Uśmiechnęłam się, nieco tylko smutno, uciekając wzrokiem na przemieszczający się tłum ludzi po drugiej stronie lodowiska.
- Kiedyś jeździłam na zawody łyżwiarstwa figurowego - przyznałam, wracając spojrzeniem do Camille'a. - Ale, jak wspominałam, to było przed kontuzją. Czyli dawno - zamyślona zakręciłam na palcu kosmyk włosów wystający mi spod czapki.
Przed oczami stanął mi moment, kiedy to się wydarzyło. To był zwykły wypad na łyżwy ze znajomymi. Bawiliśmy się świetnie... W którymś momencie założyłam się z nimi, że wykonam poczwórnego axela. I udało się. Tyle że źle wylądowałam, a kostka się pode mną ugięła.
Pewnie gdybym pozwoliła sobie upaść, skończyłoby się na siniakach i obitym tyłku. Ale na siłę utrzymałam się na nogach.
Zerwane więzadło, torebka stawowa w strzępach, kość wypadnięta z panewki i kilka innych urazów. Lekarz powiedział, iż to cud, że jestem w stanie po tym w ogóle normalnie chodzić. Jednak pełna sprawność, mimo miesięcy ćwiczeń, do mojego stawu skokowego nie powróciła. Do teraz jest "rozchybotany", każde stąpnięcie na nierównej powierzchni może skótkować skręceniem, każdy skok, niekoniecznie łyżwiarski, zazwyczaj wiąże się z kłującym bólem...
Ze wspomnień gwałtownie wyrwało mnie uderzenie plecami o coś twardego. Prawdopodobnie czyjeś plecy. Straciłam równowagę, jednak nie na tyle, żeby z moimi umiejętnościami się przewrócić. Nieszczęśnik, na którego wjechałam, nie miał jednak tyle szczęścia i po naszym zderzeniu wylądował twardo na lodzie. Zatrzymałam się, patrząc przerażona, jak facet klnąc, dźwiga się do pozycji stojącej.
- Przepraszam pana, nie zauważyłam... - pospieszyłam z przeprosinami, nachylając się nad nim i wyciągając ku niemu rękę, żeby pomóc mu wstać. Jednak gdy moje oczy spotkały się z jego morderczym spojrzeniem, natychmiast zamilkłam.
- Jak chcesz się popisać przed chłopakiem, wybierz na to miejsce, w którym nie będziesz zagrażać innym - fuknął na mnie, odtrącając moją wyciągniętą dłoń i wstając o własnych siłach.
- Przecież to był wypadek, a panu nic się nie stało... - Camille stanął w mojej obronie, jednak i jego słowa na niewiele się zdały.
- Mogłem się połamać - warczał. Widziałam w jego oczach, że gdyby mógł, to pewnie by mnie pobił. - A gdybyś wpadła na dziecko? Myślałaś o tym w ogóle, wchodząc na lodowisko? - biadolił dalej.
Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić, przykleiłam na twarz uśmiech i z całym spokojem, na jaki potrafiłam się w tamtej chwili zdobyć, zwróciłam się do upierdliwca.
- Na lodzie, proszę pana, zdarzają się wypadki. Taki sport. Jednak wydaje mi się, że żeby złamać rękę jadąc z taką prędkością, z jaką pan jechał, czy jaką byłoby w stanie rozwinąć pierwsze z brzegu dziecko, połamać się byłoby ciężko - wzięłam Camille'a za rękę i zaczęłam odciągać od rozmówcy. Bo i w jego, spokojnych zwykle, oczach dostrzegłam chęć do rękoczynu. - Łyżwiarstwo wiąże się z ryzykiem. Skoro pan postanowił tutaj przyjść, powinien zdawać sobie z tego sprawę. A teraz: do widzenia i wesołych Świąt - zobaczyłam, jak w jego kierunku nadjeżdża ledwo trzymające się na nogach dziecko. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dodać na odchodne z szatańskim uśmiechem błąkającym się na ustach. - Oby pana więcej nikt nie potrącił.
Gdy już się oddaliliśmy na drugą stronę lodowiska, naszych uszu znowu dobiegł dźwięk ciała upadającego na lód i wściekłe przekleństwa. Widać moje przewidywania co do bliskiego spotkania z tamtym dzieckiem, okazały się słuszne.
- Nieźle mu wygarnęłaś - rzucił Camille, pewnie żeby przerwać panującą między nami ciszę.
- Daj spokój - zaśmiałam się, choć w środku aż kipiałam z irytacji na tego pedanta. - Byłam kulturalna.
Po kilku kolejnych okrążeniach zasugerowałam powrót. Zaczynało robić się już późno. I zimno. A w Akademii czekała na mnie jeszcze nauka na ostatni w starym roku sprawdzian z fizyki.
- Dzięki za mile spędzone popołudnie - uśmiechnęłam się do Camille'a, gdy czekaliśmy na autobus na przystanku.
- Tak, było super - chłopak odwzajemnił uśmiech. - Nie licząc nieszczęsnego incydentu na lodowisku.
- O nie - jęknęłam, dramatycznym gestem chowając twarz w dłoniach. - A już prawie o tym zapomniałam - podniosłam wzrok na bruneta, uśmiechając się znacząco.
~•~
Następnego dnia, kiedy w końcu udało mi się przebrnąć przez cały dzień w szkole i humory Charlesa podczas jazdy, zmęczona wróciłam do pokoju. Od razu rzuciłam się na kanapę, nie mając siły, ani ochoty, robić czegokolwiek innego.
- Ciężki dzień? - dobiegł mnie głos Camille'a od strony kuchni. Nawet go nie zauważyłam.
- A żebyś wiedział - uśmiechnęłam się jednym tylko kącikiem ust, zasłaniając oczy dłonią. - Teraz mam ochotę tylko leżeć i nic nie robić aż do mojego wyjazdu do rodziców na święta - podniosłam się nieco na łokciach, żeby móc zobaczyć mojego współlokatora ponad oparciem kanapy. - A ty gdzieś się wybierasz, czy zostajesz tutaj?
Camille? :3
726 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)