Spojrzałam zaniepokojona na Camille'a, który położył swoją dłoń na klamce od drzwi. Czy to możliwe, żebyśmy mieli problemy? A może któryś z uczniów na nas doniósł? Ale, nawet jeżeli rzeczywiście mamy problemy, to lepiej jest otworzyć drzwi, za którymi może stać jakiś nauczyciel, lub co gorsza, dyrektor. Inaczej owe problemy mogą stać się jeszcze większe.
- Może otwórz. - powiedziałam, odrywając dłoń od sierści Nerona. - Tak, zdecydowanie, możesz otworzyć.
Zielonooki pokiwał głową, po czym otworzył drzwi. Za nimi stała znana w całej akademii kobieta – Rose. Jej zmartwiona mina zdradzała, że coś jest nie tak. Gdy tylko zobaczyła, że droga do pokoju jest wolna, wbiegła do niego z szybkością konia wyścigowego. Ghost widząc ją, a może, z jaką prędkością pędzi, wskoczył na łóżko Any.
- Oj, moi kochani! - wykrzyczała. - Już lepiej się czujecie?
Zmarszczyłam brwi, zbytnio nie wiedząc, skąd ona takie rzeczy wie. Że w ogóle „źle się czuliśmy”.
Już miałam zacząć tłumaczyć wszystko dyrektorce, jednak Camille był szybszy. Na jego twarzy pojawiła się mina, która miała zdradzać, że rzeczywiście jego samopoczucie nie jest najlepsze.
- Można tak powiedzieć. Wcześniej okropnie bolały nas brzuchy…- wyznał kobiecie.
Brunetka zaczęła nas pytać, czy na pewno wszystko jest w tej chwili dobrze i czy może nie potrzebujemy pomocy lekarskiej. Przy pytaniach o szpital, czy lekarzach, musiałam mocno się powstrzymać, by się nie zaśmiać. Z wyrazu twarzy mojego kolegi wywnioskowałam, że on tak samo. Koniec końców udało nam się przejść test Elizabeth Rose.
- Dobrze, że jest wam lepiej, bo mam do was pewną prośbę. - zaczęła. - Jak wiecie, wczoraj do akademii przyjechały dzieci na obóz zimowy.
Słuchając dyrektorki, gładziłam Nerona po sierści, lub drapałam za uchem. Jak się okazało, Rose potrzebowała pomocy z dzieciakami.
- Wraz z panią Cecylią i dzieciakami, mieliśmy iść na małą sesję zdjęciową kończącą obóz. W lesie. - powiedziała, po czym przewróciła oczami i podrapała się po głowie. - Ale muszę pojechać wraz z mężem na zakupy, lodówka na wigilię świeci pustkami.
Pokiwałam głową, nadal nie wiedząc, o co chodzi.
- Może wy chcielibyście pójść, zamiast mnie? Wzięlibyście dwa konie – Blancę, Ametysta. W grupie są osoby mające po siedem lub osiem lat.
Czy mam ochotę iść z małymi dziećmi, instruktorką, kucykami, Camille'em, i aparatem, do lasu? Nie jestem pewna. Ale wiem, że Rose nie przyjmie innej odpowiedzi niż twierdzącej. Będzie nas torturować, jeśli się nie zgodzimy. Chociaż tak sądzę.
Spojrzałam na Camille'a, który nie był zbyt przekonany do tego pomysłu. Gdy ten spojrzał się na mnie, ja pokiwałam stanowczo głową, an co ten wzruszył ramionami. Uznajmy, że oboje się zgadzamy.
- Dobrze, proszę pani. - odpowiedziałam, a na twarzy kobiety pojawił się łagodny uśmiech. - O której godzinie mamy być w stajni?
- Za mniej więcej pół godziny, powinniście zacząć przygotowywać konie. Chociaż dużo do roboty nie macie, wyczyścić, okiełznać, założyć derki i ewentualnie zapleść ogony i grzywy. Pani Frau przypilnuje dzieciaków, które aktualnie biorą udział w zajęciach na temat żywienia, w świetlicy. Więc, za godzinę pewnie wyruszycie.
~-~
- Czy tylko mi nagle zachciało się wyjść na spacer? - spytałam się Camille'a, już w drodze do stajni.
Zielonooki parsknął śmiechem. Uniosłam lekko brwi.
- Tak, chyba tylko tobie. - odparł. - Co do koni, którego chcesz wziąć?
Wzruszyłam ramionami.
- Mi jest obojętnie. - powiedziałam. - Więc wybieraj.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Mogę wziąć Blancę? Rzadko na niej jeżdżę, a chętnie się z nią zapoznam.
Tak więc, po ustaleniu, że ja biorę Ametysta, a Camille Blancę, ruszyliśmy dalej żwawym krokiem do stajni. Będąc tam, poszliśmy do siodlarni po derki, ogłowia i jakieś szczotki do czyszczenia. Szukając derki haflingera, napotkałam bardzo ciekawy komplet, składający się z derki, nauszników, owijek i kantara. Właściwie, to dwa komplety, które wyglądały na dobre dla kucyków. Były właściwie identyczne. Oba miały czerwone derki z białymi, grubymi lamówkami. Owijki były również biało czerwone, tak samo, jak kantary. Jednak nauszniki były cudowne. Jedne, również były biało czerwone, jednak koń dzięki nim mógł się przemienić renifera, z powodu cudownych, białych rogów! Drugie nauszniki, to właściwie nie były nauszniki. Czapka świętego mikołaja! Gdy wszystko dokładnie przeanalizowałam, pisnęłam.
- Camille, chodź tuuu!
Chłopak podszedł do mnie, a ja pokazałam mu oba komplety. Spojrzał się na mnie zaskoczony, po czym spytałam się go:
- Co ty na to? Mógłbyś wziąć ten reniferowy dla Blanci, a Père Noël, pójdzie dla Ametysta.
Zielonooki szybko się zgodził i już po chwili rozeszliśmy się do swoich koni. Razem z derkami itd. oraz szczotkami. Gdy znalazłam się przy boksie Ametysta, na przywitanie rzuciłam głośne „Ello”, po czym weszłam do jego boksu.
~-~
- Dzieci, poznajcie Gaię i Camille'a. Oni przygotowali dla was kucyki na sesję. - przedstawiła nas dzieciom Frau. - Gaiu, Camille, to jest grupa, która będzie uczestniczyła w sesji. O, poza tym, widzę, że znaleźliście te stare świąteczne wdzianka dla kucyków! Miło, że ktoś z nich jeszcze korzysta.
Parsknęłam śmiechem i ponownie zerknęłam na grupę o wiele niższych od nas, młodszych, dzieci. Jak na razie każde z nich było bardzo grzeczne, ale co ja tam mogę powiedzieć. Znam je od czterech lub trzech minut. Po ogólnym przedstawieniu pani Cecylia poprosiła dzieci, o podanie nam swoim imion i powiedzeniu dwóch słów o sobie tak, byśmy trochę bardziej poznali naszych dzisiejszych towarzyszów. O to samo poprosiła nas. Camille dość dużo powiedział o sobie, zresztą tak samo, jak ja. Dwa słowa nie były to na pewno.
Na początku zastanawiałam się, gdzie jest aparat. Dopiero później zorientowałam się, że wisi na szyi Cecylii, która trzymała również jakiś wielki worek. Czyżby znalazła coś, co urozmaici zdjęcia?
Ruszyliśmy całą gromadką do lasu. Dzieciaki, tym bardziej jeden chłopiec, zadręczał nas pytaniami o Ametyście i Mount Blanc, na które chętnie odpowiadaliśmy. Pani Frau miała natomiast spokój. Cały czas rozglądała się za miejscem, w którym mogłaby popstrykać fotki przedstawiające konie i dzieci. Spacerowaliśmy dość długo, na pewno więcej niż dwadzieścia minut. Ale nie było nudno. Każde dziecko zostało przewiezione na kucyku przynajmniej raz, czy może dwa. Podczas tych przejażdżek miałam pięć minut, by porozmawiać z zielonookim. Dowiedziałam się, że zostaję w domu na święta i z jakiego powodu. Czyli dobrze się składa, gdyż ja również nie miałam zamiaru nigdzie wyjeżdżać.
- O, dobrze, mamy to! - powiedziała Frau, gdy stanęliśmy na pustej polance, tuż przed lasem. - Tutaj będzie super.
Rzeczywiście, blondynka miała rację. Cała polana, jak i drzewa z tyłu były zaśnieżone. Ja i Camille stanęliśmy z końmi tam, gdzie poprosiła nas o to instruktorka. W tym samym czasie poprosiła dzieci o ustawienie się w rządku, a ona sama kucnęła i otworzyła ten duży, tajemniczy worek. Wyjęła z niego pełno różnych opasek i czapek. Jedne były z elfimi uszami, pojawiły się czapki mikołaja, rogi reniferów, a nawet i nos do przyczepienia! Wszystko położyła sobie na kolana. Ze spodu worka statyw do kamery oraz wielką, czerwoną płachtę. Która okazała się wielkim, mikołajowym płaszczem.
- No, już mi się podoba! - powiedziałam, na co cała grupa wybuchła śmiechem.
Wszystkie dzieci stały wpatrzone w ruchy Cecylii, która mocowała kamerę na statywie. Gdy nie dawała sobie rady, musiałam przytrzymać Blancę, a Camille podszedł do niej, by jej pomóc. Po paru próbach udało się, choć muszę przyznać, że kamera, jak i sam statyw, nie polubił ani instruktorki, ani chłopaka. Blondynka wstała, po czym wzięła w rękę płaszcz i wszystkie te uszka, nie uszka.
- To, kto chce pierwszy? - spytała się, na co rękę podniosły wszystkie dzieci. - W takim razie, pierwsza osoba od lewej.
A pierwszą osobą od lewej strony, była drobna brunetka. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba było załatwić, to, z jakim koniem chce pozować. Od razu wskazała na Ametysta, który przyglądał się temu wszystkiemu ze znudzeniem. Kolejną kwestią było czy chce mieć na sobie ten wielki, mikołajowy płaszcz wraz z jakimiś uszami, czy z tym lub z tym, czy w ogóle bez tego. Siedmiolatka odparła wtedy cicho, że chciałaby założyć reniferowe rogi. Nie ukrywajmy, jakbym to ja miała być na zdjęciu, to wybrałabym to samo. Ale z płaszczem, musiałoby to uroczo wyglądać.
Dziewczynka nie potrafiła sama wsiąść na Ametysta. Była tego samego wzrostu, ale nie miała siodła, a co za tym idzie strzemion do pomocy. Dlatego musiałam ją podsadzić. Gdy znalazła się w siodle, instruktorka podała jej rogi, a mała mocno złapała za wodze. Cecylia podeszła do kamery i nacisnęła odpowiedni przycisk, by zrobić zdjęcie. Dziewczyna poklepała kuca po szyi, po czym zeszła z haflingera. I tak to właśnie wyglądało. Mały problem pojawił się dopiero wtedy, gdy leń, a zarazem koń wyścigowy o imieniu Blanca przestraszył się i bryknął. Na szczęście chłopczyk siedzący wtedy na jej grzbiecie, najwyraźniej, miał dobry dosiad i utrzymał się. Następnie przyszła pora na zdjęcia grupowe. Dzieciaki robiły sobie zdjęcia razem, w grupach, parach, czy kwartetach.
- Pozwolimy naszym pomocnikom zrobić sobie zdjęcie? - spytała się dzieciaków Frau, na co parsknęłam śmiechem. - Czy wracamy do stajni?
Dzieciaki spojrzały się na siebie, po czym wzruszyły ramionami.
- Daaaajmy im. - powiedział ten sam młody osobnik płci męskiej, który wcześniej nas zagadywał. - Dobrymi są elfami.
Instruktorka zaśmiała się.
- Chcecie zrobić sobie wspólne, czy może osobno?
Zerknęłam na Camille'a, który trzymał trochę zdenerwowaną Blance za wodzę.
- Możemy zrobić sobie wspólne, a później osobno, jeśli oczywiście możemy. - odparł 21-latek.
Pokiwałam głową, przyznając mu rację. Pani Cecylia zgodziła się, nakazując Camille'owi pójść na pierwszy ogień. Chłopak zrezygnował z bycia mikołajem i nałożył na swoje uszy, elfie uszy, po czym wsiadł na Blancę. Instruktorka bardzo szybko zrobiła zdjęcie, przyszła pora na mnie. Grupa młodych osóbek przyglądała się temu wszystkiemu ze śmiechem. Tym bardziej wtedy, gdy powiedziałam, że chce być renifero-mikołajem.
- Gaiu, przykro mi, że to powiem, ale niestety musisz zdecydować, kim chcesz być. - zmarszczyłam brwi na te słowa. - No dalej, pełen energii reniferze! Decyduj.
Zachichotałam i wzięłam do ręki czerwony nos, który doczepiłam do swojego, oraz uszy renifera. W mig wsiadłam na Ametysta, a następnie uśmiechnęłam się do obiektywu. Zdjęcie zostało zrobione równie szybko, jak wcześniej.
Podprowadziłam Ametysta bliżej Mount Blanc, którą dosiadał Camille. Zrobiliśmy śmieszne pozy. Tym razem jeździec Blanci poprosił, by dzieci zrobiły nam zdjęcie. One wręcz od razu zaczęły szaleć i podchodzić do aparatu, by zaraz później zrobić nam zdjęcie.
No i ta ostatnia fotografia, czyli wszystkie dzieciaki razem. Wyglądało to niezwykle uroczo, gdyż jedni się przytulali do koni, inni do siebie, a jeszcze inni postanowili robić różne, śmieszne miny. To zdjęcie akurat pstryknęłam ja. Po tym wszystkim najstarsza osoba na polanie, czyli instruktorka, ogłosiła, że wracamy do stajni. Tym razem pozwoliliśmy dzieciom prowadzić konie. Czasem nic na grzbiecie nie nosiły, a czasem dzieci na nie wsiadały. Na szczęście Ametyst i Blanca były tego dnia wyjątkowo spokojne, a więc do stajni dotarliśmy cali i zdrowi.
Chętni z grupy zostali, by pomóc nam wyczyścić konie, a reszta poszła do swoich pokoi, by trochę odpocząć przed kolejnymi zajęciami. Następnie Cecylia Frau poprosiła tę część dzieci, które zostały w stajni, by pomogły nam napełnić koniom poidła i rozdać siano. Jak widać, instruktorzy w bardzo podstępny sposób potrafią wykorzystywać uczniów. Po naszym ”bólu brzucha” nie było już śladu.
Gdy w stajni nie było już śladu po młodszych jeźdźcach ani instruktorce, poszłam do boksu Paris, gdzie stał Camille.
- No, jak widać, nie było tak źle. - powiedziałam.
Camille?
1795 słowa
+25 punktów prezentowych