Ryk, zidentyfikowany jako odgłos muczącej krowy wyrwał mnie z tego imponującego zajęcia, jakim BYŁ sen.
-Daj mi spać jędzo jedna...- mamrotałem.
Po chwili jednak spadłem z tego jakże zacnego posłanka, doświadczając jak zwykle nie miłego przywitania z podłogą.
-Następnym razem to ja śpię a ty sprzątasz.- powiedziała.
Delikatnie zirytowany powstałem i wziąłem uwiąz klaczy imieniem Somersby.
-Twoja kolej, idź powiedzieć p. Gilbertowi, że klacz kuleje. Prychnąłem tylko i potruchtałem do tego pioruna. Od razy spojrzał na mnie jakbym wyżarł mu wszystkie kanapki z serkiem mascarpone. Starałem się wydusić choć jedno małe słówko" kuleje". Jednak stać mnie było jedynie na wątłe "ku-le", co p. Gilbert jakoż bym chciał obrazić jego jakże uwielbianą osobę.
-Klacz kuleje...- wydusiłem po czym wcisnąłem uwiąz klaczy w rękę instruktora. Odwróciłem się w stronę Lilki, która zaśmiała się. Ja za to zacząłem stroić miny, gdy ona rozpoczęła trochę paniczne gestykulowanie. Obróciłem się, by ujrzeć tą "urażoną" gębę instruktora. Westchnąłem.
- Tak...?- zapytał jakby myślał, że go ładnie przeproszę. A za nic w świecie.
Praktyczniej by było teraz zwiewać przed jakże rozzłoszczonym Gilbertciątkiem. Ale nie, moja wewnętrzna osobowość postawiła mnie przed trudnym zadaniem.
-Ja żegnam.- powiedziałem i pomyślałem co by było gdyby p. Gilbert zabrał mnie na dywanik. No i mam.
- Do mojego biura.- oznajmił.
Podbiegłem do Lilki, która wyraźnie była rozbawiona moją postawą. Co§ jeszcze pozrzędziłem, po czym wyruszyłem do męczarni, tzw. biura! Co do kur**a biura to ja mam inne plany. Podszedłem do Akademiku i oparłem się o ten tynk, w kolorze brązowym. Gdybym posiadał troszkę rozumu i znał się na 2 wyrazach " ŚWIEŻO MALOWANE", nie miałbym teraz całej koszuli ubabranej tą cieczą. Chętnie zakopał bym się teraz pod ziemią, gdyż wyglądałem jak stara fleja. Czekałem i czekałem, aż dostrzegłem czuprynę mojej wybawicielki.
- Lila, ratuj!- bąknąłem na widok dziewczyny niosącej karteczkę.
- To do ciebie, od Gilberta.- powiedziała i zaśmiała się.
<Lilando? XD >
sobota, 31 grudnia 2016
Od Esmeraldy CD Naomi
-Naomi!Twoja ręka!- krzyknęłam spoglądając na wielkie,
czerwone miejsce na ręce towarzyszki.
Dziewczyna obojętnie spojrzała na swoje ramię.
-Muszę zabrać cie do pielęgniarki!-powiedziałam.
-Nie...- powiedziała Naomi. Dziewczyna nie zgadzała się.
Pojechałyśmy do akademii, a Naomi wyczyściła nadal nie spokojną Akate. Ja
zrobiłam to samo z Red Velvet.
-Chodź, Neo...-burknęłam patrząc na dziewczynę, która
chowała się za drzwiczkami boksu. Zaciągnęłam ją do mojego pokoju gdzie
delikatnie zaczęłam ją opatrywać.
-Ouć- pisnęła Neo.
Polałam jej ranę wodą utlenioną, następnie maść chłodząca i
zaczęłam owijać jej ramię. Po chwili miejsce było porządnie zabandażowane.
Pożegnałyśmy się po czym poszłam się umyć i założyłam pidżamę. Po chwili
otworzyłam ponownie oczy i popatrzyłam na zegar.
-4 w nocy...- burknęłam.
************
Ziewnęłam po czym podniosłam swój ciężki łeb z poduszki.
Delikatnie pogłaskałam kotkę i suczkę,które leżały obok mnie. Odsunęłam suczkę
od siebie i postawiłam stopy na dywaniku, tak chol****e zimnym, że odechciało
mi się wstawać. W końcu chęć wejścia do WC-ta wygrała. Od razu postanowiłam
skakać po panelach. Dotarłam do łazienki, a potem poszłam na śniadanie. Ubrałam
się w sweter i bryczesy. Po kilku minutach byłam już na dole w jadalni, gdzie
dosiadłam się do Naomi, Helen i Cassandry, którą poznałam. Umówiłyśmy się na
jazdę po terenach akademii. Jednak po chwili Cassandra odmówiła a Helen miała
coś do załatwienia.
Zostałyśmy z Naomi.
-Znowu razem... -zażartowałam.
Dziewczyna zaśmiała się i ruszyłyśmy razem do stajni.
Wyprowadziłam Ideal, bo Dracul był na comiesięcznej wizycie u weterynarza. Jej
Empiryk był wczoraj na długiej jeździe, więc Neo wyciągnęła Akate. Po chwili
byłyśmy już przed stajnią, gdzie usilnie próbowałam wpakować się na klacz. Po
ok. 2 minutach odpuściłam i weszłam po schodkach.
-W ciąży coś trudno Ci jest wsiadać.- zaśmiała się Naomi.
Skąd ona o tym wiedziała?
-Skąd-d o tym wiesz?- zapytałam.
- Przecież wygłosiłaś to w 3 tygodniu.- zaśmiała się
dziewczyna.
Teraz sobie przypomniałam. Czyli cała Akademia wie?
-A zresztą, chodź. Pojeździmy.- dodała.
Pojechałyśmy na ujeżdżalnie, gdzie Naomi skakała a ja
ćwiczyłam różne figury ujeżdżeniowe. Po kilku godzinach zrezygnowałyśmy i
poszłyśmy na obiad. Nakarmiłyśmy klacze i ruszyłyśmy do jadalni. Zjadłyśmy coś
i dotarłyśmy do mojego pokoju. Tam nikogo nie było oprócz mojej koteczki.
Chętnie podeszła do mnie,miziając mnie po kostkach. Po chwili usiadłyśmy przed
telewizorem i włączyłyśmy go. Latałyśmy po kanałach. Po chwili zaproponowałam
herbatę i poszłam ją zrobić. Przyniosłam też chipsy. Następnie znalazłyśmy film
"Ruffian". Gdy film dochodził do końca, przypomniałam sobie o
pokrewieństwu mojego Draculi i Ruffian.
<Naomi? Moja wena mi wysiAdła! Nie zabijaj>
Od Helen C.D Castiel'a
- Owszem - odwzajemniłam pocałunek - Ale teraz jesteś jedynym facetem w domu
Rozejrzał się.
- Hm... Chyba masz rację... - uśmiechnął się
Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam Raveene.
- Ona też jest samicą. Pięć do jednego, biedaku
Znów mnie pocałował.
Zapiszczał mój telefon. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz.
Holiday: Jeździłam dziś z Niravaną i zajęłam się nią i Narnią. Ten nowy chłopak Simon, względnie przeczyścił Mefista, choć to nie było łatwe. Wpadnę za 15 minut xoxo
- Kto to? - spytał Cas
- Holiday. Zajęła się moimi końmi - wyjaśniłam
- Czyli mamy czas dla siebie - wymruczał. Pocałował mnie, a po chwili byliśmy na kanapie. Nie mam pojęcia jak do tego doszło.
Położyłam mu palec na ustach.
- To teraz nie najlepszy pomysł, Holiday zaraz tu będz...
Ktoś zapukał do drzwi. Zerwałam się na nogi i wygładziłam bluzkę. Castiel poszedł w moje ślady.
- Cześć - uniosła brwi na nasz widok - nie skomentuje tego
- Czy to brudne myśli Panno Clarks?
- Nie wcale - uśmiechnęła się szeroko - Macie coś do roboty?
- Nie, właśnie zasn...
Przerwał mi płacz.
- Najwyraźniej już tak
Castiel poszedł do pokoju. Po chwili wrzasnął:
- Helen, wpsarcie potrzebne
Najwyraźniej więcej niż jedno dziecko się obudziło.
Ruszyłam za nim, po czym wzięłam Celtię na ręce, jednak już po chwili Holiday przejęła pałeczkę.
- Macie na jutro jakieś plany?
Spojrzałam na Castiel'a.
- Mamy?
<Cas? :3>
Rozejrzał się.
- Hm... Chyba masz rację... - uśmiechnął się
Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam Raveene.
- Ona też jest samicą. Pięć do jednego, biedaku
Znów mnie pocałował.
Zapiszczał mój telefon. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz.
Holiday: Jeździłam dziś z Niravaną i zajęłam się nią i Narnią. Ten nowy chłopak Simon, względnie przeczyścił Mefista, choć to nie było łatwe. Wpadnę za 15 minut xoxo
- Kto to? - spytał Cas
- Holiday. Zajęła się moimi końmi - wyjaśniłam
- Czyli mamy czas dla siebie - wymruczał. Pocałował mnie, a po chwili byliśmy na kanapie. Nie mam pojęcia jak do tego doszło.
Położyłam mu palec na ustach.
- To teraz nie najlepszy pomysł, Holiday zaraz tu będz...
Ktoś zapukał do drzwi. Zerwałam się na nogi i wygładziłam bluzkę. Castiel poszedł w moje ślady.
- Cześć - uniosła brwi na nasz widok - nie skomentuje tego
- Czy to brudne myśli Panno Clarks?
- Nie wcale - uśmiechnęła się szeroko - Macie coś do roboty?
- Nie, właśnie zasn...
Przerwał mi płacz.
- Najwyraźniej już tak
Castiel poszedł do pokoju. Po chwili wrzasnął:
- Helen, wpsarcie potrzebne
Najwyraźniej więcej niż jedno dziecko się obudziło.
Ruszyłam za nim, po czym wzięłam Celtię na ręce, jednak już po chwili Holiday przejęła pałeczkę.
- Macie na jutro jakieś plany?
Spojrzałam na Castiel'a.
- Mamy?
<Cas? :3>
Od Ivana C.D Cassandry
Dziewczyna zachowywała się troszkę dziwnie jak powiedziałem jej, że może dosiąść Eldorada. Bała się? A może miała jakieś złe wspomnienia? Nie wiem. Gdy doszliśmy pod kolejną stajnię oznajmiłem:
-To stajnia dla koni prywatnych.
- To ile wy tutaj macie tych stajni?-spytała zdziwiona Cassandra.
-Spokojnie to dopiero początek...-odparłem z uśmiechem-Pięć.
Dziewczyna otworzyła oczy szerzej że zdziwienia.
-Chodźmy dalej-zachęciłem.
Tym razem ścieżka szła w dół. Po chwili byliśmy już przy kolejnej stajni.
-To stajnia z padokami. Każdy z mieszkających tu koni ma do dyspozycji mały padok za boksem-tłumaczyłem.
Kolejna stajnia znajdowała sie blisko 500 m od tej. Po chwili już tam byliśmy.
-To stajnia dla koni do opieki-mówiłem.
Przeszliśmy przez nią. Robiło się coraz chłodniej, a wiatr wiał dosyć mocno. Wybrałem ścieżkę prowadzącą przez zagajnik, aby mieć choć delikatną osłonę przed wiatrem. Droga ta była krótsza, ale bardziej stroma. Cass szła dysząc cicho.
-To Diamentowa Stajnia-wskazałe.
Weszliśmy do niej. Tam boks miał mój ulubieniec, Rudy.
Pokazałem dziewczynie gdzie jest siodlarnia, paszarnia i tym podobne. Gdy mieliśmy opuścić budynek zaczęło padać.
<Cass?>
-To stajnia dla koni prywatnych.
- To ile wy tutaj macie tych stajni?-spytała zdziwiona Cassandra.
-Spokojnie to dopiero początek...-odparłem z uśmiechem-Pięć.
Dziewczyna otworzyła oczy szerzej że zdziwienia.
-Chodźmy dalej-zachęciłem.
Tym razem ścieżka szła w dół. Po chwili byliśmy już przy kolejnej stajni.
-To stajnia z padokami. Każdy z mieszkających tu koni ma do dyspozycji mały padok za boksem-tłumaczyłem.
Kolejna stajnia znajdowała sie blisko 500 m od tej. Po chwili już tam byliśmy.
-To stajnia dla koni do opieki-mówiłem.
Przeszliśmy przez nią. Robiło się coraz chłodniej, a wiatr wiał dosyć mocno. Wybrałem ścieżkę prowadzącą przez zagajnik, aby mieć choć delikatną osłonę przed wiatrem. Droga ta była krótsza, ale bardziej stroma. Cass szła dysząc cicho.
-To Diamentowa Stajnia-wskazałe.
Weszliśmy do niej. Tam boks miał mój ulubieniec, Rudy.
Pokazałem dziewczynie gdzie jest siodlarnia, paszarnia i tym podobne. Gdy mieliśmy opuścić budynek zaczęło padać.
<Cass?>
Od Jade do Cavana - zadanie 17
Głośne rżenie wybudziło mnie z transu - oderwałam się od grzbietu Verska, kiedy ten zainteresował się innym koniem, akurat przechodzącym przez stajenny korytarz. Korzystając z okazji, podczas której wałach stał o dziwo niczym zaklęty, pochwyciłam upuszczone wcześniej zgrzebło do lewej dłoni, napawając się równocześnie ciepłem, które emanowało od pokrytego gęstą sierścią konia. Wydmuchiwał powoli powietrze ze swych chrap, wciąż obserwując, jak przybysz krząta się przy jednym z boksów wraz z jeźdźcem, usiłującym przywiązać wierzchowca do jednej z krat po treningu. Podczas gdy inni uczniowie kończyli swoje jazdy, podczas których ambitnie rozwijali swoje umiejętności, ja spędzałam już kolejny dzień w końskich objęciach, co nie przeszło obojętnie obok właścicielki, kiedy to zauważyła moje braki na zajęciach. Zmuszona byłam dokończyć pielęgnację Versace'a, a następnie wybrać wierzchowca, na którym to miałam pojechać w teren, co naturalnie nie było moim pomysłem, a pani Elizabeth, nie słuchającej mych sprzeciwów. Mój ulubieniec niestety odpadał, głównie z powodu jeszcze świeżej kontuzji. Skończywszy więc mierzwienie go włosianą szczotką, sięgnęłam w jego obecności po kopystkę, co jak się okazało, znowu było błędem - tak, jaki kilkanaście dni wcześniej zrobił to Shadow, angloarab popchnął mnie delikatnie pyskiem do przodu, jednakże tym razem nie upadłam ani na ściółkę, ani na beton znajdujący się między boksami - zachwiałam się jedynie, zbierając resztki równowagi dzięki wiadrom, akurat wiszących obok mnie. Mierząc wałacha wzrokiem mordercy, szybko zabrałam się za pozbycie się z jego kopyt wszelkich uniedogodnień losu, które to psuły ogólny, odpicowamy wygląd wierzchowca. Nie zwracając uwagi na jego błyszczące, orzechowe tęczówki, schowałam jedynie dłonie do kieszeni, racząc go jedynie jednym, ukradkowym spojrzeniem.
- Pójdziemy później na spacer, obiecuję - odparłam szeptem, nie chcąc, aby zwrócić swoim głosem uwagę innych jeźdźców, niestety pojawiających się w stajni w coraz to większych i większych ilościach. Zamknąwszy wcześniej opuszczony boks, spokojnym krokiem wybrałam się na przemierzenie stajni wzdłuż i wszerz, co przynajmniej teoretycznie miało mi pomóc w wyborze konia, z którym miałam spędzić tamten piękny, sylwestrowy wieczór.
Mój wybór padł na West'a - głównie z tego powodu, że dawno nie nosił na swoim grzbiecie jeźdźca, ani tym bardziej był w terenie. Obdarowany przez Matkę Naturę wszelki możliwymi odmianami arab kroczył już w moją stronę, wychylając nieco pysk zza padoku, mieszczącego się za jego boksem - był tym szczęśliwcem, który to mógł kroczyć po swoim własnym, prywatnym padoku, w każdej chwili mogąc wrócić do stajni. Korzystając, że miałam pod ręką wcześniej wykorzystywane szczotki, położyłam je tuż obok wejścia do lokum wałacha, chwilę później w zastraszającym tempie pędząc do siodlarni, w której również nie zabawiłam nazbyt długo - chwyciwszy za odpowiednie ogłowie, wróciłam do mojego końskiego towarzysza, racząc go już dłużej swoją obecnością.
Zaciekawiony nowym towarzystwem, z początku położył po sobie uszy, przecinając powietrze pojedynczym kłapnięciem zębami - w końcu widząc, że nie wywiera na mnie to zbyt dużego wrażenia, podszedł do wyjścia, zauważywszy błyskotliwie, jak je otwieram. Z racji, że nie wzięłam ze sobą żadnego kantara, ani tym bardziej uwiązu, pierwsze co zrobiłam to założyłam na jego pysk tranzelkę, wcześniej jedynie dłonią czyszcząc powierzchownie jego chrapy, jedynie delikatnie pokryte brudem. Podczas gdy on mamlał w spokoju dopiero co włożone wędzidło, ja obkrążyłam go dookoła kilkakrotnie, odpinając równocześnie derkę, zakrywającą jego 'pomalowane' łatami ciało. Kiedy tylko niebieski materiał zawisnął na lince przed boksem, z rosnącym zadowoleniem pozwoliłam sobie zauważyć, że tylko nogi wałacha ubrudzone są błotem, gdyż reszta jego grzbietu - na całe szczęście - jeszcze chwilę wcześniej była szczelnie okryta, powodując, że żadny brud nie miał w tamtych miejscach prawa bytu. Zakładając oczywiście, iż poprzedni miłośnik West'a odpowiednie się nim zajął, czyszcząc go wzdłuż i wszerz.
Niepotrzebne były nam dodatkowe zaproszenia, aby wyjechać poza bramy Akademii. Kiedy tylko obydwoje byliśmy gotowi, wsiadłam na jego wyzbyty siodła grzbiet, uprzednio nakładając na swą głowę kask - nie wiadomo było bowiem, czy czterolatkowi nie wpadnie jakiś głupi pomysł do głowy, zwłaszcza, że był to jeden z jego pierwszych terenów. Pozwalając mu wydłużyć swoją szyję, na tyle, na ile tylko pozwalały nam wodze, sama rozglądałam się po delikatnie oszronionych terenach, powoli pokrywanych narastającym mrokiem. Nie trudno było zauważyć, że arab widocznie zadowolony był z wolności, którą go obdarzyłam - taszczyć musiał bowiem jedynie moje ciało, oraz raz na czas skręcać tam, gdzie akurat poprowadziła nas moja intuicja. Po za tymi sytuacjami, miał pełną wolność wyboru - nie przeszkadzało mi nawet, kiedy to zaczął kłusować po kilkunastu minutach, w ciągu których to znaleźliśmy się na leśnej ścieżce.
Właściwie, to po dosyć krótkim czasie liczyłam się tylko ja i moje myśli, które jakby na złość towarzyszyły mi w momencie, w którym najbardziej ich nie chciałam. Dręczyły mnie do tego stopnia, że przestałam zwracać uwagę na konia, który znowuż dosyć perfidnie to wykorzystał - poniósł mnie na jakąś cholerną polanę, na której drugim końcu stała grupka osób, z przeważająca ilością osób z naszej akademii. Drugą częścią bowiem były rumaki tychże osób, z zaciekawieniem przyglądające się temu, co wymyślili ich jeźdźcy - nie wiem, czy byli oni do końca świadomi swoich czynów, bowiem kto normalny podpala fajerwerki tuż obok koni, śmiejąc się przy tym jak głupi do sera? Nie wiem, co kręciło niektórych w wyrzucaniu swoich pieniędzy w powietrze, mając jedynie chwilę zadowolenia, kiedy to kolorowe wzory pojawiały się na niebie.
West stał niczym słup soli, wpatrując się w swych końskich towarzyszy, których to zazwyczaj widywał jedynie na treningach, ewentualnie na padokach. Tymczasem, sytuacja była wyjątkowa - arab był u nas od zaledwie kilku miesięcy, a więc był to jego pierwszy sylwester u nas - jak mogłam być tak głupia, aby wziąć go w teren, podczas gdy nie wiedziałam, jak zareaguje na wystrzały? Na wszelkie zastanowienia było za późno - jedna z petard została odpalona pod złym kątem, na wskutek czego zamiast w przeciwnym kierunku, wystrzeliła w naszą stronę, wyprowadzając tym samym wałacha z chwilowego spokoju. Czułam jedynie pod sobą, jak napina swoje mięśnie, aby chwilę później galopować w stronę lasu, już bez jeźdźca na grzbiecie - utrzymywałam się na nim do momentu, w którym to najechał na kałużę, niestety pokrytą lodem. Dodatkowo spłoszony odgłosem łamanego lodu, włączył typowe dla swego wieku "turbo doładowanie", samemu już odbiegając w siną dal. Chwilę jeszcze stałam nieco oszołomiona, próbując ruszyć za pstrokaczem w pogoń - nie było wątpliwości, że jest ode mnie i szybszy, i bardziej zwinny, zwłaszcza, kiedy to moja kostka zaczęła odmawiać posłuszeństwa. Zwolniłam więc do żwawego marszu, podążając za swym rumakiem w głąb lasu - nie było możliwości, abym mogła go zostawić na pastwę losu, zwłaszcza w takową noc, kiedy to spłoszyć się mógł po każdym odstrzale. Modląc się więc jedynie w duchu, aby skończyły się wszystkim dookoła te pieprzone fajerwerki, szłam za powoli znikającą, trójkolorową kulką.
Na szczęście nie odbiegł zbyt daleko - w końcu ile można biec bez celu, dodatkowo z wodzami uwieszonymi ku ziemi? Im bliżej byłam, tym ostrzej widoczna dla mnie była postać, która na całe szczęście trzymała go za sprzączkę od skórzanych pasków - widząc, że jest to brunet, już miałam jakieś podejrzenia, kto mógł to być - z każdym następnym posunięciem jednak odpływały wraz z wiatrem, zwłaszcza, kiedy to poznałam kolor tęczowek chłopaka - były one bowiem takiego samego odcienia, jak i moje. W głowie już układałam podziękowania, którymi mogłabym uraczyć wybawcę West'a, choć w głębi duszy byłam pewna, że wydukam z siebie zupełnie inne słowa. Z uśmiechem więc na ustach, podeszłam do dwóch postaci, będących już na wyciągnięcie ręki.
<Cavan? Nie jest powalające, nie będę jak zwykle ukrywać (': >
Dostajesz 30 pkt
- Pójdziemy później na spacer, obiecuję - odparłam szeptem, nie chcąc, aby zwrócić swoim głosem uwagę innych jeźdźców, niestety pojawiających się w stajni w coraz to większych i większych ilościach. Zamknąwszy wcześniej opuszczony boks, spokojnym krokiem wybrałam się na przemierzenie stajni wzdłuż i wszerz, co przynajmniej teoretycznie miało mi pomóc w wyborze konia, z którym miałam spędzić tamten piękny, sylwestrowy wieczór.
Mój wybór padł na West'a - głównie z tego powodu, że dawno nie nosił na swoim grzbiecie jeźdźca, ani tym bardziej był w terenie. Obdarowany przez Matkę Naturę wszelki możliwymi odmianami arab kroczył już w moją stronę, wychylając nieco pysk zza padoku, mieszczącego się za jego boksem - był tym szczęśliwcem, który to mógł kroczyć po swoim własnym, prywatnym padoku, w każdej chwili mogąc wrócić do stajni. Korzystając, że miałam pod ręką wcześniej wykorzystywane szczotki, położyłam je tuż obok wejścia do lokum wałacha, chwilę później w zastraszającym tempie pędząc do siodlarni, w której również nie zabawiłam nazbyt długo - chwyciwszy za odpowiednie ogłowie, wróciłam do mojego końskiego towarzysza, racząc go już dłużej swoją obecnością.
Zaciekawiony nowym towarzystwem, z początku położył po sobie uszy, przecinając powietrze pojedynczym kłapnięciem zębami - w końcu widząc, że nie wywiera na mnie to zbyt dużego wrażenia, podszedł do wyjścia, zauważywszy błyskotliwie, jak je otwieram. Z racji, że nie wzięłam ze sobą żadnego kantara, ani tym bardziej uwiązu, pierwsze co zrobiłam to założyłam na jego pysk tranzelkę, wcześniej jedynie dłonią czyszcząc powierzchownie jego chrapy, jedynie delikatnie pokryte brudem. Podczas gdy on mamlał w spokoju dopiero co włożone wędzidło, ja obkrążyłam go dookoła kilkakrotnie, odpinając równocześnie derkę, zakrywającą jego 'pomalowane' łatami ciało. Kiedy tylko niebieski materiał zawisnął na lince przed boksem, z rosnącym zadowoleniem pozwoliłam sobie zauważyć, że tylko nogi wałacha ubrudzone są błotem, gdyż reszta jego grzbietu - na całe szczęście - jeszcze chwilę wcześniej była szczelnie okryta, powodując, że żadny brud nie miał w tamtych miejscach prawa bytu. Zakładając oczywiście, iż poprzedni miłośnik West'a odpowiednie się nim zajął, czyszcząc go wzdłuż i wszerz.
Niepotrzebne były nam dodatkowe zaproszenia, aby wyjechać poza bramy Akademii. Kiedy tylko obydwoje byliśmy gotowi, wsiadłam na jego wyzbyty siodła grzbiet, uprzednio nakładając na swą głowę kask - nie wiadomo było bowiem, czy czterolatkowi nie wpadnie jakiś głupi pomysł do głowy, zwłaszcza, że był to jeden z jego pierwszych terenów. Pozwalając mu wydłużyć swoją szyję, na tyle, na ile tylko pozwalały nam wodze, sama rozglądałam się po delikatnie oszronionych terenach, powoli pokrywanych narastającym mrokiem. Nie trudno było zauważyć, że arab widocznie zadowolony był z wolności, którą go obdarzyłam - taszczyć musiał bowiem jedynie moje ciało, oraz raz na czas skręcać tam, gdzie akurat poprowadziła nas moja intuicja. Po za tymi sytuacjami, miał pełną wolność wyboru - nie przeszkadzało mi nawet, kiedy to zaczął kłusować po kilkunastu minutach, w ciągu których to znaleźliśmy się na leśnej ścieżce.
Właściwie, to po dosyć krótkim czasie liczyłam się tylko ja i moje myśli, które jakby na złość towarzyszyły mi w momencie, w którym najbardziej ich nie chciałam. Dręczyły mnie do tego stopnia, że przestałam zwracać uwagę na konia, który znowuż dosyć perfidnie to wykorzystał - poniósł mnie na jakąś cholerną polanę, na której drugim końcu stała grupka osób, z przeważająca ilością osób z naszej akademii. Drugą częścią bowiem były rumaki tychże osób, z zaciekawieniem przyglądające się temu, co wymyślili ich jeźdźcy - nie wiem, czy byli oni do końca świadomi swoich czynów, bowiem kto normalny podpala fajerwerki tuż obok koni, śmiejąc się przy tym jak głupi do sera? Nie wiem, co kręciło niektórych w wyrzucaniu swoich pieniędzy w powietrze, mając jedynie chwilę zadowolenia, kiedy to kolorowe wzory pojawiały się na niebie.
West stał niczym słup soli, wpatrując się w swych końskich towarzyszy, których to zazwyczaj widywał jedynie na treningach, ewentualnie na padokach. Tymczasem, sytuacja była wyjątkowa - arab był u nas od zaledwie kilku miesięcy, a więc był to jego pierwszy sylwester u nas - jak mogłam być tak głupia, aby wziąć go w teren, podczas gdy nie wiedziałam, jak zareaguje na wystrzały? Na wszelkie zastanowienia było za późno - jedna z petard została odpalona pod złym kątem, na wskutek czego zamiast w przeciwnym kierunku, wystrzeliła w naszą stronę, wyprowadzając tym samym wałacha z chwilowego spokoju. Czułam jedynie pod sobą, jak napina swoje mięśnie, aby chwilę później galopować w stronę lasu, już bez jeźdźca na grzbiecie - utrzymywałam się na nim do momentu, w którym to najechał na kałużę, niestety pokrytą lodem. Dodatkowo spłoszony odgłosem łamanego lodu, włączył typowe dla swego wieku "turbo doładowanie", samemu już odbiegając w siną dal. Chwilę jeszcze stałam nieco oszołomiona, próbując ruszyć za pstrokaczem w pogoń - nie było wątpliwości, że jest ode mnie i szybszy, i bardziej zwinny, zwłaszcza, kiedy to moja kostka zaczęła odmawiać posłuszeństwa. Zwolniłam więc do żwawego marszu, podążając za swym rumakiem w głąb lasu - nie było możliwości, abym mogła go zostawić na pastwę losu, zwłaszcza w takową noc, kiedy to spłoszyć się mógł po każdym odstrzale. Modląc się więc jedynie w duchu, aby skończyły się wszystkim dookoła te pieprzone fajerwerki, szłam za powoli znikającą, trójkolorową kulką.
Na szczęście nie odbiegł zbyt daleko - w końcu ile można biec bez celu, dodatkowo z wodzami uwieszonymi ku ziemi? Im bliżej byłam, tym ostrzej widoczna dla mnie była postać, która na całe szczęście trzymała go za sprzączkę od skórzanych pasków - widząc, że jest to brunet, już miałam jakieś podejrzenia, kto mógł to być - z każdym następnym posunięciem jednak odpływały wraz z wiatrem, zwłaszcza, kiedy to poznałam kolor tęczowek chłopaka - były one bowiem takiego samego odcienia, jak i moje. W głowie już układałam podziękowania, którymi mogłabym uraczyć wybawcę West'a, choć w głębi duszy byłam pewna, że wydukam z siebie zupełnie inne słowa. Z uśmiechem więc na ustach, podeszłam do dwóch postaci, będących już na wyciągnięcie ręki.
<Cavan? Nie jest powalające, nie będę jak zwykle ukrywać (': >
Dostajesz 30 pkt
Katniss!
Katniss
Nazwisko: Gutsy
Wiek: 19 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: nr 3
Głos: TheFatRat - The Calling
Rodzina: Wychowywała się z dziadkami na farmie, a babcia zmarła gdy miała 7 lat. Dziadek dawniej hodował konie, ale kiedy podupadł na zdrowiu zaprzestał to robić.
Charakter: Katniss ma dwie różne strony.
Dla nie znajomych: Jest oziębła i nieczuła. Nie lubi nowych znajomości, woli się trzymać własnej paczki znajomych. Siedzi i chce się stać niewidzialna żeby móc uciec, a z racji tego, że jest dobrze wychowana raczej milczy.
Dla przyjaciół: ma dystans do siebie. Lubi się śmiać i robić ze wszystkiego powód do cieszenia się. Jest optymistką. Ma przyjaciół, którzy kształtują jej charakter . Nigdy nie zdradzi swoich przyjaciół.
Jest buntowniczą nastolatką lubi robić wszystko po swojemu. Nie lubi ograniczeń. Kocha słuchać muzyki, a szczególnie remixów z głośnymi bitami. Bywa czasami zła do tego stopnia, że potrafi kogoś uderzyć.
Aparycja: Katniss to dziewczyna mierząca 180cm. Według niej nie jest ani chuda, ani gruba. Ma włosy w kolorze orzechowym z blond pasemkami. Jej oczy są koloru zielono-niebieskiego, a usta w odcieniu chłodnego różu. Najczęściej ubiera czarny T-shirt, koszulę w czerwono-czarną kratę i Jeansy bądź bryczesy. Lubi chodzić w trampkach i sztybletach.
Ulubiony koń: Na 100% jej konik.
Własny koń: Miss Tofflairs.
Poziom jeździectwa: Poziom zaawansowany.
Partner: Bardzo chciałaby mieć chłopaka, ale po Arminie jest jej ciężko z kimś się związać.
Historia: Jej rodzice zginęli w pożarze więc przez całe dzieciństwo mieszkała u dziadków. Miłość do koni „odziedziczyła” po ojcu jej matki ponieważ prowadził hodowlę Quater Horse i miał 2 Mustangi. Po kilku latach mieszkania u dziadków pojechała do technikum weterynaryjnego z internatem. W wieku 17 lat zaczęła dorywczo pracować by móc zarobić na marzenia jakimi było wstąpienie do AMH. Była jedną z najlepszych uczennic w technikum. Gdy zauważyła, że wystarczy jej pieniędzy na utrzymywanie się była z siebie dumna. Dostała również odpowiedz na temat jej podania do Akademii. Jednak los postawił ją przed wyborem, mogła dokończyć weterynarie, albo dołączyć do AMH… Wybór był trudny, ale po kilku dniach zdecydowała, że odejdzie z technikum i podąży za marzeniami. I tak się tu znalazła.
*Inne: Lubi romantyczne sytuacje oraz eksperymentować z Make-up’em szczególnie z rzęsami.
Kontakt: Howrse- FireSunH
Od Cassandry C.D Ivana
Popatrzyłam na tego przyjaźnie nastawionego siwka o lśniących oczach i
od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Był po prostu idealny...
- Jak chcesz będziesz mogła na nim pojeździć- na ogół niepozorne słowa Ivan'a kompletnie wybiły mnie z rytmu.
Ja? Jeździć? W sensie, że tutaj... przy wszystkich? Momentalnie zrobiło mi się okropnie gorąco. Wizja poniesionej przez konia mnie, a następnie zaliczającej glebę twarzą nie była przekonująca. Absolutnie, co pomyśleliby sobie o mnie ci wszyscy uczniowie? Przecież ledwie nauczyłam się jeździć w galopie, a do tego to wszystko działo się tak dawno.
- Dobrze się czujesz, wydaje mi się że zbladłaś?- zapytał jakby lekko zaniepokojony na co natychmiastowo pokręciłam głową
- Nie... wszystko dobrze. Ja po prostu wolałabym obejrzeć resztę tych wszystkich budynków...- wymamrotałam nieco speszona i nerwowo pociągnęłam końcówki swoich włosów, robiło się coraz bardziej niezręcznie.
Chłopak zmarszczył brwi, widać, że zupełnie nie uwierzył w moje tłumaczenie. W sumie nic w tym dziwnego.
- Okay...- zająknął się i uprzednio gładząc konia po pysku, ruszył w stronę padoków- Za mną- dodał, wychodząc ze stajni
Nieco się skuliłam, ale wbrew sobie ruszyłam za chłopakiem. Może nawet go polubiłam... a może to zbyt mocne słowo? Raczej zaakceptowałam. Ale nadal wolałam być sama w swoim pokoju pod obszernym puchatym kocem. Czułam, że mogłabym spędzić tam resztę życia. Po prostu z dala od wszystkich... ludzi.
Gdy szliśmy pomiędzy padokami, zaczęłam uważnie lustrować wzrokiem najbliższe otoczenie. Konie spacerowały dookoła radośnie podskubując źdźbła trawy, a uczniowie Akademii spacerowali alejkami pogodnie rozmawiając. Co jakiś czas ktoś nowy rzucał krótkie: "cześć" w moim kierunku, na które odpowiadałam zazwyczaj cichym burknięciem. Czułam się bardzo nieswojo w tak licznym tłumie. Wydawało mi się, że Ivan również ma dość mojego drętwego towarzystwa. To wydawałoby się zrozumiałe.
- I znów musimy podejść pod wzgórzę- zaśmiał się pod nosem, na co wywróciłam oczami- Nie przepadasz za tak długimi spacerami?- spytał z uśmiechem, więc zgodnie z oczywistą prawdą pokręciłam przecząco głową
- Wcale nie chodzi o to, że za tym nie przepadam...- zaczęłam, szukając odpowiednich słów- Ja po prostu szybko się męczę- dokończyłam posyłając mu blady uśmiech, który w odróżnieniu od poprzednich był zupełnie szczery
Chłopak zmarszczył brwi
- Brak kondycji?- rzucił, gdy stawialiśmy kolejne, a w moim przypadku niepewne kroki... wydawałoby się, że on wcale się nie męczył.
- Powiedzmy... ja...- zająknęłam się po czym westchnęłam- choruję na anemię- mruknęłam, gdy znaleźliśmy się na górze
Ivan posłał mi zdziwione spojrzenie
- Spokojnie to nic takiego, blada skóra, znużenie, osłabienie, cienie pod oczami... zwykłe pierdoły- powiedziałam i rozejrzałam się dookoła- Całkiem tutaj ładnie...
- Możemy wracać jeśli chcesz, odprowadzę cię do pokoju- odparł
- Naprawdę wszystko w porządku- wywróciłam oczami i wskazałam na następne miejsce- Co tam jest?- zapytałam
- Stajnia dla koni prywatnych- mruknął, a ja kilkukrotnie zamrugałam z niedowierzania
- To ile wy tutaj macie tych stajni?- spytałam wkładając ręce do kieszeni buzy... robiło się coraz zimniej
<Ivan?>
- Jak chcesz będziesz mogła na nim pojeździć- na ogół niepozorne słowa Ivan'a kompletnie wybiły mnie z rytmu.
Ja? Jeździć? W sensie, że tutaj... przy wszystkich? Momentalnie zrobiło mi się okropnie gorąco. Wizja poniesionej przez konia mnie, a następnie zaliczającej glebę twarzą nie była przekonująca. Absolutnie, co pomyśleliby sobie o mnie ci wszyscy uczniowie? Przecież ledwie nauczyłam się jeździć w galopie, a do tego to wszystko działo się tak dawno.
- Dobrze się czujesz, wydaje mi się że zbladłaś?- zapytał jakby lekko zaniepokojony na co natychmiastowo pokręciłam głową
- Nie... wszystko dobrze. Ja po prostu wolałabym obejrzeć resztę tych wszystkich budynków...- wymamrotałam nieco speszona i nerwowo pociągnęłam końcówki swoich włosów, robiło się coraz bardziej niezręcznie.
Chłopak zmarszczył brwi, widać, że zupełnie nie uwierzył w moje tłumaczenie. W sumie nic w tym dziwnego.
- Okay...- zająknął się i uprzednio gładząc konia po pysku, ruszył w stronę padoków- Za mną- dodał, wychodząc ze stajni
Nieco się skuliłam, ale wbrew sobie ruszyłam za chłopakiem. Może nawet go polubiłam... a może to zbyt mocne słowo? Raczej zaakceptowałam. Ale nadal wolałam być sama w swoim pokoju pod obszernym puchatym kocem. Czułam, że mogłabym spędzić tam resztę życia. Po prostu z dala od wszystkich... ludzi.
Gdy szliśmy pomiędzy padokami, zaczęłam uważnie lustrować wzrokiem najbliższe otoczenie. Konie spacerowały dookoła radośnie podskubując źdźbła trawy, a uczniowie Akademii spacerowali alejkami pogodnie rozmawiając. Co jakiś czas ktoś nowy rzucał krótkie: "cześć" w moim kierunku, na które odpowiadałam zazwyczaj cichym burknięciem. Czułam się bardzo nieswojo w tak licznym tłumie. Wydawało mi się, że Ivan również ma dość mojego drętwego towarzystwa. To wydawałoby się zrozumiałe.
- I znów musimy podejść pod wzgórzę- zaśmiał się pod nosem, na co wywróciłam oczami- Nie przepadasz za tak długimi spacerami?- spytał z uśmiechem, więc zgodnie z oczywistą prawdą pokręciłam przecząco głową
- Wcale nie chodzi o to, że za tym nie przepadam...- zaczęłam, szukając odpowiednich słów- Ja po prostu szybko się męczę- dokończyłam posyłając mu blady uśmiech, który w odróżnieniu od poprzednich był zupełnie szczery
Chłopak zmarszczył brwi
- Brak kondycji?- rzucił, gdy stawialiśmy kolejne, a w moim przypadku niepewne kroki... wydawałoby się, że on wcale się nie męczył.
- Powiedzmy... ja...- zająknęłam się po czym westchnęłam- choruję na anemię- mruknęłam, gdy znaleźliśmy się na górze
Ivan posłał mi zdziwione spojrzenie
- Spokojnie to nic takiego, blada skóra, znużenie, osłabienie, cienie pod oczami... zwykłe pierdoły- powiedziałam i rozejrzałam się dookoła- Całkiem tutaj ładnie...
- Możemy wracać jeśli chcesz, odprowadzę cię do pokoju- odparł
- Naprawdę wszystko w porządku- wywróciłam oczami i wskazałam na następne miejsce- Co tam jest?- zapytałam
- Stajnia dla koni prywatnych- mruknął, a ja kilkukrotnie zamrugałam z niedowierzania
- To ile wy tutaj macie tych stajni?- spytałam wkładając ręce do kieszeni buzy... robiło się coraz zimniej
<Ivan?>
Od Lotte do Lusasa
Leżałam na łóżku gapiąc się w sufit. Z głośników firmy JBL leciała na
fula muzyka electro. Cóż... Ostatnio zmieniłam swoje upodobania odnośnie
muzyki. Rock który uprzednio zapełniał całą pamięć zamienił się na
electro, bass, trap i chill music. Mogłam tego słuchać godzinami.
Spojrzałam na zegarek. Za niedługo miałam jazdę. Zeszłam na parter po
czym skierowałam się do stajni. Miałam lekcje z Rickiem. Nie przepadałam
za tymi lekcjami. Dzisiaj dodatkowo nauczyciel zorganizował małe zawody
na sprawdzenie umiejętności. Ja trafiłam jedną tarczę z dziesięciu.
Dodatkowo tuż przy krawędzi. Patrzyłam z zazdrością jak Miyuki pędzi na
Wogattim i trafia wszystkie tarcze w sam środek. Gdy wszyscy się
rozeszli zaczepił mnie Rick.
-Lotte.
-Słucham-odwróciłam się.
-Gdybyś tylko uważała na zajęciach poszło by ci dużo lepiej-rzekł ostro.
Darł się na mnie jeszcze chwilę po czym poszedł. Przygnębiena przez uwagę instruktora poczłapałam do stajni trzymając Somersby. Rozsiodłałam klacz i udałam się do boksu Desperado.
-Co koniku. Ostatnio nie zaglądam do ciebie-przytuliłam się do niego.
Koń zaczął skubać moje kieszenie. To od razu poprawiło mi humor. Wyjęłam marchewkę i powiedziałam do Desperada:
-Jak zwykle potrafisz zorientować się ze coś mam- zaśmiałam się karmiąc ogiera.
Posiedziałam jeszcze chwilę, patrząc na ogiera. Wyszłam ze stajni. Po drodze pominęłam się, ale nim dotknęłam ziemi ktoś mnie złapał.
<Lucas?>
Proszę by charakter konia był zgodny z jego opisem. Desperado nie jest potulnym konikiem.
-Lotte.
-Słucham-odwróciłam się.
-Gdybyś tylko uważała na zajęciach poszło by ci dużo lepiej-rzekł ostro.
Darł się na mnie jeszcze chwilę po czym poszedł. Przygnębiena przez uwagę instruktora poczłapałam do stajni trzymając Somersby. Rozsiodłałam klacz i udałam się do boksu Desperado.
-Co koniku. Ostatnio nie zaglądam do ciebie-przytuliłam się do niego.
Koń zaczął skubać moje kieszenie. To od razu poprawiło mi humor. Wyjęłam marchewkę i powiedziałam do Desperada:
-Jak zwykle potrafisz zorientować się ze coś mam- zaśmiałam się karmiąc ogiera.
Posiedziałam jeszcze chwilę, patrząc na ogiera. Wyszłam ze stajni. Po drodze pominęłam się, ale nim dotknęłam ziemi ktoś mnie złapał.
<Lucas?>
Proszę by charakter konia był zgodny z jego opisem. Desperado nie jest potulnym konikiem.
piątek, 30 grudnia 2016
Od Daniela C.D Aevy/Abihraj + poród
Kurde. Miałem dość całego tego świata. Chciałem tylko odnaleźć ukochaną! Od samego rana wyruszyłem na poszukiwania. Abihraj mi towarzyszył, czym zachwycony to ja nie byłem.
-Gdzie teraz?- zapytał zdyszany, pewnie po 7 km biegu.
-Nie wiem. Idź tam.- powiedziałem kierując się przed siebię.
Szedłem i szedłem. Delikatnie już zirytowany zacząłem wydzierać się na całe gardło.
-Ku*wa! Aeva!- wrzasnąłem a z krzaków wyskoczył mężczyzna.
-Kim jesteś?- zawołał szybko.
-Daniel.- nie wyjawiałem zbytnio o sobie. -Po prostu Daniel.
- Narzeczona cie potrzebuje.-wyjaśnił szybko po czym mnie zatkało.
-Moja Aeva! Moja żabka!- ucieszyłem się po czym pobiegłem za chłopakiem.
Każda chwila dłużyła mi się niemiłosiernie.Wydawałoby się, że biegniemy 3 godziny, było to tylko 10 minut.
-To tutaj- powiedział.-Aevo!
Wołał i wołał, nikt nie odpowiadał. Zmartwiło mnie to.
-Gdzie się podziała ta dziewczyna?- zapytał zdenerwowany.
Po chwili przebytej w ciszy chłopak otworzył szeroko oczy i powiedział.
-Komanczowie!
Nie wiedziałem nic o tzw. Komanczach.
-Komanczowie porwali Aevę!- powiedział dość przerażony
Zagotowałem się.
-Gdzie oni są teraz?- zapytałem.
Chłopak wyszedł z namiotu, zrobiłem to samo. Chłopak chwilę myślał. Po chwili pobiegł na zachód. Ruszyłem za nim, a po chwili dostrzegliśmy mnóstwo tipi. Po chwili usłyszałem krzyk kobiety. Mojej Aevy! Biegłem coraz szybciej i szybciej. W końcu wpadłem do tipi, w którym Aeva była związana a wkoło niej było pełno mężczyzn. Jeden trzymał nóż przy jej brzuchu. Wkur***em się. Na mój widok powiedział coś. Od razo podbiegłem do mojej ukochanej. Pochwyciłem nóż i wymierzyłem w faceta. Wiele nie myślą odciąłem liny, którymi przywiązana była moja ukochana.
-Daniel...- wyszeptała.
Popatrzyłem na nią, w jej oczach było widać strach. Szybko się otrząsnąłem i rzuciłem nożem wprost w pierś mężczyzny. Zgiął się w bólu, a jak na zawołanie usłyszałem rżenie i do tipi wgramolił się dziki ogier. A nie, to koń Esmy. Może to nie taki demon jak mówią? Jego kopyta, skierowane wprost na wrogów były wręcz potworne. Przestraszyłem się trochę, ale gdy wszyscy wybiegli, podniosłem ukochaną.
-Wszystko będzie dobrze...- powiedziałem całując dziewczynę w czoło.-Aeva! Jesteś gorąca!- powiedziałem dotykając jej czoła.
-To nic.- powiedziała obojętnie i posłała uśmiech chłopakowi.
Zaniosłem ją do konia. Następnie wsadziłem ją na niego i sam wsiadłem. Chłopak wyszedł z tipi a Ci "wojownicy" wybiegli z innego tipi przyodziani w ciężką broń.
-Jedź! Zabierz ją stąd!- krzyknął.
Od razu przystałem na propozycję. Dotknąłem boków konia, a on ruszył galopem. Mocno przytuliłem dziewczynę do siebie. Po chwili poczułem, że chwyta moją rękę. Mruknęła coś, że jej słabo. Na chwilę zapomniałem, że narzeczona jest w 8 miesiącu ciąży. Delikatnie przestraszyłem się, że to ten moment. Dojechaliśmy do tipi, do którego od razu wniosłem ukochaną. Położyłem ją na skórach. Z kieszeni wyjąłem "szczęśliwą" chusteczkę. Namoczyłem ją w wodzie i położyłem ją na gorącej głowie ukochanej.
Zdjąłem z niej przeszkadzające rzeczy. Po chwili poczułem jak coś mokrego przepełnia mój but. Popatrzyłem na dziewczynę. No super...
-Ah...- jęknęła dziewczyna.
-Aeva... Spokojnie...- powiedziałem sięgając po komórkę.
Macałem wszystkie kieszenie. Po chwili wyciągnąłem telefon.
~Halo? Pogotowie? Moja narzeczona zaczyna rodzić! Gdzie? Kur*a!~ zakląłem.~ Co mam robić? Będziecie za 50 minut? ~pytałem.~Dobrze...
Za wskazówkami lekarza miałem zdjąć z niej ubranie. Co było dość ciężkie z kobietą, która ledwo co oddycha.
-Spokojnie kochana. - powiedziałem zdejmując jej bluzkę.
Aeva zaczęła jęczeć i wić się. Pogłaskałem ją po głowie. Wymieniłem kompres i mnie zemdliło. Krew... Niby jestem facet a mdli mnie na widok krwi.
-Daniel! Nie wytrzymam!- krzyknęła i zaczęła krzyczeć.
-Nie przyj. Nie przyj, oddychaj. Wytrzymasz!- pomagałem jej.
Po chwili usłyszałem cichy odgłos. Do tipi wszedł Indianin.
- Musimy wyciągnąć dzieci.- powiedział szybko klękając przy mnie.- Inaczej mogą się udusić.
Po chwili dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, a ja podłożyłem kolano pod jej głowę.
-Przysuń ją do siebie.- rozkazał.
Po chwili Aeva pochwyciła moją rękę i wbiła paznokcie w moją dłoń. Powstrzymałem jęk bólu. Zacisnąłem rękę na jej dłoni. Chłopak rozchylił swój pakuneczek i wyjął watę.
- Na razie czekamy.- powiedział po czym usiadł obok mnie. Minęło w ciszy około 2 godziny, po czym Otetiani powiedział, że zaraz będę musiał mu pomóc.
-Otetiani, co z dziećmi?- zapytała cicho ukochana.
Chłopak nic nie powiedział. Rozchylił nogi Aevy, by trochę "rozluźnić" miejsce u dzieci. Po chwili Aeva jęknęła i wtedy Otetiani odezwał się.
-Przyj! Przyj.
Dziewczyna na polecenia zaczęła przeć, a ja "dzielnie" podtrzymywałem jej głowę.
Pocałowałem ją w czoło a następnie dziewczyna przygryzła wargi.
-Musimy sobie jakoś poradzić...- oznajmił Otetiani.
Po chwili kazał Aevie oddychać głęboko, później znowu przeć. Po chwili usłyszeliśmy płacz. Odetchnąłem z ulga.
-To chłopiec.- ozwał się facet.
Po chwili znowu ta cała akcja powtórzyła się i na świat wyszła dziewczynka. Aeva, już nieźle spocona i wymęczona wbijała pazurki w moją rękę. Po kilku godzinach na świecie była cała czwórka. Aeva zasnęła a ja wgapiałem się w dzieci, moje dzieci. Po raz pierwszy w życiu poczułem dumę. Przytulałem wszystkie po kolei.
<Aeva? Abihraj?>
-Gdzie teraz?- zapytał zdyszany, pewnie po 7 km biegu.
-Nie wiem. Idź tam.- powiedziałem kierując się przed siebię.
Szedłem i szedłem. Delikatnie już zirytowany zacząłem wydzierać się na całe gardło.
-Ku*wa! Aeva!- wrzasnąłem a z krzaków wyskoczył mężczyzna.
-Kim jesteś?- zawołał szybko.
-Daniel.- nie wyjawiałem zbytnio o sobie. -Po prostu Daniel.
- Narzeczona cie potrzebuje.-wyjaśnił szybko po czym mnie zatkało.
-Moja Aeva! Moja żabka!- ucieszyłem się po czym pobiegłem za chłopakiem.
Każda chwila dłużyła mi się niemiłosiernie.Wydawałoby się, że biegniemy 3 godziny, było to tylko 10 minut.
-To tutaj- powiedział.-Aevo!
Wołał i wołał, nikt nie odpowiadał. Zmartwiło mnie to.
-Gdzie się podziała ta dziewczyna?- zapytał zdenerwowany.
Po chwili przebytej w ciszy chłopak otworzył szeroko oczy i powiedział.
-Komanczowie!
Nie wiedziałem nic o tzw. Komanczach.
-Komanczowie porwali Aevę!- powiedział dość przerażony
Zagotowałem się.
-Gdzie oni są teraz?- zapytałem.
Chłopak wyszedł z namiotu, zrobiłem to samo. Chłopak chwilę myślał. Po chwili pobiegł na zachód. Ruszyłem za nim, a po chwili dostrzegliśmy mnóstwo tipi. Po chwili usłyszałem krzyk kobiety. Mojej Aevy! Biegłem coraz szybciej i szybciej. W końcu wpadłem do tipi, w którym Aeva była związana a wkoło niej było pełno mężczyzn. Jeden trzymał nóż przy jej brzuchu. Wkur***em się. Na mój widok powiedział coś. Od razo podbiegłem do mojej ukochanej. Pochwyciłem nóż i wymierzyłem w faceta. Wiele nie myślą odciąłem liny, którymi przywiązana była moja ukochana.
-Daniel...- wyszeptała.
Popatrzyłem na nią, w jej oczach było widać strach. Szybko się otrząsnąłem i rzuciłem nożem wprost w pierś mężczyzny. Zgiął się w bólu, a jak na zawołanie usłyszałem rżenie i do tipi wgramolił się dziki ogier. A nie, to koń Esmy. Może to nie taki demon jak mówią? Jego kopyta, skierowane wprost na wrogów były wręcz potworne. Przestraszyłem się trochę, ale gdy wszyscy wybiegli, podniosłem ukochaną.
-Wszystko będzie dobrze...- powiedziałem całując dziewczynę w czoło.-Aeva! Jesteś gorąca!- powiedziałem dotykając jej czoła.
-To nic.- powiedziała obojętnie i posłała uśmiech chłopakowi.
Zaniosłem ją do konia. Następnie wsadziłem ją na niego i sam wsiadłem. Chłopak wyszedł z tipi a Ci "wojownicy" wybiegli z innego tipi przyodziani w ciężką broń.
-Jedź! Zabierz ją stąd!- krzyknął.
Od razu przystałem na propozycję. Dotknąłem boków konia, a on ruszył galopem. Mocno przytuliłem dziewczynę do siebie. Po chwili poczułem, że chwyta moją rękę. Mruknęła coś, że jej słabo. Na chwilę zapomniałem, że narzeczona jest w 8 miesiącu ciąży. Delikatnie przestraszyłem się, że to ten moment. Dojechaliśmy do tipi, do którego od razu wniosłem ukochaną. Położyłem ją na skórach. Z kieszeni wyjąłem "szczęśliwą" chusteczkę. Namoczyłem ją w wodzie i położyłem ją na gorącej głowie ukochanej.
Zdjąłem z niej przeszkadzające rzeczy. Po chwili poczułem jak coś mokrego przepełnia mój but. Popatrzyłem na dziewczynę. No super...
-Ah...- jęknęła dziewczyna.
-Aeva... Spokojnie...- powiedziałem sięgając po komórkę.
Macałem wszystkie kieszenie. Po chwili wyciągnąłem telefon.
~Halo? Pogotowie? Moja narzeczona zaczyna rodzić! Gdzie? Kur*a!~ zakląłem.~ Co mam robić? Będziecie za 50 minut? ~pytałem.~Dobrze...
Za wskazówkami lekarza miałem zdjąć z niej ubranie. Co było dość ciężkie z kobietą, która ledwo co oddycha.
-Spokojnie kochana. - powiedziałem zdejmując jej bluzkę.
Aeva zaczęła jęczeć i wić się. Pogłaskałem ją po głowie. Wymieniłem kompres i mnie zemdliło. Krew... Niby jestem facet a mdli mnie na widok krwi.
-Daniel! Nie wytrzymam!- krzyknęła i zaczęła krzyczeć.
-Nie przyj. Nie przyj, oddychaj. Wytrzymasz!- pomagałem jej.
Po chwili usłyszałem cichy odgłos. Do tipi wszedł Indianin.
- Musimy wyciągnąć dzieci.- powiedział szybko klękając przy mnie.- Inaczej mogą się udusić.
Po chwili dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, a ja podłożyłem kolano pod jej głowę.
-Przysuń ją do siebie.- rozkazał.
Po chwili Aeva pochwyciła moją rękę i wbiła paznokcie w moją dłoń. Powstrzymałem jęk bólu. Zacisnąłem rękę na jej dłoni. Chłopak rozchylił swój pakuneczek i wyjął watę.
- Na razie czekamy.- powiedział po czym usiadł obok mnie. Minęło w ciszy około 2 godziny, po czym Otetiani powiedział, że zaraz będę musiał mu pomóc.
-Otetiani, co z dziećmi?- zapytała cicho ukochana.
Chłopak nic nie powiedział. Rozchylił nogi Aevy, by trochę "rozluźnić" miejsce u dzieci. Po chwili Aeva jęknęła i wtedy Otetiani odezwał się.
-Przyj! Przyj.
Dziewczyna na polecenia zaczęła przeć, a ja "dzielnie" podtrzymywałem jej głowę.
Pocałowałem ją w czoło a następnie dziewczyna przygryzła wargi.
-Musimy sobie jakoś poradzić...- oznajmił Otetiani.
Po chwili kazał Aevie oddychać głęboko, później znowu przeć. Po chwili usłyszeliśmy płacz. Odetchnąłem z ulga.
-To chłopiec.- ozwał się facet.
Po chwili znowu ta cała akcja powtórzyła się i na świat wyszła dziewczynka. Aeva, już nieźle spocona i wymęczona wbijała pazurki w moją rękę. Po kilku godzinach na świecie była cała czwórka. Aeva zasnęła a ja wgapiałem się w dzieci, moje dzieci. Po raz pierwszy w życiu poczułem dumę. Przytulałem wszystkie po kolei.
<Aeva? Abihraj?>
Od Alexandry C.D. Edwarda + zadanie 19
Szliśmy za panem Rosem ze spuszczonymi głowami, aż do jego gabinetu.
Dyrektor zasiadł na swoim honorowym miejscu, my natomiast w ciszy
zasiedliśmy po drugiej stronie dużego, dębowego biurka. Rozejrzałam się
po pomieszczeniu gdzie stało kilka gablot wraz z nagrodami z przeróżnych
zawodów zaczynając od skokowych przez polo po woltyżerkę. Ta szkoła
była jedną z potęg akademii jeździeckich, a ja byłam jej częścią. Moje
rozmyślenia przerwał pan James, który wpatrywał się w nas uważnie.
Najchętniej w tym momencie schowałabym się gdzieś, ale no cóż ten facet
znajdzie mnie chyba wszędzie.
-Muszę dać wam jakąś kare... Posprzątanie gołębnika? Hmmm nie, stwierdzą, że jestem nieludzki. - Mężczyzna zadumał się chwile nad zadaniem dla nas. - Wiem, jutro rano przyjeżdża do nas grupa dzieci z pobliskiej szkoły. Wasza dwójka będzie ich opiekunami na czas pobytu na terenie akademii.
-Ale...-Wyrwałam się niepotrzebnie przed szereg widząc karcące spojrzenie pana Dyrektora.
-Nie ma żadnego "ale". - Wycedził przez zęby. - Do jutra macie wysprzątać miejsca gdzie będziecie je oprowadzać, wymyślić różne zabawy, wybrać konie i inne takie duperele. Jeżeli usłyszę, że coś było nie tak jak powinno marny wasz los, a teraz wracać do swoich prac.
Opuściliśmy gabinet w ciszy, żeby po zamknięciu drzwi odetchnąć z ulgą.
-Ale ja nie umiem zajmować się dziećmi. -Jęknęłam patrząc na bruneta, który śmiał się pod nosem.
-Nie przesadzaj mogło być gorzej. - Odparł łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę stołówki. Cały kampus był pusty dlatego zajęliśmy pierwszy lepszy stolik. Edward przyniósł mi oraz sobie po dużej zapiekance z pieczarkami i szynką. W zastraszającym tempie zjadłam swoją porcję, przez co brunet zaczął się śmiać. Pokręciłam tylko głowa czekając, aż chłopak dokończy.
-Trzeba wymyślić jakieś zajęcie dla tych dzieci. - Mruknęłam wyciągając notes. Po ponad pół godzinnej dyskusji zabraliśmy się do pracy sprzątając ZNOWU stajnie, stołówkę i dziedziniec. Przygotowaliśmy konie oraz ich sprzęt, ustawiliśmy pokazowy parkur na jutro oraz przygotowaliśmy jakieś gry typu podchody. Po całym dniu bieganiny padłam zmęczona do łóżka, a przecież miałam grzecznie przeleżeć go w łóżku...chciałabym.
Wstałam kolejnego dnia dość wcześnie wraz z Edwardem i wybraliśmy się na stołówkę. Mieliśmy ponad godzinę do przyjazdu uczniów. Zjedliśmy śniadanie, a ja dodatkowo przekabaciłam Naomi, żeby upiekła nam babeczki. Ruszyliśmy do stajni gdzie na spokojnie wyczyściłam oraz osiodłałam Dark Angel'a.
-Jeśli chcesz, to ja mogę pojechać ten parkur. - Edward oparł się o drzwiczki boksu proponując to rozwiązanie, kiedy po raz kolejny zaczęłam kaszleć.
-Nie, dziękuje. Im mniej czasu w obecności tych diabełków tym lepiej. - Uśmiechnęłam się wyprowadzając wałacha i przy okazji dając buziaka chłopakowi w policzek. Zaczęłam rozgrzewkę, kiedy na teren akademii wjechał szkolny autobus. Brunet poszedł przywitać przyjezdnych w naszych skromnych progach. Poklepałam Angela po łopatce po przeskoczeniu jednej z przeszkód.
-Chłopie, to będzie ciężki dzień, ale nie martw się nie pozwolę, żeby te bachory na ciebie wsiadły. - Wałach zarzucił kilkukrotnie łbem do góry na co się zaśmiałam. Edward wraz z dziećmi oraz nauczycielkami podeszli do ogrodzenia parkuru.
-A to jest Alexandra, która również będzie was dzisiaj oprowadzać. Teraz wam pokaże kilka sztuczek.- Pomachałam dzieciom podjeżdżając bliżej ogrodzenia.
-Cześć, jestem Alexandra, a to Dark Angel. - Uśmiechnęłam się lekko, przykładając lekko łydki do boków konia, który się ukłonił. Brunet zerknął na mnie zaskoczony, a ja posłałam mu zwycięski uśmiech. Zawróciłam konia i zaczęłam od jakiś figur ujeżdżeniowych. Nie lubiłam zbytnio tej konkurencji przez co szybko przeszłam do skoków. Po pokonaniu kilku przeszkód rozstępowałam konia i odprowadziłam go wraz z dziećmi do stajni. Edward opisywał wszystko w trakcie mojego pokazu, dlatego ja musiałam przejąć tą role w trakcie przedstawiania rządu oraz budowy konia. Wreszcie podzieliliśmy uczniów na kilka grup, którym przydzieliliśmy konie do czyszczenia. Oczywiście, wybraliśmy najspokojniejsze kluseczki jednak i tak skakaliśmy od jednej gromadki do drugiej. Kiedy skończyliśmy dzieci nawrzucały koniom smakołyki do żłobów. Ponownie podzieliliśmy uczniów tym razem na dwie grupy.
-Dobra teraz pobawimy się w podchody. Jedna grupa idzie ze mną, natomiast druga z Edwardem. Podałam dzieciom mapkę, która pokazywała drogę przez stajnie, padoki i dziedziniec, aż do stołówki. Grupa bruneta natomiast przemierzała akademię drugą stroną. Jedna z dziewczynek przejęła dowodzenie i prowadziła grupę, ja natomiast pomagałam im w różnych zadaniach oraz opowiadałam o szkole, koniach i zawodach. Wreszcie po godzinie dotarliśmy na stołówkę, gdzie dzieci zajęły miejsca.
-Wykonaliście wszystkie zadania perfekcyjnie, dlatego mamy dla was małe słodkości. - Z kuchni wyszła Naomi z tackami babeczek. Na każdej z nich był jakiś koński motyw. Dzieci rzuciły się na dziewczynę mało co jej nie przewracając. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka, a mój brzuch który nie dostał ani jednaj zaczął o sobie przypominać.
-Macie jeszcze siły? - Zapytałam, a dzieci potwierdziły to głośno mówiąc "tak". Zebraliśmy rzeczy i wróciliśmy do stajni, gdzie osiodłaliśmy Follow oraz Rosabell, natomiast Diane i Arcadie wyprowadziłyśmy na mały padok obok ujeżdżalni. W czasie kiedy pierwsza para jeździła na klaczach reszta była zachwycona kucykami stojącymi obok.
-To był dobry pomysł wyprowadzenia ich tam, mają jakieś zajęcie. - Przyznałam Edwardowi racje i wróciłam do blondynki, która siedziała na grzbiecie Follow, którą prowadziłam. Dawałam ośmiolatce różne polecenia, aż minęło pięć minut. Dziewczyna zsiadła i poklepała klacz po łopatce. I tak przez kolejne jedenaście osób, które gościło na grzbiecie Follow. Moje plecy i nogi cierpiały. Miałam wrażenie, że jeśli jeszcze raz podsadzę jakieś dziecko na konia to mi kurna jakiś dysk wypadnie. Wreszcie ta męczarnia się skończyła. Odprowadziliśmy klaczki wraz z dziećmi do stajni. Ostatnim punktem wycieczki było przyznanie dyplomów dzieciom. Zabraliśmy je do pomieszczenia gdzie było siano. Uczniowie zajęli miejsce na belach siana oraz słomy. Głos zabrał brunet dziękując wszystkim za dzisiejszy dzień, a ja zaczęłam rozdawać nagrody. Koło dziewiętnastej dzieci wsiadły do busa i odjechały.
-Boże, nareszcie koniec. - Jęknęłam, a chłopak przytulił mnie do siebie.
-Chase! Santiago! - Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i spojrzeliśmy w kierunku z którego szedł pan James. Przełknęłam gule, kiedy mężczyzna zatrzymał się przed nami i .... uśmiechnął się. O BOŻE! PAN JAMES ROSE WŁAŚNIE SIĘ UŚMIECHNĄŁ!!! LUDZIE IDZIE KONIEC ŚWIATA! - Dobrze się spisaliście, nauczycielki mówiły o was w samych superlatywach. Gratuluję, a teraz do pokoi. Luna zostawiła wam kolację w pokoju.
Odszedł, a my odetchnęliśmy.
-Całkiem nieźle sobie poradziłaś z tymi dziećmi, zresztą były całkiem grzeczne. - Edward ponownie mnie przytulił i ruszyliśmy do pokoju.
-Dzięki... Edward bolą mnie plecy i nogi. - Jęknęłam, na co chłopak się zaśmiał. - To nie jest zabawne.
<Edward>
Gratulacje dostajesz 25 punktów
-Muszę dać wam jakąś kare... Posprzątanie gołębnika? Hmmm nie, stwierdzą, że jestem nieludzki. - Mężczyzna zadumał się chwile nad zadaniem dla nas. - Wiem, jutro rano przyjeżdża do nas grupa dzieci z pobliskiej szkoły. Wasza dwójka będzie ich opiekunami na czas pobytu na terenie akademii.
-Ale...-Wyrwałam się niepotrzebnie przed szereg widząc karcące spojrzenie pana Dyrektora.
-Nie ma żadnego "ale". - Wycedził przez zęby. - Do jutra macie wysprzątać miejsca gdzie będziecie je oprowadzać, wymyślić różne zabawy, wybrać konie i inne takie duperele. Jeżeli usłyszę, że coś było nie tak jak powinno marny wasz los, a teraz wracać do swoich prac.
Opuściliśmy gabinet w ciszy, żeby po zamknięciu drzwi odetchnąć z ulgą.
-Ale ja nie umiem zajmować się dziećmi. -Jęknęłam patrząc na bruneta, który śmiał się pod nosem.
-Nie przesadzaj mogło być gorzej. - Odparł łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę stołówki. Cały kampus był pusty dlatego zajęliśmy pierwszy lepszy stolik. Edward przyniósł mi oraz sobie po dużej zapiekance z pieczarkami i szynką. W zastraszającym tempie zjadłam swoją porcję, przez co brunet zaczął się śmiać. Pokręciłam tylko głowa czekając, aż chłopak dokończy.
-Trzeba wymyślić jakieś zajęcie dla tych dzieci. - Mruknęłam wyciągając notes. Po ponad pół godzinnej dyskusji zabraliśmy się do pracy sprzątając ZNOWU stajnie, stołówkę i dziedziniec. Przygotowaliśmy konie oraz ich sprzęt, ustawiliśmy pokazowy parkur na jutro oraz przygotowaliśmy jakieś gry typu podchody. Po całym dniu bieganiny padłam zmęczona do łóżka, a przecież miałam grzecznie przeleżeć go w łóżku...chciałabym.
Wstałam kolejnego dnia dość wcześnie wraz z Edwardem i wybraliśmy się na stołówkę. Mieliśmy ponad godzinę do przyjazdu uczniów. Zjedliśmy śniadanie, a ja dodatkowo przekabaciłam Naomi, żeby upiekła nam babeczki. Ruszyliśmy do stajni gdzie na spokojnie wyczyściłam oraz osiodłałam Dark Angel'a.
-Jeśli chcesz, to ja mogę pojechać ten parkur. - Edward oparł się o drzwiczki boksu proponując to rozwiązanie, kiedy po raz kolejny zaczęłam kaszleć.
-Nie, dziękuje. Im mniej czasu w obecności tych diabełków tym lepiej. - Uśmiechnęłam się wyprowadzając wałacha i przy okazji dając buziaka chłopakowi w policzek. Zaczęłam rozgrzewkę, kiedy na teren akademii wjechał szkolny autobus. Brunet poszedł przywitać przyjezdnych w naszych skromnych progach. Poklepałam Angela po łopatce po przeskoczeniu jednej z przeszkód.
-Chłopie, to będzie ciężki dzień, ale nie martw się nie pozwolę, żeby te bachory na ciebie wsiadły. - Wałach zarzucił kilkukrotnie łbem do góry na co się zaśmiałam. Edward wraz z dziećmi oraz nauczycielkami podeszli do ogrodzenia parkuru.
-A to jest Alexandra, która również będzie was dzisiaj oprowadzać. Teraz wam pokaże kilka sztuczek.- Pomachałam dzieciom podjeżdżając bliżej ogrodzenia.
-Cześć, jestem Alexandra, a to Dark Angel. - Uśmiechnęłam się lekko, przykładając lekko łydki do boków konia, który się ukłonił. Brunet zerknął na mnie zaskoczony, a ja posłałam mu zwycięski uśmiech. Zawróciłam konia i zaczęłam od jakiś figur ujeżdżeniowych. Nie lubiłam zbytnio tej konkurencji przez co szybko przeszłam do skoków. Po pokonaniu kilku przeszkód rozstępowałam konia i odprowadziłam go wraz z dziećmi do stajni. Edward opisywał wszystko w trakcie mojego pokazu, dlatego ja musiałam przejąć tą role w trakcie przedstawiania rządu oraz budowy konia. Wreszcie podzieliliśmy uczniów na kilka grup, którym przydzieliliśmy konie do czyszczenia. Oczywiście, wybraliśmy najspokojniejsze kluseczki jednak i tak skakaliśmy od jednej gromadki do drugiej. Kiedy skończyliśmy dzieci nawrzucały koniom smakołyki do żłobów. Ponownie podzieliliśmy uczniów tym razem na dwie grupy.
-Dobra teraz pobawimy się w podchody. Jedna grupa idzie ze mną, natomiast druga z Edwardem. Podałam dzieciom mapkę, która pokazywała drogę przez stajnie, padoki i dziedziniec, aż do stołówki. Grupa bruneta natomiast przemierzała akademię drugą stroną. Jedna z dziewczynek przejęła dowodzenie i prowadziła grupę, ja natomiast pomagałam im w różnych zadaniach oraz opowiadałam o szkole, koniach i zawodach. Wreszcie po godzinie dotarliśmy na stołówkę, gdzie dzieci zajęły miejsca.
-Wykonaliście wszystkie zadania perfekcyjnie, dlatego mamy dla was małe słodkości. - Z kuchni wyszła Naomi z tackami babeczek. Na każdej z nich był jakiś koński motyw. Dzieci rzuciły się na dziewczynę mało co jej nie przewracając. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka, a mój brzuch który nie dostał ani jednaj zaczął o sobie przypominać.
-Macie jeszcze siły? - Zapytałam, a dzieci potwierdziły to głośno mówiąc "tak". Zebraliśmy rzeczy i wróciliśmy do stajni, gdzie osiodłaliśmy Follow oraz Rosabell, natomiast Diane i Arcadie wyprowadziłyśmy na mały padok obok ujeżdżalni. W czasie kiedy pierwsza para jeździła na klaczach reszta była zachwycona kucykami stojącymi obok.
-To był dobry pomysł wyprowadzenia ich tam, mają jakieś zajęcie. - Przyznałam Edwardowi racje i wróciłam do blondynki, która siedziała na grzbiecie Follow, którą prowadziłam. Dawałam ośmiolatce różne polecenia, aż minęło pięć minut. Dziewczyna zsiadła i poklepała klacz po łopatce. I tak przez kolejne jedenaście osób, które gościło na grzbiecie Follow. Moje plecy i nogi cierpiały. Miałam wrażenie, że jeśli jeszcze raz podsadzę jakieś dziecko na konia to mi kurna jakiś dysk wypadnie. Wreszcie ta męczarnia się skończyła. Odprowadziliśmy klaczki wraz z dziećmi do stajni. Ostatnim punktem wycieczki było przyznanie dyplomów dzieciom. Zabraliśmy je do pomieszczenia gdzie było siano. Uczniowie zajęli miejsce na belach siana oraz słomy. Głos zabrał brunet dziękując wszystkim za dzisiejszy dzień, a ja zaczęłam rozdawać nagrody. Koło dziewiętnastej dzieci wsiadły do busa i odjechały.
-Boże, nareszcie koniec. - Jęknęłam, a chłopak przytulił mnie do siebie.
-Chase! Santiago! - Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i spojrzeliśmy w kierunku z którego szedł pan James. Przełknęłam gule, kiedy mężczyzna zatrzymał się przed nami i .... uśmiechnął się. O BOŻE! PAN JAMES ROSE WŁAŚNIE SIĘ UŚMIECHNĄŁ!!! LUDZIE IDZIE KONIEC ŚWIATA! - Dobrze się spisaliście, nauczycielki mówiły o was w samych superlatywach. Gratuluję, a teraz do pokoi. Luna zostawiła wam kolację w pokoju.
Odszedł, a my odetchnęliśmy.
-Całkiem nieźle sobie poradziłaś z tymi dziećmi, zresztą były całkiem grzeczne. - Edward ponownie mnie przytulił i ruszyliśmy do pokoju.
-Dzięki... Edward bolą mnie plecy i nogi. - Jęknęłam, na co chłopak się zaśmiał. - To nie jest zabawne.
<Edward>
Gratulacje dostajesz 25 punktów
Od Shawna C.D Lily
No cóż, kotka najpewniej nie zrobiła tego celowo, ale gdy widziałem tą niepozorną bestię stojącą na rogu, mógłbym przysiąc, że posłała mi sarkastyczny uśmieszek.
- Ty... jak mogłaś zrobić coś takiego! - krzyknąłem do Candy, a ta w pełni swojego majestatu zwiała z miejsca popełnienia przestępstwa. Lily kolo mnie nie mogła powstrzymać się od wybuchu niekontrolowanego śmiechu, ale po chwili w końcu musiałem do niej dołączyć.
- Idę przebrać skarpety i buty, jak chcesz, możesz za 15 minut wstąpić do mojego pokoju - podjąłem nieudaczne próby dostania się do pomieszczenia mi przydzielonego nie brudząc wszystkiego na mojej drodze. Udało mi się dokuśtykać do pokoju i przemyć trampka i skarpety, a później założyć nowe. Wcześniej jednak sprawdziłem, czy w następnym bucie też nie ma przypadkiem miny. W końcu usiadłem na łóżku i w oczekiwaniu na dziewczynę wyciągnąłem mój laptopik, nie zapominając o aparacie. Ustawiłem także zdjęcie, które odkąd pamiętam było mi nierozłączne na szafce nocnej. Właśnie zacząłem przeglądać zdjęcia, kiedy dębowe drzwi się otwarły.
- Cześć, oto jestem! - Lily stanowczo weszła do pomieszczenia. Od razu zaczęła się interesować rzeczami, których widok widocznie nie był jej codzienny.
- O, co to za aparat? Nie widziałam jeszcze podobnego, wygląda na profesjonalny. Zajmujesz się fotografią? - spytała zaciekawiona, wskazując na moją lustrzankę.
- Tak, od zawsze mnie to interesowało. To Nikon D500. Mogę ci pokazać kilka zdjęć, które kiedyś zrobiłem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Brunetka zaciekawiona oglądała fotki, które jej wskazałem. Pierwsze z nich były z mojej podróży, następnie niechcący pokazało się jedne z tych, na których widniały zwierzęta we Francji, jakie wcześniej dokarmiałem.
- Wow, są naprawdę świetne! Wydaje mi się, że posmutniałeś - niepewnie zauważyła Lil.
- To są zdjęcia pupili, którymi opiekowałem się przedtem, u ciotki - wtedy nagle postanowiłem opowiedzieć coś, co mnie strasznie dręczyło, ale nie mogłem nikomu przekazać - własną historię - Urodziłem się w USA, ale w wieku 11 lat moi rodzice zginęli w wypadku. Musiałem pojechać do cioci we Francji, stara dziwaczka. Mimo wszystko oprócz niej nie miałem nikogo na świecie, więc jakoś ją znosiłem. Opiekowałem się w tym czasie przybłędami w ulicy, niechcianymi kotami, kundelkami i ptakami ze zwichniętym skrzydełkiem. Jeździłem bardzo rzadko, bo sąsiad wyciągał ode mnie bajońskie sumy, a nie było innej stajni w okolicy. Nie miałem żadnych przyjaciół oprócz pupili. Zawsze marzyłem o tym, żeby być w końcu wolnym, ale musiałem czekać do osiemnastki. Kiedy ją skończyłem, znalazłem tą akademię i znowu przejechałem kawał świata, żeby tu przyjechać. Teraz czuję tęsknotę, ale tylko za jednym - za tamtymi zwierzętami.
Nie wiem, jak to zrobiłem, tak jakoś łatwo poszło. Ale poczułem jakąś ulgę.
- Nie martw się. Tutaj też jest dużo potrzebujących zwierząt, które tylko na ciebie czekają. na dodatek, będziesz mógł jeździć konno codziennie i na pewno znajdziesz przyjaciół - pocieszała Lilka. Dla kogo innego pewnie byłoby to słabe pocieszenie, ale dla nie - wręcz przeciwnie.
- Właściwie to już jednego znalazłem - kąciki moich ust poszły w górę - Co powiesz na jakiś film, mam kilka na laptopie i jeśli się nie mylę można to podłączyć do telewizora.
- Właściwie... Dobry pomysł! Pójdę po coś na przekąski, a ty w tym czasie znajdź odpowiedni film. Tylko nie romansidło! - dziewczyna na mój pomysł zareagowała pozytywnie i wstała, kierując się do drzwi.
- Szczerze ich nie znoszę. Co wolisz - horrorek, thriller, science-fiction czy co tam innego wolisz?
Lilka? Idealne nie wyszło ale ujdzie :)
- Ty... jak mogłaś zrobić coś takiego! - krzyknąłem do Candy, a ta w pełni swojego majestatu zwiała z miejsca popełnienia przestępstwa. Lily kolo mnie nie mogła powstrzymać się od wybuchu niekontrolowanego śmiechu, ale po chwili w końcu musiałem do niej dołączyć.
- Idę przebrać skarpety i buty, jak chcesz, możesz za 15 minut wstąpić do mojego pokoju - podjąłem nieudaczne próby dostania się do pomieszczenia mi przydzielonego nie brudząc wszystkiego na mojej drodze. Udało mi się dokuśtykać do pokoju i przemyć trampka i skarpety, a później założyć nowe. Wcześniej jednak sprawdziłem, czy w następnym bucie też nie ma przypadkiem miny. W końcu usiadłem na łóżku i w oczekiwaniu na dziewczynę wyciągnąłem mój laptopik, nie zapominając o aparacie. Ustawiłem także zdjęcie, które odkąd pamiętam było mi nierozłączne na szafce nocnej. Właśnie zacząłem przeglądać zdjęcia, kiedy dębowe drzwi się otwarły.
- Cześć, oto jestem! - Lily stanowczo weszła do pomieszczenia. Od razu zaczęła się interesować rzeczami, których widok widocznie nie był jej codzienny.
- O, co to za aparat? Nie widziałam jeszcze podobnego, wygląda na profesjonalny. Zajmujesz się fotografią? - spytała zaciekawiona, wskazując na moją lustrzankę.
- Tak, od zawsze mnie to interesowało. To Nikon D500. Mogę ci pokazać kilka zdjęć, które kiedyś zrobiłem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Brunetka zaciekawiona oglądała fotki, które jej wskazałem. Pierwsze z nich były z mojej podróży, następnie niechcący pokazało się jedne z tych, na których widniały zwierzęta we Francji, jakie wcześniej dokarmiałem.
- Wow, są naprawdę świetne! Wydaje mi się, że posmutniałeś - niepewnie zauważyła Lil.
- To są zdjęcia pupili, którymi opiekowałem się przedtem, u ciotki - wtedy nagle postanowiłem opowiedzieć coś, co mnie strasznie dręczyło, ale nie mogłem nikomu przekazać - własną historię - Urodziłem się w USA, ale w wieku 11 lat moi rodzice zginęli w wypadku. Musiałem pojechać do cioci we Francji, stara dziwaczka. Mimo wszystko oprócz niej nie miałem nikogo na świecie, więc jakoś ją znosiłem. Opiekowałem się w tym czasie przybłędami w ulicy, niechcianymi kotami, kundelkami i ptakami ze zwichniętym skrzydełkiem. Jeździłem bardzo rzadko, bo sąsiad wyciągał ode mnie bajońskie sumy, a nie było innej stajni w okolicy. Nie miałem żadnych przyjaciół oprócz pupili. Zawsze marzyłem o tym, żeby być w końcu wolnym, ale musiałem czekać do osiemnastki. Kiedy ją skończyłem, znalazłem tą akademię i znowu przejechałem kawał świata, żeby tu przyjechać. Teraz czuję tęsknotę, ale tylko za jednym - za tamtymi zwierzętami.
Nie wiem, jak to zrobiłem, tak jakoś łatwo poszło. Ale poczułem jakąś ulgę.
- Nie martw się. Tutaj też jest dużo potrzebujących zwierząt, które tylko na ciebie czekają. na dodatek, będziesz mógł jeździć konno codziennie i na pewno znajdziesz przyjaciół - pocieszała Lilka. Dla kogo innego pewnie byłoby to słabe pocieszenie, ale dla nie - wręcz przeciwnie.
- Właściwie to już jednego znalazłem - kąciki moich ust poszły w górę - Co powiesz na jakiś film, mam kilka na laptopie i jeśli się nie mylę można to podłączyć do telewizora.
- Właściwie... Dobry pomysł! Pójdę po coś na przekąski, a ty w tym czasie znajdź odpowiedni film. Tylko nie romansidło! - dziewczyna na mój pomysł zareagowała pozytywnie i wstała, kierując się do drzwi.
- Szczerze ich nie znoszę. Co wolisz - horrorek, thriller, science-fiction czy co tam innego wolisz?
Lilka? Idealne nie wyszło ale ujdzie :)
Od Michała C.D Esmeraldy
-Ja nie wiem... - Nie skończyłem mówić, ponieważ dziewczyna mi przerwała.
-Wsiadaj i nie gadaj! - Uśmiechnęła się.
Po dłuższych namysłach wsiadłem na klacz.
-Pokażę ci miejsca gdzie odbywają się jazdy w teren. - Powiedziała po czym ruszyła klacz.
Jeździliśmy po różnych miejscach. Zatrzymaliśmy się na polu gdzie daliśmy odpocząć klaczy. Usiadłem na trawie po czym wyciągnąłem butelkę wody z plecaka aby się napić. Gdy już to zrobiłem przerwałem ciszę między nami.
-To twój koń?
-Nie... Ja się nią tylko zajmuję, ale w sumie można tak powiedzieć... Po za tym... Twoje nazwisko mi coś mówi...
-Serio? Pewnie coś ci się pewnie pomyliło. Moja siostra zna tą akademię i ponoć nie ma tu nikogo o tym nazwisku czy coś. - Odpowiedziałem.
Sam nie mogłem uwierzyć że zrobiłem to czego nienawidzę czyli okłamałem tą dziewczynę. W sumie co to za wstyd przyznać się do tego że ma się brata. I tak prędzej czy później wyszłoby na jaw. Po chwili dostałem sms. Wyjąłem telefon i zobaczyłem wiadomość od siostry. Przeczytałem ją.
- " I jak ? Wszystko ok?"
Odpisałem jej.
- "Nie koniecznie. On chyba uznał mnie za debila"
Po chwili dostałem odpowiedź.
- "Będę dziś o 18" (:
Spojrzałem na godzinę. Była 17:30.
-Muszę już iść. - Powiedziałem szybko zakładając plecak.
Pobiegłem szybko do akademii. Na szczęście nie byłem daleko od niej. Usiadłem na ławce przed akademikiem i czekałem na przyjazd siostry.
Esmeralda?
-Wsiadaj i nie gadaj! - Uśmiechnęła się.
Po dłuższych namysłach wsiadłem na klacz.
-Pokażę ci miejsca gdzie odbywają się jazdy w teren. - Powiedziała po czym ruszyła klacz.
Jeździliśmy po różnych miejscach. Zatrzymaliśmy się na polu gdzie daliśmy odpocząć klaczy. Usiadłem na trawie po czym wyciągnąłem butelkę wody z plecaka aby się napić. Gdy już to zrobiłem przerwałem ciszę między nami.
-To twój koń?
-Nie... Ja się nią tylko zajmuję, ale w sumie można tak powiedzieć... Po za tym... Twoje nazwisko mi coś mówi...
-Serio? Pewnie coś ci się pewnie pomyliło. Moja siostra zna tą akademię i ponoć nie ma tu nikogo o tym nazwisku czy coś. - Odpowiedziałem.
Sam nie mogłem uwierzyć że zrobiłem to czego nienawidzę czyli okłamałem tą dziewczynę. W sumie co to za wstyd przyznać się do tego że ma się brata. I tak prędzej czy później wyszłoby na jaw. Po chwili dostałem sms. Wyjąłem telefon i zobaczyłem wiadomość od siostry. Przeczytałem ją.
- " I jak ? Wszystko ok?"
Odpisałem jej.
- "Nie koniecznie. On chyba uznał mnie za debila"
Po chwili dostałem odpowiedź.
- "Będę dziś o 18" (:
Spojrzałem na godzinę. Była 17:30.
-Muszę już iść. - Powiedziałem szybko zakładając plecak.
Pobiegłem szybko do akademii. Na szczęście nie byłem daleko od niej. Usiadłem na ławce przed akademikiem i czekałem na przyjazd siostry.
Esmeralda?
Od Miyuki do Aleksandra
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było rozpakowanie się. Niestety mój pokój okazał się trochę zbyt... europejski? Chyba tak można to nazwać. Chyba będę musiała poprosić o coś bardziej w moim stylu. Przynajmniej byłam sama w moim lokum. Nic nie będzie mi przeszkadzać w medytacji. Mimo tego że żyłam w nowoczesnej Japonii wychowywano mnie tradycyjnie, z dala od miast. Kolejną rzeczą było dowiedzenie się gdzie mogę trenować kyujutsu. Trwało chwilę nim zorientowałam się, że tu muszę na to mówić strzelanie z łuku. Poszłam do stajni i osiodłałam konia o imieniu Wogatti. Jakoś mi się spodobał. Zaprowadziłam go we wskazane miejsce. Wsiadłam na wierzchowca i ruszyłam.
Tak dawno tego nie robiłam. Cudnie było poczuć wiatr we włosach. Trafiłam wszystkie cele. Następnie wzięłam z siodlarni moją katanę i poćwiczyłam władanie nią. Wszystko szło znakomicie. Nic nie zapomniałam. Po skończonym treningu wypuściłam konia na pastwisko i poszłam obserwować inne konie na wybiegu. Tam siedział jakiś chłopak.
-Ohayō gozaimasu-przywitałam się. Wciąż niektóre zwroty mówiłam po japońsku-Jestem Miyuki-rzekłam już po angielsku.
<Aleksander?>
Tak dawno tego nie robiłam. Cudnie było poczuć wiatr we włosach. Trafiłam wszystkie cele. Następnie wzięłam z siodlarni moją katanę i poćwiczyłam władanie nią. Wszystko szło znakomicie. Nic nie zapomniałam. Po skończonym treningu wypuściłam konia na pastwisko i poszłam obserwować inne konie na wybiegu. Tam siedział jakiś chłopak.
-Ohayō gozaimasu-przywitałam się. Wciąż niektóre zwroty mówiłam po japońsku-Jestem Miyuki-rzekłam już po angielsku.
<Aleksander?>
Miyuki!
Imię: Miyuki
Nazwisko: Masazumi
Wiek: 20
Płeć: dziewczyna
Nr pokoju: 71
Głos: Alan - Sakura Modern
Rodzina: Akiko Masazumi-matka
Hiroto Masazumi-ojciec
Tenno Masazumi-brat
Charakter: Miyuki jest spokojną kobietą. Często zachowuje się zgodnie z japońską etykietą zapominając że jest w Stanach. Jest otwarta i chętnie nawiązuje nowe znajomości. Jest wytrwała zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie zwraca uwagi na ból. Jest waleczna.
Aparycja: Jak przystało na japonkę posiada czarne włosy i oczy tego koloru. Jest niska, bo ma 160 cm. Nigdy nie nosi makijażu. Posiada bliznę na szyi od cięcia wakizashi.
Ulubiony koń: Wogatti
Własny koń: ----
Poziom jeździectwa: -średnio zaawansowany-
Partner:--------
Historia: Pochodzi z prowincji Osaka, z małego miasteczka. Tam głęboko w lesie znajdowała się jena z niewielu, może nawet jedyna szkoła samurajska. Wraz z bratem uczęszczała tam przez całe swoje życie, do 20 lat. Wtedy szkoła spłonęła. Rodzice nie mogąc znaleźć córce odpowiedniego miejsca, do rozwijania wszystkich sztuk walki, postanowili wysłać ją do Akademii Magic Horse by mogła rozwijać się w kyujutsu.
Inne:
-potrafi wszystkie samurajskie sztuki walki (bõjutsu, kenjutsu, kyujutsu, taijutsu, kiaijutsu)
-zna sztuki ninja (pięć kręgów, dokujutsu i ninjutsu)
-pochodzi z samurajskiego rodu
-jej kamonem są kwiaty sakury
Kontakt: julka20502
Diana!
Imię: Ma imię Diana choć czasem mówią na nią Dajana.
Nazwisko: Muse
Wiek: Ma 18 lat.
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju: 3
Rodzina:
Matka: Marysia
Ojciec: Mariusz
Starsza siostra: Wiktoria
Charakter: Diana to wredna dziewczyna. Nie łatwo ją przekonać do jakiegoś pomysłu. Często powoduje bójki i kłótnie. Nie wybacza błędy ,ale dla najlepszego lub najlepszej przyjaciółki/kolegi zrobi naprawdę wszystko. Diana to cicha i skryta w sobie dziewczyna. Zawsze stawia na swoim jest okropna w stosunku do ludzi. Często się wnerwia bez powodu nie warto z nią zaczynać. Przy okazji Diana to totalna wariatka czasem na serio wpadnie na głupi pomysł który nie ma najmniejszego sensu.
Aparycja: Diana ma białe włosy. Nosi codziennie białe kolczyki. Ma zawsze pomalowane rzęsy na czarno. Prawie zawsze ma pomalowane na kolorowo paznokcie. Od czasu maluje usta na czerwono. Po za tym Diana jest dosyć ładną dziewczyną.
Ulubiony koń: Jej serce podbiła Demeter.
Własny koń: Brak może kiedyś.
Poziom jeździectwa: Średnio zaawansowany.
Partner: Szczerze Diana nie rozgląda się zbytnio za chłopakami ,ale szuka.
Historia: Diana rozpoczęła swoje życie w Hiszpani. Pewnego dnia na 16 urodziny dostała pięknego ogiera o imieniu Szaman. Dziewczyna kochała go bardziej niż swoją rodzinę. Pewnego dnia Diana postanowiła zabrać Szamana na krótką wycieczkę. Ale potrącił ich samochód. Diana pojechała do szpitala tam przeszła ciężką i długą operacje. Gdy wyszła ze szpitala okazało się ,że jej koń zmarł. Diana pogrążyła się wtedy w smutku i złości. Olewała wtedy wszystkich nawet ukochanego psa. Pewnego dnia ojciec zawiózł ją do Akademii Magic Horse z nadzieją ,że tu się polepszy.
Inne:
*Diana nie lubi pić kawy
*Kiedyś Diana została potrącona przez samochód więc panicznie się ich boi.
Kontakt: szarka mila
Od Aleksandra
- Małe radości, co? – wymamrotałem pod nosem, sam do siebie i lekko się uśmiechnąłem, choć nie było w tym ni grama wesołości.
Powodem owej „radości” było to, że przynajmniej mój pokój okazał się dość ciekawy, może i nie specjalnie duży, ale za to przytulny i pojemny. No i oszczędzono mi wielkiej fototapety z końskim pyskiem, który mógłby pastwić się nade mną każdej nocy.
Usiadłem na łóżku i westchnąłem ciężko, zerkając na podróżną torbę, którą należałoby rozpakować. Z tym, że jakoś nie miałem do tego póki co weny. Nie miałem pojęcia też, kiedy się na to zbiorę. W końcu porozkładanie swoich rzeczy na pułkach było czymś… ostatecznym, tak to chyba dobre słowo. Wtedy ostatecznie przyznałbym, że tu zostaję, a ja naprawdę nie chciałem tu być. Po raz kolejny dałem się zmusić do czegoś, na co nie miałem najmniejszej ochoty. Nie miałem jednak wyjścia. Kłótnia z ojcem odbiłaby się przede wszystkim na mamie, a do tego nigdy bym nie dopuścił. Poza tym, mimo tego, że nie rozumiałem ojca i nie popierałem jego metod, wiedziałem, że rodzinny biznes wiele dla niego znaczy i… chyba nie umiałbym się do tego odciąć. Może kiedyś, ale nie teraz.
Wstałem i wyszedłem, mijając torbę, na którą nawet nie zerknąłem. Mam jeszcze nieco czasu… Odetchnę i nie będzie tak źle… Nie może być źle, prawda?
Wybrałem się na spacer. Długi… Okolica byłą naprawdę przyjemna. Wszystko czyste, zadbane, nowoczesne. Ładne ogrody: równo przycięte krzewy, zadbane rośliny tuż obok zadbanych, pieczołowicie wykonanych budowli idealnie komponujących się z otaczającą je zielenią. Wszystko tak, aby pokazać elegancję tego miejsca. No i trzeba było przyznać, że prestiżu nie szło tej Akademii odmówić.
Oparłem się lekko o drewniany płotek, którym otoczony był dość duży teren. Widziałem sporo pasących się tu koni. Jedyna interakcja jaka mi nie przeszkadzała jeżeli o konie chodziło, to ich oglądanie. Mimo tego, że uczyłem się jeździć i potrafiłem nie wypaść z siodła, był to szczyt moich możliwości na obecną chwilę.
W moją stronę zbliżyła się tarantowata klacz. Zastrzygła uszami i poruszyła lekko łbem, prężąc szyję. Bez względu na wszystko nie można było odmówić tym zwierzakom uroku. Tylko co z tego, skoro konie zwyczajnie mnie nie lubiły? Ojciec niby powtarzał, że brak mi było stanowczości i dlatego nie potrafiłem sobie radzić ze zwierzętami, ale jakoś miałem wrażenie, że to nie to.
- Hej… - odezwałem się do ciekawskiej klaczy, sam nie wiem po co.
<Może by ktoś tak znalazł Pana Koperka?>
Powodem owej „radości” było to, że przynajmniej mój pokój okazał się dość ciekawy, może i nie specjalnie duży, ale za to przytulny i pojemny. No i oszczędzono mi wielkiej fototapety z końskim pyskiem, który mógłby pastwić się nade mną każdej nocy.
Usiadłem na łóżku i westchnąłem ciężko, zerkając na podróżną torbę, którą należałoby rozpakować. Z tym, że jakoś nie miałem do tego póki co weny. Nie miałem pojęcia też, kiedy się na to zbiorę. W końcu porozkładanie swoich rzeczy na pułkach było czymś… ostatecznym, tak to chyba dobre słowo. Wtedy ostatecznie przyznałbym, że tu zostaję, a ja naprawdę nie chciałem tu być. Po raz kolejny dałem się zmusić do czegoś, na co nie miałem najmniejszej ochoty. Nie miałem jednak wyjścia. Kłótnia z ojcem odbiłaby się przede wszystkim na mamie, a do tego nigdy bym nie dopuścił. Poza tym, mimo tego, że nie rozumiałem ojca i nie popierałem jego metod, wiedziałem, że rodzinny biznes wiele dla niego znaczy i… chyba nie umiałbym się do tego odciąć. Może kiedyś, ale nie teraz.
Wstałem i wyszedłem, mijając torbę, na którą nawet nie zerknąłem. Mam jeszcze nieco czasu… Odetchnę i nie będzie tak źle… Nie może być źle, prawda?
Wybrałem się na spacer. Długi… Okolica byłą naprawdę przyjemna. Wszystko czyste, zadbane, nowoczesne. Ładne ogrody: równo przycięte krzewy, zadbane rośliny tuż obok zadbanych, pieczołowicie wykonanych budowli idealnie komponujących się z otaczającą je zielenią. Wszystko tak, aby pokazać elegancję tego miejsca. No i trzeba było przyznać, że prestiżu nie szło tej Akademii odmówić.
Oparłem się lekko o drewniany płotek, którym otoczony był dość duży teren. Widziałem sporo pasących się tu koni. Jedyna interakcja jaka mi nie przeszkadzała jeżeli o konie chodziło, to ich oglądanie. Mimo tego, że uczyłem się jeździć i potrafiłem nie wypaść z siodła, był to szczyt moich możliwości na obecną chwilę.
W moją stronę zbliżyła się tarantowata klacz. Zastrzygła uszami i poruszyła lekko łbem, prężąc szyję. Bez względu na wszystko nie można było odmówić tym zwierzakom uroku. Tylko co z tego, skoro konie zwyczajnie mnie nie lubiły? Ojciec niby powtarzał, że brak mi było stanowczości i dlatego nie potrafiłem sobie radzić ze zwierzętami, ale jakoś miałem wrażenie, że to nie to.
- Hej… - odezwałem się do ciekawskiej klaczy, sam nie wiem po co.
<Może by ktoś tak znalazł Pana Koperka?>
Lucas!
Imię: Lucas
Nazwisko: Fletcher
Wiek: 21
Płeć: chłopak
Nr pokoju: 32
Głos: Starset - My Demons
Rodzina:
Thomas Lore- biologiczny ojciec
Kathrine Lore - biologiczna matka
Miranda Fletcher- adopcyjna matka
Alexander Fletcher- adopcyjny ojciec
Charakter:
Jest cichy i trochę zamknięty w sobie. Czasami może działać zbyt pochopnie. Łatwo go zdenerwować. Nadużywa ironii lub sarkazmu i ma okrutny czarny humor. Lubi uczestniczyć w bójkach i kłótniach. Raz na jakiś czas jest chamski, bezczelny i brutalny. Z reguły miły dla kobiet, agresywny w stosunku do mężczyzn. Urodzony kłamca i podrywacz.
Aparycja:
Smukła, umięśniona sylwetka. Kruczoczarne włosy i oczy w których kobiety się gubią. Ma jeden tatuaż przedstawiający wilka. Jego nadgarstki pokrywają blizny.
Ulubiony koń: Somersby
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Kiedyś jeździł konno i osiągnął poziom zaawansowany, teraz już nie jeździ.
Partner: Brak
Historia: Urodził się w Dallas w Teksasie. Gdy miał 15 lat jego rodzice postanowili się pobawić z jego nadgarstkami i żyletkami. Wtedy trafili do więzienia, a chłopak do sierocińca. W wieku 17 lat został adoptowany przez Fletcherów, zmienił nazwisko i zaczął nowe życie. Do Akademii został skierowany przez psychologów w ramach odskoku od problemów życia codziennego.
Inne:
- jest daltonistą
Kontakt: OpenWoud
Amarissa!
Imię: Amarissa
Nazwisko: Farro
Wiek: 17
Płeć: dziewczyna
Nr pokoju: 4
Rodzina: Gregor Farro – ojcec, Gabriela – matka, trzech starszych braci – Aaron (25 lat), Robert (23 lata), Christian (19 lat)
Charakter: Jest osobą bardzo grzeczną, uprzejmą i niemal zawsze uśmiechniętą. Dużo mówi, najczęściej o tym, co widziała, co uważa o różnych rzeczach, czasami o sobie i swojej rodzinie, choć nigdy nie jest to nic osobistego. Kiedy nakręci się na jakąś opowieść naprawdę sztuką jest wejść jej w słowo i dojść do głosu. Trzeba próbować, kiedy bierze oddech na kolejny słowotok. Nie znaczy to, że nie potrafi słuchać, jednak do tego musi się skupić, a to dla niej nigdy nie jest łatwe. Dziewczyna bowiem często buja w obłokach, robi milion rzeczy na raz i często się rozprasza. Bywa, że miewa przez to słomiany zapał i ciężko jej skończyć co zaczęła, ale stara się z tym walczyć. Zdarza się, że jest nieco naiwna, nietrudno ją wkręcić, naopowiadać jej bzdur, w które uwierzy. Kiedy odkryje prawdę przeważnie się złości, a czasami wręcz obraża, ale nigdy na długo. Nie jest pamiętliwa, choć uczy się na błędach i bywa później ostrożna. Czasami inni myślą o niej jak o rozpieszczonej dziewuszce, w końcu najmłodsza, oczko w głowie wszystkich. Prawda jest jednak taka, że Amarissa potrafi naprawdę wiele zrobić, żeby pomóc innym.
Aparycja: Niecałe 160 cm. chodzącej energii o długich, brązowych włosach ze złotawymi refleksami i dużych brązowych oczach. Jest szczupła, ale nie można jej odmówić kobiecości. Często się uśmiecha. Lubi zakładać luźne rzeczy, w pastelowych kolorach.
Ulubiony koń: Gypsy – podobają jej się takie ogromne przytulanki.
Własny koń: brak
Poziom jeździectwa: średnio zaawansowany
Partner: brak, ale ma nadzieję, że to się zmieni
Historia: Pochodzi z New Haven w Connecticut. Tam się urodziła i wychowała. Tam też pobierała pierwsze lekcje jazdy konnej i pokochała te zwierzęta. Jako najmłodsza z rodzeństwa, a do tego dziewczynka, byłą oczkiem w głowie rodziców i starszych braci. To nie zmieniło się do tej pory. Kiedy więc zaczęła poważnie myśleć o karierze jeździeckiej, jej bliscy robili wszystko by jej to ułatwić i wreszcie mogła dostać się do wymarzonej Akademii.
Inne:
* Jest rannym ptaszkiem. Wstaje koło piątej i wręcz wyfruwa z pokoju, choćby na poranny spacer.
*Lubi ziołowe herbatki z miodem i cytryną.
*Dużo śpiewa, choć nigdy publicznie, bo zwyczajnie się tego wstydzi.
*Uwielbia zwierzęta i to chyba wszystkie, no może poza robactwem. Pająków i skorków zwyczajnie się boi, choć nie ma serca, żeby je utłuc nawet jeżeli czuje się zagrożona.
*Ma uczulenie na czekoladę co strasznie ją boli, bo jest łasuchem.
Kontakt: Ucio
Aleksander!
Imię: Aleksander
Nazwisko: Bloom
Wiek: 21
Płeć: chłopak
Nr pokoju: 64
Głos: Avi Kaplan - Black Is The Color Of My True Love`s Hair (minuta 1:40)
Rodzina: Hector Bloom – despotyczny ojciec, Irlandczyk, właściciel prestiżowej stadniny, biznesmen. Keiko Bloom – matka, pochodząca z Tajwanu, uczynna, uprzejma, płochliwa i chorowita kobieta o wielkim sercu.
Charakter: Aleksander jest osobą spokojną i raczej bezkonfliktową. Ceni sobie logikę, zasady i inne normy, także te społeczne. Stara się nie oceniać nikogo i niczego pochopnie, ale kiedy wyrobi sobie opinię na dany temat, ciężko nakłonić go do weryfikacji poglądów czy zmiany zdania. Nie znaczy to, że nie szanuje zdania innych, wręcz przeciwnie, ale w takich wypadkach, zwyczajnie unika potencjalnie konfliktowych tematów. Jest szczery, a czym większą darzy kogoś sympatią, tym staje się bardziej otwarty i bezpośredni. W kontaktach z obcymi raczej cechuje go powściągliwość, którą często ludzie biorą za nieufność. Nic bardziej mylnego. Aleksander zawsze stara się dostrzegać pozytywy, także w otaczających go ludziach. Ważne są dla niego motywy, emocje, dlatego łatwiej wytłumaczy kogoś, kto działał pod wpływem chwili, o ile dostrzeże w nim zwyczajną skruchę. Nie pojmuje bezwzględności, nienawiści i ciężko znieść mu despotyzm, nawet jeżeli szanuje autorytety.
Aparycja: Szczupły, dość wysoki, jak na kogoś o azjatyckim pochodzeniu, ma bowiem 187 cm. wzrostu. Urodę odziedziczył po matce, co od razu widać. Ciemnobrązowe włosy zawsze są przydługie i w lekkim nieładzie. Oczy również ma ciemne.
Ulubiony koń: Starsheep
Własny koń: brak
Poziom jeździectwa: początkujący
Partner: Jade, w której jest po uszy zakochany
Historia: Urodził się i wychował w Dublinie, w Irlandii. Pochodzi z bogatej rodziny, od najmłodszych lat kładziono wielki nacisk na jego wykształcenie i ukierunkowanie jego zainteresowań tak, aby w przyszłości przejął interes rodzinny. Jego jednak nie koniecznie interesują konie, jeździectwo, hodowla i medale, które zdobywać mają wierzchowce. Jeszcze gorzej ma się sprawa z czysto biznesowymi sprawami jak walka z konkurencją wszelkimi dostępnymi metodami, wyliczani zysków i wszelkie ekonomiczne zasady, które wyprzeć by miały moralność. To nie jego świat, mimo to, wbrew sobie, dołączył w poczet uczniów Akademii. Wszystko za sprawą ojca, który nie znosił w tej kwestii sprzeciwu i postanowił, że tak będzie dla chłopaka najlepiej.
Inne:
*Jedynymi zwierzętami, z jakimi Aleksander sobie radzi są koty i… szczury. Reszta to dla niego czarna magia, której nie potrafi rozgryźć.
*Lubi słodycze, szczególnie biszkopty z kremami na bazie bitej śmietany, a także wanilię. Nie przepada za to za truflami i innymi ciężkimi, słodkimi pralinami.
*Bywają dni, że dałby się pokroić za coś ostrego.
*Nie potrafi wyżyć bez sporego kubka mocnej kawy z mlekiem i laską wanilii z samego rana.
*Trenował nieco sztuki walki, ale nie rozwijał specjalnie tych umiejętności.
*Lubi pływać, ale nigdy nie myślał o tym w kategoriach czysto sportowych.
*Sporo czyta.
Kontakt: Ucio
Rodzina: Hector Bloom – despotyczny ojciec, Irlandczyk, właściciel prestiżowej stadniny, biznesmen. Keiko Bloom – matka, pochodząca z Tajwanu, uczynna, uprzejma, płochliwa i chorowita kobieta o wielkim sercu.
Charakter: Aleksander jest osobą spokojną i raczej bezkonfliktową. Ceni sobie logikę, zasady i inne normy, także te społeczne. Stara się nie oceniać nikogo i niczego pochopnie, ale kiedy wyrobi sobie opinię na dany temat, ciężko nakłonić go do weryfikacji poglądów czy zmiany zdania. Nie znaczy to, że nie szanuje zdania innych, wręcz przeciwnie, ale w takich wypadkach, zwyczajnie unika potencjalnie konfliktowych tematów. Jest szczery, a czym większą darzy kogoś sympatią, tym staje się bardziej otwarty i bezpośredni. W kontaktach z obcymi raczej cechuje go powściągliwość, którą często ludzie biorą za nieufność. Nic bardziej mylnego. Aleksander zawsze stara się dostrzegać pozytywy, także w otaczających go ludziach. Ważne są dla niego motywy, emocje, dlatego łatwiej wytłumaczy kogoś, kto działał pod wpływem chwili, o ile dostrzeże w nim zwyczajną skruchę. Nie pojmuje bezwzględności, nienawiści i ciężko znieść mu despotyzm, nawet jeżeli szanuje autorytety.
Aparycja: Szczupły, dość wysoki, jak na kogoś o azjatyckim pochodzeniu, ma bowiem 187 cm. wzrostu. Urodę odziedziczył po matce, co od razu widać. Ciemnobrązowe włosy zawsze są przydługie i w lekkim nieładzie. Oczy również ma ciemne.
Ulubiony koń: Starsheep
Własny koń: brak
Poziom jeździectwa: początkujący
Partner: Jade, w której jest po uszy zakochany
Historia: Urodził się i wychował w Dublinie, w Irlandii. Pochodzi z bogatej rodziny, od najmłodszych lat kładziono wielki nacisk na jego wykształcenie i ukierunkowanie jego zainteresowań tak, aby w przyszłości przejął interes rodzinny. Jego jednak nie koniecznie interesują konie, jeździectwo, hodowla i medale, które zdobywać mają wierzchowce. Jeszcze gorzej ma się sprawa z czysto biznesowymi sprawami jak walka z konkurencją wszelkimi dostępnymi metodami, wyliczani zysków i wszelkie ekonomiczne zasady, które wyprzeć by miały moralność. To nie jego świat, mimo to, wbrew sobie, dołączył w poczet uczniów Akademii. Wszystko za sprawą ojca, który nie znosił w tej kwestii sprzeciwu i postanowił, że tak będzie dla chłopaka najlepiej.
Inne:
*Jedynymi zwierzętami, z jakimi Aleksander sobie radzi są koty i… szczury. Reszta to dla niego czarna magia, której nie potrafi rozgryźć.
*Lubi słodycze, szczególnie biszkopty z kremami na bazie bitej śmietany, a także wanilię. Nie przepada za to za truflami i innymi ciężkimi, słodkimi pralinami.
*Bywają dni, że dałby się pokroić za coś ostrego.
*Nie potrafi wyżyć bez sporego kubka mocnej kawy z mlekiem i laską wanilii z samego rana.
*Trenował nieco sztuki walki, ale nie rozwijał specjalnie tych umiejętności.
*Lubi pływać, ale nigdy nie myślał o tym w kategoriach czysto sportowych.
*Sporo czyta.
Kontakt: Ucio
Od Aevy C.D Daniela/Abihraja
Widziałam Sahar, lecz po chwili usłyszałam tętent kopyt koni, więc uciekłam. Niech mi wszyscy dadzą spokój! Dlaczego oni nie rozumieją, że ja na razie nie chcę wracać! Wszyscy na chama chcą zmienić moje życie! Udało mi się ich jakoś zmylić. Danielowi może jeszcze pozwolę znaleźć, ale nie Abihrajowi. Po znalezieniu jaskini na schronienie rozmyślałam o .... życiu jak i rodzinie. Przez ponad 6 miesięcy nie widziałam Daniela, ani on mnie... Czy mnie nadal kocha? Czy szuka ze względu na to, że urodzę mu dzieci? Nie wiem... A czy chciałam się o tym przekonać? Nie wiem. Sama już niczego nie byłam pewna.... Z drugiej strony nie chciałam by dzieci dorastały bez ojca, a z drugiej nie chciałam widzieć Abihraja na oczy. Spokojnym krokiem przemierzałam las w samotności i nie chciałam na swej drodze spotkać nikogo... Wolałam własne towarzystwo... Wybacz Daniel, lecz ... na razie chcę być sama... I też sama będę musiała poradzić sobie z porodem. Może spotkam szamankę i ona mi pomoże? Coś jednak było nie tak... Czułam jak ktoś mnie obserwuje... Zza krzaków wyskoczyło dwóch Komanczów. Jeden z nich został ugodzony przez kogoś strzałą drugi tak samo... Przeraziłam się, a zza drzewa wyszedł jakiś Indianin.
- Nazywam się Otetiani i pochodzę z plemienia Czejenów..
- Aeva i plemię Apaczów - powiedziałam
- Co kobieta w ciąży robi z dala od swojego męża? - spytał
Milczałam.
- Musiałam. Odejść na jakiś czas. - wyjaśniłam
Otetiani nie pytał o nic więcej, lecz zgodził mi się towarzyszyć. Otetiani był osobą bardzo odważną jak i lojalną, która szanowała poglądy innych, bez względu na to jakiej rasy byli. Był aż na podziw wyrozumiały i opiekuńczy. I takiego brata chciałabym mieć, ale nie mam, który by potrafił uszanować mój wybór i mnie wspierać. Po kilku dniach wspólnej wędrówki mu zaufałam i opowiedziałam mu swoją historię. Otetiani tylko się uśmiechnął i nie uznał mojego wyboru za haniebny jak to zrobił Abihraj. Ucieszył mnie ten fakt, że mam sprzymierzeńca... Zgodziłam się z nim iść do jego plemienia, gdzie mogłam urodzić na spokojnie dzieci, gdyż czułam, że niedługo już urodzę. Który to miesiąc? 7-8? Jeśli o miesiąc się wcześniej urodzą to nic złego się nie stanie. Mam nawet imiona dla nich: Winnetou, Nscho-tschi, Chandarika i Hiresh .... Piękne imiona dla dzieci... Szkoda, że nie ma Daniela przy mnie...
- Wiesz, że przy porodzie najlepiej, żeby był twój ee..narzeczony? - zagadnął
- Masz rację... Znajdziesz go? Ja tu poczekam Otetiani ... - ładnie poprosiłam go, na co się zgodził...
Jednak nadal nie byłam pewna swej decyzji... Czekając tak na nich zostałam zaatakowana przez Komanczów znowu... Dla wyjaśnienia Komancze są wrogami Apaczów... Więc miałam ogromny kłopot.... Związali mi ręce i zabrali mnie do swego obozu... Wiedziałam, co mnie czeka... Śmierć. Komancze żadnego Apacza nie oszczędzali i mnie również miałam nadzieję, że Otetiani i Daniel mnie uratują, ale miałam do tego mniejsze nadzieję... Wódz Komanczów spojrzał na mnie, lecz widać było, że nie odpowiada mu to, że jestem w ciąży... Długo się zastanawiał, co ze mną zrobić, co było dziwne... Jednak zdecydował się na moją śmierć.... W męczarniach ..... I było po mnie...
<Daniel??? Abihraj?? Dan tobie też zostawiam opisanie porodu, jeśli chcesz tygrysku ;) A i jak coś to Otetiani poszedł tylko po ciebie, więc ty pierwszy odpisujesz >
- Nazywam się Otetiani i pochodzę z plemienia Czejenów..
- Aeva i plemię Apaczów - powiedziałam
- Co kobieta w ciąży robi z dala od swojego męża? - spytał
Milczałam.
- Musiałam. Odejść na jakiś czas. - wyjaśniłam
Otetiani nie pytał o nic więcej, lecz zgodził mi się towarzyszyć. Otetiani był osobą bardzo odważną jak i lojalną, która szanowała poglądy innych, bez względu na to jakiej rasy byli. Był aż na podziw wyrozumiały i opiekuńczy. I takiego brata chciałabym mieć, ale nie mam, który by potrafił uszanować mój wybór i mnie wspierać. Po kilku dniach wspólnej wędrówki mu zaufałam i opowiedziałam mu swoją historię. Otetiani tylko się uśmiechnął i nie uznał mojego wyboru za haniebny jak to zrobił Abihraj. Ucieszył mnie ten fakt, że mam sprzymierzeńca... Zgodziłam się z nim iść do jego plemienia, gdzie mogłam urodzić na spokojnie dzieci, gdyż czułam, że niedługo już urodzę. Który to miesiąc? 7-8? Jeśli o miesiąc się wcześniej urodzą to nic złego się nie stanie. Mam nawet imiona dla nich: Winnetou, Nscho-tschi, Chandarika i Hiresh .... Piękne imiona dla dzieci... Szkoda, że nie ma Daniela przy mnie...
- Wiesz, że przy porodzie najlepiej, żeby był twój ee..narzeczony? - zagadnął
- Masz rację... Znajdziesz go? Ja tu poczekam Otetiani ... - ładnie poprosiłam go, na co się zgodził...
Jednak nadal nie byłam pewna swej decyzji... Czekając tak na nich zostałam zaatakowana przez Komanczów znowu... Dla wyjaśnienia Komancze są wrogami Apaczów... Więc miałam ogromny kłopot.... Związali mi ręce i zabrali mnie do swego obozu... Wiedziałam, co mnie czeka... Śmierć. Komancze żadnego Apacza nie oszczędzali i mnie również miałam nadzieję, że Otetiani i Daniel mnie uratują, ale miałam do tego mniejsze nadzieję... Wódz Komanczów spojrzał na mnie, lecz widać było, że nie odpowiada mu to, że jestem w ciąży... Długo się zastanawiał, co ze mną zrobić, co było dziwne... Jednak zdecydował się na moją śmierć.... W męczarniach ..... I było po mnie...
<Daniel??? Abihraj?? Dan tobie też zostawiam opisanie porodu, jeśli chcesz tygrysku ;) A i jak coś to Otetiani poszedł tylko po ciebie, więc ty pierwszy odpisujesz >
czwartek, 29 grudnia 2016
Od Ivana C.D Cassandry
-Masz jakiegoś ulubionego konia?-spytała Cassandra.
-Najbardziej lubię...-zastanowiłem się.-...Rudego.-zakończyłem.
Cass spojrzała się na mnie pytająco.
-Kiedy go zobaczysz orientujesz się , który to-odparłem.
Dziewczyna schodziła po schodach sapiąc cicho.
-Tobie na pewno jakiś koń przypadnie do gustu-rzekłem.
W akademii było około 60 koni, więc jeśli ktoś choć w 1 procencie chciał tu przyjechać to pewnie spodoba mu się jakiś koń. Weszliśmy do stajni.
-To Faldo, ogier pełnej krwi angielskiej.
-Fajny-dziewczyna powiedziała bez większego entuzjazmu.
-To Rosabell, klacz Stock Horse.
Dziewczyna słuchała mnie, ale jej wzrok przykuwał siwy jabłkowity koń. Od razu do niej podszedłem.
-To Eldorado, wałach holsztyński-tłumaczyłem.- Ma 19 lat. Leni się jak nie wiem. Nigdy się nie płoszy, przez co dużo osób go lubi. Jest czuły na bata. Mogą na nim jeździć osoby początkujące. Podoba ci się?
Cassandra kiwnęła głową.
-Jak chcesz będziesz mogła na nim pojeździć-zaproponowałem.
<Cass?>
-Najbardziej lubię...-zastanowiłem się.-...Rudego.-zakończyłem.
Cass spojrzała się na mnie pytająco.
-Kiedy go zobaczysz orientujesz się , który to-odparłem.
Dziewczyna schodziła po schodach sapiąc cicho.
-Tobie na pewno jakiś koń przypadnie do gustu-rzekłem.
W akademii było około 60 koni, więc jeśli ktoś choć w 1 procencie chciał tu przyjechać to pewnie spodoba mu się jakiś koń. Weszliśmy do stajni.
-To Faldo, ogier pełnej krwi angielskiej.
-Fajny-dziewczyna powiedziała bez większego entuzjazmu.
-To Rosabell, klacz Stock Horse.
Dziewczyna słuchała mnie, ale jej wzrok przykuwał siwy jabłkowity koń. Od razu do niej podszedłem.
-To Eldorado, wałach holsztyński-tłumaczyłem.- Ma 19 lat. Leni się jak nie wiem. Nigdy się nie płoszy, przez co dużo osób go lubi. Jest czuły na bata. Mogą na nim jeździć osoby początkujące. Podoba ci się?
Cassandra kiwnęła głową.
-Jak chcesz będziesz mogła na nim pojeździć-zaproponowałem.
<Cass?>
Od Esmeraldy C.D Michała
Rano wstałam i jak to mam w swoim zwyczaju, głośno ( tak z 10 decybeli) ziewnęłam, budząc przy tym najpewniej całą akademię. Na szczęście Thomas si nie obudził. Ubrałam coś ciepłego i wymknęłam si na śniadanie.
-Gdzie się wybierasz?- zapytał zaspany głos, najpewniej nalężący do mojego narzeczonego.
Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się.
-Na śniadanie...- wydukałam.
Chłopak pokiwał głową, wyszłam z pokoju. Napotkałam p. Rose, która uśmiechnęła się ciepło, a ja odwzajemniłam.
- Esma, oprowadzisz Michała Walker'a.- powiedziała.
Pokiwałam głową i w podskokach ruszyłam na śniadanie. Tym razem już nikt nie patrzył na mnie jak na wariata. Zjadłam śniadanie i poszłam oporządzić konie. Po tym zajęciu wróciłam do akademii. Właśnie miałam iść do 15, gdy zauważyłam faceta, przy 11.
-Michał?- zapytałam pukając ręką w bark chłopaka.
-Tak?- chłopak odwrócił się a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Esmeralda Schrase...- przedstawiłam się. -Będę twoją przewodniczką po Akademii Magic Horse.
Chłopak uśmiechnął się do mnie i otworzył drzwi.
- Chodź.-zrobiłam zdecydowany ruch ręką w stronę wyjścia.
Michał ruszył za mną. Opowiadałam mu o akademii i w ogóle.
-Chodź, pojeździmy...- powiedziałam, a po chwili gwizdnęłam.
Ideal usłyszała i podbiegła do bramki. Wyprowadziłam ją i wpakowałam się na nią.
-Na co czekasz. Jedziemy na oklep!
<Michał?>
-Gdzie się wybierasz?- zapytał zaspany głos, najpewniej nalężący do mojego narzeczonego.
Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się.
-Na śniadanie...- wydukałam.
Chłopak pokiwał głową, wyszłam z pokoju. Napotkałam p. Rose, która uśmiechnęła się ciepło, a ja odwzajemniłam.
- Esma, oprowadzisz Michała Walker'a.- powiedziała.
Pokiwałam głową i w podskokach ruszyłam na śniadanie. Tym razem już nikt nie patrzył na mnie jak na wariata. Zjadłam śniadanie i poszłam oporządzić konie. Po tym zajęciu wróciłam do akademii. Właśnie miałam iść do 15, gdy zauważyłam faceta, przy 11.
-Michał?- zapytałam pukając ręką w bark chłopaka.
-Tak?- chłopak odwrócił się a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Esmeralda Schrase...- przedstawiłam się. -Będę twoją przewodniczką po Akademii Magic Horse.
Chłopak uśmiechnął się do mnie i otworzył drzwi.
- Chodź.-zrobiłam zdecydowany ruch ręką w stronę wyjścia.
Michał ruszył za mną. Opowiadałam mu o akademii i w ogóle.
-Chodź, pojeździmy...- powiedziałam, a po chwili gwizdnęłam.
Ideal usłyszała i podbiegła do bramki. Wyprowadziłam ją i wpakowałam się na nią.
-Na co czekasz. Jedziemy na oklep!
<Michał?>
Od Michała do ...
To był mój pierwszy dzień w stajni. Byłem dobrej myśli bo w końcu jest
tam mój "brat"... Wiedziałem że siostra chciała dla mnie dobrze, więc
nie wysłałaby mnie tam abym był poniżany. Oprowadziła mnie do bramy.
Nagle popatrzyła się na jakiegoś chłopaka siedzącego przed akademią z
jakąś dziewczyną. Wskazała na niego i powiedziała mi że to on jest moim
bratem. Na początku nie chciałem jej wierzyć, nie byli ani trochę do
siebie podobni. Zarzuciłem plecak na ramię po czym powolnym krokiem,
myśląc co powiedzieć zbliżałem się do chłopaka. W końcu przed nim
stanąłem, a ten popatrzył się na mnie.
-Czegoś szukasz?
-Yhm... No... Cześć? - Wykrztusiłem.
Chłopak dziwnie popatrzył na dziewczynę obok po czym wstał.
-O co ci chodzi? - Zapytał z powagą.
-Armin tak? - Zapytałem.
-Skąd znasz moje imię?
-Bo... Ten... Jestem twoim przyszywanym bratem... - Westchnąłem.
Mój "brat" zawrócił i poszedł do pokoju. Moją pierwszą myślą było kiedy pierwszy raz mnie uderzy. Poszedłem do biura właścicieli akademii. Zastałem tam kobietę więc postanowiłem poprosić o klucz do mojego pokoju.
-Dzień dobry. - Powiedziałem.
-Dzień dobry, jestem Elizabeth Rose, właścicielka akademii. A ty pewnie jesteś Michał... Walker.
Przytaknąłem po czym kobieta zadała pytanie.
-Armin nie jest twoim bratem? Dołączył tu praktycznie jako pierwszy.
-Eh.. To trudna sytuacja... Przyszedłem po klucz do pokoju.
-Już ci daję. Proszę, pokój numer 11. Mam nadzieję że trafisz. - Uśmiechnęła się dając mi klucz.
Przez kilka minut kręciłem się szukając tego pokoju, aż w końcu usłyszałem czyiś głos za moimi plecami.
<Ktoś>
-Czegoś szukasz?
-Yhm... No... Cześć? - Wykrztusiłem.
Chłopak dziwnie popatrzył na dziewczynę obok po czym wstał.
-O co ci chodzi? - Zapytał z powagą.
-Armin tak? - Zapytałem.
-Skąd znasz moje imię?
-Bo... Ten... Jestem twoim przyszywanym bratem... - Westchnąłem.
Mój "brat" zawrócił i poszedł do pokoju. Moją pierwszą myślą było kiedy pierwszy raz mnie uderzy. Poszedłem do biura właścicieli akademii. Zastałem tam kobietę więc postanowiłem poprosić o klucz do mojego pokoju.
-Dzień dobry. - Powiedziałem.
-Dzień dobry, jestem Elizabeth Rose, właścicielka akademii. A ty pewnie jesteś Michał... Walker.
Przytaknąłem po czym kobieta zadała pytanie.
-Armin nie jest twoim bratem? Dołączył tu praktycznie jako pierwszy.
-Eh.. To trudna sytuacja... Przyszedłem po klucz do pokoju.
-Już ci daję. Proszę, pokój numer 11. Mam nadzieję że trafisz. - Uśmiechnęła się dając mi klucz.
Przez kilka minut kręciłem się szukając tego pokoju, aż w końcu usłyszałem czyiś głos za moimi plecami.
<Ktoś>
Od Luke`a C.D Phoebe
Widzę blask w jej oczach, ale widzę też, że on zniknie. Będzie coraz słabszy i słabszy, jak ogień, który najpierw staje się żarem, a później popiołem...
- Nie, Phoebe, nie wiem, gdzie rzucasz swoje rzeczy - fuknąłem pod nosem, zrzucając z siebie zdecydowanie zbyt ciepłą kołdrę.
- To wcale nie jest śmieszne! - Wyrzuciła gwałtownie ręce ku górze, wciąż po omacku szukając okularów na stoliku, pomimo, że gołym okiem można było zauważyć, że ich tam nie ma. Co prawda, nie wiedziałem, w jakim stopniu ma rozwiniętą swoją wadę, jednak byłem pewien, że przynajmniej wyczułaby ich brak. Tak czy inaczej, zwlokłem się z łóżka, poprawiając swoje zmierzwione włosy kilkoma pociągnięciami dłoni. Upewniając się, że o dziwo w pokoju nie ma już reszty lokatorów, westchnąłem jedynie i, klęcząc na ziemi, schyliłem się, aby zajrzeć pod ich łóżka. Robiłem to raczej dla własnego spokoju, aby być pewnym, że tam ich na pewno nie ma - odnalazłem je jednak obok łóżka Cassandry, nie powiadamiając jednak o tym Phoebe. Po prostu wstałem z podłogi, poprawiając jedynie spodnie (jak dobrze, że nie miała na nosie okularów), po czym podszedłem do niej, jak gdyby nigdy nic podając jej zgubę. Nieco zdziwiona, uśmiechnęła się delikatnie, mamrotając w moim kierunku podziękowanie. Usłyszałem jednak już je będąc za drzwiami łazienki, gdzie nieco przeraziłem się, widząc swe odbicie w lustrze. Jako, że nie jestem ani gejem, ani dziewczyną, nie miałem jak zamaskować worów pod oczami, które de facto pojawiły się ni stąd, ni z owąd. Jedynym wyjściem były okulary - nawet nie chciałem wiedzieć, jak będę w nich wyglądać, brodząc równocześnie we mgle, jednakże wydawało się to być jedynym, sensownym rozwiązaniem. Doprowadzając się szybko do ładu zimną, nieco aż za bardzo wodą, wróciłem się jeszcze szybko do pokoju, gdzie Phoebe siedziała na krześle, czekając, aż zwolnię łazienkę. Uśmiechając się pod nosem, rzuciłem się w stronę szafki, z której znowuż wyciągnąłem ubranie w odcieniach ciemnej szarości, stopniowo wpadającej w czerń. Opuszczając chwilę później łazienkę, będąc już ubranym, z przerażeniem stwierdziłem, że jesteśmy już spóźnieni i na śniadanie, i na karmienie. Czekałem jednak spokojnie na moją towarzyszkę, której z oczywistych powodów zeszło ciut dłużej. Miałem jedynie nadzieję, że puszczą nam to płazem, jako, że był nasz to pierwszy dzień w Akademii - taki pełny, gdyż dnia wcześniejszego przyjechaliśmy pod wieczór, mając okazję zwiedzić jedynie jedną stajnię.
W końcu i dziewczyna gotowa była do wyjścia, więc i my opuściliśmy pokój, zamykając go na klucz. Jak się okazało, nie tylko nasze lokum było pozbawione życia - jadalnia, no cóż, była opustoszała, a kucharki odesłały nas do kuchni, gdzie sami mogliśmy przyrządzić sobie śniadanie. Podczas gdy szatynka usiadła na blacie, ja zająłem się przeszukiwaniem szafek w celu odnalezienia czegokolwiek zjadliwego, co w chociażby małym stopniu zadowoliłoby nasze kubki smakowe. Odnalazłem jedynie herbatę, na której widok Phoebe zaświeciły się oczy, oraz kilka paczek różnej maści płatków. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że w lodówce znajdziemy coś jeszcze - w przeciwnym razie musielibyśmy wyruszyć do pobliskiej wsi z zamiarem odnalezienia sklepu.
<Phoebe? Wciąż nie wiem, jak mogłam coś takiego wysłać... >
- Nie, Phoebe, nie wiem, gdzie rzucasz swoje rzeczy - fuknąłem pod nosem, zrzucając z siebie zdecydowanie zbyt ciepłą kołdrę.
- To wcale nie jest śmieszne! - Wyrzuciła gwałtownie ręce ku górze, wciąż po omacku szukając okularów na stoliku, pomimo, że gołym okiem można było zauważyć, że ich tam nie ma. Co prawda, nie wiedziałem, w jakim stopniu ma rozwiniętą swoją wadę, jednak byłem pewien, że przynajmniej wyczułaby ich brak. Tak czy inaczej, zwlokłem się z łóżka, poprawiając swoje zmierzwione włosy kilkoma pociągnięciami dłoni. Upewniając się, że o dziwo w pokoju nie ma już reszty lokatorów, westchnąłem jedynie i, klęcząc na ziemi, schyliłem się, aby zajrzeć pod ich łóżka. Robiłem to raczej dla własnego spokoju, aby być pewnym, że tam ich na pewno nie ma - odnalazłem je jednak obok łóżka Cassandry, nie powiadamiając jednak o tym Phoebe. Po prostu wstałem z podłogi, poprawiając jedynie spodnie (jak dobrze, że nie miała na nosie okularów), po czym podszedłem do niej, jak gdyby nigdy nic podając jej zgubę. Nieco zdziwiona, uśmiechnęła się delikatnie, mamrotając w moim kierunku podziękowanie. Usłyszałem jednak już je będąc za drzwiami łazienki, gdzie nieco przeraziłem się, widząc swe odbicie w lustrze. Jako, że nie jestem ani gejem, ani dziewczyną, nie miałem jak zamaskować worów pod oczami, które de facto pojawiły się ni stąd, ni z owąd. Jedynym wyjściem były okulary - nawet nie chciałem wiedzieć, jak będę w nich wyglądać, brodząc równocześnie we mgle, jednakże wydawało się to być jedynym, sensownym rozwiązaniem. Doprowadzając się szybko do ładu zimną, nieco aż za bardzo wodą, wróciłem się jeszcze szybko do pokoju, gdzie Phoebe siedziała na krześle, czekając, aż zwolnię łazienkę. Uśmiechając się pod nosem, rzuciłem się w stronę szafki, z której znowuż wyciągnąłem ubranie w odcieniach ciemnej szarości, stopniowo wpadającej w czerń. Opuszczając chwilę później łazienkę, będąc już ubranym, z przerażeniem stwierdziłem, że jesteśmy już spóźnieni i na śniadanie, i na karmienie. Czekałem jednak spokojnie na moją towarzyszkę, której z oczywistych powodów zeszło ciut dłużej. Miałem jedynie nadzieję, że puszczą nam to płazem, jako, że był nasz to pierwszy dzień w Akademii - taki pełny, gdyż dnia wcześniejszego przyjechaliśmy pod wieczór, mając okazję zwiedzić jedynie jedną stajnię.
W końcu i dziewczyna gotowa była do wyjścia, więc i my opuściliśmy pokój, zamykając go na klucz. Jak się okazało, nie tylko nasze lokum było pozbawione życia - jadalnia, no cóż, była opustoszała, a kucharki odesłały nas do kuchni, gdzie sami mogliśmy przyrządzić sobie śniadanie. Podczas gdy szatynka usiadła na blacie, ja zająłem się przeszukiwaniem szafek w celu odnalezienia czegokolwiek zjadliwego, co w chociażby małym stopniu zadowoliłoby nasze kubki smakowe. Odnalazłem jedynie herbatę, na której widok Phoebe zaświeciły się oczy, oraz kilka paczek różnej maści płatków. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że w lodówce znajdziemy coś jeszcze - w przeciwnym razie musielibyśmy wyruszyć do pobliskiej wsi z zamiarem odnalezienia sklepu.
<Phoebe? Wciąż nie wiem, jak mogłam coś takiego wysłać... >
Michał!
Imię: Michał (Ryoshi)
Nazwisko: Walker
Wiek: 18
Płeć: Chłopak
Nr pokoju: 11
Głos: Charlie Puth - We Don't Talk Anymore
Nazwisko: Walker
Wiek: 18
Płeć: Chłopak
Nr pokoju: 11
Głos: Charlie Puth - We Don't Talk Anymore
Rodzina:
-Przyszywana siostra: Angelika
-Przyszywany brat: Armin
Charakter: Michał to bardzo miły rodzaj osoby. Gdy mu na kimś zależy nigdy go nie zawiedzie, oraz nie okłamie. Swoją drogą, nienawidzi kłamstw. Gdy ktoś go lekko okłamie, MOŻE wybaczy, jednak jeśli jest to poważne kłamstwo możesz zapomnieć o przyjaźni z nim. Nigdy się nie poddaje i walczy o swoje. Przez długie lata w patologii jego psychika jest bardzo słaba i łatwo go zranić.
Aparycja: Michał jest bardzo chudy przez co jest i też wysoki. Mierzy ok, 180 cm. Często farbuje włosy, jednak teraz ma jasny blond. Ma brązowe paczałky ♥. Ma on bardzo jasną cerę. Posiada również 2 tunele w uszach oraz 2 kolczyki w dolnej wardze.
Ulubiony koń: Somersby
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Średnio zaawansowany
Partner: Może kiedyś znajdzie tą jedyną.
Historia: Michał urodził się w Polsce, co można zauważyć przez jego imię. Szybko wylądował w domu dziecka, jednak po kilku latach zaadoptowały go 2 dorosłe osoby z innego kraju. Nie rozumiał ich przez co często go bito. Wspierała go jedynie siostra, która go "uratowała". Dużo opowiadała mu o jego bracie, który spędzał życie w akademii. Postanowiła zawieźć go do dziadków na Florydzie. Tam nauczył się jeździć konno i pokochał ten sport. Po kilku latach nauki siostra wysłała go do tej akademii gdzie zaczyna swoje życie od nowa.
Inne: X
Kontakt: Queen Mendes
-Przyszywana siostra: Angelika
-Przyszywany brat: Armin
Charakter: Michał to bardzo miły rodzaj osoby. Gdy mu na kimś zależy nigdy go nie zawiedzie, oraz nie okłamie. Swoją drogą, nienawidzi kłamstw. Gdy ktoś go lekko okłamie, MOŻE wybaczy, jednak jeśli jest to poważne kłamstwo możesz zapomnieć o przyjaźni z nim. Nigdy się nie poddaje i walczy o swoje. Przez długie lata w patologii jego psychika jest bardzo słaba i łatwo go zranić.
Aparycja: Michał jest bardzo chudy przez co jest i też wysoki. Mierzy ok, 180 cm. Często farbuje włosy, jednak teraz ma jasny blond. Ma brązowe paczałky ♥. Ma on bardzo jasną cerę. Posiada również 2 tunele w uszach oraz 2 kolczyki w dolnej wardze.
Ulubiony koń: Somersby
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Średnio zaawansowany
Partner: Może kiedyś znajdzie tą jedyną.
Historia: Michał urodził się w Polsce, co można zauważyć przez jego imię. Szybko wylądował w domu dziecka, jednak po kilku latach zaadoptowały go 2 dorosłe osoby z innego kraju. Nie rozumiał ich przez co często go bito. Wspierała go jedynie siostra, która go "uratowała". Dużo opowiadała mu o jego bracie, który spędzał życie w akademii. Postanowiła zawieźć go do dziadków na Florydzie. Tam nauczył się jeździć konno i pokochał ten sport. Po kilku latach nauki siostra wysłała go do tej akademii gdzie zaczyna swoje życie od nowa.
Inne: X
Kontakt: Queen Mendes
Od Cassandry C.D Ivana
Spojrzałam na niego dość niepewnie, po czym zaczęłam nerwowo bawić się
włosami. Nie byłam przekonana co do jego pomysłu. W końcu nie wiedziałam
skąd ma te całe obrażenia i czy przypadkiem nie posiada jakiegoś
alter-ego, zamyśliłam się...
- Jesteś ranny, nie powinieneś trochę odpocząć?- mruknęłam po chwili ciszy i posłałam mu zaintrygowane spojrzenie
Ivan wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową
- Bywało gorzej- odparł, jak gdyby nigdy nic, na co wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia... zaczynałam się bać
Chłopak najwyraźniej dostrzegł moje obawy i natychmiast zaczął tłumaczyć:
- Spokojnie... To coś w rodzaju sportu, nie okładam się maczetami w ulicznych zaułkach- na jego słowa nieco się uspokoiłam, ale ludzie... co to za hobby, w którym się kroisz?
- Okay- odchrząknęłam- Powiedzmy, że przyda mi się mała oprowadzka po Akademii- dodałam i wsadziłam dłonie do kieszeni bluzy, zapowiadało się dość ciekawie
- Jasne, zaczynamy- odparł beztrosko i chwytając mnie za ramię wyprowadził na zewnątrz pomieszczenia
- Czy moglibyśmy na początku obejrzeć stajnię?- spytałam dość podekscytowana- To znaczy... jeśli nie będzie ci to robić kłopotu- natychmiast się poprawiłam i nerwowo zaśmiałam
- Jak wolisz Cass, tędy- powiedział i wskazał prawy korytarz
Jęknęłam w duchu... znowu te cholerne schody.
- Tylko się tak nie spiesz, twój jeden krok to kilka moich- wysapałam schodząc w dół...- Masz jakiegoś ulubionego konia?- spytałam chcąc odwrócić jego uwagę od mojej kondycji, która od dawna była kaleką...
<Ivan?>
- Jesteś ranny, nie powinieneś trochę odpocząć?- mruknęłam po chwili ciszy i posłałam mu zaintrygowane spojrzenie
Ivan wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową
- Bywało gorzej- odparł, jak gdyby nigdy nic, na co wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia... zaczynałam się bać
Chłopak najwyraźniej dostrzegł moje obawy i natychmiast zaczął tłumaczyć:
- Spokojnie... To coś w rodzaju sportu, nie okładam się maczetami w ulicznych zaułkach- na jego słowa nieco się uspokoiłam, ale ludzie... co to za hobby, w którym się kroisz?
- Okay- odchrząknęłam- Powiedzmy, że przyda mi się mała oprowadzka po Akademii- dodałam i wsadziłam dłonie do kieszeni bluzy, zapowiadało się dość ciekawie
- Jasne, zaczynamy- odparł beztrosko i chwytając mnie za ramię wyprowadził na zewnątrz pomieszczenia
- Czy moglibyśmy na początku obejrzeć stajnię?- spytałam dość podekscytowana- To znaczy... jeśli nie będzie ci to robić kłopotu- natychmiast się poprawiłam i nerwowo zaśmiałam
- Jak wolisz Cass, tędy- powiedział i wskazał prawy korytarz
Jęknęłam w duchu... znowu te cholerne schody.
- Tylko się tak nie spiesz, twój jeden krok to kilka moich- wysapałam schodząc w dół...- Masz jakiegoś ulubionego konia?- spytałam chcąc odwrócić jego uwagę od mojej kondycji, która od dawna była kaleką...
<Ivan?>
Od Holiday C.D Helen
No dobra... Trzeba przyznać, że nie lubię kiedy na Sydney jeździ ktoś
inny niż ja. Źle się z tym czułam, kiedy na mojego konia wchodził ktoś
obcy. Trzeba przyznać, że Helen nie jest mi obca, tak samo z resztą jak
Sydney, ale za bardzo boję się o swojego konia.
A może dobrze by mi to zrobiło? Gdyby ktokolwiek inny zabrał na jazdę mojego konia? Pozwólmy raz spróbować.
I tak też zrobiłam.
Szłam powoli w kierunku stajni, nie spiesząc się w ogóle. Helen już pewnie dawno stoi przy Sydney i ciesząc się z wygranej, szczotkuje jej piękną sierść.
Parę minut później doszłam do boksu mojej klaczy, która niezmiernie ucieszyła się na mój widok. Helen stała przy niej i głaskała po łopatce, a ta nie protestowała.
- To ja wezmę Dianę.
Helen odwróciła się w moją stronę, szczerze zdziwiona.
- Jasne - znowu wróciła do szczotkowania Sydney - Myślałam, że nigdy tutaj nie dojdziesz.
Zignorowałam ten komentarz.
- Jedziemy w teren, czy pojeździmy na parkurze? Diana nie do końca się do tego nadaje, ale mogę z nią w tym czasie porobić coś innego.
- Możemy zostać.
Pomaszerowałam do głównej stajni, gdzie przywitałam się przelotnym cmoknięciem w pysk z Dianą.
- Co, śliczna? - uśmiechnęłam się widząc jej wesołą reakcję - Stęskniłaś się?
Kuc zarżał w odpowiedzi. Chyba to miało być odpowiednikiem słowa "tak". Ostatnio bardzo polubiłam tego małego kucyka. Często do niej zaglądałam, pomimo tego, że nie był to mój koń prywatny. Ale chyba Diana nie musi być moim koniem, abym mogła się z nią spotykać..?
Osiodłanie klaczy zajęło mi stosunkowo mało czasu, a klacz stała przez cały czas spokojnie, tylko co jakiś czas podgryzała moją kieszeń u spodni, chcąc znaleźć w niej cukierka. Mały zboczeniec.
- Nic tam nie znajdziesz - odparłam w końcu rozbawiona, zachowaniem Diany - Być może później Święty Mikołaj przyniesie, ale dopiero, kiedy uzna, że jesteś wyjątkowo grzeczna. Musisz zachowywać się wzorowo, jeśli chcesz nagrodę.
Od razu po tych słowach, klacz stała spokojnie i się nie ruszała, jakby zrozumiała każde słowo przeze mnie wypowiedziane, co spowodowało u mnie głośny śmiech, a widząc karcące spojrzenie kucyka, zaczęłam się prawie turlać ze śmiechu. Zaprzestałam dopiero, kiedy przy boksie pojawił się cień osoby, która rozbawiona moim zachowaniem, zapytała:
- Co ci tak śmieszno? Sydney jest gotowa od pięciu minut.
Helen. No jasne. Przyszła zobaczyć na co jestem chora. Mam zespół niekontrolowanego śmiechu w najgłupszych miejscach i czasie.
- Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy nie pójść z tobą do lekarza - te słowa spowodowały u mnie jeszcze więcej śmiechu, a opanowałam się dopiero kiedy Diana spojrzała na mnie jak na wariatkę. Prawdopodobnie patrzy na mnie tak już od paru minut, ale ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę.
Parę osób przeszło obok boksu, zastanawiając się, czy jestem chora na chorobę psychiczną.
- Już idziemy - rzekłam wyprowadzając z boksu klacz, która jak dotąd stała spokojnie, teraz normalnie zaczęła skakać z radości.
- A ja myślałam, że tylko ja się tak zachowuje - westchnęłam.
- Ja ci przyniosę podstawkę, żebyś weszła - powiedziała zdecydowanie robiąc ze mnie idiotkę.
- Co jak co, ale na kucyka wsiądę bez pomocy.
- Zaraz się przekonamy - wyszłyśmy z stajni, na dość zatłoczony plac, a Helen gestem wskazała, abym spróbowała.
Wcześniej byłam przekonana, że wsiądę na kucyka bez problemu, teraz cała odwaga ze mnie uszła, zdając sobie sprawę, że Diana, jak i Helen patrzą na mnie wyczekująco, a kucyk jak tylko włożyłam nogę do strzemienia, odwrócił się niby urażony tym, że nazwałam go małym, co spowodowało uderzeniem głowy o piasek, a Diana dumna ze swojego wyczynu, chyba się uśmiechnęła, o ile można było to tak nazwać.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/6e/4d/1c/6e4d1ce26373f1e9136896d981877d8b.jpg
- Widzisz? Nawet koń się z ciebie śmieje!
Przewróciłam oczami
Helen? Z długością dzisiaj zaszalałam c;
A może dobrze by mi to zrobiło? Gdyby ktokolwiek inny zabrał na jazdę mojego konia? Pozwólmy raz spróbować.
I tak też zrobiłam.
Szłam powoli w kierunku stajni, nie spiesząc się w ogóle. Helen już pewnie dawno stoi przy Sydney i ciesząc się z wygranej, szczotkuje jej piękną sierść.
Parę minut później doszłam do boksu mojej klaczy, która niezmiernie ucieszyła się na mój widok. Helen stała przy niej i głaskała po łopatce, a ta nie protestowała.
- To ja wezmę Dianę.
Helen odwróciła się w moją stronę, szczerze zdziwiona.
- Jasne - znowu wróciła do szczotkowania Sydney - Myślałam, że nigdy tutaj nie dojdziesz.
Zignorowałam ten komentarz.
- Jedziemy w teren, czy pojeździmy na parkurze? Diana nie do końca się do tego nadaje, ale mogę z nią w tym czasie porobić coś innego.
- Możemy zostać.
Pomaszerowałam do głównej stajni, gdzie przywitałam się przelotnym cmoknięciem w pysk z Dianą.
- Co, śliczna? - uśmiechnęłam się widząc jej wesołą reakcję - Stęskniłaś się?
Kuc zarżał w odpowiedzi. Chyba to miało być odpowiednikiem słowa "tak". Ostatnio bardzo polubiłam tego małego kucyka. Często do niej zaglądałam, pomimo tego, że nie był to mój koń prywatny. Ale chyba Diana nie musi być moim koniem, abym mogła się z nią spotykać..?
Osiodłanie klaczy zajęło mi stosunkowo mało czasu, a klacz stała przez cały czas spokojnie, tylko co jakiś czas podgryzała moją kieszeń u spodni, chcąc znaleźć w niej cukierka. Mały zboczeniec.
- Nic tam nie znajdziesz - odparłam w końcu rozbawiona, zachowaniem Diany - Być może później Święty Mikołaj przyniesie, ale dopiero, kiedy uzna, że jesteś wyjątkowo grzeczna. Musisz zachowywać się wzorowo, jeśli chcesz nagrodę.
Od razu po tych słowach, klacz stała spokojnie i się nie ruszała, jakby zrozumiała każde słowo przeze mnie wypowiedziane, co spowodowało u mnie głośny śmiech, a widząc karcące spojrzenie kucyka, zaczęłam się prawie turlać ze śmiechu. Zaprzestałam dopiero, kiedy przy boksie pojawił się cień osoby, która rozbawiona moim zachowaniem, zapytała:
- Co ci tak śmieszno? Sydney jest gotowa od pięciu minut.
Helen. No jasne. Przyszła zobaczyć na co jestem chora. Mam zespół niekontrolowanego śmiechu w najgłupszych miejscach i czasie.
- Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy nie pójść z tobą do lekarza - te słowa spowodowały u mnie jeszcze więcej śmiechu, a opanowałam się dopiero kiedy Diana spojrzała na mnie jak na wariatkę. Prawdopodobnie patrzy na mnie tak już od paru minut, ale ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę.
Parę osób przeszło obok boksu, zastanawiając się, czy jestem chora na chorobę psychiczną.
- Już idziemy - rzekłam wyprowadzając z boksu klacz, która jak dotąd stała spokojnie, teraz normalnie zaczęła skakać z radości.
- A ja myślałam, że tylko ja się tak zachowuje - westchnęłam.
- Ja ci przyniosę podstawkę, żebyś weszła - powiedziała zdecydowanie robiąc ze mnie idiotkę.
- Co jak co, ale na kucyka wsiądę bez pomocy.
- Zaraz się przekonamy - wyszłyśmy z stajni, na dość zatłoczony plac, a Helen gestem wskazała, abym spróbowała.
Wcześniej byłam przekonana, że wsiądę na kucyka bez problemu, teraz cała odwaga ze mnie uszła, zdając sobie sprawę, że Diana, jak i Helen patrzą na mnie wyczekująco, a kucyk jak tylko włożyłam nogę do strzemienia, odwrócił się niby urażony tym, że nazwałam go małym, co spowodowało uderzeniem głowy o piasek, a Diana dumna ze swojego wyczynu, chyba się uśmiechnęła, o ile można było to tak nazwać.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/6e/4d/1c/6e4d1ce26373f1e9136896d981877d8b.jpg
- Widzisz? Nawet koń się z ciebie śmieje!
Przewróciłam oczami
Helen? Z długością dzisiaj zaszalałam c;
Od Daniela C.D Aevy/Abihraja
Rano obudził mnie mój cholerny dzwonek. Wstałem i ręką sięgnąłem po komórkę. Wyświetliła mi się wiadomość od Abihraja.
-Co ku**a?- wrzasnąłem.
-Nie drzyj się...- burknął Edward.
-Aeva żyje!- wrzasnąłem a wszystkie oczy skierowane w moją stronę mrugnęły.
Wybiegłem z pokoju i pobiegłem w dane miejsce pobytu ukochanej. Jednak zastałem tam jedynie Abihraja z facetem, i Kurukiem.
-Przez ciebie ją straciłem!!! Miałem szanse by wreszcie zaznać szczęścia!!- zadarł się Kuruk na mój widok.
-Gadaj zdrów.- prychnąłem.- Pan...ją znalazł?- zapytałem z nadzieją.
-Tak, dziewczyna była mocno poturbowana, ale dzieciom nic nie zagraża. Nie może się męczyć. To prawie 6 miesiąc ciąży.- powiedział.
Zrobiłem krok w tył i pobiegłem po Esmę, znaczy jej konia. Bo trochę mnie polubił. Dziewczyna zgodziła się mi go dać. Wsiadłem na niego a on wypruł do przodu. Pojechałem po Sahar.
-Wilczyco!- zawołałem.- Sahar!
Z krzaków wyłonił się szary pysk wilczycy.Ruszyła za mną. Dobiegliśmy do tego miejsca, ale byli tam tylko kłócących się Abihraja z Kurukiem.
Prychnąłem po czym odjechałem w stronę jeziora, nad którym miała znajdować się Aeva. Zastałem tam tylko ślady nóg.
-Za co mnie każesz!!?-wrzasnąłem zsiadając z konia.
Ogier odgalopował ode mnie a za nim wilczyca. Po chwili usłyszałem rżenie a ogier przyszedł do mnie z podniesionym ogonem.
-Co jest?- zapytałem chwytając wodze.
Ogier zachęcał mnie bym na niego wsiadł. Nie czekał długo bo po chwili ponownie pogalopował w zarośla.
-Sahar!- usłyszałem kobiecy głos.
Zamgliło mnie? A co jeśli to Aeva?! Pobiegłem w stronę głosu, ale usłyszałem tylko odgłos łamanych gałęzi.Gdy doszedłem na miejsce, zastałem tylko merdającą ogonem wilczycę, a także niespokojnego ogiera. Wróciłem do pokoju gdzie moi współlokatorzy o wszystko mnie wypytali.
*************
Obudziło mnie potrząsanie.
-Ku**a... Dajcie spać. Jest dopiero 4...- burknąłem spoglądając na czarny, wyświetlający jedynie godzine, ekranik telefonu. Gdy, otworzyłem jedno oko do mojej źrenicy napłynęło, gardząco nie miłe światło.
-Wstawaj idioto...- usłyszałem głos tak nie miły, że poderwałem się od razu z miękkiego materacu.
- Czego chcesz?- zapytałem.- Szukam Aevy za 1 godzinę...-burknąłem.
Aihraj wszystko mi wyjaśnił i razem ruszyliśmy jej szukać. Tak jak wczoraj wyciągnąłem konia Esmy na spacer. Próbowałem... Koń się stawiał, więc wziąłem Falda, a Abihraj Alladyna. Pojechaliśmy w las. Tam tak jak wczoraj czekała na nas wilczyca.
-Chodź mała.- powiedziałem wskazując łęk przedni siodła.
Wilczyca wskoczyła, ale Faldo tego nie wytrzymał i wierzgnął. Wilczyca odskoczyła. Pojechaliśmy za tropem.
<Aeva,Abihraj?>
-Co ku**a?- wrzasnąłem.
-Nie drzyj się...- burknął Edward.
-Aeva żyje!- wrzasnąłem a wszystkie oczy skierowane w moją stronę mrugnęły.
Wybiegłem z pokoju i pobiegłem w dane miejsce pobytu ukochanej. Jednak zastałem tam jedynie Abihraja z facetem, i Kurukiem.
-Przez ciebie ją straciłem!!! Miałem szanse by wreszcie zaznać szczęścia!!- zadarł się Kuruk na mój widok.
-Gadaj zdrów.- prychnąłem.- Pan...ją znalazł?- zapytałem z nadzieją.
-Tak, dziewczyna była mocno poturbowana, ale dzieciom nic nie zagraża. Nie może się męczyć. To prawie 6 miesiąc ciąży.- powiedział.
Zrobiłem krok w tył i pobiegłem po Esmę, znaczy jej konia. Bo trochę mnie polubił. Dziewczyna zgodziła się mi go dać. Wsiadłem na niego a on wypruł do przodu. Pojechałem po Sahar.
-Wilczyco!- zawołałem.- Sahar!
Z krzaków wyłonił się szary pysk wilczycy.Ruszyła za mną. Dobiegliśmy do tego miejsca, ale byli tam tylko kłócących się Abihraja z Kurukiem.
Prychnąłem po czym odjechałem w stronę jeziora, nad którym miała znajdować się Aeva. Zastałem tam tylko ślady nóg.
-Za co mnie każesz!!?-wrzasnąłem zsiadając z konia.
Ogier odgalopował ode mnie a za nim wilczyca. Po chwili usłyszałem rżenie a ogier przyszedł do mnie z podniesionym ogonem.
-Co jest?- zapytałem chwytając wodze.
Ogier zachęcał mnie bym na niego wsiadł. Nie czekał długo bo po chwili ponownie pogalopował w zarośla.
-Sahar!- usłyszałem kobiecy głos.
Zamgliło mnie? A co jeśli to Aeva?! Pobiegłem w stronę głosu, ale usłyszałem tylko odgłos łamanych gałęzi.Gdy doszedłem na miejsce, zastałem tylko merdającą ogonem wilczycę, a także niespokojnego ogiera. Wróciłem do pokoju gdzie moi współlokatorzy o wszystko mnie wypytali.
*************
Obudziło mnie potrząsanie.
-Ku**a... Dajcie spać. Jest dopiero 4...- burknąłem spoglądając na czarny, wyświetlający jedynie godzine, ekranik telefonu. Gdy, otworzyłem jedno oko do mojej źrenicy napłynęło, gardząco nie miłe światło.
-Wstawaj idioto...- usłyszałem głos tak nie miły, że poderwałem się od razu z miękkiego materacu.
- Czego chcesz?- zapytałem.- Szukam Aevy za 1 godzinę...-burknąłem.
Aihraj wszystko mi wyjaśnił i razem ruszyliśmy jej szukać. Tak jak wczoraj wyciągnąłem konia Esmy na spacer. Próbowałem... Koń się stawiał, więc wziąłem Falda, a Abihraj Alladyna. Pojechaliśmy w las. Tam tak jak wczoraj czekała na nas wilczyca.
-Chodź mała.- powiedziałem wskazując łęk przedni siodła.
Wilczyca wskoczyła, ale Faldo tego nie wytrzymał i wierzgnął. Wilczyca odskoczyła. Pojechaliśmy za tropem.
<Aeva,Abihraj?>
Od Ivana C.D Cassandry
- Cass-powiedziała nagle.
- Słucham?- zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o co chodzi.
- Możesz mnie tak nazywać- dodała.
Zabrała się niechętnie do opatrywania. Na początku ją dezynfekowała. Kiedy woda utleniona zetknęła się z raną skrzywiłem się. Cass niepewnymi ruchami owijała krwawiącą ranę bandażem.
-Może być?-spytała gdy skończyła.
-Pewnie, zawsze lepiej niż ja bym to zrobił-uśmiechnąłem się.
Miałem nadzieję że opatrunek będzie trwalszy niż ten mojego wykonania. Przyzwyczaiłem się już do odnoszenia obrażeń. Raz miałem naciety mięsień w nodze, przebitą rękę. W porównaniu z innymi kontuzjami dwie ranki były niczym.
-Chcesz żebym oprowadził cię po akademii-spytałem.
Cassandra zrobiła się czerwona.
-Nie bój się, nie gryzę-zażartowałem.
Cass wahała się. Patrzyła na mnie z obawą. Cóż... cały czas była zestresowana. Nie przeszkadzało mi to lecz dobrze by było żeby się trochę ośmieliła.
<Cass?>
- Słucham?- zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o co chodzi.
- Możesz mnie tak nazywać- dodała.
Zabrała się niechętnie do opatrywania. Na początku ją dezynfekowała. Kiedy woda utleniona zetknęła się z raną skrzywiłem się. Cass niepewnymi ruchami owijała krwawiącą ranę bandażem.
-Może być?-spytała gdy skończyła.
-Pewnie, zawsze lepiej niż ja bym to zrobił-uśmiechnąłem się.
Miałem nadzieję że opatrunek będzie trwalszy niż ten mojego wykonania. Przyzwyczaiłem się już do odnoszenia obrażeń. Raz miałem naciety mięsień w nodze, przebitą rękę. W porównaniu z innymi kontuzjami dwie ranki były niczym.
-Chcesz żebym oprowadził cię po akademii-spytałem.
Cassandra zrobiła się czerwona.
-Nie bój się, nie gryzę-zażartowałem.
Cass wahała się. Patrzyła na mnie z obawą. Cóż... cały czas była zestresowana. Nie przeszkadzało mi to lecz dobrze by było żeby się trochę ośmieliła.
<Cass?>
Od Noah'a C.D Vivian
Byłem wręcz w stuprocentach pewien, że w normalnych okolicznościach nie zdecydowałbym się na samotne bieganie po centrach, zwłaszcza w poszukiwaniu ubrania. Jednak tym razem, nie miało ono być byle jakie - musiałem wyglądać w nim jak zabrany prosto z czerwonego dywanu, co i tak było ciężkie do wykonania, zakładając, że ostatecznie Vivian miała się znaleźć u mego boku. Tak czy inaczej, potrzebny był mi garnitur, gdyż jak się okazało, od jakiegoś czasu nie mieściłem się w swój stary, co wyraźnie ugodziło w moje serducho, albo raczej w tą część mojego ciała, odpowiadającą za narastające lenistwo. Nie miałem jednak czasu na smętne snucie się po sklepach - na szczęście już w drugim udało mi się odnaleźć garniak idealny, choć równie dobrze wiedziałem, że gdybym poświęcił na poszukiwania choć minutę więcej, znalazłbym okaz jeszcze lepszy, na który co więcej - mogłem sobie pozwolić. Czułem jednak na swoim karku oddech deadline'u, spotęgowany tym faktem, że musiałem się udać do jeszcze innych sklepów, już z nieco innym asortymentem. Kurcze, najgorsze było to, że nie wiedziałem, czy to wszystko wypali... W końcu, Vivian ma dopiero osiemnaście lat, może niekoniecznie chce spie*dolić swoje życie akurat ze mną? Właściwie to nie wiem, co mnie popchnęło do podjęcia tak odważnej decyzji - w końcu oświadczyny nie zdarzają się codziennie, a tym bardziej nie z byle kim. Pomimo, że słyszałem już wręcz w swojej głowie odmowę, wciąż miałem jakąś cichą nadzieję, że moja ukochana zostanie nią już na zawsze, bowiem nie wyobrażałem sobie innego zakończenia, niż bycie z brunetką do właściwie końca swych dni. Zanim się nawet obejrzałem, zdążyłem przywiązać się do niej na tyle, że każdy dzień bez chociażby rozmowy z nią był dniem straconym. Czułem się nawet źle, utrzymując w tajemnicy moje nagłe wyjście do miasta, podczas gdy wolałbym zostać z nią, na dobrą sprawę gdziekolwiek. No ale, czego się nie zrobi dla wspólnego szczęścia? Jedno było pewne - będzie zaskoczona, jednakże niekoniecznie w zadowalający mnie sposób. Choć nie mieściło mi się to w głowie, znając już ją kawałek czasu, że mogłaby tak zareagować, gdzieś tam pojawiała mi się myśl, że mnie wyśmieje i wyjdzie, ot tak. Nie wiem jednakże, jak bardzo musiałaby się zmienić przez te kilka godzin, aby potraktować mnie w taki sposób. Niby byłem gotowy, a jednak ciągle w mojej głowie pojawiały się coraz to nowsze obawy - pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno powiedziałbym każdemu wszystko, co tylko o nim myślę, bez żadnych skrupułów. Dlaczego więc miałem jakikolwiek opór, aby wejść do tego pie*rzonego jubilera, i wybrać coś, co byłoby godne Vivki? Zazwyczaj omijałem szerokim łukiem sklepy tego typu - niezbyt miałem jakieś szczególne okazje, aby je odwiedzać, bowiem od zawsze nie nosiłem i nie noszę zegarków, ani tym bardziej innych znajdujących się tam pierdół - no cóż, szczęśliwi czasu nie liczą. Tak czy inaczej, każdy pierścionek wydawał się być zbyt banalny i podobny do poprzedniego. Śmiałem nawet twierdzić, że nie różnią się niczym, jednakże pozostawiłem to uwagę dla siebie, widząc jak pracownica sklepu kieruje się w moją stronę, od razu zarzucając mnie toną pytań. O ironio, zamiast pomóc mi w jakimkolwiek wyborze, spodowały u mnie tylko coraz to większe, przerażające już spustoszenie - ku*wa no, odróżniałem jedynie złoto od srebra, a kobieta i tak waliła do mnie 'oficjalnymi' nazwami. Plusem jedynie było to, że nie robiła ze mnie debila - no cóż, przynajmniej ona. Kiwałem więc jedynie głową, podczas gdy blondynka oferowała mi coraz to nowsze propozycje - nie dało się nie zauważyć, że próbowała podsunąć mi jak najdroższe pierścionki, widząc aprobatę z mojej strony. W tym przypadku, kiedy to chodziło o coś dla mojej dziewczyny, byłem gotów wydać właściwie ostatnie, zarobione kilka miesięcy wcześniej pieniądze, co i tak zrobiłem, zauważając wreszcie kawałek metalu będący godnym uwagi.
Mając jedynie nadzieję, że przypadnie Viviance do gustu, wrzuciłem zapakowane pudełko do pokrowca z garniturem. Nie było już odwrotu, kiedy to umówiłem się z nią za dwie godziny pod jej pokojem, co jak się okazało - wystarczało wręcz na styk, choć nie narzekałbym, gdybym zaproponował spotkanie o kwadrans później.
~*~
Oddychanie. Naprawdę przydatna czynność, choć w tamtym momencie widocznie mój organizm uznał ją za zbędną - stałem tam, pod tą zimną ścianą, oczekując aż Vivian po raz wtórny opuści swój pokój. Za pierwszym razem, uznała że wyglądam na tyle nienaturalnie jak na moją osobę, że aż musi iść się przebrać, gdyż jak stwierdziła - nie wyglądała dostatecznie dobrze, aby wyjść "tak" poza chociażby budynek. Bym był zapomniał - zwyzywała mnie przy tym od góry do dołu, będąc przekonaną, że mogłem ją o tym poinformować ciut wcześniej. Na dobrą sprawę, wolałem nie odstawiać tej całej szopki, po prostu spędzić ze swoją dziewczyną kolejne popołudnie i jedynie zapomnieć o tym, że kiedykolwiek wpadłem na podobny pomysł, rzucając to wszystko do szafy, i właściwie tyle. Uśmiechnąłem się mimo wszystko, widząc brunetkę wychodzącą z pokoju.
- Co Ty znowu wymyśliłeś? - Mruknąwszy mi te słowa wprost do ucha, zachłannie wpiła się w moje usta, po czym jak gdyby nigdy nic poczochrała mnie po włosach - choć wiedziała, że tego chole*nie nie lubię, i tak to zrobiła, uśmiechając się przy tym chytrze.
- I tak Ci nie powiem - obejmując ją jedną ręką na wysokości talii, drugą otwierałem nam drzwi, od czasu do czasu upewniając się, czy Vivian ma aby na pewno zamknięte oczy. Raz wycwaniła się, korzystając z mojej nieuwagi, dzięki czemu miała moment, aby zorientować się, gdzie jest - nie wiem, czy cokolwiek dał jej widok pustego, a w dodatku ciemnego korytarza, widzianego za pewne przez nią po raz pierwszy. Na szczęście na poddaszu było kilka pozostawionych świeczek, a ja nie byłbym sobą, gdybym nie nosił przy sobie zapalniczki - pomimo, że rzadko kiedy miałem w spodniach papierosy, zdarzało się, że odnajdywałem je u innych. Dodatkowym ułatwieniem było okno wraz z prawie stabilnym parapetem - właściwie to zaraz miał zapadać już zmrok, a z tamtego miejsca był wręcz idealny punkt do obserwacji zachodzącego słońca, co zostało przez nas w pełni wykorzystane.
- Była tu dziś moja matka - odezwała się po chwili milczenia, równocześnie siadając na moich kolanach - parapet na to załamał się jedynie, jednakże obydwoje nie zwróciliśmy na to uwagi, będąc pochłonięci wtulaniem się w siebie nawzajem. Pomimo, że znałem jej rodzicielkę jedynie z opowieści ukochanej, miałem do niej w pewnym stopniu mieszane uczucia - w końcu, gdyby za pewne nie jej zawód (?), Vivan nie byłoby ze mną tu i teraz, czego wprost nie mogłem sobie wyobrazić, zwłaszcza wtedy, kiedy to miałem na nią 'niecny' plan. Z drugiej strony, byłem jak najbardziej za tym, że matki tego typu należy najzwyczajniej w świecie zmieszać z błotem, choć to zdecydowanie zbyt mało powiedziane. - Gdybym kiedykolwiek miała mieć dzieci, to chciałabym być dla nich lepszą matką, albo nie mieć ich w ogóle.
- Doprawdy? A z kim chcesz je mieć?
Słysząc moje pytanie, udała, że się zastanawia - potarła dwoma palcami niczym filozof brodę, podrapała się również po głowie, a na koniec tego wszystkiego wydała z siebie pełne zastanowienia mruknięcie. Nie wiem, czy to był dobry moment. Nie wiem, czy to było dobre miejsce. Nie wiem, czy to właśnie dla mnie poświęciła te kilka minut zadumy - a i tak wstałem, wpatrując się nieustannie w jej zielone, pociągające oczy. Byłem już pewien, ku*wa. Cała ta wcześniejsza niepewność ulotniła się gdzieś, podczas gdy ja klęczałem przed brunetką na jednej nodze, w całym tym roztargnieniu prawie zapominając o wyjęciu pudełeczka, co ostatecznie na całe szczęście zrobiłem. Z sercem w gardle, odetchnąłem ciężko, w głowie bardzo pospiesznie układając sobie cokolwiek, co tylko mógłbym jej powiedzieć. Podczas gdy słowa uwięzły mi gdzieś tam najprawdopodobniej z tyłu przełyku, jakby moje usta same się otworzyły, a cały organizm stwierdził, że nie potrzebne w tym momencie mi jest ani oddychanie, ani inne funkcje życiowe.
- Nie zamierzam Cię nikomu nigdy oddawać, do chole*y jasnej, Vivian. Kocham Cię za to wszystko; jak potrafisz mnie doprowadzić do frustracji jednym, przelotnym spojrzeniem, jak uśmiechasz się tak cudownie, jak tylko umiesz, pomimo niezbyt ładnej pogody, jak potrafisz pół godziny zakładać buty, podczas gdy wiesz, jak bardzo się spieszę, kocham kiedy lekko marszczysz nos gdy patrzysz na mnie jak na wariata, kocham że po dniu spędzonym z Tobą wciąż czuję zapach Twoich perfum na moim ubraniu. I kocham to, że jesteś jedyną osobą, z którą chcę rozmawiać zanim zasnę. Vivian, uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie? Wyjedziesz za mnie?
< Vivi? <3 >
Mając jedynie nadzieję, że przypadnie Viviance do gustu, wrzuciłem zapakowane pudełko do pokrowca z garniturem. Nie było już odwrotu, kiedy to umówiłem się z nią za dwie godziny pod jej pokojem, co jak się okazało - wystarczało wręcz na styk, choć nie narzekałbym, gdybym zaproponował spotkanie o kwadrans później.
~*~
Oddychanie. Naprawdę przydatna czynność, choć w tamtym momencie widocznie mój organizm uznał ją za zbędną - stałem tam, pod tą zimną ścianą, oczekując aż Vivian po raz wtórny opuści swój pokój. Za pierwszym razem, uznała że wyglądam na tyle nienaturalnie jak na moją osobę, że aż musi iść się przebrać, gdyż jak stwierdziła - nie wyglądała dostatecznie dobrze, aby wyjść "tak" poza chociażby budynek. Bym był zapomniał - zwyzywała mnie przy tym od góry do dołu, będąc przekonaną, że mogłem ją o tym poinformować ciut wcześniej. Na dobrą sprawę, wolałem nie odstawiać tej całej szopki, po prostu spędzić ze swoją dziewczyną kolejne popołudnie i jedynie zapomnieć o tym, że kiedykolwiek wpadłem na podobny pomysł, rzucając to wszystko do szafy, i właściwie tyle. Uśmiechnąłem się mimo wszystko, widząc brunetkę wychodzącą z pokoju.
- Co Ty znowu wymyśliłeś? - Mruknąwszy mi te słowa wprost do ucha, zachłannie wpiła się w moje usta, po czym jak gdyby nigdy nic poczochrała mnie po włosach - choć wiedziała, że tego chole*nie nie lubię, i tak to zrobiła, uśmiechając się przy tym chytrze.
- I tak Ci nie powiem - obejmując ją jedną ręką na wysokości talii, drugą otwierałem nam drzwi, od czasu do czasu upewniając się, czy Vivian ma aby na pewno zamknięte oczy. Raz wycwaniła się, korzystając z mojej nieuwagi, dzięki czemu miała moment, aby zorientować się, gdzie jest - nie wiem, czy cokolwiek dał jej widok pustego, a w dodatku ciemnego korytarza, widzianego za pewne przez nią po raz pierwszy. Na szczęście na poddaszu było kilka pozostawionych świeczek, a ja nie byłbym sobą, gdybym nie nosił przy sobie zapalniczki - pomimo, że rzadko kiedy miałem w spodniach papierosy, zdarzało się, że odnajdywałem je u innych. Dodatkowym ułatwieniem było okno wraz z prawie stabilnym parapetem - właściwie to zaraz miał zapadać już zmrok, a z tamtego miejsca był wręcz idealny punkt do obserwacji zachodzącego słońca, co zostało przez nas w pełni wykorzystane.
- Była tu dziś moja matka - odezwała się po chwili milczenia, równocześnie siadając na moich kolanach - parapet na to załamał się jedynie, jednakże obydwoje nie zwróciliśmy na to uwagi, będąc pochłonięci wtulaniem się w siebie nawzajem. Pomimo, że znałem jej rodzicielkę jedynie z opowieści ukochanej, miałem do niej w pewnym stopniu mieszane uczucia - w końcu, gdyby za pewne nie jej zawód (?), Vivan nie byłoby ze mną tu i teraz, czego wprost nie mogłem sobie wyobrazić, zwłaszcza wtedy, kiedy to miałem na nią 'niecny' plan. Z drugiej strony, byłem jak najbardziej za tym, że matki tego typu należy najzwyczajniej w świecie zmieszać z błotem, choć to zdecydowanie zbyt mało powiedziane. - Gdybym kiedykolwiek miała mieć dzieci, to chciałabym być dla nich lepszą matką, albo nie mieć ich w ogóle.
- Doprawdy? A z kim chcesz je mieć?
Słysząc moje pytanie, udała, że się zastanawia - potarła dwoma palcami niczym filozof brodę, podrapała się również po głowie, a na koniec tego wszystkiego wydała z siebie pełne zastanowienia mruknięcie. Nie wiem, czy to był dobry moment. Nie wiem, czy to było dobre miejsce. Nie wiem, czy to właśnie dla mnie poświęciła te kilka minut zadumy - a i tak wstałem, wpatrując się nieustannie w jej zielone, pociągające oczy. Byłem już pewien, ku*wa. Cała ta wcześniejsza niepewność ulotniła się gdzieś, podczas gdy ja klęczałem przed brunetką na jednej nodze, w całym tym roztargnieniu prawie zapominając o wyjęciu pudełeczka, co ostatecznie na całe szczęście zrobiłem. Z sercem w gardle, odetchnąłem ciężko, w głowie bardzo pospiesznie układając sobie cokolwiek, co tylko mógłbym jej powiedzieć. Podczas gdy słowa uwięzły mi gdzieś tam najprawdopodobniej z tyłu przełyku, jakby moje usta same się otworzyły, a cały organizm stwierdził, że nie potrzebne w tym momencie mi jest ani oddychanie, ani inne funkcje życiowe.
- Nie zamierzam Cię nikomu nigdy oddawać, do chole*y jasnej, Vivian. Kocham Cię za to wszystko; jak potrafisz mnie doprowadzić do frustracji jednym, przelotnym spojrzeniem, jak uśmiechasz się tak cudownie, jak tylko umiesz, pomimo niezbyt ładnej pogody, jak potrafisz pół godziny zakładać buty, podczas gdy wiesz, jak bardzo się spieszę, kocham kiedy lekko marszczysz nos gdy patrzysz na mnie jak na wariata, kocham że po dniu spędzonym z Tobą wciąż czuję zapach Twoich perfum na moim ubraniu. I kocham to, że jesteś jedyną osobą, z którą chcę rozmawiać zanim zasnę. Vivian, uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie? Wyjedziesz za mnie?
< Vivi? <3 >
Od Abihraja C.D Aevy/Daniela
Czas leciał coraz szybciej,każdy szukał Aevy. Daniel o wszystko mnie obwiniał przez co coraz częściej miedzy nami dochodziło do sporów i kłótni. Znałem ją pomimo,ze jej nie uznaje już jesli nie zechce to nam się nie pokarze.Tego Dnia Daniel wparował z samego rana
-Idioto ! ona jeśli ona już nie żyje to twoja wina rozumiesz !
-Uspokój się i nie dramatyzuj
-Jak ta kobieta jest moją narzeczoną i nosi moje dziecko ..
-I za to jej nienawidze ! i Ciebie tez
-Co z Ciebie za brat !
-Ohh taki jak widzisz wyjdź mi stąd
-Nie przejmujesz się cieszysz się,że nie musisz na nią patrzeć !
-Cieszyłbym się gdybym Cie nie widział również
Daniel wyszedł i trzasnął drzwiami
*****Kilka tygodni później*****
Obudził mnie telefon odebrałem dowiedziałem się,że Aeva żyje i jest mocno poobijana.
Ogarnąłem się i pojechałem na miejsce jednak dziewczyna uciekła na nic moje wołania.
Napisałem wiadomość Danielowi,że Aeva żyje ale najwidoczniej nie chce nas widzieć
Szukałem jej kilka minut ale potem dałem spokój gdyż obawiałem się że gdy podejdę do niej skrzywdzę ją miała już spory licząc był to jakiś 5 jak nie 6 miesiąc ciąży więc chyba bym wybuchnął
Na sam obraz jej wyglądu zrobiło mi się niedobrze
<Daniel ? Aeva>?
-Idioto ! ona jeśli ona już nie żyje to twoja wina rozumiesz !
-Uspokój się i nie dramatyzuj
-Jak ta kobieta jest moją narzeczoną i nosi moje dziecko ..
-I za to jej nienawidze ! i Ciebie tez
-Co z Ciebie za brat !
-Ohh taki jak widzisz wyjdź mi stąd
-Nie przejmujesz się cieszysz się,że nie musisz na nią patrzeć !
-Cieszyłbym się gdybym Cie nie widział również
Daniel wyszedł i trzasnął drzwiami
*****Kilka tygodni później*****
Obudził mnie telefon odebrałem dowiedziałem się,że Aeva żyje i jest mocno poobijana.
Ogarnąłem się i pojechałem na miejsce jednak dziewczyna uciekła na nic moje wołania.
Napisałem wiadomość Danielowi,że Aeva żyje ale najwidoczniej nie chce nas widzieć
Szukałem jej kilka minut ale potem dałem spokój gdyż obawiałem się że gdy podejdę do niej skrzywdzę ją miała już spory licząc był to jakiś 5 jak nie 6 miesiąc ciąży więc chyba bym wybuchnął
Na sam obraz jej wyglądu zrobiło mi się niedobrze
<Daniel ? Aeva>?
Od LilyC.D Shawn
Ratując się przed kolejnym pociskiem wodnym z ręki Shawna wskakując na
Moon wywaliłam się z drugiej strony uderzając głową o spory kamień.
-Wszystko ok?- zapytał z niepewnością w głosie.
-Tak... Tylko... Ugh... Krew... Wszystko w porządku. Wracajmy.- uśmiechnęłam się sztucznie. Najwyraźniej uwierzył ku mojej uciesze. Wsiadłam z powrotem na Moon, kiedy on dosiadł Demeter i wróciliśmy do akademii gadając po drodze jak najęci. Dawno po tak krótkim czasie nie złapałam z nikim kontaktu.
~*~*~*~
-Chodź, tu mamy stołówkę. Nie spóźniliśmy się na obiad. Cud!- ucieszyłam się. Może i się nie spóźniliśmy, ale został tylko jeden wolny stolik - obok Bridget. Nosz kur*a No...
-Masz plan ucieczki?- zapytał szeptem chwytając za talerz ze spaghetti. Uśmiechnęłam się.
-Ja nie uciekam... Będzie przeszkadzać, skończy z... albo lepiej nie będę nic mówić, tylko zostawię ci niespodziankę.
-Jak wolisz- zajęliśmy miejsca przy stoliku. Co jakiś czas było słychać piskliwy rechot tapeciary.
-Hej, jak nazywa się twoja szczotka?- odwróciła się.
-Widać, że jesteś bystra jak woda w kiblu.- przewróciłam oczami.
-Widelec.- dokończyła nie zwracając uwagi na mój komentarz i zaczęła się śmiać. Miarka się przebrała... Wstałam razem z naczyniami i z całym impetem wylałam reszty kompotu z wiśni.
-Nie mów za dużo bo ci się zęby spocą.- słodko się uśmiechnęłam na pożegnanie. -Shawn idziesz?- wybudziłam chłopaka który stał osłupiały. Pokiwał szybko głową i skierował się za mną do salonu. Towarzysz postanowił tylko zmienić buty z oficerek na trampki... Jakież było jego zaskoczenie kiedy poczuł coś... miękkiego i ciepłego... Spanikowany wyjął pospiesznie stopę i obejrzał skarpetę. Przypatrywałam się z rozbawieniem.
-Kur*a... Kot mi narobił do butów!!!- wydał jęk. Zaśmiałam się szczerze.
Shawn?
Uprzedzałam...
-Wszystko ok?- zapytał z niepewnością w głosie.
-Tak... Tylko... Ugh... Krew... Wszystko w porządku. Wracajmy.- uśmiechnęłam się sztucznie. Najwyraźniej uwierzył ku mojej uciesze. Wsiadłam z powrotem na Moon, kiedy on dosiadł Demeter i wróciliśmy do akademii gadając po drodze jak najęci. Dawno po tak krótkim czasie nie złapałam z nikim kontaktu.
~*~*~*~
-Chodź, tu mamy stołówkę. Nie spóźniliśmy się na obiad. Cud!- ucieszyłam się. Może i się nie spóźniliśmy, ale został tylko jeden wolny stolik - obok Bridget. Nosz kur*a No...
-Masz plan ucieczki?- zapytał szeptem chwytając za talerz ze spaghetti. Uśmiechnęłam się.
-Ja nie uciekam... Będzie przeszkadzać, skończy z... albo lepiej nie będę nic mówić, tylko zostawię ci niespodziankę.
-Jak wolisz- zajęliśmy miejsca przy stoliku. Co jakiś czas było słychać piskliwy rechot tapeciary.
-Hej, jak nazywa się twoja szczotka?- odwróciła się.
-Widać, że jesteś bystra jak woda w kiblu.- przewróciłam oczami.
-Widelec.- dokończyła nie zwracając uwagi na mój komentarz i zaczęła się śmiać. Miarka się przebrała... Wstałam razem z naczyniami i z całym impetem wylałam reszty kompotu z wiśni.
-Nie mów za dużo bo ci się zęby spocą.- słodko się uśmiechnęłam na pożegnanie. -Shawn idziesz?- wybudziłam chłopaka który stał osłupiały. Pokiwał szybko głową i skierował się za mną do salonu. Towarzysz postanowił tylko zmienić buty z oficerek na trampki... Jakież było jego zaskoczenie kiedy poczuł coś... miękkiego i ciepłego... Spanikowany wyjął pospiesznie stopę i obejrzał skarpetę. Przypatrywałam się z rozbawieniem.
-Kur*a... Kot mi narobił do butów!!!- wydał jęk. Zaśmiałam się szczerze.
Shawn?
Uprzedzałam...
Od Cassandry C.D Ivana
-Umiesz opatrywać?- spytał patrząc na mnie z nadzieją...
No i co miałam mu powiedzieć? Nie wybacz, ostatnimi czasy opatrywałam chomika, gdy miałam 6 lat... to by nie przeszło
- Emm... Tak?- bardziej spytałam niż stwierdziłam, na co chłopak cicho się zaśmiał i już miał zamiar wstać
- Siedź!- chyba powiedziałam to zbyt głośno, bo popatrzył na mnie dość dziwnym wzrokiem- To znaczy... byłabym wdzięczna gdybyś się nie ruszał i dał mi to obejrzeć- poprawiłam się natychmiastowo, po czym odgarnęłam swoje długie blond włosy do tyłu.
Żałowałam, że nie miałam ze sobą żadnej spinki, ani gumki. Te kudły tylko mi wtedy przeszkadzały, westchnęłam i postanowiłam się temu dokładniej przyjrzeć.
- Nie jest głęboka, ale naprawdę obficie się sączy- mruknął i już chciał coś tam "majstrować, ale w tamtym momencie mój refleks okazał się efektywniejszy i zwinnym ruchem odtrąciłam jego dłoń. Ivan posłał mi zdziwione spojrzenie, a mi zrobiło się naprawdę głupio, nie miałam pojęcia co tego dnia we mnie wstąpiło.
- Przepraszam- odchrząknęłam, na co mój towarzysz się zaśmiał, wytrącając mnie z równowagi
- Hej wyluzuj się trochę, przecież cię nie pobiję- pokręcił z rozbawienia głową
- Wybacz ale nie na co dzień zdarza mi się rozmawiać z krwawiącymi ludźmi, którzy mają dwa metry wzrostu i są mi znani zaledwie od kilku minut- mruknęłam, chwytając za płyn do dezynfekcji
Chłopak wywrócił oczami i nieco się skrzywił, gdy ciecz zetknęła się z jego raną.
Następnie zabrałam się za opatrywanie tego "draśnięcia". Nie było mowy, żeby mogło się nie udać... w końcu widziałam to na tylu filmach, powinno być w porządku. Po skończonej pracy spojrzałam na swoje dzieło i szeroko się uśmiechnęłam, nie było aż tak źle, przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Nie za mocno?- zapytałam cicho, na co chłopak pokręcił głową
- To teraz zadanie numer dwa...- zaczął wstając. Posłałam mu pytające spojrzenie- Mam podobną na udzie, spojrzysz?- nie czekając na moją odpowiedź, zaczął odpinać pasek od spodni
No co to, to nie. Nie umawialiśmy się na takie "urozmaicenia". Zapewne znów spaliłam buraka.
- Czekaj, wróć nie zamierzam na to patrzeć, naprawdę- wymamrotałam odkładając bandaże na miejsce- pielęgniarka z pewnością chętnie się tym zajmie- dodałam i już zamierzałam stamtąd pryskać
- O nie... tylko nie ona. W takim razie wolę się wykrwawić- podsumował i pozbył się starego, przesiąkniętego "opatrunku", to wyglądało jeszcze gorzej
- Nie daj się prosić Cassandro, skoro tak dobrze ci poszło- mruknął miło, więc jęknęłam pod nosem. Przecież nie mogłam sobie tak po prostu pójść. Do tej pory znałam tutaj tylko jego. Ponownie odgarnęłam włosy i rzuciłam krótko:
- Cass
- Słucham?- zmarszczył brwi
- Możesz mnie tak nazywać- dodałam i niechętnie zabrałam się do pracy...
<Ivan?>
No i co miałam mu powiedzieć? Nie wybacz, ostatnimi czasy opatrywałam chomika, gdy miałam 6 lat... to by nie przeszło
- Emm... Tak?- bardziej spytałam niż stwierdziłam, na co chłopak cicho się zaśmiał i już miał zamiar wstać
- Siedź!- chyba powiedziałam to zbyt głośno, bo popatrzył na mnie dość dziwnym wzrokiem- To znaczy... byłabym wdzięczna gdybyś się nie ruszał i dał mi to obejrzeć- poprawiłam się natychmiastowo, po czym odgarnęłam swoje długie blond włosy do tyłu.
Żałowałam, że nie miałam ze sobą żadnej spinki, ani gumki. Te kudły tylko mi wtedy przeszkadzały, westchnęłam i postanowiłam się temu dokładniej przyjrzeć.
- Nie jest głęboka, ale naprawdę obficie się sączy- mruknął i już chciał coś tam "majstrować, ale w tamtym momencie mój refleks okazał się efektywniejszy i zwinnym ruchem odtrąciłam jego dłoń. Ivan posłał mi zdziwione spojrzenie, a mi zrobiło się naprawdę głupio, nie miałam pojęcia co tego dnia we mnie wstąpiło.
- Przepraszam- odchrząknęłam, na co mój towarzysz się zaśmiał, wytrącając mnie z równowagi
- Hej wyluzuj się trochę, przecież cię nie pobiję- pokręcił z rozbawienia głową
- Wybacz ale nie na co dzień zdarza mi się rozmawiać z krwawiącymi ludźmi, którzy mają dwa metry wzrostu i są mi znani zaledwie od kilku minut- mruknęłam, chwytając za płyn do dezynfekcji
Chłopak wywrócił oczami i nieco się skrzywił, gdy ciecz zetknęła się z jego raną.
Następnie zabrałam się za opatrywanie tego "draśnięcia". Nie było mowy, żeby mogło się nie udać... w końcu widziałam to na tylu filmach, powinno być w porządku. Po skończonej pracy spojrzałam na swoje dzieło i szeroko się uśmiechnęłam, nie było aż tak źle, przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Nie za mocno?- zapytałam cicho, na co chłopak pokręcił głową
- To teraz zadanie numer dwa...- zaczął wstając. Posłałam mu pytające spojrzenie- Mam podobną na udzie, spojrzysz?- nie czekając na moją odpowiedź, zaczął odpinać pasek od spodni
No co to, to nie. Nie umawialiśmy się na takie "urozmaicenia". Zapewne znów spaliłam buraka.
- Czekaj, wróć nie zamierzam na to patrzeć, naprawdę- wymamrotałam odkładając bandaże na miejsce- pielęgniarka z pewnością chętnie się tym zajmie- dodałam i już zamierzałam stamtąd pryskać
- O nie... tylko nie ona. W takim razie wolę się wykrwawić- podsumował i pozbył się starego, przesiąkniętego "opatrunku", to wyglądało jeszcze gorzej
- Nie daj się prosić Cassandro, skoro tak dobrze ci poszło- mruknął miło, więc jęknęłam pod nosem. Przecież nie mogłam sobie tak po prostu pójść. Do tej pory znałam tutaj tylko jego. Ponownie odgarnęłam włosy i rzuciłam krótko:
- Cass
- Słucham?- zmarszczył brwi
- Możesz mnie tak nazywać- dodałam i niechętnie zabrałam się do pracy...
<Ivan?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)