-Wiesz, mi by nigdy nie skróciła listy zadań, na sto procent. - fuknęłam, wystawiając język do zamkniętych drzwi gabinetu dyrektorki.
-Jak dziecko. - Gale rzucił szybko, teatralne wywracając oczyma, a z kieszeni wymuskał zdecydowanie krótszą listę zadań. - Dobra, według tego mamy zająć się organizacją bankietu dla... CO?!- sam wyraz "bankiet" brzmiał już poważnie, lecz gdy chłopak pokazał mi podkreślone na czerwono kilka wyrazów, niemal upadłabym na dupę, gdyby nie ściana za mną.
-Powiedz, że to żart. - mruknęłam niewyraźnie przez dłonie na ustach.
-Przynajmniej to nie ty musisz się z tym męczyć. - Gale momentalnie znalazł się obok mnie, zjeżdżając plecami po ścianie w dół.
Nerwowo roześmiałam się na jego słowa, gdyż częściowo odpowiedzialność za to ponosiłam także ja, bez względu na to, do kogo to zadanie było przypisane.
-Cholera, przecież Cię z tym nie zostawię. Lecimy po Naomi i wolne osoby... I zabieramy się do pracy. - zaklaskałam radośnie w dłonie, jednocześnie odsuwając od siebie niepozytywne myślenie, którym raczyłam się przez pierwsze kilkanaście sekund.
Poderwałam się spod ściany, od razu ciągnąć za dłoń mężczyznę w kierunku bliżej nieznanym, lecz po kilku krokach zatrzymałam się - bo przecież szliśmy w złą stronę. Z nieukrywaną premedytacją popchnęłam szatyna w drugi korytarz, spotykając się z oburzonym prychnięciem z jego strony, na co bezgłosnie przeklęłam na niego ruchem warg, by zbytnio go do siebie nie zrażać (nie to, żebym już tego nie zrobiła).
-Więc panno Muller, jaki mamy plan?
Dyskretnie ukryłam wypieki na policzkach, gdy chłopak zniżył swój głos.
-Ty idziesz zorganizować nam wsparcie, a ja lecę z dziewczynami na zakupy spożywcze. - odchrząknęłam cicho, kiedy mój głos zrobił się stanowczo za wysoki.
-Na zakupy spożywcze z dziewczynami. - rzucił szatyn naśladując wręcz idealnie mój głos, na co obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem, lecz to nie powstrzymał go od dalszych przekomarzanek. - TY zorganizuj wsparcie, bo przecież znasz tu wszystkich, nie to co ja. - po raz kolejny naśladował mój głos. Ten człowiek był cholernie niepoprawny.
-NO dobrze, już, ty jedziesz po zakupy, a ja zorganizuje wsparcie. - prychnęłam w akcie desperacji, co Gale skwitował klaśnięciem w dłonie.
Dłużej nie czekając pobiegłam do mojego pokoju, gdzie najpewniej przesiadywała damska część Akademii. Tak jak myślałam, gdy tylko otworzyłam drzwi, do moich uszu doszły wesołe rozmowy.
-Zbieramy się kochane, dupy ruszyć i naprzód marsz.
Zdziwiony jęk przebiegł po pokoju, nieliczne czupryny uniósł się wyżej, a w nich również ta ciemnoczekoladowa, należąca do Naomi. Szybkie wytłumaczenie akcji wystarczyło, by dziewczyny rozbiegły się po pokojach, by zgarnąć co poniektórych mężczyzn do pracy. Mój plan jasny piorun strzelił, gdy na horyzoncie zjawił się Gilbert Blythe ze swoim firmowym uśmieszkiem, niemal od razu przedstawiając wszystkie sprawy, które powinniśmy załatwić do jutra.
-Gaia? Pójdziesz proszę że mną po wina na dół? - kiedy dostrzegłam wolną od pracy duszyczkę, szybciutko zagarniając ją do pomocy.
-Jasne... - blondynka podążyła za mną schodami w dół. - Nigdy tu nie byłam.- Gaia mruknęła cicho, zapalając światło w spiżarni.
-Ja też nie, nawet nie wiem gdzie są te pieprzone wina. - jęknęłam głośno, wzrokiem szukając półki z butelkami, jednakże takiej w zasięgu wzroku nie było, przez co ruszyłyśmy wgłąb.
-Esma, tutaj są. - odwróciłam się do dziewczyny, od razu zauważając butelkę w jej dłoni. - To jest białe... Do czego pije się wino białe?
-Nie mam zielonego pojęcia.- ponownie wydałam z siebie niezadowolona warknięcie, jednak wstukałam w internet proste zapytanie, by po chwili zgarnąć do reklamówki siedem butelek. Bo kto by myślał o tym, ile te wina leżakowały? Jak się później doczytałam, to również było ważne, więc podmieniłyśmy wina na trochę starsze, przy okazji doinformowałyśmy się o stopniach wytrawności czy innym głównie.
Butelki wina ustawiłyśmy na stole w kuchni i rozstałyśmy się przy barku, by udać się do dalszej pracy już osobno. Cholerny zbieg okoliczności sprawił, iż ktoś imieniem Elizabeth nie powiedział nam o jednej ważnej sprawie - potrzebowaliśmy obrusów, o których nigdzie nie było napisane. Obecnego zajęcia nie mogłam przerwać, więc gdy obok mnie mignęła lokowana czupryna, ekspresowo zatrzymałam tę oto osóbkę, jaką okazał się Harry.
Uh...mógłbyśmożepobiecdodyrektorkiizapytaćgdzietrzymaobrusy, proszę? - wytrajkotałam na jednym wydechu, po czym odchrząknęłam, lekko unosząc prawy kącik ust.
-Mhm. Następnym razem wolniej. - mężczyzna uniósł wysoko swoją brew, lecz po chwili zniknął za ścianą wraz z kobiecą sylwetką, co nie umknęło mojej uwadze, przynajmniej nie tym razem, gdy starałam się mieć oczy wokół głowy.
Trząsnęłam głową, kiedy dosunęłam krzesło do stołu. Odgłos zgaszanego silnika oderwał mnie od zajęcia, gdyż to oznaczało jedynie powrót szatyna, na co uśmiech sam wpłynął na moją twarz. Potruchtałam na parking, uprzednio owijając szyję wełnianym szalikiem, by kilka sekund później dobierać się do bagażnika czarnej Skody, należącej do dyrektorki.
-Mamy kawior, jakieś ciastka, dużo egzotycznych owoców i przekąski... - Gale wymieniał na palcach jeszcze dobre kilka minut, co ja wykorzystałam na branie papierowych toreb, by po chwili wrócić z nimi na salę.
Młody mężczyzna w holu zdjął z siebie czarną kurtkę, rzucając ją na fotel przy wejściu, po czym pomógł reszcie nosić talerzyki, które zaraz poustawiali na stole ozdobionym krwistoczerwonym obrusem. Nie czekając na chłopaka rozpakowałam torby, by po chwili powyciągać z nich wszystkie produkty obok talerzy, gdyż to kucharski miały zająć się wyłożenie przekąsek na talerze. Prawie byśmy kończyli, lecz na salę wpadła zadowolona pani Rose.
-Cudowni uczniowie, macie wolne, idźcie poszaleć! Ale bez alkoholu, jesteście wolni! - kobieta krzyknęła, szybko znikając za drzwiami jej gabinetu.
Wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia, po czym sala szybko opustoszała, a ja zdążyłam jeszcze chwycić parę win że stołu, nim pobiegłam za resztą, od razu dopadając Gale'a, nim jeszcze do niego się odezwałam, wykrzyknęłam do reszty parę słów, z wysoko wystawionymi winami.
-Kto się pisze na picie?!
Gale? C:
932 słowa
+40 punktów prezentowych
-Przynajmniej to nie ty musisz się z tym męczyć. - Gale momentalnie znalazł się obok mnie, zjeżdżając plecami po ścianie w dół.
Nerwowo roześmiałam się na jego słowa, gdyż częściowo odpowiedzialność za to ponosiłam także ja, bez względu na to, do kogo to zadanie było przypisane.
-Cholera, przecież Cię z tym nie zostawię. Lecimy po Naomi i wolne osoby... I zabieramy się do pracy. - zaklaskałam radośnie w dłonie, jednocześnie odsuwając od siebie niepozytywne myślenie, którym raczyłam się przez pierwsze kilkanaście sekund.
Poderwałam się spod ściany, od razu ciągnąć za dłoń mężczyznę w kierunku bliżej nieznanym, lecz po kilku krokach zatrzymałam się - bo przecież szliśmy w złą stronę. Z nieukrywaną premedytacją popchnęłam szatyna w drugi korytarz, spotykając się z oburzonym prychnięciem z jego strony, na co bezgłosnie przeklęłam na niego ruchem warg, by zbytnio go do siebie nie zrażać (nie to, żebym już tego nie zrobiła).
-Więc panno Muller, jaki mamy plan?
Dyskretnie ukryłam wypieki na policzkach, gdy chłopak zniżył swój głos.
-Ty idziesz zorganizować nam wsparcie, a ja lecę z dziewczynami na zakupy spożywcze. - odchrząknęłam cicho, kiedy mój głos zrobił się stanowczo za wysoki.
-Na zakupy spożywcze z dziewczynami. - rzucił szatyn naśladując wręcz idealnie mój głos, na co obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem, lecz to nie powstrzymał go od dalszych przekomarzanek. - TY zorganizuj wsparcie, bo przecież znasz tu wszystkich, nie to co ja. - po raz kolejny naśladował mój głos. Ten człowiek był cholernie niepoprawny.
-NO dobrze, już, ty jedziesz po zakupy, a ja zorganizuje wsparcie. - prychnęłam w akcie desperacji, co Gale skwitował klaśnięciem w dłonie.
Dłużej nie czekając pobiegłam do mojego pokoju, gdzie najpewniej przesiadywała damska część Akademii. Tak jak myślałam, gdy tylko otworzyłam drzwi, do moich uszu doszły wesołe rozmowy.
-Zbieramy się kochane, dupy ruszyć i naprzód marsz.
Zdziwiony jęk przebiegł po pokoju, nieliczne czupryny uniósł się wyżej, a w nich również ta ciemnoczekoladowa, należąca do Naomi. Szybkie wytłumaczenie akcji wystarczyło, by dziewczyny rozbiegły się po pokojach, by zgarnąć co poniektórych mężczyzn do pracy. Mój plan jasny piorun strzelił, gdy na horyzoncie zjawił się Gilbert Blythe ze swoim firmowym uśmieszkiem, niemal od razu przedstawiając wszystkie sprawy, które powinniśmy załatwić do jutra.
-Gaia? Pójdziesz proszę że mną po wina na dół? - kiedy dostrzegłam wolną od pracy duszyczkę, szybciutko zagarniając ją do pomocy.
-Jasne... - blondynka podążyła za mną schodami w dół. - Nigdy tu nie byłam.- Gaia mruknęła cicho, zapalając światło w spiżarni.
-Ja też nie, nawet nie wiem gdzie są te pieprzone wina. - jęknęłam głośno, wzrokiem szukając półki z butelkami, jednakże takiej w zasięgu wzroku nie było, przez co ruszyłyśmy wgłąb.
-Esma, tutaj są. - odwróciłam się do dziewczyny, od razu zauważając butelkę w jej dłoni. - To jest białe... Do czego pije się wino białe?
-Nie mam zielonego pojęcia.- ponownie wydałam z siebie niezadowolona warknięcie, jednak wstukałam w internet proste zapytanie, by po chwili zgarnąć do reklamówki siedem butelek. Bo kto by myślał o tym, ile te wina leżakowały? Jak się później doczytałam, to również było ważne, więc podmieniłyśmy wina na trochę starsze, przy okazji doinformowałyśmy się o stopniach wytrawności czy innym głównie.
Butelki wina ustawiłyśmy na stole w kuchni i rozstałyśmy się przy barku, by udać się do dalszej pracy już osobno. Cholerny zbieg okoliczności sprawił, iż ktoś imieniem Elizabeth nie powiedział nam o jednej ważnej sprawie - potrzebowaliśmy obrusów, o których nigdzie nie było napisane. Obecnego zajęcia nie mogłam przerwać, więc gdy obok mnie mignęła lokowana czupryna, ekspresowo zatrzymałam tę oto osóbkę, jaką okazał się Harry.
Uh...mógłbyśmożepobiecdodyrektorkiizapytaćgdzietrzymaobrusy, proszę? - wytrajkotałam na jednym wydechu, po czym odchrząknęłam, lekko unosząc prawy kącik ust.
-Mhm. Następnym razem wolniej. - mężczyzna uniósł wysoko swoją brew, lecz po chwili zniknął za ścianą wraz z kobiecą sylwetką, co nie umknęło mojej uwadze, przynajmniej nie tym razem, gdy starałam się mieć oczy wokół głowy.
Trząsnęłam głową, kiedy dosunęłam krzesło do stołu. Odgłos zgaszanego silnika oderwał mnie od zajęcia, gdyż to oznaczało jedynie powrót szatyna, na co uśmiech sam wpłynął na moją twarz. Potruchtałam na parking, uprzednio owijając szyję wełnianym szalikiem, by kilka sekund później dobierać się do bagażnika czarnej Skody, należącej do dyrektorki.
-Mamy kawior, jakieś ciastka, dużo egzotycznych owoców i przekąski... - Gale wymieniał na palcach jeszcze dobre kilka minut, co ja wykorzystałam na branie papierowych toreb, by po chwili wrócić z nimi na salę.
Młody mężczyzna w holu zdjął z siebie czarną kurtkę, rzucając ją na fotel przy wejściu, po czym pomógł reszcie nosić talerzyki, które zaraz poustawiali na stole ozdobionym krwistoczerwonym obrusem. Nie czekając na chłopaka rozpakowałam torby, by po chwili powyciągać z nich wszystkie produkty obok talerzy, gdyż to kucharski miały zająć się wyłożenie przekąsek na talerze. Prawie byśmy kończyli, lecz na salę wpadła zadowolona pani Rose.
-Cudowni uczniowie, macie wolne, idźcie poszaleć! Ale bez alkoholu, jesteście wolni! - kobieta krzyknęła, szybko znikając za drzwiami jej gabinetu.
Wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia, po czym sala szybko opustoszała, a ja zdążyłam jeszcze chwycić parę win że stołu, nim pobiegłam za resztą, od razu dopadając Gale'a, nim jeszcze do niego się odezwałam, wykrzyknęłam do reszty parę słów, z wysoko wystawionymi winami.
-Kto się pisze na picie?!
Gale? C:
932 słowa
+40 punktów prezentowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)