogę, podszedłem do klatki, którą musiano przynieść przed moim przybyciem, a następnie wziąłem papugę na swoją dłoń. Kakadu rozłożyło radośnie skrzydełka, swoim małym języczkiem, wijącym się jak robak, oblizując dziób.
-Haaai. - Oznajmił, dołączając do przywitania typowy, papugowy świergot. Z uśmiechem pogłaskałem go palcem po główce.
-Też się cieszę, że cię widzę, mały. - Pocałowałem go w dziób, a następnie postawiłem na biurku i rozpakowałem się. Ptak uparcie za mną podążał, zrzucając rzeczy na podłogę i szukając zabawek. Dopiero kiedy otrzymał ulubione, plastikowe żołnierzyki, oddał się radosnej destrukcji.
Uporałem się ze wszystkim, nim nadszedł termin spotkania. Nie chciałem się spóźnić, chociaż, znając moją osobę, jest to bardziej niż prawdopodobne.
Zwłaszcza, że zamknięcie Maxa na powrót w klatce graniczyło z cudem. Po długiej walce, mogłem w pośpiechu założyć płaszcz i wybiec z akademika. Pognałem w miejsce, gdzie spotkałem wcześniej Anę. Zatrzymałem się przed nią, łapiąc oddech.
-Przepraszam za spóźnienie! - oznajmiłem, nawet nie spoglądając na zegarek. Miałem po prostu pewność, że przybyłem kilka lub kilkanaście minut za późno. Po prostu wiedziałem.

<Ana?>

Od Any C.D Riley

Gdy Riley poszła po Melindę, ja ruszyłam do stajni koni do dzierżawy i zgarnęłam jednocześnie Kashtana (na sam kantar) i Kashmira (na sam uwiąz), jednego prowadząc w jednej, drugiego w drugiej ręce. Następnie zabrałam braci na jedno z "błotnych pastwisk", inne niż w tym momencie była Expresso. Gdy tylko ich puściłam, ruszyli z miejsca galopem i zaczęli się ścigać.
Pokręciłam głową, z niedowierzaniem patrząc na pędzące ogiery. Usłyszałam jednocześnie za sobą miarowy odgłos końskich kopyt uderzających o beton. Odwróciłam się i zobaczyłam Riley prowadzącą obok siebie Melindę. Klaczka wyglądała na podekscytowaną, strzygła uszami, kierując jednocześnie wzrok za karym rodzeństwem.
- Expresso jest tam - odpowiedziałam, wyczytując z wyrazu twarzy koleżanki niezadane pytanie, jednocześnie wskazując pasącą się na padoku po drugiej stronie ścieżki gniadoszkę. - Pani Sue poprosiła, żebym spóściła jeszcze tą dwójkę - dodałam. - To co, idziemy?
Riley skinęła głową.
Pomogłam brunetce otworzyć, a później zamknąć za nią, bramę padoku. Expresso, zaintrygowana nowym towarzystem, przerwała skubanie nędzych resztek trawy i patrzyła teraz na nas.
- Chodź, Czarna! - zawołałam. Klacz ruszyła niespiesznym kłusem, odpowiadając na polecenie. Zanim do nas dotarła, Riley odpięła uwiąz od kantaru Mel.
- Ma piękny krok - zauważyła dziewczyna. W odpowiedzi tylko się śmiechnęłam.
Expresso zatrzymała się koło nas, obrzucając drugą czterokopytną pojedynczym spojrzeniem, całą swoją uwagę skupiając na mnie.
Dobra, na moich kieszeniach.
- Nie mam - powiedziałam ze śmiechem, uciekając od ciekawskiego pysku klaczy. Gdy zdała sobie sprawę, że nie dostanie żadnego smakołyku, ponownie skupiła swoją uwagę na drugim koniu. Podeszła do Mel i klacze zaczęły się ciekawie obwąchiwać. Po chwili Mel parsknęła, odskoczyła i ruszyła przed siebie galopem. Po kilku foule'ach zawróciła i podbiegła do Czajnika. Chwilę potem obydwie galopowały po padoku, co jakiś czas brykając z radości.
- Chyba się polubiły - zauważyła z uśmiechem Riley.
- Nie da się ukryć - odparłam, również się uśmiechając. Po chwili oglądania naszych wariatek, spytałam: - To co z tą przejażdżką na plażę? Jedziemy, czy masz na dzisiaj zaplanowany trening z Mel?

Riley?

sobota, 7 kwietnia 2018

Od Riley C.D Any

- Tak, jak znam życie już się niecierpliwi w swoim boksie. Chyba wyprowadzę ją przed jazdą na padok, niech sobie pobiega - uśmiechnęłam się do dziewczyny, przy okazji gmerając Ghost'a za uchem na powitanie. Mój wzrok mimowolnie powędrował na uwiąz, który Ana trzymała w ręku - A więc którego konia dzierżawisz, jeśli mogę spytać? - zapytałam po chwili.
- Długo nad tym myślałam, ale w końcu zdecydowałam się na Expresso. Wiem od instruktorów, że panicznie boi się skoków, ale prawdę mówiąc, nie zależy mi zbytnio na tej dyscyplinie. Poza tym, radzi sobie naprawdę świetnie i w ogóle przemiłe z niej stworzenie... - opowiadała z fascynacją Ana. Widać, że bardzo zżyła się z klaczą. Pamiętam jak mnie powierzono dzierżawę Dancing Stara, miałam dokładnie tak samo. Piękne wspomnienia. Swoją drogą, szkoda że nadal nie mogę się nim zajmować. Może i był nieznośny i wielokrotnie wylądowałam z jego winy za przeproszeniem na tyłku, ale tak poza tym, to wspaniały, bardzo uczuciowy koń, do którego po prostu nikt nie miał wystarczająco dużo cierpliwości... Ale wracając do chwili obecnej, teraz to mnie zadano pytanie, na które rzecz jasna zareagowałam z opóźnieniem.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Możesz powtórzyć? - wyszczerzyłam się, starając się ukryć zakłopotanie, skaczące teraz radośnie po mej twarzy.
- Pytałam czy chcesz ją zobaczyć - zaśmiała się niebieskooka, płynnym ruchem odgarniając z czoła kosmyki włosów.
- O tak, jasne. Który numerek boksu?
- Jest teraz na wybiegu - wyjaśniła - Mówiłaś, że chcesz wyprowadzić Meli, może spróbujemy je ze sobą zapoznać?
- Dobra myśl, skoczę tylko po kantar i zaraz ją przyprowadzę. Spotkamy się na padoku - puściłam dziewczynie oczko, znikając szybko za drzwiami stajni.
- Mlaskaczu, chodź tutaj - przywołałam do siebie pannę ADHD, która momentalnie znalazła się przy drzwiczkach. Najwyraźniej bardzo jej dzisiejszego ranka doskwierała nuda, bo aż rwała się do wyjścia.
- Czekaj chwilę, nigdzie cię nie puszczę bez ogłowia ty rozrabiako! - roześmiałam się, zakładając na jej pyszczek elegancki, fioletowy kantar, do którego podpięłam uwiąz. Po dokładnym zbadaniu zawartości kieszeni mojej bluzy, nieco zawiedziona pustkowiem jakie tam zastała, czarna podążyła za mną w stronę wyjścia.
- Już jesteśmy - oznajmiłam podprowadzając klacz przed bramę.

Ana? ^^

piątek, 6 kwietnia 2018

Od Any C.D Ivara

- Przepraszam. Jestem tu nowy i tak średnio ogarniam, gdzie mam się podziać.
Odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegł nieznajomy głos, odrywając tym samym swoją uwagę od Parisa, którego właśnie przygotowywałam przy koniowiązie (chwała wiośnie i ociepleniu!) na jazdę. Zobaczyłam stojącego w pewnej odległości ode mnie blondyna w okularach. Ciągnął za sobą walizkę.
- Tak poza tym, nazywam się Ivar... - dodał, widocznie nie wiedząc, jak się zachować.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, wytarłam pobierznie zakurzoną dłoń w spodnie i wyciągnęłam w kierunku chłopaka.
- Ana. Miło mi cię poznać - Ivar spojrzał niepewnie na wyciągniętą w jego kierunku rękę, jednak po chwili ją uścisnął. - Niestety, jeśli potrzebujesz kogoś, kto mógłby cię teraz oprowadzić, wpadłeś na niewłaściwą osobę - uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, wskazując ruchem głowy Parisa, który pod moją nieuwagę zabrał się za skubanie trawy. - Za niedługo zaczynam jazdę.
- Och... - Ivar wyglądał na zawiedzionego. Całkiem prawdopodobne, że odwróciłby się wtedy i odszedł, jednak uprzedziłam go.
- Ale mogłabym cię oprowadzić, jak skończę. O 18:00 będę na pewno wolna. Akurat starczy nam czasu, żeby obejść całą Akademię, zanim zrobi się ciemno - dźwignęłam siodło wiszące do tej pory na koniowiązie i zarzuciłam na grzbiet Parisa. Wyrównałam czaprak i podkładkę, następnie szybko podpięłam popręg i znowu skupiłam uwagę na nowopoznanym. - Na chwilę obecną mogę zaoferować ci co najwyżej instrukcje, jak dotrzeć do akademika, żebyś mógł się rozlokować. Co ty na to?
Skinął niepewnie głową. Albo mi się przywidziało, bo właśnie w tym momencie skupiłam swoją uwagę na zakładaniu mojemu wierzchowcowi ogłowia. W każdym razie dorzuciłam "No to jesteśmy umówieni", jednocześnie sięgając po leżące nieopodal ochraniacze. Sprawnie założyłam je na nogi Parisowi, wyprostowałam się, zdjęłam mu przesunięty wcześniej na szyję kantar i chwyciłam konia za wodze, żeby nie uciekł za prowadzoną właśnie koło nas przez Gaię Lemon. Koleżanka pokazała na przegub swojej dłoni, dając mi znać, że zaraz wsiadamy. Skinęłam głową na znak, że zdaję sobie z tego sprawę.
- No więc akademik to tamten budynek - wskazałam wystający zza drzew dach. - Jak pójdziesz prosto tą ścieżką - pokazałam mu wydeptaną między drzewami trasę - dojdziesz do niego bez problemów. - ruszyłam z Parisem w kierunku parkuru, rzucając jeszcze przez ramię do Ivara krótkie - Sayonara!

Ivar?

Od Any C.D Riley

- Bonjour, Expresso! - rzuciłam, gdy tylko przekroczyłam próg stajni z nieodłącznym Ghost'em u boku. Klacz na dźwięk mojego głosu wystawiła łeb z boksu i parsknęła cicho. - Co powiesz na wycieczkę na padok?
Gdy dotarłam do boksu nr. 18, delikatnie dźgnęłam Czajnik palcen wskazującym w chrapy, na co ta odsunęła obużona głowę. Zaśmiałam się cicho, otwierając zasówę.
- Oj, nie bądź taka delikatna - przejechałam dłonią po szyji klaczki, aż do łopatki. Zostałam za to uraczona szturchnięciem w plecy, a zaraz potem wargi Czajnika skubnęły kieszeń mojej kamizelki, w poszukiwaniu smakołyków. - Gruba będziesz - odpowiedziałam na nieme pytanie, chwytając za kantar na pysku gniadoszki i przypinając do niego uwiąz. Mimo mojej uwagi odnoście linii Małej Czarnej sięgnęłam do kieszeni. Wydobywszy z niej kostkę cukru podsunęłam jej pod pysk. W mgnieniu oka smakołyk został radośnie schrupany przez kopytną.
Wyprowadziłam Expresso z boksu i poprowadziłam na jeden ze wspólnych padoków, na których zwykle pasała się z innymi końmi do dzierżawy w okresie "wszechobecnego błota". Gdy tylko spuściłam ją z uwiązu, odkłusowała kilka metrów, zaraz jednak się zatrzymała i obejrzała na mnie. W odpowiedzi zamknęłam tylko bramę, pomachałam jej i odwróciwszy się na pięcie ruszyłam z powrotem do stajni, spuścić jeszcze kilka koni, o co zostałam poproszona przez spotkaną wcześniej panią Sue.
Nagle, na drodze przede mną, pojawiła się znajoma postać.
- Cześć Ana! - pomachała do mnie Riley.
- Hejka! - odkrzyknęłam do nadchodzącej dziewczyny. Przewiesiłam trzymany w dłoni uwiąz przez ramię, żeby zwolnić rękę i złapać towarzyszącego mi cały czas Ghost'a za obrożę. Profilaktycznie. Żeby się przypadkiem ze szczęścia nie rzucił na Riley albo Nilay'a, bo na dźwięk głosu koleżanki nastawił czujnie uszy, by zaraz zacząć machać ogonem z pełną prędkością.
Gdy zrównaliśmy się z brunetką, husky nieco ochłonął, więc puściłam go i poprawiłam zsuwający mi się z ramienia uwiąz.
- Co tam? - rzuciłam z uśmiechem. I zaraz dodałam - Idziesz do Melindy?

Riley? ^^

Od Gai C.D Riley

-Śliczna jest! -powiedziałam, głaszcząc karą klacz za uchem- Jest twoja?
Riley spojrzała się na mnie z lekkim uśmiechem, a następie kiwnęła głową.
-Dokładnie. Posiadam ją już dość długo -odparła- A, dziękuje w jej imieniu za komplement.
Podrapałam konia za uchem, i skierowałam do niej słowa ”Nie ma za co”. Ona w odpowiedzi potrząsnęła łbem, jednocześnie parskając. Wykonałam kolejną czynność, którą było odwrócenie się w stronę nowej koleżanki.
-Czyli jesteś nowa…A w ogóle, kiedy przyjechałaś? -zapytała się mnie, na chwilę schodząc z tematu Melindy.
-Kilka dni temu. -odpowiedziałam.
Kobieta namyśliła się chwilę.
-Znasz tu już kogoś, oprócz mnie? -zadała kolejne pytanie.- Nie żebym była wścibska! -szybko dodała.
Zachichotałam.
-Znam jedną dziewczynę – chyba Lauren. I tyle.
Moja towarzyszka skinęła głową, dając znak zrozumienia. Po chwili przeszłam pełne przesłuchanie. Muszę przyznać, że lubię, gdy ludzie zadają mi wiele pytań – lubię się wygadać. Tym bardziej, gdy pytanie nie są bez sensowne. Wiele razy spotkałam się z ludźmi, którzy zadawali pytanie typu: ”Co lubisz jeść?”, czy ”Masz jakiś ulubiony kolor?”. To drugie ma w sobie już troszkę więcej poprawności, ale nadal nie lubię pytań tego typu. Na szczęście Riley nie jest osobą, która zadała mi wiele takich pytań, a więc mogłam spokojnie odpowiadać. Po chwili przekonałam się, że łatwo ją polubić – tak samo jak Melindę, która cały czas rżała, parskała…
-Która to godzina…? -spytała się albo mnie, albo siebie.
Spojrzałam na zegarek
- Dziesiąta pięćdziesiąt. -odpowiedziałam.
Brunetka pokręciła głową, tak jakby zaskoczona. Już sekundę później, przekonałam się dlaczego. Trening, który odbywa się o 11.00. Od razu przeprosiłam za zagadanie Riley. Dziewczyna tylko powiedziała krótkie ”Iiii tam”.
-Muszę iść ogarnąć Meli, więc może zobaczymy się później?
-Okej. Do zobaczenia! -pożegnałam się, zarazem wychodząc ze stajni.
Od razu skierowałam się do pokoju, gdzie na spokojnie wzięłam prysznic (Wspomnę, że wcześniej jedyne co zrobiłam, to wymyłam swoją jamę ustną, oraz zęby), i poczytałam jedną ze swoich ulubionych książek pt.: ”Czarnoksiężnik z Krainy Oz”. Nie wiem czemu, ale od dziecka fascynowałam się tą powieścią. Gładząc śliską okładkę, z wyrzutem spojrzałam na nadal nierozpakowaną walizkę. Powinnam się do tego zabrać...Już dawno. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, i zaczęłam czytać. W pewnym momencie po prostu zamknęłam oczy, i zapadłam w sen.

-Dobra, wychodzimy. -mruknęłam do siebie, i włożyłam telefon do tylnej kieszeni spodni. Zapięłam bluzę, założyłam buty, i wyszłam z pokoju. Na korytarzu było pusto. Punkt dla mnie. Miałam ochotę pospacerować, ponieważ siedzenie w pokoju lekko mi się znudziło. Jako, że odwołano trening, nie weszłam dzisiaj w ogóle na konia. Nadal nie znam powodu odwołania jazdy. Otworzyłam lekko ciemne drzwi od budynku, i wyszłam na zewnątrz. Słońce powoli zaczynało świecić, a temperatura wspinała się w górę. Cudownie! Idąc przed siebie, przeszłam obok wielkiej, oraz głębokiej kałuży. Ostatnio wpadłam do jednej, a efekt nie był zadowalający. Dotąd białe adidasy, stały się szare, a prawie czarne. Na szczęście udało się je doczyścić. W pewnym momencie, przypomniało mi się poranne spotkanie z Riley. Może ją teraz spotkam? O! Jak chciałam, tak się stało. Zauważyłam przed sobą znajomą sylwetkę, która podążała w moją stronę.

Riley? c:

Od Oriane C.D Will'a - zadanie 5

Nasz dzień zaczął się dość zabawnie muszę przyznać... W porównaniu do kilku poprzednich dni, ten był niczym zbawienie od wszystkich moich problemów. Biegłam w kierunku pokoju wspominając zboczoną minę Will'a, kiedy poinformowałam go, iż szmata się pali co chłopak odebrał to dwuznacznie. Rzuciłam się na łóżko, które czekało na nas w sypialni i aż prosiło się aby się na nim położyć i znów odpłynąć w krainę snów.
-Czekaj... Poszliśmy zrobić śniadanie... Ale sami go nie zjedliśmy.- Oznajmił mi Will, na co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Wróciliśmy w dobrych humorach do stołówki gdzie zajęliśmy miejsca z tacami wypełnionymi po brzegi jedzeniem, wzięłam grzankę do ust i chrupnęłam sobie kawałek, kiedy do pomieszczenia wpadł Gilbert Bythle uderzającego o otwartą dłoń palcatem. Mój dobry humor odleciał w kosmos, gdy tylko zobaczyłam tą jego twarz wykrzywioną w sztuczny uśmiech, od którego aż grzanki nie chciały mi przejść przez gardło. Położył rękę na wolnym krześle tuż koło mnie i zajął miejsce z tym szyderczym grymasem nic jak na razie nie mówiąc. Uderzył niemo palcatem o moje udo na co się wzdrygnęłam i nieco się od niego odsunęłam, ale nie śmiałam tego skomentować.
-Straciłam apetyt.- Oznajmiłam chwytając za tacę i próbując się wymigać jakoś.
- Orciu usiądź. Chyba mamy do pogadania.- Przerwał mi mężczyzna no i niestety moja cholerna ciekawość wzięła górę. Musiałam usiąść na tyłku i słuchać tego starego piernika, a tymczasem ja nie miałam czasu na pogawędki, gdyż mój kochany młodziak już pewnie za niedługo rozwali kopniakiem drzwi od boksu i znów wyparuje do ogrodu państwa Rose zjadając wszystko co uzna za jadalne. Rzuciłam Will'owi błagające spojrzenie, na co jedynie wbił chłodny wzrok w osobnika siedzącego koło mnie, który oczywiście nic sobie z tego nie robił.- Podobno masz problem z źrebakiem, czyż nie?
-Ja? Nie. - Odparłam oschłym głosem, chcąc jak najszybciej się go pozbyć. Niestety to nie było tak proste jakby mogło się wydawać w teorii... Facet ten był strasznie upierdliwy i... Zboczony. Jego ręka spoczywała niebezpiecznie wysoko mojego uda, poczułam się teraz niepewnie i miałam ochotę jak najszybciej uciec.
-Pani Rose mówiła mi coś innego.- Stwierdził szepcząc mi do ucha.- Dlatego zaopiekuję się Twoim pięknym koniem. -Zaśmiał się i wstał.- Przygotuj go, zobaczymy się na hali.- Odparł odchodząc i wyszedł ze stołówki.
-Boże, nienawidzę go! - Warknęłam do siebie, opierając głowę na rękach, fakt że to dopiero początek dnia jeszcze bardziej mnie dobijał. Pożegnałam się z Will'em załamana i szybkim krokiem skierowałam się do stajni... Wirtuoz o dziwo dziś stał spokojnie, jego poobijany boks był w niezbyt dobrym stanie; deski były powyginane w różne strony świata, ściana poobijana i w niektórych miejscach pęknięta, kraty były lekko pogryzione a wszystko co miał na sobie, derka oraz kantar leżały totalnie zniszczone w kącie i się kurzyły. Jedyne co było całe to okno i on sam, cudem było to że nie zrobił sobie jeszcze krzywdy, chociaż pewnego dnia mogłoby się to skończyć tragicznie.
-Czemu to tak długo trwa? -Usłyszałam za sobą oschły głos. Niechętnie weszłam do boksu z wędzidłem, młodziak zareagował gwałtownie kopiąc deski, starałam się go uspokoić podchodząc do niego ostrożnie i mówiąc do niego cicho, podeszłam do niego ostrożnie i powoli założyłam mu to ustrojstwo zwane ogłowiem, jednak młodziak odskoczył na znaczną odległość ode mnie patrząc wrogo w moim kierunku.-Daj mi to! - Krzyknął wyrywając mi ogłowie z ręki i podchodząc do konia  przytrzymując jego głowę. Nie mogłam patrzeć jak się szarpie z młodym, dlatego odwróciłam się do niego plecami i zadrżałam gdy tylko usłyszałam przeraźliwe rżenie. Zaraz po tym usłyszałam krzyk Gilberta i trzask batem, nie mogłam... Odwróciłam się.
-Proszę go nie bić!- Krzyknęłam wyrywając z jego ręki palcat, koń tracił mnie chrapami, które delikatnie pogładziłam. Instruktor wyszedł z koniem na lonży bez słowa kierując się w stronę hali, bez ceregieli poszłam za nimi uważnie obserwując ich "pracę" z ziemii polegająca na przeklinaniu, biciu i szarpaniu wierzchowca, który po dłuższej chwili uległ i chodził już jak w zegarku. Patrzyłam na niego dość przerażona i smutna... Nie chciałam aby do tego doszło... Dlaczego Pan Rose nie może się nim zająć? Właśnie... Pan Rose! Nad moją głową zapaliła się ogromną żarówka, która wręcz płonęła i od razu pobiegłam w kierunku ich domu, niepewnie pukając do ich drzwi. Otworzył je James Rose, mój instruktor skoków, jak zwykle uśmiechnięty i rozpromieniony, od razu milej się na niego patrzyło niż na surowego Gilberta. Wyjaśniłam mu zaistniałą sytuację, gdzieś kątem oka dostrzegłam Will'a który wyprowadzał właśnie Europe na padok. Nagle James zniknął z mojego pola widzenia kierując się w stronę hali, skąd znów dobiegały hałasy wydawane przez młodziaka.
-Natychmiast proszę przestać! -Krzyknął właściciel akademii, a Gilbert zastygł w bezruchu robiąc wielkie oczy patrząc na mężczyznę.- Proszę zostawić tego konia. Pogadamy sobie w biurze!- Krzyknął zwracając uwagę Will'a, który zjawił się tuż koło mnie i Wirtuoza.
-Już dobrze... Już dobrze.- Szepnęłam do ucha konia, który dość ciężko oddychał.
- Oriane... Jego noga... -Wskazał na kończynę, którą Wirtuoz podniósł do góry. Bez słowa z sercem w gardle delikatnie chwyciłam ją na co usłyszałam nerwowe rżenie.
- Boże... Will wezwij weterynarza! - Jeknęłam załamana i przytuliłam głowę młodziaka do siebie.- Błagam... Oby nic mu się nie stało... -Szepnęłam cicho czując jak łzy spływają mi po policzkach, przypominając sobie o swoim pierwszym koniu... Był to fiord, który też uszkodził sobie nogę... Niestety skończył jako kosiarka w stajni. Bałam się że Wirtuoz też tak skończy, naprawdę nie chciałam żeby stało mu się coś złego.
Za niecałe pół godziny weterynarz już był na miejscu, wykonał wszystkie potrzebne badania i stwierdził skręcenie, na szczęście nie było ono poważne.
Stwierdziłam, że znów pojadę z Will'em na przejażdżkę, Nadziejka nie  miała chyba nic przeciwko bowiem pędziła ile sił w nogach i przeskakiwała wszystkie możliwe przeszkody.
-Mam dość, Will...- Jeknęłam patrząc w blade niebo.- Tyle zmartwień... Jeszcze mogę znów zachorować.- Zerknęłam w bok już nic nie mówiąc. Poczułam lekkie uszczypnięcie w palce u nóg, pogładziłam klacz po pysku i wtuliłam się w jej szyję.
-Spokojnie... - Usłyszałam jego głos i podniosłam nieco głowę, poczułam jego miękkie wargi na swoich ustach, delikatny prąd przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa i poprosiłam cicho abyśmy się gdzieś zatrzymali. Znaleźliśmy piękne miejsce na łące otoczonej lasem, ułożyłam się wygodnie puszczając klacz luzem żeby trochę się popasła. Pociągnęłam Will'a do siebie i pocałowałam go namiętnie gładząc jego policzki, później przejeżdżając mu po karku, odpowiedział mi cichym mruczeniem odwzajemniając delikatny pocałunek. - Będę przy Tobie. - Szepnął mi do ucha również je całując, kolejne dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa i zamruczałam cicho.
-Will... Nie przestawaj. Uwielbiam jak mnie całujesz...- Szepnęłam nieśmiało, czując na sobie kolejne pocałunki. Nagle zadzwonił mi telefon, bez namysłu odebrałam.- Tak mamo? Um... Jesteś w Akademii? Zaraz będę. - Powiedziałam cicho i powoli wstałam zmuszając do tego samego Will'a.
Posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił i podeszłam do klaczy, włożyłam w strzemię nogę i odbiłam się od ziemi lądując w siodle od razu poganiając ją do kłusa, Will podążył moim śladem jadąc tuż za mną. Wkrótce wróciłam do Akademii, zauważyłam potężny samochód, dlatego jedynie przyśpieszyłam i rzuciłam jej się w ramiona zeskakując z Nadziejki.
-Córeczko!- Jeknęła przeszczęśliwa mama tuląc mnie do siebie.- Słyszałam co się stało z Wirtuozem... Pomyślałam że przywiozę wam trochę leków po kontuzji Alucarda. - Powiedziała wręczając mi reklamówkę pełną leków, którą  uważnie przestudiowałam.
-Dziękuję mamo. To bardzo miłe, że troszczysz się o Wirtuoza.- Odparłam z uśmiechem.
-Will! -Krzyknęła uradowana przytulając zmieszanego chłopaka.- Dawno Cię nie widziałam... Opiekujesz się moją córką prawda? I pilnujesz, żeby nie robiła nic głupiego?
-Mamo! -Jęknęłam speszona, mając czerwone policzki. Will zaśmiał się zerkając na mnie i pokiwał głową.
-Tak, oczywiście Pani Clavel.- Odrzekł uśmiechnięty.-Zapraszamy... może napije się pani czegoś? - Zaproponował puszczając ją.
-Chętnie Will.- Uśmiechnęła się czule i poszła razem z nim. Ja zajęłam się rozsiodływaniem i czyszczeniem koni, które niesfornie się wierciły. Zajęłam się też nogą Wirtuoza, posmarowałam maścią i zabandażowałam, ogierek odwdzięczył mi się trącając mnie głową, którą czule pogłaskałam, wyczyściłam go jeszcze i nakryłam derką, odniosłam sprzęt Nadziejki do siodlarni. Pożegnałam się z ową klaczą i poszłam do pokoju mojego oraz Will'a gdzie teraz on i moja mama popijali herbatę gawędząc sobie o koniach. Ostatnio podszkoliła się w dziedzinie jeździectwa, dzięki Alucardowi... Pięknemu koniowi fryzyjskiemu, który towarzyszył matce od śmierci mojego ojca... W opiece pomagał jej mój starszy brat. Usiadlam naprzeciwko nich i chwyciłam swój kubek upijając łyka i zastanawiając się nad tym dniem... Mimo tragicznych wątków miał w sobie coś dobrego... Ale był jednym z moich najgorszych dni, niestety. Odstawiłam kubek na miejsce po czym zasnęłam na wielkiej kanapie w ten sposób zakańczając ten męczący dzień.
<1404 słowa uf.. xd Przepraszam że tak długo czekałaś. Will? Co było następnego dnia? xD>

Dostajesz....Punkciki <3

Od Ivara do...

Wyglądając przez okno samolotu na słoneczne wzgórza Chorwacji, nie miałem zbyt ciekawych myśli.
Już nie mówiąc o tym, że jestem zimno lubem z Północy, który był jedynie w ramach wakacji w nieco cieplejszych rejonach. To może być katorga i przygoda życia za razem. Jak to mówią w filmach romantycznych czy innych dziełach dla nastolatków: "Świat jest w twoich rękach, tylko od ciebie zależy, jak go poprowadzisz!", czy coś w ten deseń. To nie mój styl kinematografii, więc mam prawo się nie znać, czyż nie?
A następną kwestią było to, że nie znam ani języka w stopniu komunikatywnym, a według tego, co wiem, angielski w większości rejonów kuleje. Jedyny plus tej sytuacji to to, że wcześniej zamówiony kierowca czekał na mnie przed lotniskiem. Miałem zostać przez niego podwieziony na teren Akademii, a następnie pozostawiony sam sobie. Na pastwę losu i cykad.
Zadrżałem na samą myśl ze spotkaniem z tymi hałaśliwymi owadami. Oby w pokojach była klimatyzacja, bo ja na noc okna nie mam zamiaru otwierać, za żadne skarby świata!
Wysiadłem z samolotu, biorąc swój bagaż podręczny, a następnie razem z tłumem ludzi skierowałem się do głównego budynku lotniska. Po długim, żmudnym procesie sprawdzania dokumentów, tłumaczenia się co chwilę wyraźne znudzonemu urzędnikowi, mogłem nareszcie wziąć swoje dodatkowe walizki i wyjść w nowy, gorętszy, przepełniony dziwnym językiem świat.
Na szczęście, kierowca był na swoim miejscu, co poznałem po tabliczce z pokracznie napisanym imieniem i nazwiskiem. Nie chciałem tego komentować, bo zdawałem sobie sprawę, że Chorwat zrobił to z przymusu, a nie aktu dobrej woli, dlatego jedynie spakowałem rzeczy do bagażnika i zająłem miejsce z tyłu.
Ruszyliśmy powoli, z czasem opuszczając zakorkowane miasto. Dłuższą chwilę obserwowałem krajobraz za oknem, zmieniający się w rytmiczny sposób. Góry, gaje oliwne, białe domy na zboczach, kamieniste, a nawet żwirowe plaże, lazurowa woda. A następnie wszystko wracało do etapu gór. Westchnąłem cicho, zamknąłem oczy i nawet się nie zorientowałem, kiedy zasnąłem. Byłem wyczerpany lotem oraz wszystkim, co się z nim wiązało. Głos z tyłu głowy, najprawdopodobniej rozsądku, podpowiadał mi, iż sen w chorwackiej taksówce nie jest najlepszym wyjściem. Może i jestem zbyt pewnym siebie dzieciakiem z zachodniej Europy, czy raczej, północnej, ale już w szczegóły geograficzne wnikać nie chciałem, ale co jeśli wąsaty Chorwat sprzeda mnie na organy? Skąd mam wiedzieć, czym się zajmuje po godzinach?
Na miejsce dojechałem z wszystkimi nerkami w dawnym stanie. Obudziła mnie zmiana podłoża, przez które samochód zaczął podskakiwać, a ja uderzyłem głową o szybę. Mrucząc cicho pod nosem norweskie przekleństwa, rozmasowałem obolałe miejsce i ogarnąłem wzrokiem Akademię.
Uroku nie można było jej ująć, chociaż mogłaby być nowocześniejsza. I może w chłodniejszym klimacie.
Po zaparkowaniu, wysiadłem, dałem kilkanaście dodatkowych kun kierowcy, a następnie wziąłem bagaże i stanąłem przed głównym budynkiem. Teraz już całkowicie zagubiony. No i co mam zrobić? Pójść po kogoś? Zadzwonić na ten numer, który znalazłem na formularzu zgłoszeniowym?
Spytać kogoś?
Tak. To jest plan.
Rozejrzałem się wokół, szukając wzrokiem kogoś, kto wygląda na ucznia bądź nauczyciela. I można rzecz, że taką osobę znalazłem, ponieważ ujrzałem jakąś postać, głaszczącą pysk konia. Oddychając z ulgą, skierowałem się w tamtą stronę, a gdy znalazłem się w odpowiedniej odległości, zatrzymałem się.
- Przepraszam. Jestem tu nowy i tak średnio ogarniam, gdzie mam się podziać. - Zaśmiałem się krótko i przeciągnąłem wolną dłonią po swoim karku. - Tak poza tym, nazywam się Ivar..

< Towarzyszu Ktosiu?>

Od Riley CD. Any

- Jasne, chodźmy - szybko odstawiłam puste już kubki do zlewu, po czym przywołałam do siebie Nilay'a.
- Poczekaj chwilę... - Ana zajrzała pod stół, lekko poruszając nogą - Ghost, budzimy się, chciałabym wstać... - zachichotała dziewczyna, starając się wyswobodzić swe nogi spod ciężaru futrzaka, któremu najwyraźniej było bardzo wygodnie na stopach właścicielki i nie zamierzał się nigdzie ruszać.
- Może jeśli chce to niech sobie śpi, w sumie nie wychodzimy na długo... - podrapałam się po głowie, zarzucając czarną bluzę.
- Nie, lepiej nie, bo jeszcze coś nabroi jak nas nie będzie - pokręciwszy przecząco głową, koleżanka klasnęła w dłonie - Ghost, wstawaj! Spacer!
Tego słowa pies nie zignorował. Husky podniósł pysk, energicznie merdając puszystym, wciąż nieco wilgotnym ogonem. Wpierw udałyśmy się (a właściwie udaliśmy, biorąc pod uwagę Ghost'a i Nilay'a) w stronę piaszczystego placu, zaraz potem minęłyśmy parkur i weszłyśmy do hali zamkniętej, a na sam koniec zostawiłyśmy sobie tor wyścigowy, gdzie ćwiczyli akurat jacyś uczniowie. Przez pewien czas stałyśmy przy drewnianej barierce, obserwując dziko pędzące przed siebie rumaki. Korzystając z okazji pstryknęłam im parę fotek.
- Jeśli chcesz, możemy jeszcze odwiedzić lonżownik i karuzelę, albo wybrać się na plażę - zaproponowałam zerkając to na Anę, to na aparat - Które twoim zdaniem lepsze? To czy to? - podałam jej niewielką kamerę.
- Chyba to drugie, na pierwszym obraz trochę się zamazał, widzisz? - dziewczyna przejechała palcem po ekraniku urządzenia - ... a na plażę bardzo chętnie się wybiorę, ale to raczej spory kawałek stąd...
- Przecież zawsze możemy wziąć konie - wyszczerzyłam się od ucha do ucha, chowając aparat do torby - To co? Może pojedziemy tam jutro?
- Okey, tylko muszę jeszcze wybrać sobie dobrego konia do jazdy.
- Hm, mówiłaś że masz już jednego na oku.
- Tak, ale którego dokładnie to przekonasz się jutro - Ana posłała mi tajemniczy uśmiech, po czym zagwizdała do pupila, który właśnie znalazł sobie nowe zajęcie - obgryzanie mokrego patyka, wyciągniętego przed chwilą z kałuży.
Cała reszta dnia upłynęła nam bardzo przyjemnie. Między dziewiętnastą a dwudziestą, każda z nas powędrowała do siebie.
***
- Ril, Ril, Riiiil... - chrobotliwy głosik, nachalnie wyrywał mnie ze snu, za każdym razem, gdy udawało mi się zmrużyć oczy.
- Nili, daj rzesz pospać! - wysyczałam przez zęby, nakrywając głowę poduszką. Niestety, nie przyniosło to zamierzonego efektu. Widząc brak reakcji z mojej strony, stworzenie zaczęło się drzeć jeszcze głośniej niż wcześniej, w efekcie zmuszając mnie do szybkiego rozbudzenia się.
Zaspana ściągnęłam telefon z szafki, zerkając na godzinę. Dochodziła dopiero dziewiąta. Ładna mi niedziela, eh. Wciąż nieco ospałym krokiem, powędrowałam do kuchni, żeby przygotować pupilowi śniadanie. Kiedy już udało się mu zatkać dziób gotowanym kurczakiem, rozsiadłam się wygodnie w fotelu przy oknie, z kubkiem gorącej kawy w dłoni. O tak, tego było mi potrzeba. Zaraz po śniadaniu, pomknęłam do łazienki, by przygotować się do wyjścia. Z racji tego, że o tej porze nie miałam jeszcze w planie żadnej przejażdżki, narzuciłam ciuchy codzienne mianowicie szary sweter, jeansy i bluzę z kapturem. Chyba wypadałoby zajrzeć do Meli i sprawdzić czy znowu czegoś nie zbroiła. Ostatnimi czasy nauczyła się otwierać boks, przez co już wielokrotnie dostałam reprymendę od pani Rose, bo czarna dorwała się do owsa. Idąc wąską, wydeptaną ścieżką dostrzegłam parę metrów dalej znajomą sylwetkę.
- Cześć Ana! - pomachałam do dziewczyny, zmierzając w jej stronę.

Ana? Przepraszam że musiałaś tyle czekać

czwartek, 5 kwietnia 2018

Ivar!

Imię: Ivar
Nazwisko: Svensson
Data urodzenia: 23.12.1999
Płeć: Mężczyzna
Nr pokoju: 20
Rodzina: Rodzina Svenssonów składa się z czterech osób: Ivara, jego starszego brata Vergila, ojca Andersa i matki Lorette.
Charakter: Jak na Norwega z krwi i kości, zachowuje dystans w stosunku do obcych, do wszystkiego podchodząc z pewną dozą nieufności czy niepewności, co może w pierwszym odruchu zrazić ludzi do Ivara. Nic bardziej mylnego. Pod fasadą chłodnego, racjonalnego młodzieńca czai się przyjacielski chłopak, gotowy pomóc o każdej porze dnia czy nocy, niezależnie od sytuacji. W dodatku jest lojalny. Do tego stopnia, że potrafi skłamać, byleby tylko uchronić przyjaciela od smutku. Poproszony o szczerą odpowiedź, udzieli ją. Nie zważając na konsekwencje.
Bywa, że jest nachalny, zwłaszcza kiedy okupuje kuchnię i gotuje swoje popisowe potrawy. W takim przypadku jest w stanie zaciągać każdego do garnka i ciągłymi prośbami zmusić do zjedzenia Fiskeboller bądź innych "przysmaków". W przypadku wytworów Ivara takie pojęcia są względne.
Często chodzi z głową w chmurach, zastanawiając się nad rzeczami ważnymi i ważniejszymi, zagwostkami filozoficznymi czy po prostu nad tym, co zrobi popołudniu. Wieczorami spisuje swoje przemyślenia do skrzętnie ukrywanego notesu, aby w ten sposób analizować informacje na temat swój oraz otaczającego go świata.
Z drugiej jednak strony, mimo wszystko, Norweg nie wpuszcza do swojej prywatnej "przestrzeni dumania" dosłownie nikogo. Czy to pokoju, czy pomieszczenia, jakie obrał za swoje małe schronienie przed społeczeństwem. Nie należy mylić go z introwertykiem, gdyż wbrew pozorom potrafi się zabawić, ma (specyficzne) poczcie humoru i potrafi stać się królem imprezy. O ile zdobędzie na tyle sił i chęci do zrobienia czegokolwiek...
Aparycja: Pierwsze, co się rzuca w oczy po spotkaniu Ivara, to jego blada cera. Przez tę cechę, chłopak często pada ofiarą zabójczych promieni życiodajnej gwiazdy - Słońca. Jest niezwykle wyczulony na tym punkcie, więc aby uniknąć bolesnych poparzeń, zużywa na swoje ciało sporo kremu do opalania.
Następnie da się zauważyć w wyglądzie chłopaka jego błękitne, wręcz lodowoniebieskie, oczy oraz blond włosy, rozrzucone na wszelkie strony, czasami okiełznane wsuwką czy gumką. Ale tylko czasami. Okulary zerówki są jedynie dodatkiem, gdyż młodzieniec sam z siebie nie ma żadnej wady wzroku.
O posturze czy wzroście Ivara można powiedzieć, że są średnie, aczkolwiek w pierwszej kwestii, chłopak znajduje się w dolnej granicy normy, co wydaje się być nieprawdopodobne, patrząc przez pryzmat jego zainteresowań kulinarnych. Jest to związane z genem, przekazywanym w rodzinie Svenssona z pokolenia na pokolenie, sprawiającym, że każdy z członków rodu przypomina szczapę. Za to palce Norwega są długie jak u pianisty, a rysy twarzy wyraźnie jak u antycznego posągu.
Alabastrową skórę w okolicach prawego przedramienia zdobi jednak czarny tatuaż, przez który chłopak został prawie wydziedziczony z rodziny. Mianowicie z chwilą osiągnięcia pełnoletności, Ivar nakazał wytatuować sobie drzewo z nordyckiej mitologii - Yggdrasil, opasany wężem pożerającym swój ogon.
W kwestii ubioru Ivar zakłada to, co wpadnie mu pod rękę, głównie w barwach niebieskich, białych i czarnych, sugerując się pogodą. Nie znaczy to jednak, że nie zdarza mu się ubrać nieco za grubo bądź za cienko. Dlatego często da się go zauważyć, jak biega od akademika do pozostałych budynków, kiedy mimo chorwackiego upału założył swój nieodzowny płaszcz, tłumacząc to "Zasłoniętym oknem w pokoju".
Ulubiony koń: Wings
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany
Partner: Nie posiada i nie sądzi, aby to się zmieniło w najbliższej przyszłości
Historia: Niezbyt wiele można rzec o dzieciństwie Ivara. Brak w nim problemów rodzinnych, społecznych, przeprowadzek czy jakiś innych sytuacji tego typu. Miał szczęśliwe życie, mieszkając w domu pod Oslo, od czasu do czasu kłócąc się jedynie z bratem. Rodzice zarządzają znaną firmą, produkującą sprzęt medyczny, więc dzieciom nigdy niczego nie brakowało. Nie znaczy to, że chłopcy są rozpieszczeni, wręcz przeciwnie. Przez trudne początki w rozwijaniu przedsiębiorstwa, Anders i Lorette nauczyli Vergila oraz Ivara szacunku do pieniądza i rozumnego dysponowania nimi.
Przygoda chłopaka z końmi zaczęła się, kiedy na czwarte urodziny otrzymał starego, lecz poczciwego kucyka Borysa. Mimo że przez kilka lat jeździł czysto rekreacyjnie, kiedy stał się nastolatkiem, przesiadł się na większe konie i zajął się już nieco bardziej zaawansowanym jeździectwem. Z tego właśnie powodu postanowił dołączyć do Akademii, aby w zupełnie innym zakątku świata rozwijać swoje zdolności i poznawać ludzi o podobnych zainteresowaniach.
Inne:
Umie mówić po angielsku, norwesku i niemiecku, a chorwackiego nadal się uczy. Za swoje największe osiągnięcie w tej dziedzinie uważa wypowiedzenie poprawnie "Przepraszam".
Może się również pochwalić talentem do śpiewania, którego jednak nie pokazuje publicznie. Więc jedynie ściany mogą usłyszeć męską wersję kulningu. Chociaż, może to i dobrze?
Kontakt: Amicka [H]/Arteyiu[D]

środa, 4 kwietnia 2018

Od Oriane C.D Riley

-Napijesz się czegoś?- Na to pytanie podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na koleżankę, delikatnie się uśmiechając
- Pewnie.- Odpowiedziałam cicho patrząc na koleżankę, która zaczęła wymieniać różne napoje. Lekko zakłopotana wybrałam czarną herbatę, dziewczyna delikatnie skinęła głową i  zabrała się za robienie mi picia. Zamyślona spoglądałam w okno cały czas myśląc o Wirtuozie... Ostatnimi czasy dziwnie się zachowuje, nie wspominając o tym, że zaczyna być narowisty i opryskliwy.  W ten sposób odpłynęłam przypominając sobie o różnych sytuacjach, które miały miejsce w tym miesiącu. Nadzieja nie sprawiała mi żadnych kłopotów. Na szczęście. Zamyślona wkrótce nieświadomie zasnęłam, byłam już tym wszystkim zmęczona i może nieco podirytowana.
~~~
Podskoczyłam gdy tylko budzik w moim telefonie zadzwonił i zaczął irytować mnie swoim dźwiękiem, mojej koleżanki nie było... Gdy tylko spostrzegłam że zasnęłam w jej pokoju zrobiło mi się niesamowicie głupio. Westchnęłam ciężko i postanowiłam wreszcie wstać idąc do stajni wcześniej pisząc liścik z przeprosinami. Zajrzałam do boksu młodego, który niespokojnie plątał się po boksie, nie wiem czemu ale poczułam nagłą irytację i chęć rzucenia tego wszystkiego i wyjechania w Bieszczady.
-Uspokój się! -Warknęłam takim tonem, aż siwek znieruchomiał przyglądając się mi z bezpiecznej odległości zza krat boksu. Chwyciłam lonżę znajdującą się obok i przyczepiłam do jego kantaru ignorując fakt, że ogier zrobił się niespokojny i zaczął kopać boks, kiedy chwyciłam też bat przez co Wirtuoz wręcz wybiegł z boksu wywracając mnie i biegnąc w kierunku lasu. Niestety moje darcie twarzy tylko pogorszyło sprawę, gdyż ogier jedynie przyspieszył zmuszając mnie abym puściła lonżę. Dopiero kiedy stukot kopyt się oddalił zrozumiałam swój błąd ubrał cierpliwości do pracy nad tak młodym zwierzęciem, które łatwo byłoby zepsuć.
Podniosłam się obolała i zaczęłam nawoływać konia, który niestety już dawno zniknął z mojego pola widzenia.
Na szczęście moje krzyki usłyszał ktoś inny...Riley. Biegła w moim kierunku z panią Rose, obie były naprawdę przestraszone. Wyjaśniłam im o co chodzi, a właścicielka Akademii zamyśliła się.
-Na jakiś czas zajmie się nim pan Bythle.-Oznajmiła, a moje oczy rozszerzyły się przerażone.
-Pan Bythle?! Ale on go zepsuje do szpiku kości!-Zawołałam płosząc ptaki w lesie. Naprawdę wolałam się użerać z dumą młodziaka, niż później mieć z nim jeszcze więcej problemów.
-Oriane nie radzisz sobie z nim. -Stwierdziła podnosząc brew ku górze. Niestety pani Rose miała rację, ale na pewno istniały lepsze rozwiązania niż mój instruktor ujeżdżenia. Westchnęłam ciężko nic już nie mówiąc i spojrzałam na swoją koleżankę.
-Idę go szukać. -Odburknęłam i pobiegłam w tym kierunku gdzie niedawno widziałam sylwetkę Wirtuoza.
-Oriane! Czekaj!- Usłyszałam za sobą.

<Riley? Wybacz że tyle musiałaś czekać i że jest to krótkie ale czasu i weny brakło :c>

niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Gai C.D Lauren

-Dwadzieścia minut? -spojrzałam na dziewczynę z zaskoczeniem, a ona pokiwała głową.
Okej, jestem w akademii około godziny, a już wiem, że nie będzie łatwo. Dopiero co wyszłam z pokoju chcąc zobaczyć stajnię, i resztę szkoły, a tu okazuje się, że za kilkanaście minut zacznie się trening, na którym powinnam być! Ciekawe, czy przeoczyłam coś w mailu wysłanym przez instruktorkę, czy po prostu mi nic nie napisała (wątpię, że prawdą jest ta druga wersja). Podrapałam stojącego koło mnie stojącego Ametysta, czekając na dalsze ”wieści” od Lauren. Po kilku sekundach, jasnowłosa zorientowała się, że czekam na dalsze informacje, i otworzyła usta chcąc coś powiedzieć.
-Mhm. -odpowiedziała- Naprawdę nie wiedziałaś?
Na te słowa, kiwnęłam głową. Koleżanka szybko dodała do mojej wiedzy, gdzie znajduje się siodlarnia, oraz jakiego konia najprawdopodobniej mogę wziąć. Nie chcąc tracić czasu, pożegnałam się na chwilę z dziewczyną, i pobiegłam do akademika. Wcześniej zorientowałam się, że muszę się przebrać i wziąć toczek. Podczas drogi do swojego pokoju, również się zorientowałam, że będę musiała porządnie doszorować później swoje białe adidasy, które aktualnie były w brudno-szarym kolorze. Cudownie, nie prawda? Będąc już przed pokojem oznaczonym numerem „27”, chwyciłam za klamkę i weszłam do kremowego pomieszczenia. Wnętrze od początku bardzo mi się spodobało. Kremowe ściany, biały sufit i równie białe meble. Identyczny wystrój miałam w domu. Chwyciłam za zamek od walizki, otwierając ją i wyjmując z niej swój ukochany kask, czarne sztyblety, oraz bryczesy koloru khaki. Po założeniu wybranych rzeczy, ponownie pobiegłam do stajni. Cała wyprawa ze stajni, do mojego obecnego miejsca zamieszkania, i z powrotem zajęła mi około 8/9 minut. Znaczyło to, że nie miałam za wiele czasu, by wyczyścić, osiodłać i zabrać się z koniem na plac, lub ujeżdżalnie.
-Jestem…-powiedziałam zdyszana, wchodząc do siodlarni, oraz zauważając Lauren biorącą skórzany sprzęt- Czyli, mam wziąć Paris'a? -spytałam się.
-Tak. -powiedziała- Znaczy, tak mi się wydaję. Chyba nikt go nie zaklepał -szybko dodała.
-Okej, to może…Osiodłamy konie, i spotkamy się przed stajnią? -spytałam się, a dziewczyna powiedziała jednoznaczne ”tak”.
Podniosłam dość ciężki, jak podejrzewam wałacha, i poszłam za brunetką, do stanowiska konia. Jak się przekonałam, był to naprawdę śliczny koń. Po położeniu sprzętu za ziemię, uważając by położyć do przednim łękiem do boksu, zacmokałam i obserwowałam jak Paris nastawiał uszy, i podchodził w moją stronę. Wzięłam plastikowe zgrzebło, oraz weszłam do boksu. Zamknęłam go za sobą, i od razu zaczęłam energicznymi ruchami czyścić kłodę, oraz resztę ciała konia. Dość szybko pousuwałam zaklejki. Najgorzej był doczyścić zad konia. Metropolia kurzu, i wielu innych...Brudów. Koniec końców udało mi się to zrobić, dzięki zgrzebłowi i szczotce miękkiej. Kopyta wałacha były prawie czyste, tylko lekko musiałam je przeczyścić. Pierwszy raz tak wolno szło mi czyszczenie konia. Normalnie zajmowała mi to...O wieele krócej. Dzisiaj jednak było troszkę inaczej. A przecież powinnam się śpieszyć, tak? Ostatnią czynnością, było rozczesanie tej ślicznotce ogona. Wiem, że wałach to nie klacz, ale ja wręcz uwielbiam mówić na śliczne konie, jak na płeć żeńską. Dziwny nawyk…Koniec końców, zaczęłam siodłanie – to poszło mi naprawdę szybko. Paris chociaż się nie nadymał, przy podciąganiu popręgu. W mojej starej stajni, często konie używały takich sztuczek. Następnie przy wsiadaniu, oczywiście zsuwałam się z siodła – sprytne.
-Wychodzimy -mruknęłam, zarazem patrząc na zegarek, który wskazywał godzinę 16.25.
Musiałyśmy się śpieszyć. Ponownie otworzyłam boks, i wyprowadziłam jabłkowitego przed stajnię. Tam czekała na mnie Lauren, z koniem appalossa.
-Jeżeli się nie mylę, mamy iść dzisiaj na halę. -oznajmiła- Ale musimy się śpieszyć -na te słowa uśmiechnęła się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech, i pozwoliłam by dziewczyna ruszyła jako pierwsza. Nie wiedziałam jeszcze przecież, gdzie jest ujeżdżalnia itp. Teraz się dowiem. Jak się okazało, hala była naprawdę duża. Po chwili spoglądania na cały budynek, oznajmiłam, że już jesteśmy spóźnione o prawie 10 minutek. Fajnie, nie fajnie.
-Uwaga! -krzyknęła brunetka, przed wejściem na ujeżdżalnię- Wchodzę!
Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi, i weszłyśmy na halę z głowami w dole. Przeszłyśmy na środek.
-Przepraszamy za spóźnienie -powiedziała unosząc głowę- My…-przerwała.
Na ujeżdżalni byłyśmy tylko my.
-Lauren, treningi są od poniedziałku do piątku, a później? -spytałam się.- W sobotę?! Kobieto! Mamy nadzielę! -roześmiałam się.

Lauren? Gdy to pisałam miałam totalną głupawkę, a więc przepraszam :P