czwartek, 29 czerwca 2017
Od Eric'a do..
Jechałem swoim samochodem oraz z przyczepą, gdzie był mój motocykl, prosto w stronę akademii. Miałem skrytą nadzieję, że nikt mnie nie rozpozna. Może to był głupi pomysł? Albo dobry? Sam nie wiem.
* Parę godzin później. *
Byłem już u celu swojej podróży. Oczywiście musiałem gdzieś zaparkować swoją maszyną i nagle ujrzałem parę dziewczyn. K***a, po mnie będzie. Widziały, jaki mam samochód oraz motocykl. Zaparkowałem i wyłączyłem silnik. Po jakimś czasie wyszedłem z pojazdu, mając założone okulary przeciwsłoneczne. Ruszyłem w stronę recepcji. Oczywiście, by się dowiedzieć, gdzie jest akademik oraz pokój dyrektorki. Po drodze spotkałem wiele osób.
* Pokój chłopaka. *
Byłem już w swoim nowym pokoju oraz wypakowałem się. Może to dziwne, lecz chyba będzie mi w tym pokoju oraz w tej szkole najlepiej. Może mają tutaj jakieś zajęcia tańca oraz śpiewu? Nie chce marnować moich talentów. Zabrałem swoją gitarę i nastrajałem ją. Po jakimś czasie, kiedy była gotowa, zacząłem grać. Oczywiście najpierw spokojne melodie. Nie wiedziałem czemu, lecz czułem czyjś wzrok na sobie. Olałem to i grałem sobie dalej. Mogę powiedzieć tak, że muzyka pomaga mi w myśleniu. Oczywiście, tak samo taniec. Pozwala się odprężyć. Nagle do mojego pokoju weszła jakaś osoba. Byłem tyłem od drzwi wejściowych. Nie wiedziałem, kto to jest.
Ktośku?
* Parę godzin później. *
Byłem już u celu swojej podróży. Oczywiście musiałem gdzieś zaparkować swoją maszyną i nagle ujrzałem parę dziewczyn. K***a, po mnie będzie. Widziały, jaki mam samochód oraz motocykl. Zaparkowałem i wyłączyłem silnik. Po jakimś czasie wyszedłem z pojazdu, mając założone okulary przeciwsłoneczne. Ruszyłem w stronę recepcji. Oczywiście, by się dowiedzieć, gdzie jest akademik oraz pokój dyrektorki. Po drodze spotkałem wiele osób.
* Pokój chłopaka. *
Byłem już w swoim nowym pokoju oraz wypakowałem się. Może to dziwne, lecz chyba będzie mi w tym pokoju oraz w tej szkole najlepiej. Może mają tutaj jakieś zajęcia tańca oraz śpiewu? Nie chce marnować moich talentów. Zabrałem swoją gitarę i nastrajałem ją. Po jakimś czasie, kiedy była gotowa, zacząłem grać. Oczywiście najpierw spokojne melodie. Nie wiedziałem czemu, lecz czułem czyjś wzrok na sobie. Olałem to i grałem sobie dalej. Mogę powiedzieć tak, że muzyka pomaga mi w myśleniu. Oczywiście, tak samo taniec. Pozwala się odprężyć. Nagle do mojego pokoju weszła jakaś osoba. Byłem tyłem od drzwi wejściowych. Nie wiedziałem, kto to jest.
Ktośku?
Od Lily C.D Callum'a /+18/
Każdy Jego dotyk powodował u mnie kolejne podrygi brzucha. Wiłam się pod Nim jak wąż, którego chcą zabrać z naturalnego domu, jednak ja nie zamierzałam go zabijać, a jedynie trwać w przyjemnościach pod ciałem chłopaka. Palcami przesuwał po mojej skórze, jakby chciał zostawić kolejny ślad po sobie, a ja nie zamierzałam być dłużna i również pod wpływem jego żarliwych pocałunków, na jego plecach pojawiały się białe rysy, które po chwili zamieniały się w głęboki odcień szkarłatu. Kolejne iskierki bijące od ciała chłopaka zamieniały się w moje coraz większe pożądanie. Przeniosłam palce z pleców z powrotem na włosy i wplotłam się pomiędzy nie, jakby były sznurkami. Lekko pociągając za końcówki włosów, znowu odnalazłam czerwone już usta chłopaka i jakbym nie czuła ich już dobry szmat czasu coraz chciwiej pochłaniałam i pogłębiałam gorące całusy.
— Na pewno? — pytanie z jego strony było w zupełności zbędne. Nie miałam nawet głowy dobrze się nad tym zastanowić, dlatego bez wahania skinęłam głową, wypowiadając cicho "tak". Nie minęła chwila, a już poczułam jak coś wchodzi we mnie coraz głębiej. Mój cichy jęk został brutalnie stłumiony przez jego usta, które nadal nie opuszczały moich warg na choćby chwilę. Powoli zaczął nabierać tempa, a ja pod wpływem kolejnych gwałtownych i szybszych ruchów zaczęłam coraz szybciej oddychać. Serce również z nami przyspieszyło nie odchodząc od reszty narządów, których głównym celem był tylko On. Głośniejsze jęki wypełniał głuchą ciszę w samochodzie. Jego pocałunki ponownie wróciły na mój dekolt, a mój organizm wykręcał się w spazmach od fali podniecenia. Pewnymi ruchami sunął w przód i w tył na przemian, nie zwalniając tempa.
~*~
Okryci dość sporej wielkości, jednak cienkim kocem, o miejscu pochodzenia znanym jako "bagażnik", nie zamieniliśmy jeszcze słowa po tym co się przed chwilą tutaj działo. Mimo, że upłynęło już trochę czasu nadal usilnie wyrównywałam oddech. Głowę opierałam o nagą klatkę piersiową, a palcami wędrowałam gdzieś niedaleko. Jego ręce nadal błądziły w osobliwym labiryncie moich włosów, przyprawiając moją skórę o którąś setną przyjemność tego dnia. Z uśmiechem wspominam jak "dyskretnie" sprawdzał przez dość duże okno, czy nikogo nie ma w pobliżu, kto mógłby naoglądać się dość... niecodziennych widoków. Zielonooki nawet nie miał głowy, by przy wędrówce do bagażnika po ciepły materiał, przepasać choć skromną koszulkę wokół bioder. Sama, leżąc na tylnych siedzeniach okryta bluzą, cicho wydobyłam z siebie skromne odgłosy śmiechu.
— Co się śmiejesz? Następnym razem to Ty będziesz latać goła do bagażnika! — odgrażał się, przykrywając nas.
— Następny raz nie będzie tutaj — zauważyłam, podśmiewając się nadal.
— Czemu nie?
— Bo mnie plecy bolą, po tym jak musiałam pod Tobą leżeć na tej podłodze — poskarżyłam się, mając przecież jasne powody. Jego głos zamienił się w krótki śmiech, a mój żołądek kolejny raz się zacisnął. Dużo większy od mojego palec wskazujący delikatnie sunął po moim udzie coraz wyżej i wyżej. Wkrótce zatrzymał swą wielką dłoń na moim pośladku. Na moje policzki wkradł się coraz bardziej uporczywy głęboki szkarłat.
— Twoja pewność siebie chyba właśnie wyparowała... — uśmiechnął się, zauważając kompromitujący rumieniec, który jakby w ułamku kolejnych sekund pogłębił się jeszcze bardziej w intensywność namiętnego koloru.
— Nie denerwuj mnie... Nadal nie wiesz co może za tym stać — ostrzegłam drżącym głosem, nadal czując jak coraz szybciej moja klatka piersiowa się unosi i opada.
— Zaskocz mnie
Jego kolejne dwa słowa wypowiedziane z dziwną pewnością siebie, której podobno u mnie zaczęło brakować dały mi wyraźny znak. Jednak chciałam jak najszybciej wyprowadzić chłopaka z błędu. Jeszcze przez chwilę cieszyłam swoje oczy widokiem jego pięknych ust, póki nie przyszła kolej na moje. Żarliwie pragnęłam całych warg tylko dla siebie. Ponownie wplotłam swe palce w gładkie, czarne niczym pióra osowiałego kruka, włosy. Koc gwałtownie opadł z mych ramion ukazując górną, nagą część ciała. Nie zwracałam jednakże na to uwagi, gdyż późna godzina przywołała za sobą ciemne, gwieździste niebo z półksiężycem padającym łagodnym światłem na moje plecy.
— Nadal uważasz, że mój charakter wyparował? — szeptałam urywanymi słowami w przerwach pomiędzy kolejnymi pocałunkami, których nie było od razu zbyt wiele. Nie doczekałam się odpowiedzi, jednakże sam gorąc i namiętność przesiąkająca nawet ściany samochodu dawała o sobie znać. Kolejny raz poczułam w sobie te same ruchy, co pół godziny wcześniej.
~*~
Blado beżowe ściany, jakby mury obronne twierdzy równie dobrze nazywanej "biurem", pełniły akurat cel mojego pustego wzroku pozbawionego wszelkiego życia, a sama przeniosłam się do swego królestwa myśli. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć co ja tu robię, jednak każda kolejna próba kończyła się tym samym - tragiczną porażką.
— Macie coś na swoje usprawiedliwienie? — nieco niespokojny głos kobiety o blond włosach, uwięzionych ciasno pod czarną gumką, którą mogłam doskonale porównać do włosów stojącego tuż obok mnie chłopaka. Mogłam stwierdzić, iż nasz powrót o trzynastej przed bramę Akademii mógł ją nieco zaniepokoić, jak i zezłościć. Zerknęłam ukradkiem w zieleń Jego oczu, jednak dostrzegłam w nich dokładnie to samo, co w moich było chwilę wcześniej.
Dzwonku?
— Na pewno? — pytanie z jego strony było w zupełności zbędne. Nie miałam nawet głowy dobrze się nad tym zastanowić, dlatego bez wahania skinęłam głową, wypowiadając cicho "tak". Nie minęła chwila, a już poczułam jak coś wchodzi we mnie coraz głębiej. Mój cichy jęk został brutalnie stłumiony przez jego usta, które nadal nie opuszczały moich warg na choćby chwilę. Powoli zaczął nabierać tempa, a ja pod wpływem kolejnych gwałtownych i szybszych ruchów zaczęłam coraz szybciej oddychać. Serce również z nami przyspieszyło nie odchodząc od reszty narządów, których głównym celem był tylko On. Głośniejsze jęki wypełniał głuchą ciszę w samochodzie. Jego pocałunki ponownie wróciły na mój dekolt, a mój organizm wykręcał się w spazmach od fali podniecenia. Pewnymi ruchami sunął w przód i w tył na przemian, nie zwalniając tempa.
~*~
Okryci dość sporej wielkości, jednak cienkim kocem, o miejscu pochodzenia znanym jako "bagażnik", nie zamieniliśmy jeszcze słowa po tym co się przed chwilą tutaj działo. Mimo, że upłynęło już trochę czasu nadal usilnie wyrównywałam oddech. Głowę opierałam o nagą klatkę piersiową, a palcami wędrowałam gdzieś niedaleko. Jego ręce nadal błądziły w osobliwym labiryncie moich włosów, przyprawiając moją skórę o którąś setną przyjemność tego dnia. Z uśmiechem wspominam jak "dyskretnie" sprawdzał przez dość duże okno, czy nikogo nie ma w pobliżu, kto mógłby naoglądać się dość... niecodziennych widoków. Zielonooki nawet nie miał głowy, by przy wędrówce do bagażnika po ciepły materiał, przepasać choć skromną koszulkę wokół bioder. Sama, leżąc na tylnych siedzeniach okryta bluzą, cicho wydobyłam z siebie skromne odgłosy śmiechu.
— Co się śmiejesz? Następnym razem to Ty będziesz latać goła do bagażnika! — odgrażał się, przykrywając nas.
— Następny raz nie będzie tutaj — zauważyłam, podśmiewając się nadal.
— Czemu nie?
— Bo mnie plecy bolą, po tym jak musiałam pod Tobą leżeć na tej podłodze — poskarżyłam się, mając przecież jasne powody. Jego głos zamienił się w krótki śmiech, a mój żołądek kolejny raz się zacisnął. Dużo większy od mojego palec wskazujący delikatnie sunął po moim udzie coraz wyżej i wyżej. Wkrótce zatrzymał swą wielką dłoń na moim pośladku. Na moje policzki wkradł się coraz bardziej uporczywy głęboki szkarłat.
— Twoja pewność siebie chyba właśnie wyparowała... — uśmiechnął się, zauważając kompromitujący rumieniec, który jakby w ułamku kolejnych sekund pogłębił się jeszcze bardziej w intensywność namiętnego koloru.
— Nie denerwuj mnie... Nadal nie wiesz co może za tym stać — ostrzegłam drżącym głosem, nadal czując jak coraz szybciej moja klatka piersiowa się unosi i opada.
— Zaskocz mnie
Jego kolejne dwa słowa wypowiedziane z dziwną pewnością siebie, której podobno u mnie zaczęło brakować dały mi wyraźny znak. Jednak chciałam jak najszybciej wyprowadzić chłopaka z błędu. Jeszcze przez chwilę cieszyłam swoje oczy widokiem jego pięknych ust, póki nie przyszła kolej na moje. Żarliwie pragnęłam całych warg tylko dla siebie. Ponownie wplotłam swe palce w gładkie, czarne niczym pióra osowiałego kruka, włosy. Koc gwałtownie opadł z mych ramion ukazując górną, nagą część ciała. Nie zwracałam jednakże na to uwagi, gdyż późna godzina przywołała za sobą ciemne, gwieździste niebo z półksiężycem padającym łagodnym światłem na moje plecy.
— Nadal uważasz, że mój charakter wyparował? — szeptałam urywanymi słowami w przerwach pomiędzy kolejnymi pocałunkami, których nie było od razu zbyt wiele. Nie doczekałam się odpowiedzi, jednakże sam gorąc i namiętność przesiąkająca nawet ściany samochodu dawała o sobie znać. Kolejny raz poczułam w sobie te same ruchy, co pół godziny wcześniej.
~*~
Blado beżowe ściany, jakby mury obronne twierdzy równie dobrze nazywanej "biurem", pełniły akurat cel mojego pustego wzroku pozbawionego wszelkiego życia, a sama przeniosłam się do swego królestwa myśli. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć co ja tu robię, jednak każda kolejna próba kończyła się tym samym - tragiczną porażką.
— Macie coś na swoje usprawiedliwienie? — nieco niespokojny głos kobiety o blond włosach, uwięzionych ciasno pod czarną gumką, którą mogłam doskonale porównać do włosów stojącego tuż obok mnie chłopaka. Mogłam stwierdzić, iż nasz powrót o trzynastej przed bramę Akademii mógł ją nieco zaniepokoić, jak i zezłościć. Zerknęłam ukradkiem w zieleń Jego oczu, jednak dostrzegłam w nich dokładnie to samo, co w moich było chwilę wcześniej.
Dzwonku?
wtorek, 27 czerwca 2017
Od Esmeraldy C.D Marceline
- Zgadzam się, tylko… Kto będzie chciał być moim obrońcą?
Uśmiechnęłam się uroczo na te słowa i rzuciłam:
-Patrz, kto tu stoi!- zaczęłam zabawnie ruszać rękoma, powodując tym samym krótkie wybuchy śmiechu u mojej towarzyszki. Widząc wzrok Marcy, zaczęłam piszczącym głosem prosić.- Marcuś, plooose, płosę!
Nie ma to, jak udawać pawiana, niezmiernie to do mnie pasowało, ale teraz nie pora na wygłupy. Trzeba dobrać się do skóry tym...flądrom.
-No to tak, która godzina?- Marceline odgarnęła z twarzy kosmyki brązowych włosów, a na moje słowa wyciągnęła karteczkę.
-Po obiedzie...- westchnęła ciężko, chowając kartkę do kieszeni.
Powiedziałam jeszcze coś, po czym kontynuowałam czyszczenie Falda, zniecierpliwienie przebierającego kopytami ogiera. Ciałem byłam tu, jednak duszą przy Marceline, obmyślałam cały plan przesłuchania, a także bezpodstawne oskarżenie brunetki o kradzież telefonu. Nie miałam żadnego pomysłu, co w moim przypadku jest...dziwne, wręcz chorobliwie dziwne, ja zawsze mam pomysł. Z zamyślenia wyrwała mnie twarda ręka Gilberta, która spoczęła na moim ramieniu. Odwróciłam się na pięcie, nie wiedząc kogo mam się spodziewać. Nie mógł być to, kto inny jak Gilbert, no bo jakby inaczej. W jego oczach widać było złość, tylko złość. Mam go dość, wycofuję się do tyłu, wpadając na Faldo, jednak nie. Kończę czyszczenie i mówię:
-Czy mógłby się Pan odsunąć, nie ukrywam, że utrudnia mi Pan wyprowadzenie ogiera.- rzuciłam mu zirytowanie spojrzenie i sama utorowałam sobie drogę. Popatrzyłam jeszcze w stronę zszokowanego mężczyzny i uśmiechnęłam się podle, jednak mam w sobie to coś.-Widzimy się później, Marcy!
Mimowolnie pociągnęłam ogiera na ujeżdżalnie, spóźnienie dziś nie miało znaczenia, ciągle myślałam o rozprawie, ktoś musi porządnie utrzeć nosa Bridget i Carrie, bo jak nie ja i Marcy to kto? Pomimo wyraźnej niechęci do jazdy, zmusiłam się do włożenia nogi w strzemię i zrobienia kilku wolt itd. Lekcja była lekcją wolną, więc co chwila rzucałam ukradkowe spojrzenia w stronę Marceline, ćwiczącej na osobnym maneżu. Jazda minęła szybko, nic ciekawego, może oprócz tego, że Bridget prawie spadła. Podczas kłusa i zatrzymań z niego zahaczyłam ją batem i skończyło się na wymianie zdań, niekoniecznie miłych- oczywiście Gilbert zauważył to i rozdzielił nas, może i dobrze. W mgnieniu oka rozsiodłałam konia i zaprowadziłam go do boksu, gdzie zajęłam się nim troskliwie. Następnie rzuciłam mu kilka marchewek i pożegnałam się, spoglądając na zegarek, biegłam co sił do mojego pokoju, powinnam już dawno być ubrana w biały gorset i czarny żakiet. Zerkając ponownie na zegarek, zdałam sobie sprawę z tego, że do obiadu są jeszcze 2 godziny, więc jakby nie patrzeć mam niecałe 2 godziny na przygotowanie się, odetchnęłam z ulgą, niezmiernie mnie to uradowało. Zwolniłam kroku i dostrzegłam przed sobą Marcy, i znów trza było ruszyć trochę szybciej. Ruszyłam w pościg za nią, dziewczyna była nieźle spłoszona, miałam przyjemność zobaczyć dlaczego. Gdy byłam już na pierwszym piętrze, zauważyłam, jak do brunetki podchodzi Bridget, dała jej coś. Z dziwnego powodu włączyłam nagrywanie w telefonie.
-...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła...- aż mnie zamurowało! Czy ta żmija próbuje ją przekupić?!- Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii...- widziałam oczyma wyobraźni ten podły uśmieszek, jej mina zrzednie, gdy usłyszy to nagranie, mam nadzieję, że się nagrało.
Uśmiech nie znikał mi z twarzy, odczekałam, aż blondyna sobie pójdzie i wyłoniłam się jak SuperMan zza rogu korytarza. Marcelina nie zdziwiła się moim widokiem, wręcz przeciwnie- uśmiechała się.
-Mamy dowody!- westchnęła uradowana, pokazując mi starannie zaklejoną, perłową kopertę- styl Bridget. Niby zdziwiona dodałam:
-To jeszcze nic, ja mam coś lepszego...- zarechotałam, wyciągając zza pleców telefon.
********
-Marceline! Weź mi to dopniiij...-skomlałam, dopinając gorset- stał się wyjątkowo ciasny, odkąd troszkę przypakowałam. Na fotelu leżał czarny żakiet a zaraz obok niego, ołówkowe spodnie, za to przed fotelem stały wysokie czarne szpilki- może nieodpowiednie na przesłuchanie, ale klasę zawsze trzeba mieć.
Zapięłam ostatni guzik żakietu i zdjęłam spódnicę, po czym szybko założyłam spodnie. Wyrównałam zgięcia i nierówności, po czym usiadłam przed lusterkiem i poprawiłam makijaż, oczywiście obowiązkowo bordowa pomada i szare odcienia na górną, jak i dolną powiekę. Dokończyłam pindrzenie i postanowiłam sprawdzić, jak idzie Marceline, która przebierała się w łazience.
-I jak tam?- spytałam, otwierając drzwi do łazienki.
-Już wychodzę!- Marcy zapięła kolczyk i wyszła z łazienki.- Może być?- zapytała.
-Przydałby się jakiś akcent...- zamyśliłam się, aż...wymyśliłam!- CZERWONA POMADKA, TO JEST TO!- wrzasnęłam, skacząc jak małe dziecko. Wzrok Marceline był jednoznaczny- 'Czego ty ode mnie babo chcesz?'. Rąbnęłam ją na kanapę i chwyciłam swoją kosmetyczkę, i zaglądnęłam tam w poszukiwaniu soczystej czerwieni. Po chwili poszukiwań wreszcie pomalowałam usta Marceline i uśmiechnęłam się. - Teraz... Mogę Ci dać kapelusz? I wyższe buty, proooszę!- złożyłam dłonie i zaczęłam znowu podskakiwać.
-Okej, heehe.- Brunetka zaśmiała się i znowu usiadła na kanapie. Zaczęłam szperać w mojej szafie, aż wyciągnęłam idealny kapelusz i ciemnogranatowe buty na kwadratowym obcasie. Po całym ubraniu się tzw. wypindrzeniu zeszłyśmy na dół. Moje pofalowane kolorowe włosy powiewała delikatnie, zasłaniając mi kompletnie widok. Marceline kroczyła przede mną, czułam się jak w zwolnionym tempie, jak w filmie akcji, gdzie piękne kobiety wchodzą z bronią i chronią naiwnych facetów. Nie raz się oczywiście potknęłam, jednak nim zdążyłam upaść, doszłyśmy już do sali, gdzie czekała dyrektorka i dwie s...oskarżycielki, huh...
-Dzień dobry...- powiedziałyśmy prawie w tym samym momencie.
Na sali panowała przerażająca cisza, dyrektorka patrzyła na każdy ruch pióra w rękach jakiegoś mężczyzny, pewnie wylaliby go za złe trzymanie pióra.
-A więc możemy zaczynać...- westchnęła dyrektorka i walnęła tę swoją mowę o tym, że tego i tego została „okradziona” Carrie Usher na oczach Bridget Smith i inne informacje.- Jak widać, masz koleżankę do obrony, a więc co masz do powiedzenia...- dyrektorka zacięła się.
-Esmeraldo, Esmeraldo Scharse.- uśmiechnęłam się triumfalnie i zaczęłam.-A więc uważam, że Marceline Clothier została bezpodstawnie oskarżona o kradzież telefonu niejakiej Carrie Usher. Mamy dowody zebrane dzi...
-ONA KŁAMIE!! Łżesz!- wrzasnęła Carrie, zalewając się 'sztucznymi' łzami. Panią Rose oczywiście te łzy przekonały i zabrała głos.
-Myślę, że Esmeralda nie powinna jednak zabierać głosu w tej sprawie, ale skoro już tu jest, to niech dokończy panno Usher.- warknęła dyrektorka.
-Dziękuję, a więc kontynuując. Dziś wracałam z jazdy i zobaczyłam Marceline, postanowiłam pójść za nią, gdy byłam przy jej pokoju, podeszła do niej Bridget, zresztą obecna na sali i wręczyła perłową kopertę, jak powiedziała, właśnie od Carrie. Tak się złożyło, że wszystkie jej słowa nagrałam i zaraz zamierzam puścić.- W tym slowie wyciągnęłam moją komórkę, włączyłam maksymalną głośność i puściłam nagranie:
-"...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła... Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii..."- Pani Rose otworzyła szeroko oczy...
-A to jeszcze nie wszystko, Marceline, pokaż proszę Państwu kopertę z pieniędzmi od Bridget...
<Marcu?>
Uśmiechnęłam się uroczo na te słowa i rzuciłam:
-Patrz, kto tu stoi!- zaczęłam zabawnie ruszać rękoma, powodując tym samym krótkie wybuchy śmiechu u mojej towarzyszki. Widząc wzrok Marcy, zaczęłam piszczącym głosem prosić.- Marcuś, plooose, płosę!
Nie ma to, jak udawać pawiana, niezmiernie to do mnie pasowało, ale teraz nie pora na wygłupy. Trzeba dobrać się do skóry tym...flądrom.
-No to tak, która godzina?- Marceline odgarnęła z twarzy kosmyki brązowych włosów, a na moje słowa wyciągnęła karteczkę.
-Po obiedzie...- westchnęła ciężko, chowając kartkę do kieszeni.
Powiedziałam jeszcze coś, po czym kontynuowałam czyszczenie Falda, zniecierpliwienie przebierającego kopytami ogiera. Ciałem byłam tu, jednak duszą przy Marceline, obmyślałam cały plan przesłuchania, a także bezpodstawne oskarżenie brunetki o kradzież telefonu. Nie miałam żadnego pomysłu, co w moim przypadku jest...dziwne, wręcz chorobliwie dziwne, ja zawsze mam pomysł. Z zamyślenia wyrwała mnie twarda ręka Gilberta, która spoczęła na moim ramieniu. Odwróciłam się na pięcie, nie wiedząc kogo mam się spodziewać. Nie mógł być to, kto inny jak Gilbert, no bo jakby inaczej. W jego oczach widać było złość, tylko złość. Mam go dość, wycofuję się do tyłu, wpadając na Faldo, jednak nie. Kończę czyszczenie i mówię:
-Czy mógłby się Pan odsunąć, nie ukrywam, że utrudnia mi Pan wyprowadzenie ogiera.- rzuciłam mu zirytowanie spojrzenie i sama utorowałam sobie drogę. Popatrzyłam jeszcze w stronę zszokowanego mężczyzny i uśmiechnęłam się podle, jednak mam w sobie to coś.-Widzimy się później, Marcy!
Mimowolnie pociągnęłam ogiera na ujeżdżalnie, spóźnienie dziś nie miało znaczenia, ciągle myślałam o rozprawie, ktoś musi porządnie utrzeć nosa Bridget i Carrie, bo jak nie ja i Marcy to kto? Pomimo wyraźnej niechęci do jazdy, zmusiłam się do włożenia nogi w strzemię i zrobienia kilku wolt itd. Lekcja była lekcją wolną, więc co chwila rzucałam ukradkowe spojrzenia w stronę Marceline, ćwiczącej na osobnym maneżu. Jazda minęła szybko, nic ciekawego, może oprócz tego, że Bridget prawie spadła. Podczas kłusa i zatrzymań z niego zahaczyłam ją batem i skończyło się na wymianie zdań, niekoniecznie miłych- oczywiście Gilbert zauważył to i rozdzielił nas, może i dobrze. W mgnieniu oka rozsiodłałam konia i zaprowadziłam go do boksu, gdzie zajęłam się nim troskliwie. Następnie rzuciłam mu kilka marchewek i pożegnałam się, spoglądając na zegarek, biegłam co sił do mojego pokoju, powinnam już dawno być ubrana w biały gorset i czarny żakiet. Zerkając ponownie na zegarek, zdałam sobie sprawę z tego, że do obiadu są jeszcze 2 godziny, więc jakby nie patrzeć mam niecałe 2 godziny na przygotowanie się, odetchnęłam z ulgą, niezmiernie mnie to uradowało. Zwolniłam kroku i dostrzegłam przed sobą Marcy, i znów trza było ruszyć trochę szybciej. Ruszyłam w pościg za nią, dziewczyna była nieźle spłoszona, miałam przyjemność zobaczyć dlaczego. Gdy byłam już na pierwszym piętrze, zauważyłam, jak do brunetki podchodzi Bridget, dała jej coś. Z dziwnego powodu włączyłam nagrywanie w telefonie.
-...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła...- aż mnie zamurowało! Czy ta żmija próbuje ją przekupić?!- Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii...- widziałam oczyma wyobraźni ten podły uśmieszek, jej mina zrzednie, gdy usłyszy to nagranie, mam nadzieję, że się nagrało.
Uśmiech nie znikał mi z twarzy, odczekałam, aż blondyna sobie pójdzie i wyłoniłam się jak SuperMan zza rogu korytarza. Marcelina nie zdziwiła się moim widokiem, wręcz przeciwnie- uśmiechała się.
-Mamy dowody!- westchnęła uradowana, pokazując mi starannie zaklejoną, perłową kopertę- styl Bridget. Niby zdziwiona dodałam:
-To jeszcze nic, ja mam coś lepszego...- zarechotałam, wyciągając zza pleców telefon.
********
-Marceline! Weź mi to dopniiij...-skomlałam, dopinając gorset- stał się wyjątkowo ciasny, odkąd troszkę przypakowałam. Na fotelu leżał czarny żakiet a zaraz obok niego, ołówkowe spodnie, za to przed fotelem stały wysokie czarne szpilki- może nieodpowiednie na przesłuchanie, ale klasę zawsze trzeba mieć.
Zapięłam ostatni guzik żakietu i zdjęłam spódnicę, po czym szybko założyłam spodnie. Wyrównałam zgięcia i nierówności, po czym usiadłam przed lusterkiem i poprawiłam makijaż, oczywiście obowiązkowo bordowa pomada i szare odcienia na górną, jak i dolną powiekę. Dokończyłam pindrzenie i postanowiłam sprawdzić, jak idzie Marceline, która przebierała się w łazience.
-I jak tam?- spytałam, otwierając drzwi do łazienki.
-Już wychodzę!- Marcy zapięła kolczyk i wyszła z łazienki.- Może być?- zapytała.
-Przydałby się jakiś akcent...- zamyśliłam się, aż...wymyśliłam!- CZERWONA POMADKA, TO JEST TO!- wrzasnęłam, skacząc jak małe dziecko. Wzrok Marceline był jednoznaczny- 'Czego ty ode mnie babo chcesz?'. Rąbnęłam ją na kanapę i chwyciłam swoją kosmetyczkę, i zaglądnęłam tam w poszukiwaniu soczystej czerwieni. Po chwili poszukiwań wreszcie pomalowałam usta Marceline i uśmiechnęłam się. - Teraz... Mogę Ci dać kapelusz? I wyższe buty, proooszę!- złożyłam dłonie i zaczęłam znowu podskakiwać.
-Okej, heehe.- Brunetka zaśmiała się i znowu usiadła na kanapie. Zaczęłam szperać w mojej szafie, aż wyciągnęłam idealny kapelusz i ciemnogranatowe buty na kwadratowym obcasie. Po całym ubraniu się tzw. wypindrzeniu zeszłyśmy na dół. Moje pofalowane kolorowe włosy powiewała delikatnie, zasłaniając mi kompletnie widok. Marceline kroczyła przede mną, czułam się jak w zwolnionym tempie, jak w filmie akcji, gdzie piękne kobiety wchodzą z bronią i chronią naiwnych facetów. Nie raz się oczywiście potknęłam, jednak nim zdążyłam upaść, doszłyśmy już do sali, gdzie czekała dyrektorka i dwie s...oskarżycielki, huh...
-Dzień dobry...- powiedziałyśmy prawie w tym samym momencie.
Na sali panowała przerażająca cisza, dyrektorka patrzyła na każdy ruch pióra w rękach jakiegoś mężczyzny, pewnie wylaliby go za złe trzymanie pióra.
-A więc możemy zaczynać...- westchnęła dyrektorka i walnęła tę swoją mowę o tym, że tego i tego została „okradziona” Carrie Usher na oczach Bridget Smith i inne informacje.- Jak widać, masz koleżankę do obrony, a więc co masz do powiedzenia...- dyrektorka zacięła się.
-Esmeraldo, Esmeraldo Scharse.- uśmiechnęłam się triumfalnie i zaczęłam.-A więc uważam, że Marceline Clothier została bezpodstawnie oskarżona o kradzież telefonu niejakiej Carrie Usher. Mamy dowody zebrane dzi...
-ONA KŁAMIE!! Łżesz!- wrzasnęła Carrie, zalewając się 'sztucznymi' łzami. Panią Rose oczywiście te łzy przekonały i zabrała głos.
-Myślę, że Esmeralda nie powinna jednak zabierać głosu w tej sprawie, ale skoro już tu jest, to niech dokończy panno Usher.- warknęła dyrektorka.
-Dziękuję, a więc kontynuując. Dziś wracałam z jazdy i zobaczyłam Marceline, postanowiłam pójść za nią, gdy byłam przy jej pokoju, podeszła do niej Bridget, zresztą obecna na sali i wręczyła perłową kopertę, jak powiedziała, właśnie od Carrie. Tak się złożyło, że wszystkie jej słowa nagrałam i zaraz zamierzam puścić.- W tym slowie wyciągnęłam moją komórkę, włączyłam maksymalną głośność i puściłam nagranie:
-"...jeśli nie powiesz nic niemądrego, cała sumka będzie Twoja, ale nie możesz pisnąć ani słowa o tym, że Carrie sama go podłożyła... Bierz, ale jeśli się wygadasz, mój tata sprawi, że wywalą cię z Akademii..."- Pani Rose otworzyła szeroko oczy...
-A to jeszcze nie wszystko, Marceline, pokaż proszę Państwu kopertę z pieniędzmi od Bridget...
<Marcu?>
Eric David Devil!
Imię: Eric David
Nazwisko: Devil
Wiek: 19
Płeć: Nie widać? Jestem mężczyzną.
Nr pokoju: 10
Głos: Eric Saade- Popular
Rodzina:
Ojciec - Oliver Devil
Matka - Kasandra Mignis - Devil
Siostra młodsza - Mikasa Devil
Charakter: Eric jest dość nietypowym chłopakiem. Owszem posiada swoją godność jak matka go nauczyła. Był troszkę rozpieszczany przez ojca, a jego siostra najbardziej. Oczywiście Eric jest sławnym po przez śpiewanie. Jego talent do śpiewu narodził się od dziecka. Kiedy to chłopak chodził do przedszkola uwielbiał brać udział w przedstawieniach, gdzie on zawsze otrzymywał coś do śpiewania. Oczywiście później talent tak się rozwinął, że kiedy skończył 16 lat podpisał umowę z produkcją płyt muzycznym. Eric jest też spokojnym, miłym i wysportowanym chłopakiem. Uwielbia grać na gitarze, a zwłaszcza w nocy pod gwiazdami. Bardzo lubi tańczyć. Niegdyś zapisał do klubu tanecznego. Może przejdźmy do ulubionego jedzenia Eirca. Oczywiście on uwielbia jeść ramen. Poznał tą potrawę podczas trasy koncertowej.
Aparycja: Eric jest wysportowanym chłopakiem o bardzo dobrej sylwetce. Przejdźmy do twarzy. Oczywiście chłopak ma czarne włosy. Oczy zaś są brązowe jak czekolada. Na jego lewym uchu można zobaczyć kolczyk. Jego ubrania niczym się nie różnią od innych. Eric posiada na swojej ręce tatuaż.
Ulubiony koń: Paris.
Własny koń: Niestety brak, lecz może kiedyś się uda? Kto wie.
Poziom jeździectwa: średniozaawansowany
Partner: Hmmm może ktoś mu przypadnie?
Historia: Eric może powiedzieć, że pochodzi ze Szwecji. Oczywiście mówi ojczystym językiem, lecz dodatkowo angielskim oraz polskim. Chłopak poznał wiele osób, z którymi się zaprzyjaźnił. Miał też dziewczynę, która wiadomo była tylko dla jego pieniędzy. Po paru latach jak brał udział w jednym konkursie zerwał z nią i wyjechał z kraju. Rodzicom się to nie spodobało. Kiedy chłopak był w jednym sklepie zauważył ulotkę na temat akademii jazdy konnej. Pomyślał, że czemu by nie spróbować? Wsiadł na swoją maszynę i jechał w stronę miasta oraz akademii. Może nikt nie zauważy, że jest sławny? Nikt nie będzie leciał na jego kasę? Zobaczymy pożyjemy.
Inne: - Gra na gitarze.
- Posiada Suzuki GSXR 750 K6
- Potrafi tańczyć
- Czasem się denerwuje
- Dużo śpiewa
- Tworzy nowe piosenki
- Uwielbia chodzić w nocy po polanie
Dodatkowe zdj:
Jego ukochany piesek Brianek.
Kontakt: KatrinsDemon
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Od Alexandry C.D Edwarda
Na dłuższy czas musiałam wrócić na ranczo ciotki, które podupadało z powodów finansowych, jednak teraz wracam. Żwir za chrzęszczał pod kołami samochodu i przyczepy. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Zaparkowałam pojazd i ruszyłam wyprowadzić Mistress na zewnątrz. Klacz zniecierpliwiona tupała nogą o podłogę.
-No już idę , kochana. - Mruknęłam otwierając drzwiczki. Chwyciłam uwiąz wyprowadzając powoli hanowerke. Ruszyłam powoli w stronę stajni dla prywatnych koni mając nadzieje, że boks klaczy jest przygotowany. Niestety nadzieja matką głupich. Nie chciałam robić problemów zarobionemu Sam'owi, więc zdjęłam kasztance ochraniacze i wprowadziłam ją na oddzielny padok. Poszłam do samochodu, żeby zabrać walizki. Wzięłam dwie walizki kierując się z nimi w stronę mojego pokoju. Miałam nadzieję, ze spotkam tam Edwarda, jednak w środku nie było żywej duszy. Ruszyłam więc z powrotem do klaczy. Usiadłam na trawie na padoku opierając się o drewniane ogrodzenie. Kasztanka rozpierana energia brykała od jednego kąta do drugiego, rżąc radośnie w stronę swoich kompanów znajdujących się na sąsiadujących wybiegach. Wyjęłam z kieszeni telefon wybierając wśród kontaktów numer Edwarda. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam wystukiwać treść wiadomości.
"Hej
Mógłbyś sprawdzić czy Mistress dotarła cała do akademii?
Ja powinnam przyjechać w przyszłym tygodniu, ale nie jestem pewna. Sytuacja nadal nie jest zadowalająca.
Kocham cie,
Alex"
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
-Ale będzie miał niespodziankę. - Szepnęłam cicho zerkając na klacz, która nadal wariowała na świeżym powietrzu. Tęskniłam za brunetem, który dzielnie wspierał mnie w pomocy ciotce. Praktycznie każdego wieczoru dzwonił podnosząc na duchu w trudnych chwilach. Wiem, ze dla niego to też nie była łatwa przerwa jednak wreszcie kłopoty finansowe ciotki się skończyło, a rodzinne ranczo nie zostanie zlicytowane. Z przemyśleń wyrwały mnie wibracje komórki. Odblokowałam ekran zerkając na małą kopertkę migającą bez przerwy. Otworzyłam wiadomość, a mój uśmiech poszerzył się w trakcie czytania jej treści.
"Jasne :)
Zajdę do niej za jakieś pięć minut. Mam nadzieję, że szybko do nas wrócisz. Ja już usycham, a co dopiero Mistress, która będzie musiała mnie znosić przez jakiś czas :D
Też cie kocham piękna"
-Zobaczysz mnie szybciej niż myślisz. - Zaśmiałam się i wróciłam do obserwowania klaczy. Po kilku minutach usłyszałam zbliżające się kroki. Schowałam się szybko za budynkiem stajni. Brunet obejrzał dokładnie kasztankę dając jej przy okazji smakołyk. Kiedy chłopak skierował się w stronę akademii poszłam za nim. Odchrząknęłam i z lekko zmienionym głosem zapytałam.
-Przepraszam, wiesz może gdzie znajdę Edwarda eeee Chase?
-A w jakiej sprawie? - Westchnął i nie zbyt zadowolony odwrócił się do mnie, jednak kiedy zerknął na moją skromną osobę, na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Podbiegłam wpadając w ramiona chłopaka. Objął mnie w talii, podnosząc i kręcąc wokół własnej osi.
-Tak bardzo się za tobą stęskniłem. - Wyznał łącząc po chwili nasze wargi w długim i namiętnym pocałunku.
Edward
-No już idę , kochana. - Mruknęłam otwierając drzwiczki. Chwyciłam uwiąz wyprowadzając powoli hanowerke. Ruszyłam powoli w stronę stajni dla prywatnych koni mając nadzieje, że boks klaczy jest przygotowany. Niestety nadzieja matką głupich. Nie chciałam robić problemów zarobionemu Sam'owi, więc zdjęłam kasztance ochraniacze i wprowadziłam ją na oddzielny padok. Poszłam do samochodu, żeby zabrać walizki. Wzięłam dwie walizki kierując się z nimi w stronę mojego pokoju. Miałam nadzieję, ze spotkam tam Edwarda, jednak w środku nie było żywej duszy. Ruszyłam więc z powrotem do klaczy. Usiadłam na trawie na padoku opierając się o drewniane ogrodzenie. Kasztanka rozpierana energia brykała od jednego kąta do drugiego, rżąc radośnie w stronę swoich kompanów znajdujących się na sąsiadujących wybiegach. Wyjęłam z kieszeni telefon wybierając wśród kontaktów numer Edwarda. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam wystukiwać treść wiadomości.
"Hej
Mógłbyś sprawdzić czy Mistress dotarła cała do akademii?
Ja powinnam przyjechać w przyszłym tygodniu, ale nie jestem pewna. Sytuacja nadal nie jest zadowalająca.
Kocham cie,
Alex"
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
-Ale będzie miał niespodziankę. - Szepnęłam cicho zerkając na klacz, która nadal wariowała na świeżym powietrzu. Tęskniłam za brunetem, który dzielnie wspierał mnie w pomocy ciotce. Praktycznie każdego wieczoru dzwonił podnosząc na duchu w trudnych chwilach. Wiem, ze dla niego to też nie była łatwa przerwa jednak wreszcie kłopoty finansowe ciotki się skończyło, a rodzinne ranczo nie zostanie zlicytowane. Z przemyśleń wyrwały mnie wibracje komórki. Odblokowałam ekran zerkając na małą kopertkę migającą bez przerwy. Otworzyłam wiadomość, a mój uśmiech poszerzył się w trakcie czytania jej treści.
"Jasne :)
Zajdę do niej za jakieś pięć minut. Mam nadzieję, że szybko do nas wrócisz. Ja już usycham, a co dopiero Mistress, która będzie musiała mnie znosić przez jakiś czas :D
Też cie kocham piękna"
-Zobaczysz mnie szybciej niż myślisz. - Zaśmiałam się i wróciłam do obserwowania klaczy. Po kilku minutach usłyszałam zbliżające się kroki. Schowałam się szybko za budynkiem stajni. Brunet obejrzał dokładnie kasztankę dając jej przy okazji smakołyk. Kiedy chłopak skierował się w stronę akademii poszłam za nim. Odchrząknęłam i z lekko zmienionym głosem zapytałam.
-Przepraszam, wiesz może gdzie znajdę Edwarda eeee Chase?
-A w jakiej sprawie? - Westchnął i nie zbyt zadowolony odwrócił się do mnie, jednak kiedy zerknął na moją skromną osobę, na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Podbiegłam wpadając w ramiona chłopaka. Objął mnie w talii, podnosząc i kręcąc wokół własnej osi.
-Tak bardzo się za tobą stęskniłem. - Wyznał łącząc po chwili nasze wargi w długim i namiętnym pocałunku.
Edward
Od Marceline C.D Esmeraldy
Esmeralda, dziewczyna, która stała się moim aniołem stróżem przez ostatnie godziny, naprawdę dokonała cudu – nie dość , że zapomniałam o zbliżającym się zebraniu w sprawie mojej rzekomej ,,kradzieży”, to jeszcze świetnie się bawiłam. Choć nie pisnęłam ni słówkiem o powodzie mojego wcześniejszego płaczu, dziewczyna nie naciskała, bym jej o wszystkim opowiedziała. Po godzinnej przejażdżce skierowałyśmy się do jej pokoju, gdzie spędziłyśmy czas z jej kociakiem, a także – testując nowe kolory lakierów, które Esmeralda zakupiła dzień wcześniej. Wybrałam perłowy kolor, który raczej nie przykuwał aż tak dużej uwagi, natomiast fioletowowłosa pomalowała swe paznokcie neonowym odcieniem różu. Następnie ułożyłyśmy się wygodnie na kanapie, ja z kociakiem na kolanach, a Esmeralda z paczką chipsów. Obejrzałyśmy japoński horror, który mnie osobiście wprawił w zachwyt, moją towarzyszkę natomiast… uśpił. Napisałam naprędce liścik, nie chcąc jej budzić, i wymknęłam się z pokoju, gdyż było już dosyć późno. A jutro… Jutro czekało mnie wyzwanie. Wiedziałam, że dostanę list z wytycznymi, gdzie mam się stawić, jeszcze przed pierwszymi zajęciami. Po umyciu się i pobieżnym przejrzeniu komórki położyłam się do łóżka, przewidując, że będzie to długa noc… Nad ranem, jeszcze przed oficjalną pobudką, zauważyłam, jak ktoś wsuwa kopertę pod drzwi. Wstałam gwałtownie i złapałam za list – jednym ruchem ręki rozdarłam kopertę i zaczęłam szybko czytać. Dyrektorka nakazała mi pojawić się przed obiadem w jej gabinecie, gdzie także będą przedstawiciele rady rodziców oraz rady uczniowskiej. Z ogromnym bólem brzucha, przeczekałam czas aż do pierwszych zajęć, na których pojawiłam się nieco spóźniona. Esmeralda, choć w innej grupie, najwidoczniej także się spóźniła i natknęłam się na nią w stajni.
- Och, cześć – przywitała się wesoło, czyszcząc jednego z ogierów.
- Hej… - odparłam markotnie, mimo że próbowałam ukryć swój przygnębiony nastrój.
- Coś się znowu stało? – zapytała, tym razem zatroskanym głosem. Przestała wyczesywać konia, na co ten zarżał niezadowolony, i podeszła bliżej mnie.
- Nie… Tak – próbowałam powstrzymać znów cieknące po moich policzkach łzy. Starłam je wierzchem dłoni i… opowiedziałam wszystko. Dziewczyna nie marudziła, że spóźnimy się na zajęcia, jedynie słuchała mnie ze skupieniem, co jakiś czas dodając swoje uwagi. Po skończonej historii oparła się, zamyślona, o najbliższy boks. Nie potrafiłam odgadnąć jej wyrazu twarzy… Sama zaczęłam niepewnie przecierać oczy, choć wiedziałam, że już nie dam rady ukryć tego, że płakałam. Miałam już zacząć na nowo oporządzać klacz, na której chciałam ćwiczyć, kiedy dziewczyna niespodziewanie się odezwała:
- Słyszałam kiedyś o podobnym zdarzeniu… I chyba mam pomysł. Według szkolnego regulaminu i innych kruczków zawartych w różnych bzdurnych książeczkach z prawem, możesz wystawić… obrońcę.
- Masz na myśli… Adwokata? – zapytałam, nieco niedowierzając.
- Nie, żaden adwokat nie weźmie takiej sprawy. Ale możesz wybrać kogoś spośród uczniów, kto będzie mógł cię bronić.
Spojrzała na mnie wyczekująco, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Widać było, że ma zamiar utrzeć nosa Carrie i Bridget. A mi się ten pomysł niesamowicie spodobał.
- Zgadzam się, tylko… Kto będzie chciał być moim obrońcą?
Esmeralda? C:
- Och, cześć – przywitała się wesoło, czyszcząc jednego z ogierów.
- Hej… - odparłam markotnie, mimo że próbowałam ukryć swój przygnębiony nastrój.
- Coś się znowu stało? – zapytała, tym razem zatroskanym głosem. Przestała wyczesywać konia, na co ten zarżał niezadowolony, i podeszła bliżej mnie.
- Nie… Tak – próbowałam powstrzymać znów cieknące po moich policzkach łzy. Starłam je wierzchem dłoni i… opowiedziałam wszystko. Dziewczyna nie marudziła, że spóźnimy się na zajęcia, jedynie słuchała mnie ze skupieniem, co jakiś czas dodając swoje uwagi. Po skończonej historii oparła się, zamyślona, o najbliższy boks. Nie potrafiłam odgadnąć jej wyrazu twarzy… Sama zaczęłam niepewnie przecierać oczy, choć wiedziałam, że już nie dam rady ukryć tego, że płakałam. Miałam już zacząć na nowo oporządzać klacz, na której chciałam ćwiczyć, kiedy dziewczyna niespodziewanie się odezwała:
- Słyszałam kiedyś o podobnym zdarzeniu… I chyba mam pomysł. Według szkolnego regulaminu i innych kruczków zawartych w różnych bzdurnych książeczkach z prawem, możesz wystawić… obrońcę.
- Masz na myśli… Adwokata? – zapytałam, nieco niedowierzając.
- Nie, żaden adwokat nie weźmie takiej sprawy. Ale możesz wybrać kogoś spośród uczniów, kto będzie mógł cię bronić.
Spojrzała na mnie wyczekująco, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Widać było, że ma zamiar utrzeć nosa Carrie i Bridget. A mi się ten pomysł niesamowicie spodobał.
- Zgadzam się, tylko… Kto będzie chciał być moim obrońcą?
Esmeralda? C:
Ankieta na Royalog
Siema, siema, siema!
Tym razem przychodzę do was z ankietą "Blog Miesiąca" na Royalog (spis blogów). Nie mamy wielkich szans, ale głosujcie na nas! Staramy się utrzymać bloga w jak najlepszej formie, czasem coś nie wyjdzie, ale...blog żyje już cały rok, więc postarajmy się, żeby żył jeszcze dłużej!
Pozdrowionka od Administracji!
Link do ankiety na Royalog:
Od Esmeraldy C.D Marceline
- Przepraszam… Ale usłyszałam, jak ktoś płacze… Czy wszystko w porządku?- mój wzrok powędrował na dziewczynę, skuloną przy oknie i szybko wycierającą łzy ze swoich policzków.
-Wszystko okej...
Zmarszczyłam brwi, słysząc te słowa, ale szybko przysiadłam na stołku obok dziewczyny.
-Jeśli chodzi o tę flądrę Bridget, to chętnie pomogę Ci się z nią rozprawić...- zaśmiałam się i uniosłam kąciki ust w górę, powodując tym samym, że dziewczyna rozchmurzyła się delikatnie. -... A tak w ogóle jestem Esma. O ile dobrze pamiętam, ty jesteś Marcy? Zgadłam?- taboret zatrzeszczał wrogo pod moim ciężarem.
-Tak...Marceline jestem...-do jej oczu ponownie napłynęły łzy, nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, tylko pociągnęłam ją w stronę drzwi wyjściowych. Dziewczyna chwilę się przed tym broniła, jednak po chwili stała oparta o parapet na korytarzu.
Niespodziewanie zza rogu wypadł biały pudel, a za nim brunetka, ubrana w skąpe szorty. Jej 'opalona', delikatnie żółta cera, lśniła drogimi kosmetykami, ale brakiem pudru matującego. Zaśmiałam się pod nosem i burknęłam w jej stronę.
-Stać cię na fluid, do tego za żółty, a na puder to już nie?- machnęłam ręką, wyszczerzyłam się i zaczęłam śmiać się złośliwie.
Dziewczyna puściła to mimo uszu i charknęła coś obraźliwego w moją stronę. Nie zwracając większej uwagi, na plującą jadem żmiję, pociągnęłam za sobą Marcy. Gdy tylko ta 'bogata panienka' zniknęła mi z zasięgu wzroku, odetchnęłam z ulgą.
-Dobra, nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę albo pojeździć, albo walnąć ją z całej pety w twarz...- związałam swoje włosy w wysoką kitę.- ... Którą opcje wybierasz?- Marcy zacisnęła usta w prostą kreskę.
-Druga opcja jest wyjątkowo kusząca, jednak możemy spróbować coś z pierwszą opcją...- zaśmiała się, odgarniając swoje brązowe włosy. Uśmiechnęłam się i zaglądnęłam czy za rogiem nie stoi ta dziunia. Na nasze nieszczęście -albo szczęście- jej tam nie było.
Bez zastanowienia, co jest dość częste w moim przypadku, ruszyłam schodami na dół. Opustoszała recepcja- jak zwykle, nie ma gdzie zgłosić, że wychodzisz. W mojej ręce spoczywał kask i palcat, a na stopach brązowe, skórzane sztyblety na małym obcasie. Szklane drzwi wyjściowe co chwila trzaskały, pod wpływem otwierania i zamykania ich przez wchodzące i wychodzące osoby. Gdzieniegdzie widać było noszone na rękach koty, czy też wyprowadzane o tej chwili psy. W ciszy wyszłyśmy z budynku Akademii, kierując się w stronę stajni dla szkółkowych, a w moim przypadku dla prywatnych szkap. Szary żwir zachrzęścił, gdy nasze buty naparły na niego. Z oddali słychać było coraz wyraźniejsze rżenie zniecierpliwionych koni.Skrępowana ciszą, która zastała pomiędzy mną a brunetką zapytałam:
- Jakiego konia weźmiesz?
Wzrok Marceline, wbity dotąd w piach, powędrował na mnie, po chwili jednak znów wylądował w tym samym miejscu.
-Pomyślę nad tym.- Marcy uśmiechnęła się i schowała dłonie do kieszeni dresowych spodni.
Odwzajemniłam uśmiech i założyłam na głowę kask, zdarty latami pracy- szybowaniem w powietrzu, kończącym się szybkim i nie zawsze miękkim lądowaniem na piachu. Po krótkim czasie wylądowałam w boksie Dracula, właściwie obok boksu na jego grzbiecie, łamiąc przepisy. Wbiłam pięty w bok ogiera i się wyluzowałam. Na ujeżdżalni, na Pompei siedziała Marcy, dopasowując strzemiona. Naprowadziłam Karego na ujeżdżalnię, by go delikatnie rozgrzać i przy okazji rzucić ostatnie poprawki na strzemiona, prawe za długie, lewe za krótkie. Chwyciłam wodze i....BUUUM.
**********
-Żyjesz?- Marcy stała obok mnie, a ja- wnioskując z walającego się wszędzie piachu- leżałam jak gdyby nigdy nic, dupą do góry.
Szybko podparłam się rękami i podniosłam się z podłoża, zauważając jak mój 'prze kochany' koniś flirtuje z Pompeją. Nie ma to, jak sobie pojeździć z godzinkę czy dwie, super... Po zaprowadzeniu koni do boksów poszłyśmy do mojego pokoju, gdzie wylegiwała się moja kochana kotka.
-No hej miśku...- westchnęłam, otwierając drzwi od pokoju. Mój prywatny budzik oczywiście stał przy drzwiach...
<Marcu? Wybacz, nie wyszło mi :< >
-Wszystko okej...
Zmarszczyłam brwi, słysząc te słowa, ale szybko przysiadłam na stołku obok dziewczyny.
-Jeśli chodzi o tę flądrę Bridget, to chętnie pomogę Ci się z nią rozprawić...- zaśmiałam się i uniosłam kąciki ust w górę, powodując tym samym, że dziewczyna rozchmurzyła się delikatnie. -... A tak w ogóle jestem Esma. O ile dobrze pamiętam, ty jesteś Marcy? Zgadłam?- taboret zatrzeszczał wrogo pod moim ciężarem.
-Tak...Marceline jestem...-do jej oczu ponownie napłynęły łzy, nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, tylko pociągnęłam ją w stronę drzwi wyjściowych. Dziewczyna chwilę się przed tym broniła, jednak po chwili stała oparta o parapet na korytarzu.
Niespodziewanie zza rogu wypadł biały pudel, a za nim brunetka, ubrana w skąpe szorty. Jej 'opalona', delikatnie żółta cera, lśniła drogimi kosmetykami, ale brakiem pudru matującego. Zaśmiałam się pod nosem i burknęłam w jej stronę.
-Stać cię na fluid, do tego za żółty, a na puder to już nie?- machnęłam ręką, wyszczerzyłam się i zaczęłam śmiać się złośliwie.
Dziewczyna puściła to mimo uszu i charknęła coś obraźliwego w moją stronę. Nie zwracając większej uwagi, na plującą jadem żmiję, pociągnęłam za sobą Marcy. Gdy tylko ta 'bogata panienka' zniknęła mi z zasięgu wzroku, odetchnęłam z ulgą.
-Dobra, nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę albo pojeździć, albo walnąć ją z całej pety w twarz...- związałam swoje włosy w wysoką kitę.- ... Którą opcje wybierasz?- Marcy zacisnęła usta w prostą kreskę.
-Druga opcja jest wyjątkowo kusząca, jednak możemy spróbować coś z pierwszą opcją...- zaśmiała się, odgarniając swoje brązowe włosy. Uśmiechnęłam się i zaglądnęłam czy za rogiem nie stoi ta dziunia. Na nasze nieszczęście -albo szczęście- jej tam nie było.
Bez zastanowienia, co jest dość częste w moim przypadku, ruszyłam schodami na dół. Opustoszała recepcja- jak zwykle, nie ma gdzie zgłosić, że wychodzisz. W mojej ręce spoczywał kask i palcat, a na stopach brązowe, skórzane sztyblety na małym obcasie. Szklane drzwi wyjściowe co chwila trzaskały, pod wpływem otwierania i zamykania ich przez wchodzące i wychodzące osoby. Gdzieniegdzie widać było noszone na rękach koty, czy też wyprowadzane o tej chwili psy. W ciszy wyszłyśmy z budynku Akademii, kierując się w stronę stajni dla szkółkowych, a w moim przypadku dla prywatnych szkap. Szary żwir zachrzęścił, gdy nasze buty naparły na niego. Z oddali słychać było coraz wyraźniejsze rżenie zniecierpliwionych koni.Skrępowana ciszą, która zastała pomiędzy mną a brunetką zapytałam:
- Jakiego konia weźmiesz?
Wzrok Marceline, wbity dotąd w piach, powędrował na mnie, po chwili jednak znów wylądował w tym samym miejscu.
-Pomyślę nad tym.- Marcy uśmiechnęła się i schowała dłonie do kieszeni dresowych spodni.
Odwzajemniłam uśmiech i założyłam na głowę kask, zdarty latami pracy- szybowaniem w powietrzu, kończącym się szybkim i nie zawsze miękkim lądowaniem na piachu. Po krótkim czasie wylądowałam w boksie Dracula, właściwie obok boksu na jego grzbiecie, łamiąc przepisy. Wbiłam pięty w bok ogiera i się wyluzowałam. Na ujeżdżalni, na Pompei siedziała Marcy, dopasowując strzemiona. Naprowadziłam Karego na ujeżdżalnię, by go delikatnie rozgrzać i przy okazji rzucić ostatnie poprawki na strzemiona, prawe za długie, lewe za krótkie. Chwyciłam wodze i....BUUUM.
**********
-Żyjesz?- Marcy stała obok mnie, a ja- wnioskując z walającego się wszędzie piachu- leżałam jak gdyby nigdy nic, dupą do góry.
Szybko podparłam się rękami i podniosłam się z podłoża, zauważając jak mój 'prze kochany' koniś flirtuje z Pompeją. Nie ma to, jak sobie pojeździć z godzinkę czy dwie, super... Po zaprowadzeniu koni do boksów poszłyśmy do mojego pokoju, gdzie wylegiwała się moja kochana kotka.
-No hej miśku...- westchnęłam, otwierając drzwi od pokoju. Mój prywatny budzik oczywiście stał przy drzwiach...
<Marcu? Wybacz, nie wyszło mi :< >
piątek, 23 czerwca 2017
Od Marceline do...
Zawróciłam gwałtownie, tłumiąc gniewny krzyk w ustach i zacisnęłam dłonie w pięści, przyciskając je bliżej ciała. Jak ona śmiała to uczynić?! Swym słodkim i zakłamanym głosikiem znów zaświergotała:
- Ależ to ona jest złodziejem. Widziałam na własne oczy, jak grzebała w mojej torbie.
- Bzdura. – wysyczałam, starając się zapanować nad wzrastającymi w mej piersi gwałtownymi emocjami. – W życiu nie dotykałam ani jej torby, ani żadnej mi obcej. Także nigdy nie zdarzyło mi się niczego ukraść. Nigdy.
Dyrektorka spojrzała na nas obie podejrzliwie. Złożyła dłonie pod brodą i ponownie zaczęła swoją formułkę.
- Do niczego nie dojdziemy, jeżeli w kółko będziecie powtarzać te same rzeczy. Niestety, na terenie klasy, gdzie odbywają się zajęcia z literatury współczesnej, nie znajdują się żadne systemy monitorujące…
- Nie są one potrzebne. Jak już wspominałam, nie tylko ja byłam świadkiem tego, jak Marceline przegląda moje rzeczy, lecz także…
- Wiemy bardzo dobrze, że Bridget jest twoją przyjaciółką, więc jej słowa nic nie znaczą – wtrąciłam się Carrie w pół zdania, aby na powrót nie zaczynała swojej wyssanej z palca historyjki. A wszystko zaczęło się od głupiego rysunku! Wstałam wcześniej rano, by móc jeszcze przed zajęciami pobiegać trochę na bieżni – od dwóch tygodni zaczęłam trenować jogging, od kiedy Bianca niefortunnie wspomniała o mojej ,,wychudzonej i nędznej’’ posturze. Przyjęłam to nieco zbytnio do siebie, jednak postanowiłam coś zmienić – mając nadzieję, że nie skończy się to wyłącznie na kilkudniowym zapale. Ubrana w sprany dres, ze słuchawkami na uszach i torbie na plecach, gdzie spakowałam nie tylko butelkę wody, lecz także i szkicownik, ruszyłam pobiegać. Pracowanie oddechem wciąż sprawiało mi sporo trudności – szybko łapałam zadyszkę, lecz nie poddawałam się. Po dwóch okrążeniach i dwukrotnym odsłuchaniu motywującego głosu Jamesa Marstersa, zaczęłam odczuwać… nudę. Rozejrzałam się nieznacznie dookoła – poranna mgła wciąż jeszcze nie opadła, dookoła ni widu żywej duszy – i mój wzrok padł na ścieżynkę prowadzącą na łąki. Nie zastanawiając się długo, z nową energią, ruszyłam truchtem przed siebie. Kiedy dobiegłam na skraj lasu, zaczęłam się, w swoim niezgrabnym stylu, rozciągać. Nawet nie zauważyłam, kiedy mój stary już plecak rozpiął się, a z środka wyleciał szkicownik, wprost na mokrą trawę. Ruszyłam w drogę powrotną, by móc jeszcze zdążyć wziąć prysznic i zjeść jakieś pożywne śniadanie. Cały dzień spędziłam w nieświadomości, że moje szkice są w posiadaniu złośliwej zołzy, Carrie. Na moje nieszczęście, wśród mych dzieł znajdował się także szkic profesora od kółka filmowego, na które zaczęłam od niedawna uczęszczać, profesora Sørensena… Chociaż byłam świadoma tego, że jego wygląd oczarował niejedną uczennicę, to nie spodziewałam się, że w akcie zemsty zostanę posądzona o kradzież.
- Proszę zajrzeć do jej pokoju. Jestem pewna, że tam znajdziemy mój telefon – Carrie spojrzała na mnie wyzywająco swoimi dużymi, brązowymi oczyma, a ja poczułam ogromną ochotę, aby uderzyć ją raz, a porządnie.
- Proszę bardzo. Nie znajdziecie tam jej telefonu, bo nic nie zabrałam. – dodałam butnie, nie spuszczając wzroku z uśmiechniętej szatynki. Dyrektorka westchnęła przeciągle, po czym odparła:
- W takim razie chodźmy.
Ruszyłyśmy ramię w ramię przed siebie, każda z przekonaniem o swojej wygranej. Im jednak znajdowałyśmy się bliżej mojego pokoju, tym bardziej zaczęłam odczuwać niepokój. Zachowanie Carrie było zbyt nonszalanckie, jakby… jakby wiedziała, że znajdzie tam swój telefon. I nagle doznałam olśnienia – ktoś musiał go u mnie podłożyć. W panice przystanęłam w pół kroku – otworzyłam szerzej oczy i zwróciłam je w stronę wykrzywionej z zadowolenia dziewczyny.
- Coś się stało, Marceline? – zapytała dobrotliwie dyrektorka, zachowując jednak stosowny dystans.
- N-nie, wszystko w porządku – odparłam mimowolnie, nie wiedząc, jak wykręcić się z tej sytuacji. Z drżącym ze złości i niemocy dłońmi, otworzyłam drzwi. W środku panował półmrok, gdyż przed wyjściem zasłoniłam zasłony, by Lelouch mógł w spokoju odpoczywać. Odsłoniłam je jednym ruchem dłoni – i ku mojemu przerażeniu zauważyłam, jak słońce odbija się od błyszczącej obudowy telefonu Carrie. Leżał on na moim stoliku nocnym, jak gdyby nigdy nic. Nie uszła uwadze Carrie i dyrektorki moja reakcja, a także obecność telefonu.
- Chyba będę zmuszona do zapoczątkowania procedury w sprawie kradzieży – odparła oficjalnie pani Rose, po czym zwróciła swe zawiedzione oblicze w moją stronę – Nie spodziewałabym się tego po tobie, Marceline. Jestem naprawdę zawiedziona.
- Ale… ale… - zaczęłam, jednak łzy, które napłynęły mi do oczu i ogromna gula w gardle uniemożliwiły mi się wysłowić. Carrie z triumfem złapała za swoją własność, po czym teatralnie wymaszerowała z pokoju. Dyrektorka także ruszyła w kierunku swojego gabinetu, aby móc stamtąd podjąć odpowiednie kroki, na odchodnym dodając jedynie, że już jutro dowiem się, jaka mnie czeka kara. A ja miałam siły jedynie na to, aby przysiąść przy oknie i zapłakać głośno w rękawy beżowego swetra. Czułam, jak moja twarz puchnie od płaczu i jak ręce mam mokre od łez, gdy nagle do mojego pokoju ktoś zawitał:
- Przepraszam… Ale usłyszałem(am), jak ktoś płacze… Czy wszystko w porządku?
Ktoś? C:
- Ależ to ona jest złodziejem. Widziałam na własne oczy, jak grzebała w mojej torbie.
- Bzdura. – wysyczałam, starając się zapanować nad wzrastającymi w mej piersi gwałtownymi emocjami. – W życiu nie dotykałam ani jej torby, ani żadnej mi obcej. Także nigdy nie zdarzyło mi się niczego ukraść. Nigdy.
Dyrektorka spojrzała na nas obie podejrzliwie. Złożyła dłonie pod brodą i ponownie zaczęła swoją formułkę.
- Do niczego nie dojdziemy, jeżeli w kółko będziecie powtarzać te same rzeczy. Niestety, na terenie klasy, gdzie odbywają się zajęcia z literatury współczesnej, nie znajdują się żadne systemy monitorujące…
- Nie są one potrzebne. Jak już wspominałam, nie tylko ja byłam świadkiem tego, jak Marceline przegląda moje rzeczy, lecz także…
- Wiemy bardzo dobrze, że Bridget jest twoją przyjaciółką, więc jej słowa nic nie znaczą – wtrąciłam się Carrie w pół zdania, aby na powrót nie zaczynała swojej wyssanej z palca historyjki. A wszystko zaczęło się od głupiego rysunku! Wstałam wcześniej rano, by móc jeszcze przed zajęciami pobiegać trochę na bieżni – od dwóch tygodni zaczęłam trenować jogging, od kiedy Bianca niefortunnie wspomniała o mojej ,,wychudzonej i nędznej’’ posturze. Przyjęłam to nieco zbytnio do siebie, jednak postanowiłam coś zmienić – mając nadzieję, że nie skończy się to wyłącznie na kilkudniowym zapale. Ubrana w sprany dres, ze słuchawkami na uszach i torbie na plecach, gdzie spakowałam nie tylko butelkę wody, lecz także i szkicownik, ruszyłam pobiegać. Pracowanie oddechem wciąż sprawiało mi sporo trudności – szybko łapałam zadyszkę, lecz nie poddawałam się. Po dwóch okrążeniach i dwukrotnym odsłuchaniu motywującego głosu Jamesa Marstersa, zaczęłam odczuwać… nudę. Rozejrzałam się nieznacznie dookoła – poranna mgła wciąż jeszcze nie opadła, dookoła ni widu żywej duszy – i mój wzrok padł na ścieżynkę prowadzącą na łąki. Nie zastanawiając się długo, z nową energią, ruszyłam truchtem przed siebie. Kiedy dobiegłam na skraj lasu, zaczęłam się, w swoim niezgrabnym stylu, rozciągać. Nawet nie zauważyłam, kiedy mój stary już plecak rozpiął się, a z środka wyleciał szkicownik, wprost na mokrą trawę. Ruszyłam w drogę powrotną, by móc jeszcze zdążyć wziąć prysznic i zjeść jakieś pożywne śniadanie. Cały dzień spędziłam w nieświadomości, że moje szkice są w posiadaniu złośliwej zołzy, Carrie. Na moje nieszczęście, wśród mych dzieł znajdował się także szkic profesora od kółka filmowego, na które zaczęłam od niedawna uczęszczać, profesora Sørensena… Chociaż byłam świadoma tego, że jego wygląd oczarował niejedną uczennicę, to nie spodziewałam się, że w akcie zemsty zostanę posądzona o kradzież.
- Proszę zajrzeć do jej pokoju. Jestem pewna, że tam znajdziemy mój telefon – Carrie spojrzała na mnie wyzywająco swoimi dużymi, brązowymi oczyma, a ja poczułam ogromną ochotę, aby uderzyć ją raz, a porządnie.
- Proszę bardzo. Nie znajdziecie tam jej telefonu, bo nic nie zabrałam. – dodałam butnie, nie spuszczając wzroku z uśmiechniętej szatynki. Dyrektorka westchnęła przeciągle, po czym odparła:
- W takim razie chodźmy.
Ruszyłyśmy ramię w ramię przed siebie, każda z przekonaniem o swojej wygranej. Im jednak znajdowałyśmy się bliżej mojego pokoju, tym bardziej zaczęłam odczuwać niepokój. Zachowanie Carrie było zbyt nonszalanckie, jakby… jakby wiedziała, że znajdzie tam swój telefon. I nagle doznałam olśnienia – ktoś musiał go u mnie podłożyć. W panice przystanęłam w pół kroku – otworzyłam szerzej oczy i zwróciłam je w stronę wykrzywionej z zadowolenia dziewczyny.
- Coś się stało, Marceline? – zapytała dobrotliwie dyrektorka, zachowując jednak stosowny dystans.
- N-nie, wszystko w porządku – odparłam mimowolnie, nie wiedząc, jak wykręcić się z tej sytuacji. Z drżącym ze złości i niemocy dłońmi, otworzyłam drzwi. W środku panował półmrok, gdyż przed wyjściem zasłoniłam zasłony, by Lelouch mógł w spokoju odpoczywać. Odsłoniłam je jednym ruchem dłoni – i ku mojemu przerażeniu zauważyłam, jak słońce odbija się od błyszczącej obudowy telefonu Carrie. Leżał on na moim stoliku nocnym, jak gdyby nigdy nic. Nie uszła uwadze Carrie i dyrektorki moja reakcja, a także obecność telefonu.
- Chyba będę zmuszona do zapoczątkowania procedury w sprawie kradzieży – odparła oficjalnie pani Rose, po czym zwróciła swe zawiedzione oblicze w moją stronę – Nie spodziewałabym się tego po tobie, Marceline. Jestem naprawdę zawiedziona.
- Ale… ale… - zaczęłam, jednak łzy, które napłynęły mi do oczu i ogromna gula w gardle uniemożliwiły mi się wysłowić. Carrie z triumfem złapała za swoją własność, po czym teatralnie wymaszerowała z pokoju. Dyrektorka także ruszyła w kierunku swojego gabinetu, aby móc stamtąd podjąć odpowiednie kroki, na odchodnym dodając jedynie, że już jutro dowiem się, jaka mnie czeka kara. A ja miałam siły jedynie na to, aby przysiąść przy oknie i zapłakać głośno w rękawy beżowego swetra. Czułam, jak moja twarz puchnie od płaczu i jak ręce mam mokre od łez, gdy nagle do mojego pokoju ktoś zawitał:
- Przepraszam… Ale usłyszałem(am), jak ktoś płacze… Czy wszystko w porządku?
Ktoś? C:
środa, 21 czerwca 2017
Od Callum'a C.D Lily /+18/
Pierwsza butelka poszła gładko, jednakże wiedząc, że będę jeszcze dziś prowadził, nawet nie dotknąłem się do szkła otaczającego rubinowy trunek, który tak wyraziście pragnął zostać wypitym.
- Nie, będę jeszcze dzisiaj prowadził - powiedziałem stanowczo, gdy dziewczyna machnęła mi alkoholem dosłownie przed nosem.
- Jakiś Ty stanowczy się zrobiłeś! Och i taki rozsądny! - Zakpiła sobie brązowowłosa i traciła mnie swoim łokciem, który bez zawahania wbił się w moje żebra.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wyciągnąłem butelkę z dłoni Lily.
- Myślisz, że mnie tak łatwo się łaskocze i bije? - Mruknąłem.
Nachyliłem się nad ciałem dziewczyny i szybko zacząłem liczyć żebra, być może miała wybrakowaną klatkę piersiową? Może uratuje jej życie? Brązowowłosa wyginała się przy każdym moim dotyku, a jej śmiech rozbrzmiewał po całej okolicy. Sprawnie przybliżyłem swoją twarz do jej ucha i delikatnie przegryzłem płatek, w tym momencie po ciemnookiej przeszedł dreszcz, i mogę przyrzec, że był to dreszcz przyjemnych emocji.
- To jak? Sojusz, moja służko? - Zaśmiałem się na co dziewczyna odpowiedziała skwaszoną miną.
- Pytanie z innej beczki. Gdzie Ty się pieprzyłeś, że nikt Cię nie przyłapał?
- W samochodzie, na odludziu, gdzie przebywały tylko Ci ludzie, którzy chcieli pobyć bez żadnych dźwięków miasta, lub też się pieprzyć. - Powiedziałem, a na twarz Lily wstąpił delikatny rumieniec, który był po prostu uroczy.
Siedzieliśmy na zielonej trawie, wpatrzeni w słońce chowające się za widnokręgiem. Druga butelka została w pełni opróżniona przez nastolatkę, która zaczynała lekko zaciągać każde słowo.
- Jedziemy? - Zapytałem nie kryjąc swojego znudzenia.
- Ale gdzie? - Powiedziała z rozszerzonymi oczami.
- Pod lasek na samym początku miasta, nie mam zamiaru siedzieć tu całą noc. Szczególnie z tymi ludzi, którzy siedzą wokół nas i też coś popijają. Zaraz zaczną się lizać i będzie tutaj zbyt romantycznie. - Zaśmiałem się, i w tym samym momencie podniosłem się z dziewczyną.
- To jedziemy, mój Romeoooo....
- Za dużo alkoholu, masz słaba głowę - stwierdziłem i usiadłem na skórzanym fotelu samochodu.
Brązowowłosa zajęła miejsce obok kierowcy, a widząc, że zapięła już pasy, ruszyłem z miejsca i wyjechałem znad jeziora. Miejsca, które mijaliśmy po drodze czasami były piękne, a od niektórych chciało się tylko oderwać wzrok i jechać dalej, by tylko nie widzieć tego szkaradnego widoku, który tak bardzo bruzdziło otaczający krajobraz. Nie mając ochoty na myślenie, szybko skręciłem w pierwszą, lepszą leśną drogę, która prowadziła do jakiegoś łagodnego zbocza, z którego widać było panoramę miasta. Auto podskakiwało na niektórych wybojach, przyprawiając mnie tym o myśl, że czerwony lakier stanie się brązowy i można będzie na nim liczyć rysy, których tak bardzo nie chciałem. Las, który rozrastał się na prawo i lewo, dodawał temu miejscu niezwykłego klimatu, a polana znajdująca się po środku lasu, odsłaniała gwieździste niebo, które oświetlało grafitowe oczy dziewczyny. Właśnie. Oczy nastolatki, za każdym razem przyciągały moją uwagę, a cały ja topiłem się w nich, bez żadnego zamiaru odratowania siebie. Ciekawski blask, iskierki radości bądź też złości, które niekiedy je przyozdabiały również były piękne, tak piękne jak u żadnej przedstawicielki płci pięknej. Zdarzało się jednak, że całokształt tej osoby, przypominał mi moją siostrę, Kate, która czasami wdawała mi się w znaki. Dochodziło do tego, że nie odzywaliśmy się przez dobre kilka tygodni, aż dziewczyna zmiękła i mnie po prostu przeprosiła. Z zamyślenia wyrwał mnie głos brązowowłosej.
- Stań tutaj, ładnie jest. Takie gwiazdy mi wystarczą - powiedziała, a w jej głosie nie dało się wyczytać już resztki alkoholu.
- Dobra. Dawaj mi tą butelkę - bąknąłem, a dziewczyna sięgnęła do koszyka, skąd wyjęła szkarłatny płyn.
Sprawnie zatrzymałem i wyszedłem z auta, po czym otworzyłem butelkę. Usiadłem na samym brzegu zbocza, wypatrzyłem się w światła miasta, od czasu do czasu popijając winem, które zaczynało się robić niedobre. Lily siedziała tuż obok mnie, również piła, ale było to wino o zupełnie innym standard. Było ono zdecydowanie z wyższej półki, należało do tych droższych, najwytrawniejszych.
- Daj łyka. - Stwierdziłem, po czym chwyciłem za szklaną szyjkę.
Butelkę opróżniłem do połowy i popiłem tym drugim trunkiem. Nastolatka wzruszyła ramionami i nie odezwała się wcale. Trwaliśmy tak w ciszy, aż w końcu nie rzuciłem drugiego już naczynia, które głucho rozbiło się o wystającą skałkę.
- Co robimy? - Zapytałem i podrapałem się po karku.
- Nie wiem - moja towarzyszka zachichotała i musknęła delikatnie moje usta.
Bez zawahania kontynuowałem pocałunek, który szybko przeobraził się w niesamowicie długi i bardzo namiętny całus. Gdy tylko przerywaliśmy, łapiąc płytkie oddechy, natychmiastowo pojawiało się uczucie braku czegoś, a mianowicie malinowych warg dziewczyny. Koszulka okrywająca górną część ciała młodej kobiety niesamowicie prędko wylądowała gdzieś w trawie, która skutecznie ją zakryła. Jednakże szarooka nie pozostawała mi dłużna i sama zdjęła mój t-shirt. Młode ciało Lily było ładnie wyrzeźbione, nieprzesadnie wyrzeźbione. Pragnąłem rysować każdym swoim palcem, po każdej rysie na dziewczynie. Pocałunki przeszły na szyję i wystające obojczyki Lilian, która wplatała swoje drobne palce w moje włosy. Pozbyłem się wykrojonego, gładkiego biustonosza dziewczyny, który tylko przeszkadzał mi w kolejnych czynnościach. Seria mokrych całusów malowała się na całym ciele kobiety, którą teraz trzymałem na rękach. Moje kciuki jeździły po jej kręgosłupie i łopatkach. Na szyi dziewczyny malowały się liczne malinki, które czasami wyglądały jak siniaki, bowiem były zbyt mocne. Zawędrowałem na siedzenia w samochodzie, którego drzwi były szczelnie zamknięte. Mój wzrok nie mógł się nacieszyć nagą Lily, która teraz była w pełni moja. Szyby samochodowe zaczynały parować, od naszych ciepłych i przyśpieszonych oddechów. Delikatnie chwyciłem za dolną część bielizny, która gładko znalazła się na w dole siedzeń. Brązowowłosa wyginała się podczas każdego mojego dotyku. Jej ruchy były zdecydowanie pewniejsze i bardziej zdecydowane. Sprawnie pozbawiła mnie spodni i bokserek. Nagle w mojej głowie coś zaświeciło. Co jeśli dziewczyna tego nie chce?
- Na pewno? - Zapytałem, patrząc dziewczynie w oczy.
- Tak.
- Nie, będę jeszcze dzisiaj prowadził - powiedziałem stanowczo, gdy dziewczyna machnęła mi alkoholem dosłownie przed nosem.
- Jakiś Ty stanowczy się zrobiłeś! Och i taki rozsądny! - Zakpiła sobie brązowowłosa i traciła mnie swoim łokciem, który bez zawahania wbił się w moje żebra.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wyciągnąłem butelkę z dłoni Lily.
- Myślisz, że mnie tak łatwo się łaskocze i bije? - Mruknąłem.
Nachyliłem się nad ciałem dziewczyny i szybko zacząłem liczyć żebra, być może miała wybrakowaną klatkę piersiową? Może uratuje jej życie? Brązowowłosa wyginała się przy każdym moim dotyku, a jej śmiech rozbrzmiewał po całej okolicy. Sprawnie przybliżyłem swoją twarz do jej ucha i delikatnie przegryzłem płatek, w tym momencie po ciemnookiej przeszedł dreszcz, i mogę przyrzec, że był to dreszcz przyjemnych emocji.
- To jak? Sojusz, moja służko? - Zaśmiałem się na co dziewczyna odpowiedziała skwaszoną miną.
- Pytanie z innej beczki. Gdzie Ty się pieprzyłeś, że nikt Cię nie przyłapał?
- W samochodzie, na odludziu, gdzie przebywały tylko Ci ludzie, którzy chcieli pobyć bez żadnych dźwięków miasta, lub też się pieprzyć. - Powiedziałem, a na twarz Lily wstąpił delikatny rumieniec, który był po prostu uroczy.
Siedzieliśmy na zielonej trawie, wpatrzeni w słońce chowające się za widnokręgiem. Druga butelka została w pełni opróżniona przez nastolatkę, która zaczynała lekko zaciągać każde słowo.
- Jedziemy? - Zapytałem nie kryjąc swojego znudzenia.
- Ale gdzie? - Powiedziała z rozszerzonymi oczami.
- Pod lasek na samym początku miasta, nie mam zamiaru siedzieć tu całą noc. Szczególnie z tymi ludzi, którzy siedzą wokół nas i też coś popijają. Zaraz zaczną się lizać i będzie tutaj zbyt romantycznie. - Zaśmiałem się, i w tym samym momencie podniosłem się z dziewczyną.
- To jedziemy, mój Romeoooo....
- Za dużo alkoholu, masz słaba głowę - stwierdziłem i usiadłem na skórzanym fotelu samochodu.
Brązowowłosa zajęła miejsce obok kierowcy, a widząc, że zapięła już pasy, ruszyłem z miejsca i wyjechałem znad jeziora. Miejsca, które mijaliśmy po drodze czasami były piękne, a od niektórych chciało się tylko oderwać wzrok i jechać dalej, by tylko nie widzieć tego szkaradnego widoku, który tak bardzo bruzdziło otaczający krajobraz. Nie mając ochoty na myślenie, szybko skręciłem w pierwszą, lepszą leśną drogę, która prowadziła do jakiegoś łagodnego zbocza, z którego widać było panoramę miasta. Auto podskakiwało na niektórych wybojach, przyprawiając mnie tym o myśl, że czerwony lakier stanie się brązowy i można będzie na nim liczyć rysy, których tak bardzo nie chciałem. Las, który rozrastał się na prawo i lewo, dodawał temu miejscu niezwykłego klimatu, a polana znajdująca się po środku lasu, odsłaniała gwieździste niebo, które oświetlało grafitowe oczy dziewczyny. Właśnie. Oczy nastolatki, za każdym razem przyciągały moją uwagę, a cały ja topiłem się w nich, bez żadnego zamiaru odratowania siebie. Ciekawski blask, iskierki radości bądź też złości, które niekiedy je przyozdabiały również były piękne, tak piękne jak u żadnej przedstawicielki płci pięknej. Zdarzało się jednak, że całokształt tej osoby, przypominał mi moją siostrę, Kate, która czasami wdawała mi się w znaki. Dochodziło do tego, że nie odzywaliśmy się przez dobre kilka tygodni, aż dziewczyna zmiękła i mnie po prostu przeprosiła. Z zamyślenia wyrwał mnie głos brązowowłosej.
- Stań tutaj, ładnie jest. Takie gwiazdy mi wystarczą - powiedziała, a w jej głosie nie dało się wyczytać już resztki alkoholu.
- Dobra. Dawaj mi tą butelkę - bąknąłem, a dziewczyna sięgnęła do koszyka, skąd wyjęła szkarłatny płyn.
Sprawnie zatrzymałem i wyszedłem z auta, po czym otworzyłem butelkę. Usiadłem na samym brzegu zbocza, wypatrzyłem się w światła miasta, od czasu do czasu popijając winem, które zaczynało się robić niedobre. Lily siedziała tuż obok mnie, również piła, ale było to wino o zupełnie innym standard. Było ono zdecydowanie z wyższej półki, należało do tych droższych, najwytrawniejszych.
- Daj łyka. - Stwierdziłem, po czym chwyciłem za szklaną szyjkę.
Butelkę opróżniłem do połowy i popiłem tym drugim trunkiem. Nastolatka wzruszyła ramionami i nie odezwała się wcale. Trwaliśmy tak w ciszy, aż w końcu nie rzuciłem drugiego już naczynia, które głucho rozbiło się o wystającą skałkę.
- Co robimy? - Zapytałem i podrapałem się po karku.
- Nie wiem - moja towarzyszka zachichotała i musknęła delikatnie moje usta.
Bez zawahania kontynuowałem pocałunek, który szybko przeobraził się w niesamowicie długi i bardzo namiętny całus. Gdy tylko przerywaliśmy, łapiąc płytkie oddechy, natychmiastowo pojawiało się uczucie braku czegoś, a mianowicie malinowych warg dziewczyny. Koszulka okrywająca górną część ciała młodej kobiety niesamowicie prędko wylądowała gdzieś w trawie, która skutecznie ją zakryła. Jednakże szarooka nie pozostawała mi dłużna i sama zdjęła mój t-shirt. Młode ciało Lily było ładnie wyrzeźbione, nieprzesadnie wyrzeźbione. Pragnąłem rysować każdym swoim palcem, po każdej rysie na dziewczynie. Pocałunki przeszły na szyję i wystające obojczyki Lilian, która wplatała swoje drobne palce w moje włosy. Pozbyłem się wykrojonego, gładkiego biustonosza dziewczyny, który tylko przeszkadzał mi w kolejnych czynnościach. Seria mokrych całusów malowała się na całym ciele kobiety, którą teraz trzymałem na rękach. Moje kciuki jeździły po jej kręgosłupie i łopatkach. Na szyi dziewczyny malowały się liczne malinki, które czasami wyglądały jak siniaki, bowiem były zbyt mocne. Zawędrowałem na siedzenia w samochodzie, którego drzwi były szczelnie zamknięte. Mój wzrok nie mógł się nacieszyć nagą Lily, która teraz była w pełni moja. Szyby samochodowe zaczynały parować, od naszych ciepłych i przyśpieszonych oddechów. Delikatnie chwyciłem za dolną część bielizny, która gładko znalazła się na w dole siedzeń. Brązowowłosa wyginała się podczas każdego mojego dotyku. Jej ruchy były zdecydowanie pewniejsze i bardziej zdecydowane. Sprawnie pozbawiła mnie spodni i bokserek. Nagle w mojej głowie coś zaświeciło. Co jeśli dziewczyna tego nie chce?
- Na pewno? - Zapytałem, patrząc dziewczynie w oczy.
- Tak.
wtorek, 20 czerwca 2017
Od Will'a- zadanie 7
Czarny uwiąz Whisphera powiewał spokojnie na wietrze, gdy ja leżałem na trawie i przeklinałem życie... Niechętnie podniosłem się z ziemi i otrzepałem bryczesy z zielonych źdźbeł. I tak na spodniach zostanie zielona trawa, no cóż, zawsze jakieś urozmaicenie. Moja siostra chrząknęła, uświadamiając mi tym samym, iż nadal tu stoi. Chyba wolałbym, żeby jej tu nie było... Słońce paliło niemiłosiernie, na niebie żadnego obłoczka. Czułem się jak między piekłem a piekłem- gorąco od dołu, gorąco od góry... Gniadosz parskał w stronę konia mojej siostry, jednak ten nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Powróciłem do czyszczenia grzbietu wałacha. Nie potrwało to długo, odłożyłem ryżówkę na bok i wyciągnąłem ze skrzynki kopystkę. Miałem tylko nadzieję, że Whis nie wpadnie na kolejny genialny pomysł walnięcia mnie z całej siły łbem. Pomińmy tę monotonną czynność i przejdźmy do moim zdaniem ciekawszych spraw niż czyszczenie kopyt. Położyłem czarny żel na grzbiecie gniadosza, w całkowitej ciszy dopasowywałem (?) miejsce położenia żelu. Po ostatnim otarciu wałacha wolę brać tego gówniaka.
-Widziałaś czaprak Whiphera...?- przeczesałem swoje włosy, szkoda tylko, że w nich nie ma czapraka... Ku mojemu zdziwieniu, czaprak wałacha znajdował się na grzbiecie Dracula, który rzucał łbem, widocznie go uwierał. - Moja droga, jeśli to umknęło Twojemu wzrokowi, to czaprak mojego konia spoczywa na grzbiecie Twojego.- mruknąłem triumfalnie.
Dziewczyna rozejrzała się wokoło i w końcu natknęła się na zielony czaprak, po czym fuknęła niezadowolona coś w stylu „Masz Ci los".
-Albo weźmiesz inny czaprak, albo...walę, zdejmuje to ustrojstwo (huh, nie za dobry tekst, ale czm nie xd).- Esmera warknęła, odpinając popręg.
Moja siostra pognała w stronę siodlarni, a po chwili już niosła odblaskowy czaprak, który dostała z resztą ode mnie, nie ona a ON dostał. Niemalże zrzuciła siodło z konia i zamieniła podkładki, rzuciła zielony materiał w moją stronę i ponownie założyła siodło na konia. Brązowe siodło patrzyło na mnie złowrogo, prosząc, bym go nie brał. ~ Dobra, witaj jazdo na oklep!~ krzyknąłem radośnie w myślach i zrzuciłem z grzbietu Whis'a czaprak i żel. Odbiłem się i wskoczyłem na grzbiet gniadego, podyndałem chwilę nogami i ściągnąłem wodze. Gniady chyba zapragnął zrobić to samo, dał mi ostrzegawczy znak parsknięciem i ruszył swobodnie do przodu. Refleks- plus. Równowaga-minus. Straciłem równowagę i poleciałem do tyłu. Na moje szczęście nie zsunąłem się całkowicie, tylko zatrzymałem się na zadzie. Tę sytuację skwitowałem głośnym odetchnięciem, z braku innego wyjścia, popędziłem do galopu. Niechętnie ruszył galopem, parskając na lewo i prawo. Krajobraz lasu rozciągał się aż po same skałki przed granicą z innym miastem czy po prostu drugą stroną lasu. Brak strzemion utrudniał nadawanie kierunków, więc wałach szedł w niekoniecznie dobrą stronę... Karosz z dziewczyną na grzbiecie zniknął w głębi lasu. Moje zdziwienie-, które i tak sięgało zenitu- wzrosło jeszcze bardziej, gdy przez tor crossowy galopowała moja siostra, a Demon oglądał się panicznie do tyłu. Widząc nas, Esma zaczęła wykonywać furiackie ruchy rękoma. Zanim zdążyłem krzyknąć, o co jej chodzi, z krzaków wyłonił się szary pysk, a czarne oczy zaczęły błyskać, stanowczo nieprzyjaźnie.
-O kuźwa...- warknąłem, po czym walnąłem wałacha batem, a ten ruszył z kopyta.
Nie oglądając się za siebie, pognaliśmy do przodu, moja siostra i tak nas dogoniła, gdyż jak zawsze spokojny Whiphers nie przejmował się tymi dużymi "futrzakami".
Dostaję 25 punktów 8)
-Widziałaś czaprak Whiphera...?- przeczesałem swoje włosy, szkoda tylko, że w nich nie ma czapraka... Ku mojemu zdziwieniu, czaprak wałacha znajdował się na grzbiecie Dracula, który rzucał łbem, widocznie go uwierał. - Moja droga, jeśli to umknęło Twojemu wzrokowi, to czaprak mojego konia spoczywa na grzbiecie Twojego.- mruknąłem triumfalnie.
Dziewczyna rozejrzała się wokoło i w końcu natknęła się na zielony czaprak, po czym fuknęła niezadowolona coś w stylu „Masz Ci los".
-Albo weźmiesz inny czaprak, albo...walę, zdejmuje to ustrojstwo (huh, nie za dobry tekst, ale czm nie xd).- Esmera warknęła, odpinając popręg.
Moja siostra pognała w stronę siodlarni, a po chwili już niosła odblaskowy czaprak, który dostała z resztą ode mnie, nie ona a ON dostał. Niemalże zrzuciła siodło z konia i zamieniła podkładki, rzuciła zielony materiał w moją stronę i ponownie założyła siodło na konia. Brązowe siodło patrzyło na mnie złowrogo, prosząc, bym go nie brał. ~ Dobra, witaj jazdo na oklep!~ krzyknąłem radośnie w myślach i zrzuciłem z grzbietu Whis'a czaprak i żel. Odbiłem się i wskoczyłem na grzbiet gniadego, podyndałem chwilę nogami i ściągnąłem wodze. Gniady chyba zapragnął zrobić to samo, dał mi ostrzegawczy znak parsknięciem i ruszył swobodnie do przodu. Refleks- plus. Równowaga-minus. Straciłem równowagę i poleciałem do tyłu. Na moje szczęście nie zsunąłem się całkowicie, tylko zatrzymałem się na zadzie. Tę sytuację skwitowałem głośnym odetchnięciem, z braku innego wyjścia, popędziłem do galopu. Niechętnie ruszył galopem, parskając na lewo i prawo. Krajobraz lasu rozciągał się aż po same skałki przed granicą z innym miastem czy po prostu drugą stroną lasu. Brak strzemion utrudniał nadawanie kierunków, więc wałach szedł w niekoniecznie dobrą stronę... Karosz z dziewczyną na grzbiecie zniknął w głębi lasu. Moje zdziwienie-, które i tak sięgało zenitu- wzrosło jeszcze bardziej, gdy przez tor crossowy galopowała moja siostra, a Demon oglądał się panicznie do tyłu. Widząc nas, Esma zaczęła wykonywać furiackie ruchy rękoma. Zanim zdążyłem krzyknąć, o co jej chodzi, z krzaków wyłonił się szary pysk, a czarne oczy zaczęły błyskać, stanowczo nieprzyjaźnie.
-O kuźwa...- warknąłem, po czym walnąłem wałacha batem, a ten ruszył z kopyta.
Nie oglądając się za siebie, pognaliśmy do przodu, moja siostra i tak nas dogoniła, gdyż jak zawsze spokojny Whiphers nie przejmował się tymi dużymi "futrzakami".
Dostaję 25 punktów 8)
Od Lily C.D Callum'a
Sprawnie obróciwszy się na pięcie, pognałam czym prędzej do akademika by przygotować jeszcze jakieś sensowny posiłek na nasze oczywiście nie celowe opuszczenie zajęć teoretycznych. Wakacyjna atmosfera panująca w Akademii wdała się we wszystkich i szczerze mówiąc mało kto się pojawiał na jakichkolwiek godzinach. Nawet z jazdy. Zirytowani tym karygodnym zachowaniem instruktorzy również chwilę później biegali po całej Akademii, szukając uciekinierów, jednak zanim większa część grupy się zebrała, okazywało się, że czas przeznaczony na lekcję minął. Nagle nad jeziorem stało się tłoczno, już nie wspominając o plaży.
Pod wpływem delikatnego ruchu nóż równomiernie rozprowadzał ciemno czerwoną konfiturę zapewne z truskawek po kromce jasnego chleba. Kolejna kanapka dostała swój własny kąt w zwykłym, pomarańczowym pudełku i sąsiadując z bananem i czekoladą została schowana za przykrywką.
— Coś specjalnego przygotowujesz? — zapytał znajomy mi głos. Wzdrygnęłam się, czując na karku ciepły oddech chłopaka. Powoli się obróciłam, by zatopić się kolejny raz w jego oczach. Były takie cudowne. Jego duże dłonie powędrowały na moją talię, gdy moje zaszły na jego barki.
— Jeśli kanapki są dla Ciebie kolejnym arcydziełem francuskiej kuchni, to tak — odparłam, wciskając w jego klatkę plastikowe pudełko. Cicho się zaśmiał i poszedł w stronę sporego telewizora w salonie.
— Co zamierzasz robić? — zapytałam przez ciekawość, która zawsze mnie wypalała od środka i oparłam się dłońmi o tył szarej kanapy. Samą kanapę zajmował Callum i majstrował na niej przy konsolach podłączonych już wieki temu do ekranu.
— Jak to co? Grać!
Z moich ust wydobył się cichy śmiech na widok zafascynowania chłopaka, który ciągle się zamieniał albo w mężczyznę, albo w chłopca. Tym razem zdecydowanie przypominał mi chłopca szalejącym z radości z nowej gry o piłce nożnej. Jednak teraz widocznie coś się zmieniło, gdyż zamiast podobnie szmaragdowej, równiusieńkiej trawy boiska, pojawił się surowy bunkier, a na ekranie zawitał młody mężczyzna z pistoletem i nożem w ręku.
Obserwując dalsze poczynania Callum'a, zaczynałam rozumieć o co właściwie w tym chodziło. Wkrótce, zaproszona do wspólnej rywalizacji założyłam się o bardzo głupią rzecz.
— Jeżeli wygram... To jedziesz ze mną nad morze, a jeżeli przegram... — zawiesiłam na chwilę głos w ustalaniu zakładu, by chłopak mógł wypowiedzieć życzenie.
— To przez cały tydzień będziesz robić to, co sobie zażyczę. Bez najmniejszego zawahania.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy, marszcząc brwi, nadal się zastanawiając nad zakładem, jednak nie pozostawał mi duży wybór, a opcja wycofania się nie wchodziła w grę. Przechodząca akurat obok Naomi "przecięła" nasze dłonie oplatające się i powróciliśmy tym razem obydwoje do rozgrywki, czując przy sobie obecność nowo przybyłych znajomych, którzy zaciekawieni zajęli wygodnie miejsca w fotelach, a ci z mniejszym szczęściem również się ułożyli na jasnym dywanie w wzory. Moje szanse oczywiście cały czas diametralnie malały, kiedy ja dopiero nabierałam pierwszej praktyki, a mój rywal już wprawiał się w mistrzostwo.
Walka była zacięta i żadne z nas nie zamierzało się poddać. Zirytowana rosnącymi niczym drożdże punktami u Callum'a, coraz mocniej i szybciej wpychałam przyciski, nawet nie zwracając większej uwagi jakie to. Strzelałam na ślepo, nawet nie zwracając uwagi czy zabijam chłopaka, czy zombie. W końcu mrugający w prawym rogu zegar odliczający czas, dał znać, że nadszedł koniec rywalizacji, oraz, że miałam okazję właśnie przegrać.
— Bez komentarza... — mruknęłam, odkładając czarną konsolę na świerkową półkę.
— To jak? Przelecisz się po kawusię dla mnie? — uśmiech Callum'a wstąpił na jego twarzyczkę niemal zaraz po tym, jak miałam okazję spiorunować go wzrokiem.
— Tak mój Panie — wykonałam teatralny ukłon z przekąsem i zwróciłam się ku kuchni do ekspresu. Bądź, co bądź, musiałam w końcu się z tym pogodzić. Zostałam jego służką na cały cholerny tydzień.
~*~
— Ach, jak miło, że jest już dwudziesta pierwsza, a jest jeszcze jasno — zwróciłam się do Callum'a, łobuzersko uśmiechającego się w moją stronę.
— Pojedziemy najpierw nad jezioro, by coś zjeść, a później się zobaczy — przedstawił plany na najbliższą noc.
— Oczywiście.
Czas w samochodzie nie należał do najdłuższych, ale i ten czas został dobrze wykorzystany na rozmowy. Tematy brane kompletnie losowo okazały się całkiem zabawne. Oglądając to raz krajobraz za szybą, to patrząc na sylwetkę Callum'a.
— Uroczo wyglądałeś w tym kucyku — marudziłam, prosząc, by móc zrobić go jeszcze raz. Różowa gumeczka idealnie się komponowała z jego włosami.
— Nie ma mowy — odchrząknął, próbując przybrać poważniejszej postawy, jednak oboje wiedzieliśmy, że to nie wyjdzie.
Samochód zatrzymał się kilkanaście metrów dalej od pomostu. Nie czekając dłużej, już zasiadając na czerwonym kocu, otworzyliśmy pierwszą szklaną butelkę z rubinowym winem, upijając coraz to większe łyki.
Callum?
Pod wpływem delikatnego ruchu nóż równomiernie rozprowadzał ciemno czerwoną konfiturę zapewne z truskawek po kromce jasnego chleba. Kolejna kanapka dostała swój własny kąt w zwykłym, pomarańczowym pudełku i sąsiadując z bananem i czekoladą została schowana za przykrywką.
— Coś specjalnego przygotowujesz? — zapytał znajomy mi głos. Wzdrygnęłam się, czując na karku ciepły oddech chłopaka. Powoli się obróciłam, by zatopić się kolejny raz w jego oczach. Były takie cudowne. Jego duże dłonie powędrowały na moją talię, gdy moje zaszły na jego barki.
— Jeśli kanapki są dla Ciebie kolejnym arcydziełem francuskiej kuchni, to tak — odparłam, wciskając w jego klatkę plastikowe pudełko. Cicho się zaśmiał i poszedł w stronę sporego telewizora w salonie.
— Co zamierzasz robić? — zapytałam przez ciekawość, która zawsze mnie wypalała od środka i oparłam się dłońmi o tył szarej kanapy. Samą kanapę zajmował Callum i majstrował na niej przy konsolach podłączonych już wieki temu do ekranu.
— Jak to co? Grać!
Z moich ust wydobył się cichy śmiech na widok zafascynowania chłopaka, który ciągle się zamieniał albo w mężczyznę, albo w chłopca. Tym razem zdecydowanie przypominał mi chłopca szalejącym z radości z nowej gry o piłce nożnej. Jednak teraz widocznie coś się zmieniło, gdyż zamiast podobnie szmaragdowej, równiusieńkiej trawy boiska, pojawił się surowy bunkier, a na ekranie zawitał młody mężczyzna z pistoletem i nożem w ręku.
Obserwując dalsze poczynania Callum'a, zaczynałam rozumieć o co właściwie w tym chodziło. Wkrótce, zaproszona do wspólnej rywalizacji założyłam się o bardzo głupią rzecz.
— Jeżeli wygram... To jedziesz ze mną nad morze, a jeżeli przegram... — zawiesiłam na chwilę głos w ustalaniu zakładu, by chłopak mógł wypowiedzieć życzenie.
— To przez cały tydzień będziesz robić to, co sobie zażyczę. Bez najmniejszego zawahania.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy, marszcząc brwi, nadal się zastanawiając nad zakładem, jednak nie pozostawał mi duży wybór, a opcja wycofania się nie wchodziła w grę. Przechodząca akurat obok Naomi "przecięła" nasze dłonie oplatające się i powróciliśmy tym razem obydwoje do rozgrywki, czując przy sobie obecność nowo przybyłych znajomych, którzy zaciekawieni zajęli wygodnie miejsca w fotelach, a ci z mniejszym szczęściem również się ułożyli na jasnym dywanie w wzory. Moje szanse oczywiście cały czas diametralnie malały, kiedy ja dopiero nabierałam pierwszej praktyki, a mój rywal już wprawiał się w mistrzostwo.
Walka była zacięta i żadne z nas nie zamierzało się poddać. Zirytowana rosnącymi niczym drożdże punktami u Callum'a, coraz mocniej i szybciej wpychałam przyciski, nawet nie zwracając większej uwagi jakie to. Strzelałam na ślepo, nawet nie zwracając uwagi czy zabijam chłopaka, czy zombie. W końcu mrugający w prawym rogu zegar odliczający czas, dał znać, że nadszedł koniec rywalizacji, oraz, że miałam okazję właśnie przegrać.
— Bez komentarza... — mruknęłam, odkładając czarną konsolę na świerkową półkę.
— To jak? Przelecisz się po kawusię dla mnie? — uśmiech Callum'a wstąpił na jego twarzyczkę niemal zaraz po tym, jak miałam okazję spiorunować go wzrokiem.
— Tak mój Panie — wykonałam teatralny ukłon z przekąsem i zwróciłam się ku kuchni do ekspresu. Bądź, co bądź, musiałam w końcu się z tym pogodzić. Zostałam jego służką na cały cholerny tydzień.
~*~
— Ach, jak miło, że jest już dwudziesta pierwsza, a jest jeszcze jasno — zwróciłam się do Callum'a, łobuzersko uśmiechającego się w moją stronę.
— Pojedziemy najpierw nad jezioro, by coś zjeść, a później się zobaczy — przedstawił plany na najbliższą noc.
— Oczywiście.
Czas w samochodzie nie należał do najdłuższych, ale i ten czas został dobrze wykorzystany na rozmowy. Tematy brane kompletnie losowo okazały się całkiem zabawne. Oglądając to raz krajobraz za szybą, to patrząc na sylwetkę Callum'a.
— Uroczo wyglądałeś w tym kucyku — marudziłam, prosząc, by móc zrobić go jeszcze raz. Różowa gumeczka idealnie się komponowała z jego włosami.
— Nie ma mowy — odchrząknął, próbując przybrać poważniejszej postawy, jednak oboje wiedzieliśmy, że to nie wyjdzie.
Samochód zatrzymał się kilkanaście metrów dalej od pomostu. Nie czekając dłużej, już zasiadając na czerwonym kocu, otworzyliśmy pierwszą szklaną butelkę z rubinowym winem, upijając coraz to większe łyki.
Callum?
Od Callum'a- zadanie 13
- Lilyyy, zróbmy to ciasto, proszę! - Powiedziałem po raz kolejny, i otuliłem dziewczynę swoimi ramionami.
- Czekaj jakie ciasto? Bo już zapomniałam tak troszkę - zaśmiała się nerwowo i natychmiastowo spięła.
- Dobrze wiedzieć jak mnie słuchasz - fuknąłem. - Dla pana Gilberta, ma dzisiaj imieniny i głupio mi tak z niczym.
- Dla tego zjeb***go faceta od ujeżdżenia? Czy Ciebie coś boli?
- Jakbyś była moim przyjacielem to bym Ci odpowiedział, ale tak to się boję. Tak dla tego faceta od ujeżdżenia, ponieważ jak wiesz trenuje tą dyscyplinę i on mnie pożre wzrokiem gdy przyjdę z pustymi rękoma. Przecież mnie kochasz...
- Nigdy nie powiedziałam, że Cię kocham.
- Nie rań mojego biednego serduszka, które i tak jest już doszczętnie spalone, zjedzone, połamane, zszywane i Bóg wie co jeszcze.
- Chodź lepiej robić te ciasto bo nie zdążymy, jeśli będziesz tak dalej wymieniać.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do kuchni, gdzie pomieszczenie świeciło pustkami, ale też czystością, którą pozostawiły sprzątaczki. Lubiłem panie od sprzątania bo były wiecznie uśmiechnięte i nigdy nie wypominały tego, że one miały inaczej za swoich czasów i powinniśmy wszystkich szanować, bo tak. Zgadzam się z szacunkiem do innych, ale nie do byle kogo. Na pewno nie będę się odnosił z szacunkiem do osobnika, który zaledwie kilka dni temu mnie wyzywał i szydził z mojej osoby. Rzecz jasna jest taka pewna stara jędza, która doprowadza mnie do szału i gdyby nie to, że jest kobietą, już dawno zarobiłaby u mnie niemały wpi***ol. Wiecznie nam wypomina jacy my jesteśmy niewychowani, że jesteśmy bez żadnego szacunku do zawodu jaki wykonują. Przecież mogły bardziej starać się w nauce, nie moja wina, że babka w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę i już wtedy zdecydowała się na zostanie byle jaką sprzątaczką, która jest poniżana przez co niektórych uczniów Akademii. Owszem nie podoba mi się to, bo jednak kobieta sprząta tylko i wyłącznie dlatego żebyśmy mieli jak najlepsze warunki do nauki.
Kogo oszukujemy?
Przecież wiadomo, że sprzątają tylko i wyłącznie dlatego by dostać pieniądze i tyle. W sumie jest to śmieszne bo później użalają się nad sobą jakie są biedne i jak mało mają pieniędzy, a przy uczniach próbują udawać niezwykle poważne kobiety.
Nieważne.
Przejdźmy do tego, że Lilian wlewała już ciasto do formy, a ja przez ten czas stałem wpatrzony w telefon, rozmyślając o tym jak zachowują się sprzątaczki.
- Daj mi chociaż wstawić to do piekarnika - mruknąłem i chwyciłem blaszkę od spodu, by przez swoje roztrzepanie nie wylać całego surowego ciasta, które teraz ładnie przyozdobione było truskawkami. Wstawiłem ciasto na przedostatnią półkę i zamknąłem drzwiczki od piekarnika. Spojrzałem na temperaturę, która wskazywała zaledwie 130°C, a wydaje mi się, że w każdym przepisie piekarnik powinno ustawiać się na 180°C, więc bez zawahania podkręciłem temperaturę i niechlujnie trąciłem łokciem pokrętło, które ponownie schowało się w zabudowie. Ruszyłem do Lily, która siedziała już na ławce przed budynkiem Akademii.
- Nie pilnujesz ciasta? Przecież może się za bardzo spiec - powiedziała.
- Ustawiłem timer na czterdzieści pięć minut, starczy prawda?
- Myślę, że bez problemu. Najwyżej wstawi się je na dłużej gdy będzie za surowe.
Do uszu wsadziłem słuchawki, w których już płynęła muzyka, a na swoim ramieniu poczułem ciężar głowy Lily, która po kilku minutach zasnęła. Ja sam lekko zanurzyłem się w śnie.
***
Poczułem drażniący zapach i szybko zerwałem się z miejsca, gdy ktoś zaczął potrząsać moim ramieniem.
- Pali się! - Krzyknęła rozemocjonowana brązowowłosa, a ja nie wiedząc co robić, szybko rzuciłem się po gaśnice i niemądrze wparowałem do kuchni. W pomieszczeniu rozgrywało się czyste szaleństwo, kłęby dymu skutecznie utrudniały widoczność, a pomarańczowe języki ognia sięgały co raz to dalej i dalej. Odbezpieczyłem gaśnice i zaczęłam sunąć jej końcówką po niemalże całym pomieszczeniu.
Jak się okazało pożar nie był zbyt rozwinięty i już po kilku minutach sytuacja była opanowana. Lily stała podparta na czarnym stole, do momentu gdy w drzwiach nie pojawił się sam pan Gilbert.
- Co tu się..? - Zapytał z rosnącą złością.
- Niespodzianka...! - Krzyknąłem, ale moja mina niesamowicie szybko zrzedła
- Czekaj jakie ciasto? Bo już zapomniałam tak troszkę - zaśmiała się nerwowo i natychmiastowo spięła.
- Dobrze wiedzieć jak mnie słuchasz - fuknąłem. - Dla pana Gilberta, ma dzisiaj imieniny i głupio mi tak z niczym.
- Dla tego zjeb***go faceta od ujeżdżenia? Czy Ciebie coś boli?
- Jakbyś była moim przyjacielem to bym Ci odpowiedział, ale tak to się boję. Tak dla tego faceta od ujeżdżenia, ponieważ jak wiesz trenuje tą dyscyplinę i on mnie pożre wzrokiem gdy przyjdę z pustymi rękoma. Przecież mnie kochasz...
- Nigdy nie powiedziałam, że Cię kocham.
- Nie rań mojego biednego serduszka, które i tak jest już doszczętnie spalone, zjedzone, połamane, zszywane i Bóg wie co jeszcze.
- Chodź lepiej robić te ciasto bo nie zdążymy, jeśli będziesz tak dalej wymieniać.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do kuchni, gdzie pomieszczenie świeciło pustkami, ale też czystością, którą pozostawiły sprzątaczki. Lubiłem panie od sprzątania bo były wiecznie uśmiechnięte i nigdy nie wypominały tego, że one miały inaczej za swoich czasów i powinniśmy wszystkich szanować, bo tak. Zgadzam się z szacunkiem do innych, ale nie do byle kogo. Na pewno nie będę się odnosił z szacunkiem do osobnika, który zaledwie kilka dni temu mnie wyzywał i szydził z mojej osoby. Rzecz jasna jest taka pewna stara jędza, która doprowadza mnie do szału i gdyby nie to, że jest kobietą, już dawno zarobiłaby u mnie niemały wpi***ol. Wiecznie nam wypomina jacy my jesteśmy niewychowani, że jesteśmy bez żadnego szacunku do zawodu jaki wykonują. Przecież mogły bardziej starać się w nauce, nie moja wina, że babka w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę i już wtedy zdecydowała się na zostanie byle jaką sprzątaczką, która jest poniżana przez co niektórych uczniów Akademii. Owszem nie podoba mi się to, bo jednak kobieta sprząta tylko i wyłącznie dlatego żebyśmy mieli jak najlepsze warunki do nauki.
Kogo oszukujemy?
Przecież wiadomo, że sprzątają tylko i wyłącznie dlatego by dostać pieniądze i tyle. W sumie jest to śmieszne bo później użalają się nad sobą jakie są biedne i jak mało mają pieniędzy, a przy uczniach próbują udawać niezwykle poważne kobiety.
Nieważne.
Przejdźmy do tego, że Lilian wlewała już ciasto do formy, a ja przez ten czas stałem wpatrzony w telefon, rozmyślając o tym jak zachowują się sprzątaczki.
- Daj mi chociaż wstawić to do piekarnika - mruknąłem i chwyciłem blaszkę od spodu, by przez swoje roztrzepanie nie wylać całego surowego ciasta, które teraz ładnie przyozdobione było truskawkami. Wstawiłem ciasto na przedostatnią półkę i zamknąłem drzwiczki od piekarnika. Spojrzałem na temperaturę, która wskazywała zaledwie 130°C, a wydaje mi się, że w każdym przepisie piekarnik powinno ustawiać się na 180°C, więc bez zawahania podkręciłem temperaturę i niechlujnie trąciłem łokciem pokrętło, które ponownie schowało się w zabudowie. Ruszyłem do Lily, która siedziała już na ławce przed budynkiem Akademii.
- Nie pilnujesz ciasta? Przecież może się za bardzo spiec - powiedziała.
- Ustawiłem timer na czterdzieści pięć minut, starczy prawda?
- Myślę, że bez problemu. Najwyżej wstawi się je na dłużej gdy będzie za surowe.
Do uszu wsadziłem słuchawki, w których już płynęła muzyka, a na swoim ramieniu poczułem ciężar głowy Lily, która po kilku minutach zasnęła. Ja sam lekko zanurzyłem się w śnie.
***
Poczułem drażniący zapach i szybko zerwałem się z miejsca, gdy ktoś zaczął potrząsać moim ramieniem.
- Pali się! - Krzyknęła rozemocjonowana brązowowłosa, a ja nie wiedząc co robić, szybko rzuciłem się po gaśnice i niemądrze wparowałem do kuchni. W pomieszczeniu rozgrywało się czyste szaleństwo, kłęby dymu skutecznie utrudniały widoczność, a pomarańczowe języki ognia sięgały co raz to dalej i dalej. Odbezpieczyłem gaśnice i zaczęłam sunąć jej końcówką po niemalże całym pomieszczeniu.
Jak się okazało pożar nie był zbyt rozwinięty i już po kilku minutach sytuacja była opanowana. Lily stała podparta na czarnym stole, do momentu gdy w drzwiach nie pojawił się sam pan Gilbert.
- Co tu się..? - Zapytał z rosnącą złością.
- Niespodzianka...! - Krzyknąłem, ale moja mina niesamowicie szybko zrzedła
Punktów dwadzieścia (20) :3
poniedziałek, 19 czerwca 2017
Od Callum'a C.D Lily
Moje dłonie wplotły się w ciemne włosy dziewczyny, która siedziała spokojnie, ale widać było, że jest zestresowana.
- Jesteś chyba pierwszym chłopakiem, który dotyka moich włosów - powiedziała i lekko się wzdrygnęła, gdy przez przypadek dotknąłem palcem jej szyi.
- No i mam nadzieję, że ostatnim - burknąłem pod nosem, by Lily nie usłyszała żadnego z tych słów.
- Słucham?
- Nic, nic nie mówiłem. Masz ładne, gęste włosy - zaśmiałem się, przekładając kolejny kosmyk.
Miałem wizję artystyczną dla fryzury nastolatki, lecz w zamierzeniu prawdopodobnie ona nie wyjdzie. Fryzura, którą planowałem zrobić, był kłos, jednakże na razie przypominał jakiś niesforny dobierany warkocz, który w moim mniemaniu wyglądał uroczo, i byłem z siebie niesamowicie dumny. Gdy już miałem kończyć swoje arcydzieło poczułem lekkie ukłucie na swoim ramieniu. Okazało się, że brunetka dźgnęła mnie słomką słomy i cicho chichotała pod drobnym nosem.
- Daj gumkę do włosów - powiedziałem i sięgnąłem ręką w stronę nadgarstka dziewczyny, gdzie naciągnięta była czarna frotka.
Brązowowłosa podała mi ją, a już po chwili dobierany warkocz spoczywał na drobnych plecach nastolatki.
- Może być? - Zapytałem i sam odgarnąłem swoją grzywkę, która niesfornie opadała na moje czoło.
- Oczywiście, że tak. Niezły fryzjer z Ciebie - zaśmiała się. - Chodź tu i usiądź, pokombinujemy z Twoimi włosami.
Posłusznie siadłem przed dziewczyną i od razu poczułem delikatne i malutkie dłonie, które zaczęły zbierać moje czarne, dość krótkie kosmyki. Bez żadnego problemu udało się zrobić z nich małego kucyczka, w którym wyglądałem co najmniej źle. Z zamiarem rozpuszczenia włosów, sięgnąłem rękoma do tej niezwykłej fryzury, ale natychmiast poczułem dotyk nastolatki, która natychmiast je odepchnęła.
- Wyglądam jak idiota - bąknąłem i wyciągnąłem z kieszeni spodni papierosy.
- Zwariowałeś?! Przecież tutaj jest kompletny zakaz palenia! - Krzyknęła i wyrwała mi paczkę z zapalniczką.
- Kto powiedział, że będę tutaj palił? - Żąchnąłem się.
- A z resztą, zakazuje Ci palić.
- Mam gdzieś zakazy - uśmiechnęłam się chytrze i zabrałem dziewczynie papierosy, które zdecydowanie do niej nie pasowały.
Podszedłem do okna, które było szeroko otwarte, a tuż pod nim znajdował się wielki wóz wyładowany świeżym sianem. Gdy wystawiłem nogę z zamiarem opuszczenia budynku, poczułem nieodpartą chęć zabrania ze sobą dziewczyny, która siedziała sobie na belce słomy jakby nigdy nic.
- Chodź.
- Nie.
- No chodź.
- Nie.
- Tak chcesz się bawić? - Szepnąłem.
Podbiegłem do Lily, która zdezorientowana nagłym zwrotem akcji nie zdążyła nic zrobić. Chwyciłem ją w pasie, a drugą ręką zdążyłem podeprzeć jej kolana. Wyglądaliśmy jak para młoda w nieco skromniejszym wydaniu. Bez zawahania wróciłem do moich 'drzwi' i jakby nigdy nic, zrzuciłem Lily z piętra. Rzecz jasna od razu wpadła w objęcia siana, które teraz delikatnie dotykało jej ciało, które okryte było lekką, letnią bluzką i krótkimi spodenkami. Sam po chwili dołączyłem do niej. Jednakże poczułem silne uderzenie w ramię, ale rzecz jasna nie zwróciłem na nie uwagi. Delikatnie nachyliłem się nad twarzą Lil i musknąłem jej pełne wargi, które na początku dawały swego rodzaju opór. Jak szybko zaczął się pocałunek, tak szybko się skończył. Nie chciałem przyzwyczaić się do jej ust, których tak bardzo pragnąłem. Miałem ochotę zostać przy tej dziewczynie całą wieczność by tylko ją całować, i podziwiać każdy centymetr jej ciała, które tak bardzo mnie pociągało.
- Wiesz co? Żałuję, że znamy się tylko dwa dni - bąknąłem i ściągnąłem szatynkę z wozu, który zdaje się, że za niedługą chwilę będzie ruszał z miejsca.
- A czemuż to?
- Miałbym większe szanse u Ciebie.
Ciemnooka delikatnie westchnęła i ruszyła przed siebie, trzymając mnie za dłoń. Zdążyłem tylko wyciągnąć papierosa z kieszeni i go odpalić, gdy dziewczyna zaczęła nagle biec i ciągnąc mnie za sobą.
- Czekaj chwilę! - Krzyknąłem i zatrzymałem ją.
Zaciągnąłem się dymem, ale natychmiast poczułem jak nastolatka wyrywa mi przedmiot i sama zatapia się w tytoniu. Moje oczy rozszerzyły się widząc ten widok i w ekspresowym tempie, wytrąciłem dziewczynie papierosa i szybko zgasiłem go o ziemię, ścierając go na proch.
- Na to nie pozwolę. - Burknąłem i zawinąłem sobie na palcu, wystający, brązowy kosmyk należący do dziewczyny.
Lilka zaczęła kaszleć, a ja mimowolnie zaśmiałem się i schowałem swoją lewą dłoń do kieszeni, w której znajdował się telefon.
- Nudzi mi się. - Zacząłem.
- Tobie zawsze się nudzi.
- Żebyś wiedziała. Nawet w miejscu nie potrafię usiedzieć. Wiesz, że w domu przebywałem tyle samo co nic?
- Czemuż to?
- Fajne imprezy w plenerze wtedy były. A z dziewczyną pod lasem, z tanim winem i gwieździstym niebie, było najlepiej pod słońcem.
- Raczej pod księżycem.
- No można tak powiedzieć.
- Fajnie było szczególnie wtedy gdy pieprzyliście się w samochodzie? - Powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć wyczuwalną kpinę.
- Możliwe.
- Śmieszny jesteś - drgnęła, gdy tylko musknąłem jej dłoń swoją ręką.
- A Ty? Co Ty na mały wypad do miasta? Z tanim winem i gwieździstym niebie, rzecz jasna w moim towarzystwie?
- Pieprzyć się w samochodzie (No no, a mnie to nie zaprosicie. Ładnie sobie pogrywacie 8) )? Podziękuję. - Zaśmiała się.
- Żałuj. Lecz tego Ci nie proponowałem. Dasz się namówić?
- No dobra. Gdzie i o której?
- Wybornie, 21:00, przy moim czerwonym wozie.
- Do zobaczenia - Krzyknęła i już jej nie było.
- Jesteś chyba pierwszym chłopakiem, który dotyka moich włosów - powiedziała i lekko się wzdrygnęła, gdy przez przypadek dotknąłem palcem jej szyi.
- No i mam nadzieję, że ostatnim - burknąłem pod nosem, by Lily nie usłyszała żadnego z tych słów.
- Słucham?
- Nic, nic nie mówiłem. Masz ładne, gęste włosy - zaśmiałem się, przekładając kolejny kosmyk.
Miałem wizję artystyczną dla fryzury nastolatki, lecz w zamierzeniu prawdopodobnie ona nie wyjdzie. Fryzura, którą planowałem zrobić, był kłos, jednakże na razie przypominał jakiś niesforny dobierany warkocz, który w moim mniemaniu wyglądał uroczo, i byłem z siebie niesamowicie dumny. Gdy już miałem kończyć swoje arcydzieło poczułem lekkie ukłucie na swoim ramieniu. Okazało się, że brunetka dźgnęła mnie słomką słomy i cicho chichotała pod drobnym nosem.
- Daj gumkę do włosów - powiedziałem i sięgnąłem ręką w stronę nadgarstka dziewczyny, gdzie naciągnięta była czarna frotka.
Brązowowłosa podała mi ją, a już po chwili dobierany warkocz spoczywał na drobnych plecach nastolatki.
- Może być? - Zapytałem i sam odgarnąłem swoją grzywkę, która niesfornie opadała na moje czoło.
- Oczywiście, że tak. Niezły fryzjer z Ciebie - zaśmiała się. - Chodź tu i usiądź, pokombinujemy z Twoimi włosami.
Posłusznie siadłem przed dziewczyną i od razu poczułem delikatne i malutkie dłonie, które zaczęły zbierać moje czarne, dość krótkie kosmyki. Bez żadnego problemu udało się zrobić z nich małego kucyczka, w którym wyglądałem co najmniej źle. Z zamiarem rozpuszczenia włosów, sięgnąłem rękoma do tej niezwykłej fryzury, ale natychmiast poczułem dotyk nastolatki, która natychmiast je odepchnęła.
- Wyglądam jak idiota - bąknąłem i wyciągnąłem z kieszeni spodni papierosy.
- Zwariowałeś?! Przecież tutaj jest kompletny zakaz palenia! - Krzyknęła i wyrwała mi paczkę z zapalniczką.
- Kto powiedział, że będę tutaj palił? - Żąchnąłem się.
- A z resztą, zakazuje Ci palić.
- Mam gdzieś zakazy - uśmiechnęłam się chytrze i zabrałem dziewczynie papierosy, które zdecydowanie do niej nie pasowały.
Podszedłem do okna, które było szeroko otwarte, a tuż pod nim znajdował się wielki wóz wyładowany świeżym sianem. Gdy wystawiłem nogę z zamiarem opuszczenia budynku, poczułem nieodpartą chęć zabrania ze sobą dziewczyny, która siedziała sobie na belce słomy jakby nigdy nic.
- Chodź.
- Nie.
- No chodź.
- Nie.
- Tak chcesz się bawić? - Szepnąłem.
Podbiegłem do Lily, która zdezorientowana nagłym zwrotem akcji nie zdążyła nic zrobić. Chwyciłem ją w pasie, a drugą ręką zdążyłem podeprzeć jej kolana. Wyglądaliśmy jak para młoda w nieco skromniejszym wydaniu. Bez zawahania wróciłem do moich 'drzwi' i jakby nigdy nic, zrzuciłem Lily z piętra. Rzecz jasna od razu wpadła w objęcia siana, które teraz delikatnie dotykało jej ciało, które okryte było lekką, letnią bluzką i krótkimi spodenkami. Sam po chwili dołączyłem do niej. Jednakże poczułem silne uderzenie w ramię, ale rzecz jasna nie zwróciłem na nie uwagi. Delikatnie nachyliłem się nad twarzą Lil i musknąłem jej pełne wargi, które na początku dawały swego rodzaju opór. Jak szybko zaczął się pocałunek, tak szybko się skończył. Nie chciałem przyzwyczaić się do jej ust, których tak bardzo pragnąłem. Miałem ochotę zostać przy tej dziewczynie całą wieczność by tylko ją całować, i podziwiać każdy centymetr jej ciała, które tak bardzo mnie pociągało.
- Wiesz co? Żałuję, że znamy się tylko dwa dni - bąknąłem i ściągnąłem szatynkę z wozu, który zdaje się, że za niedługą chwilę będzie ruszał z miejsca.
- A czemuż to?
- Miałbym większe szanse u Ciebie.
Ciemnooka delikatnie westchnęła i ruszyła przed siebie, trzymając mnie za dłoń. Zdążyłem tylko wyciągnąć papierosa z kieszeni i go odpalić, gdy dziewczyna zaczęła nagle biec i ciągnąc mnie za sobą.
- Czekaj chwilę! - Krzyknąłem i zatrzymałem ją.
Zaciągnąłem się dymem, ale natychmiast poczułem jak nastolatka wyrywa mi przedmiot i sama zatapia się w tytoniu. Moje oczy rozszerzyły się widząc ten widok i w ekspresowym tempie, wytrąciłem dziewczynie papierosa i szybko zgasiłem go o ziemię, ścierając go na proch.
- Na to nie pozwolę. - Burknąłem i zawinąłem sobie na palcu, wystający, brązowy kosmyk należący do dziewczyny.
Lilka zaczęła kaszleć, a ja mimowolnie zaśmiałem się i schowałem swoją lewą dłoń do kieszeni, w której znajdował się telefon.
- Nudzi mi się. - Zacząłem.
- Tobie zawsze się nudzi.
- Żebyś wiedziała. Nawet w miejscu nie potrafię usiedzieć. Wiesz, że w domu przebywałem tyle samo co nic?
- Czemuż to?
- Fajne imprezy w plenerze wtedy były. A z dziewczyną pod lasem, z tanim winem i gwieździstym niebie, było najlepiej pod słońcem.
- Raczej pod księżycem.
- No można tak powiedzieć.
- Fajnie było szczególnie wtedy gdy pieprzyliście się w samochodzie? - Powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć wyczuwalną kpinę.
- Możliwe.
- Śmieszny jesteś - drgnęła, gdy tylko musknąłem jej dłoń swoją ręką.
- A Ty? Co Ty na mały wypad do miasta? Z tanim winem i gwieździstym niebie, rzecz jasna w moim towarzystwie?
- Pieprzyć się w samochodzie (No no, a mnie to nie zaprosicie. Ładnie sobie pogrywacie 8) )? Podziękuję. - Zaśmiała się.
- Żałuj. Lecz tego Ci nie proponowałem. Dasz się namówić?
- No dobra. Gdzie i o której?
- Wybornie, 21:00, przy moim czerwonym wozie.
- Do zobaczenia - Krzyknęła i już jej nie było.
Od Valerie C.D Lambert'a
Asfaltowy parking stacji kolejowej wciąż był mokry od wczorajszego deszczu, a wieczorne niebo groziło kolejnymi opadami. Gdy szłam w stronę stacji wraz z Mirandą, moja komórka zabrzęczała i zamigotała oznajmiając o nadchodzącym esemesie od...Lamberta?
Dotarłam na peron dokładnie w momencie, w którym pociąg zahamował, wyrzucając obłok gorącego, cuchnącego powietrza.
Otworzyłam wiadomość, która brzmiała następująco:
~Hej Val, wygraliśmy konkurs z WIELKIM HUKIEM! (:
Wszyscy byli naszym występem zachwyceni! (:
Pomyślałem z Leną, że należy to jakoś uczcić. Co ty na to, abyśmy dzisiejszej nocy obgadali nasz występ przy lampce wina? Jak będziesz chciała to możesz zabrać ze sobą Mirandę. Fajnie byłoby świętować naszą wygraną w czwórkę!
Kocham <3 Lambert. ~
-Hmm... Dziwne, dość szybko skończyli... - pomyślałam i schowałam telefon do plecaka, rozmyślając nad propozycją Lamberta.
Weszłyśmy do pociągu i ruszyliśmy w stronę akademii.
-Nad czym tak myślisz? - wybudził mnie nagle z transu głos Mirandy.
Z lekka roztargniona spojrzałam na nią i odpowiedziałam:
-Lambert do mnie napisał, że wygrali konkurs i proponuje spotkanie u niego w pokoju. Też jesteś zaproszona.
-Serio? Nie, ja dzisiaj odpadam, muszę wypróbować nowe lakiery do paznokci, a po za tym nie mam ochoty... - wypowiedziała to wszystko bardzo dziwnym tonem. - A tak w ogóle to nie mogę się doczekać jak tobie wyjdzie na włosach ta farba.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się, nie podejrzewając w tym nic dziwnego.
Zasadniczo sama byłam ciekawa jaki uzyskam kolor po tej farbie do włosów. Prawdę mówiąc tylko po to dzisiaj wybrałyśmy się do centrum.
Niczego nieświadoma, co miało się wydarzyć dotarłam do akademii.
***
Po spłukaniu farby, kolor jaki uzyskałam był o wiele lepszy niż to sobie wyobrażałam. Nie był ani za jasny, ani za ciemny, byłam z niego niesamowicie zadowolona, taki jasny brąz.
-Ciekawe jak zareaguje Lambert na nowy kolor włosów - rękoma przeczesałam włosy.
-Na pewno będzie zachwycony... - odpowiedziała zamyślona Miranda.
Coś mi tu nie gra, Miranda zazwyczaj tryskała energią i rzucała na lewo i prawo swoje "uszczypliwe", nie raz zbędne uwagi, a tu co? Siedzi jakoś tak cicho...zbyt cicho...
-Hej, wszystko gra? Może źle się czujesz?
Dziewczyna powoli zatrzepotała rzęsami i tępo na mnie spojrzała.
-Co? A...no tak, tak.... źle się czuję zaraz idę do swojego pokoju....
-Chodź, umalujemy cię trochę - po kilku minutach Miranda wróciła z kosmetyczką w różowo - białe paski. - Nie ruszaj się.
-Nie mam czasu. Lambert z Leną zaraz tu będą. - Zapomniałam założyć zegarka, więc podniosłam rękaw fioletowłosej, by sprawdzić godzinę. Spóźniali się jak diabli.
-Lambert sam do ciebie zadzwoni jak już się pojawią. - Wycisnęła na palec ciemny puder w kremie i zaczęła go łagodnie nanosić na skórę pod oczami.
-Miranda, to niekonieczne! - zaoponowałam. Nie lubiłam makijażu. Kiedy się śmieję, ciekną mi łzy i makijaż spływa, jakbym płakał.
-Przyda ci się trochę. Lena zapewne jest umalowana jak... - nie dokończyła.
-No i? Będziemy tylko we trójkę, daj spokój.
- A tak w ogóle chcesz na pewno iść? Gdybyś została ze mną to byśmy obejrzały jakieś fajne filmy. Wypożyczyłam same najlepsze tytuły, takie jak: ,,Skazani na Shawshank'', ,,Zielona Mila'', ,,Milczenie owiec'' i ,,Król Lew''. Na serio musisz iść?
-Obiecuję, że następnym razem zrobimy sobie maraton tych wszystkich filmów. W końcu Lambert to mój chłopak i bardzo zależy mi na tym, aby z nim spędzić czas...
-Nawet w obecności Leny? - podniosła niespodziewanie głos.
-Ymm... No tak, po za tym miłość nie zna granic! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i przytuliłam do siebie Mirandę.
Natomiast dziewczyna westchnęła, jakby chciała powiedzieć, że kiedyś zrozumiem, jak bardzo się myliłam.
Wklepała mi w skórę ciemny puder. Na koniec dodała trochę na powieki. Miałam nadzieję, że nie będzie mnie próbowała wypacykować tak jak wtedy, gdy miałam pójść na moją pierwszą randkę. Ona jednak dołożyła już tylko nabłyszczającą szminkę.
-Jak zwykle, wyszło ci niezawodnie - patrzyłam na swoje odbicie w lusterku, gdy to Miranda wpatrywała się w tusz do rzęs. Zerknąwszy ukradkiem na jej zegarek, stwierdziłam, że już od zakończenia konkursu minęła godzina, zapewne muszą już być. - Ch*lera! Muszę iść. Gdzie oni, kurde, są?
-Wiesz, jacy oni potrafią być - rzekła tamta.
-Niby jacy? - Nie miałam pojęcia, dlaczego zachowuje się tak, jakby chciała mi prze to przekazać ukrytą informacje?
-Nieodpowiedzialni? - pokręciła głową. - No wiesz...
Wyjęłam z plecaka komórkę i wybrałam numer Lamberta. Od razu włączyła się poczta głosowa. Rozłączyłam się. Wyjrzałam przez wielkie balkonowe okno i ani śladu czerwonej toyoty Leny.
Zadzwoniłam ponownie. Znów poczta.
,,Tu Lambert. Edgar Allan Poe nie żyje, ale ja tak. Zostaw mi wiadomość''.
-Nie powinnaś do niego tak ciągle dzwonić - zauważyła fioletowłosa i podeszła do mnie łapiąc mnie za rękę. - Kiedy włączy telefon, będzie wiedział, kto dzwonił i ile razy.
-Mam to gdzieś - odparłam i uśmiechnęłam się, chwytając kluczyki. - Tak czy owak, zadzwonię jeszcze tylko raz.
Miranda wzruszyła ramionami, rozwaliła się na moim łóżku i zaczęła sobie obrysowywać usta brązową konturówką. Znała ich kształt tak dobrze, że nie musiała patrzeć w lustro.
-Lambert - powiedziałam do telefonu, gdy znów włączyła się poczta głosowa. - Mógłbyś wreszcie odebrać telefon? Mam nadzieję, że nic wam się nie stało. Jeśli są korki to możemy się spotkać gdzieś na mieście, bym do was dołączyła.
Miranda zmarszczyła brwi.
-Nie wiem, czy powinnaś sama jechać do miasta. To trochę niebezpieczne.
-Miranda, od kiedy ty się czymkolwiek przejmujesz? - zauważyłam.
-Jeśli chodzi o ciebie to zawsze. No to przynajmniej weź to. - Dziewczyna pogrzebała w torebce i podała mi szminkę.
-Z tym będę bezpieczna? - zdziwiłam się, zrzucając plecak z ramienia. Nadal ściskałam w ręku telefon, rozgrzany pod wpływem mojego dotyku.
Miranda zaśmiała się.
W tamtym momencie przyszło mi coś do głowy. Przecież jest jeszcze drugi parking, bardziej zakryty, gdzie Lena najczęściej parkowała, tylko, że mój pokój jest położony tak, że niestety stąd nie da się zobaczyć co na nim się dzieje, czy nawet znajduje.
-Oni już zapewne dawno wrócili! Lena zazwyczaj nie parkuje na tym parkingu! - wykrzyczałam entuzjastycznie. - Dobra, idę do niego bez zapowiedzi - odrzekłam, po czym pocałowałam Mirandę w policzek, wdychając zapach perfum oraz żelu do włosów i pozostawiając ,,malinkę'' w kolorze burgunda. - Jak coś to dzwoń!
-Zaczekaj - powiedziała. - Powinnaś zaczekać.
-Nie mogę - odparłam. - Już się z nimi umówiłam.
Po tych słowach zbiegłam ze schodów i wyleciałam przez frontowe drzwi akademii. Widok samochodu Leny zaparkowanego obok smarta Lamberta na parkingu przyjęłam z ulgą i gniewem. Gdzie oni się podziewali i czemu ode mnie Lambert nie odbierał telefonów?
Pędem wróciłam do akademii, przemierzając korytarze. W końcu dotarłam na te piętro. Przyspieszyłam i gwałtownie otworzyłam drzwi pokoju nr. 93.
Zamarłam. Drzwi wymsknęły mi się z rąk i zatrzasnęły. W tamtej chwili zobaczyłam Lenę pochyloną do tyłu, w krótkiej, seksownej sukience. Nad nią, a raczej nad jej szyją Lambert oddawał jej namiętne pocałunki, unosząc głowę do góry, by ją pocałować, a Lena pomalowanymi na czarno paznokciami z odpryskującym lakierem usiłowała rozpiąć pozostałe guziki jego koszuli. Nawet nie zauważyłam ilość pustych, walających się po podłodze butelek wina. Oboje podskoczyli na dźwięk trzaskających drzwi i obrócili ku nim pozbawione wyrazu twarze. Wargi Lamberta był pobrudzone szminką. Nie wiadomo dlaczego mój wzrok prześlizgnął się przez nich i padł na już zasuszone żonkile, które podarowałam Lambertowi, aby rozjaśnić ten pokój. Były także symbolem naszego rozpoczętego związku. Stały na szafce pod telewizorem, tak jak je położyłam. Jak widać, przez tak krótki czas przetrwały tak samo jak nasza "miłość". Czyli szybko zwiędła.
Lambert wydał odgłos, jakby się czymś zakrztusił, i próbował wstać, pospiesznie zapinając koszulę.
-O k*rwa! - powiedziała Lena, opadając na jasną kanapę.
Chciałam powiedzieć coś wrednego - coś, co z miejsca spaliłoby ich na popiół - ale nic nie przychodziło mi do głowy. Odwróciłam się i odeszłam.
-Valerie! - zawołał Lambert, ale był to raczej krzyk rozpaczy niż rozkaz. Odwróciwszy się, zobaczyłam Lamberta stojącego w drzwiach, a za nim cień Leny. Zaczęłam biec, uderzając się plecakiem o biodro. Czułam tylko jak mój wysoki kucyk pod wpływem pędu, wiruje za mną niczym flaga, powiewająca na wietrze.
Usiadłam na betonowym chodniku, wyrywając zwiędłe chwasty, i wystukałam na telefonie numer Mirandy.
-Halo? - W głosie koleżanki pobrzmiewały wesołe nutki, a w tle można było usłyszeć kultowy zespół ,,Spice Girls''.
-To ja - powiedziałam. Myślałam, że głos będzie mi drżał, ale brzmiał beznamiętnie.
-Hej - rzekła Miranda. - Gdzie jesteś?
Poczułam, że w kącikach oczu gromadzą mi się gorące łzy, ale nadal (o dziwo) mówiłam spokojnie.
-Dowiedziałam się czegoś o Lambercie i Lenie...
-O k*rwa! - przerwała mi Miranda.
Umilkłam na moment, czując, jak kończyny drętwieją mi z przerażenia.
-Wiesz coś? Wiesz, o czym mówię?
-Tak się cieszę, że się dowiedziałaś - odparła Miranda tak pospiesznie, że słowa niemal obijały się o siebie. - Chciałam ci powiedzieć, ale Lambert błagał, żebym tego nie robiła. Kazał mi przysiąc, że nic nie powiem. Wtedy kiedy ty dostałaś esemesa, ja go wtedy dostałam tak samo, tylko, że właśnie z inną treścią.
-Powiedział ci? - czułam się wyjątkowo głupio, ale jakoś nie mogłam przyjąć do wiadomości słów, które przed chwilą padły. - Wiedziałaś?
-Odkąd Lambert wygadał się, że czuje nie tylko do ciebie pociąg, ale także do Leny. Tamta nie potrafiła mówić o niczym innym - zaśmiała się, po czym zamilkła niezręcznie. - Nie żeby to trwało długo, czy coś. Serio. Powiedziałbym ci, ale oni obiecali, że sami to zrobią. Postraszyłam nawet Lenę, że ci powiem, ale ona odparła, że i tak się wyprze. Lambert wysłał mi dzisiaj esemesa o podobnej treści. Poza tym naprawdę próbowałam dać ci to do zrozumienia.
-W jaki sposób? - nagle zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy.
-No, na przykład mówiłam ci dzisiaj, abyś nie wychodziła i w ogóle. Pamiętasz? Zresztą nieważne. Cieszę się, że w końcu ci powiedzieli.
-Nie powiedzieli - wycedziłam.
Zaległa długotrwała cisza, przerywana tylko oddechem Mirandy.
-Proszę, nie wściekaj się - rzekła w końcu tamta. - Po prostu nie umiałam ci powiedzieć. Czekałam, aż ktoś inny to zrobi.
Rozłączyłam się. Kopnęłam leżącą butelkę, a gdy ta potoczyła się do kałuży, kopnęłam kałużę.
Wsiadłam do następnego pociągu, wślizgnęłam się na popękane niebieskie krzesło i przytknęłam czoło do chłodnej szyby. Telefon zabrzęczał, ale wyłączyłam go, nie spojrzawszy nawet na ekran. Wściekła wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do ubikacji.
Pomieszczenie było dość małe, z lepką gumową podłogą i ścianami z twardego plastiku. Zapach moczu mieszał się z zapachem odświeżającego zapachu cytryny, a na ścianach chamsko, poprzyklejane kawałki zużytej gumy do żucia nadawały pomieszczeniu obskurny wygląd.
Usiadłam na klapie i usiłowałam się rozluźnić, biorąc głębokie wdechy śmierdzącego powietrza. Wbiłam paznokcie w skórę przedramienia i jakoś zdołałam się poczuć lepiej, odzyskując panowanie nad sobą.
Dziwił mnie, choć nie powinien, ogrom własnego gniewu. Byłam nim przytłoczona; bałam się, że zacznę krzyczeć na konduktora, na pasażerów. Nie wiedziałam, jak zdołam dotrwać do końca podróży. Już teraz byłam wyczerpana z wysiłku, którego potrzebowałam, by nie rozsypać się na kawałki.
Tym razem już nie powstrzymywałam łez, które wypłynęły z oczu ciurkiem, zapewne rozwalając cały makijaż.
Zamrugałam jeszcze raz, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz.
Powędrowałam na swoje miejsce, czując na sobie nieprzyjemne spojrzenia pasażerów. Wyglądałam przez okno, za którym przemykały podmiejskie trawniki. Potem wjechaliśmy do tunelu i jedyną rzeczą, jaką widziałam, było odbicie mojej twarzy, na której widniał rozmazany tusz do rzęs.
Pociąg zajechał na podziemną stację. Wysiadłam. Przedzierając się przez tłum ludzi, wśród smrodu spalin, dotarłam do ruchomych schodów i na domiar złego i tak zepsutych.
Miami jest niesamowite, nawet o tak późnej porze wszystko jeszcze tętni życiem, dzięki czemu, nie czułam się osamotniona, czy też niebezpiecznie. Ulice były pełne młodych rozbawionych ludzi, ludzi wracających z pracy, a nawet tych bardziej "odmiennych" - transwestyci i podobni, a stoiska z kolczykami, szalikami i połyskującymi kolorowymi światłowodowymi kwiatami jeszcze bardziej oświetlały ulice.
Starałam się trzymać blisko pobocza, aby tylko nie przechodzić przez sam środek tej całej straganowej "parady". Minęłam brudnego mężczyznę, który spał przykryty gazetą, i grupkę dziewcząt z plecakami, krzyczących na siebie po rosyjsku.
Gniew wyparował, ustępując miejsca otępieniu. Przemieszczałam się przez te wszystkie kolorowe ulice jak lunatyk.
Za kolejką taksówek i stoiskami sprzedającymi orzeszki ziemne w cukrze i kiełbaskami znajdował się Stadion Miami Centre. Jakiś człowiek wręczył mi ulotkę. Chciałam ją oddać, ale już odszedł, pozostawiając mnie z kartką obiecującą ,,GORĄCE DZIEWCZYNY'' - ukazujące pół - nagie kobiety. Zmięłam ją i schowałam do kieszeni, nie mogąc nigdzie znaleźć kosza.
Przepchnęłam się przez zatłoczony, wąski korytarzyk i ustawiłam się w kolejce do kasy. Młody chłopak za szybą podniósł wzrok, gdy położyłam na ladzie bilet Alice. Tak, kapitanka mojej drużyny mi kiedyś dała, aż dwa bilety na mecz hokeja. Na początku mnie na niego zapraszała, ale w końcu dała se spokój i mi je oddała. Było by dobrze je odsprzedać i zgarnąć za to pieniądze.
-Mogłabym go odsprzedać? - zapytałam.
-Masz już bilet? - zapytał, mrużąc oczy, jakby się zastanawiał - ,,Co ta dziewczyna kombinuje?''.
-Mhm - mruknęłam. - Mój były facet nie dojechał. Palant. - po części skłamałam, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie.
-Aha - odparł, kiwając głową. - Słuchaj, nie mogę ci oddać forsy, bo mecz już się zaczął, ale jeśli dasz mi oba bilety, możesz dostać lepsze miejsce.
-Jasne. - po raz pierwszy od początku wyprawy się uśmiechnęłam.
Chłopak podał mi nowy bilet. Przeszłam przez bramkę i zaczęłam się przepychać przez tłum. Ludzie dyskutowali, zarumienieni z emocji. W powietrzu unosił się smród alkoholu.
Od dawna cieszyłam się na ten mecz. Dla tych wszystkich ludzi mecz był tym, czym przedtem dla mnie, ale ja znalazłam się w innej sytuacji: zabijałam czas przed nieuchronnym powrotem do akademii.
Znalazłam drogę i ruszyłam w stronę swojego krzesła. Większość miejsc była już zajęta. Musiałam przejść obok grupki facetów o ogorzałych twarzach, którzy wyciągali szyje, by zobaczyć, co dzieje się za mną i za szklanym przepierzeniem. Mecz już trwał. Stadion pachniał chłodem - tak jak pachnie powietrze po śnieżycy. Ale nawet patrząc, jak moja ulubiona drużyna pędzi ku bramce, nie mogłam przestać myśleć o Lambercie i Lenie. Nie powinnam była odejść w taki sposób. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu. Leną w ogóle bym się nie przejmowała, ale Lamberta zdzieliłabym w twarz. A potem, patrząc mu prosto w oczy, powiedziałabym: ,,Po niej się tego spodziewałam, ale o tobie miałam lepsze zdanie''. To byłoby dobre.
Albo może roztrzaskałabym im szyby w samochodach. Ale po co nakładać sobie sprawy w sądzie?
Widownia oszalała. Wszyscy wokół mnie zerwali się na równe nogi. Jeden z mojej ulubionej drużyny przewrócił zawodnika przeciwnej drużyny. Sędzia schwycił go, a ten poślizgnął się i przejechał ostrzem łyżwy po policzku przeciwnika. Gdy walka się skończyła, na lodzie pozostała krew. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. W przerwie jakiś gościu ubrany na biało zdrapał większość krwi, a specjalny pojazd wygładził taflę, lecz plama czerwieni pozostała, jakby została wchłonięta tak głęboko, że nie dało jej się usunąć. Nawet kiedy moja drużyna strzeliła ostatnią, zwycięską bramkę i cała publiczność zerwała się z miejsca, nie mogłam oderwać wzroku od krwi.
Po meczu wyszłam za tłumem na ulicę. Stacja kolejowa znajdowała się o kilka ulic od stadionu, jednak nie mogłam znieść myśli o powrocie do akademii. Chciałam to odsunąć, dopóki wszystkiego nie przetrawię i nie wyciągnę jakiś wniosków. Na samą myśl o podróży powrotnej wpadałam w panikę, która przyprawiała mnie o mdłości i palpitację serca.
Zaczęłam iść przed siebie. Mijałam zamknięte sklepy z odzieżą i rzędy zaparkowanych samochodów. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale prawdopodobnie zbliżała się północ.
Umysł przywoływał z pamięci spojrzenia, jakie wymieniali Lambert i Lena - spojrzenia, które dopiero teraz nabrały sensu, choć powinnam była odkryć to już dawno. Widziałam osobliwą kombinację winy i uczciwości na twarzy Mirandy, mówiącej mi, że powinnam zaczekać na Lamberta. Skrzywiłam się, jakby moje ciało usiłowało zrzucić z siebie fizyczny ciężar.
Gdy uniosłam głowę i spojrzałam na wielki zegar stojący na ulicy, uświadomiłam sobie, że właśnie uciekł mi ostatni pociąg powrotny.
Prawdę mówiąc, w duszy bardzo się z tego ucieszyłam...
(Lambert? Co się działo u was w między czasie? Val, nie ma zamiaru jeszcze wracać. ;b)
Dotarłam na peron dokładnie w momencie, w którym pociąg zahamował, wyrzucając obłok gorącego, cuchnącego powietrza.
Otworzyłam wiadomość, która brzmiała następująco:
~Hej Val, wygraliśmy konkurs z WIELKIM HUKIEM! (:
Wszyscy byli naszym występem zachwyceni! (:
Pomyślałem z Leną, że należy to jakoś uczcić. Co ty na to, abyśmy dzisiejszej nocy obgadali nasz występ przy lampce wina? Jak będziesz chciała to możesz zabrać ze sobą Mirandę. Fajnie byłoby świętować naszą wygraną w czwórkę!
Kocham <3 Lambert. ~
-Hmm... Dziwne, dość szybko skończyli... - pomyślałam i schowałam telefon do plecaka, rozmyślając nad propozycją Lamberta.
Weszłyśmy do pociągu i ruszyliśmy w stronę akademii.
-Nad czym tak myślisz? - wybudził mnie nagle z transu głos Mirandy.
Z lekka roztargniona spojrzałam na nią i odpowiedziałam:
-Lambert do mnie napisał, że wygrali konkurs i proponuje spotkanie u niego w pokoju. Też jesteś zaproszona.
-Serio? Nie, ja dzisiaj odpadam, muszę wypróbować nowe lakiery do paznokci, a po za tym nie mam ochoty... - wypowiedziała to wszystko bardzo dziwnym tonem. - A tak w ogóle to nie mogę się doczekać jak tobie wyjdzie na włosach ta farba.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się, nie podejrzewając w tym nic dziwnego.
Zasadniczo sama byłam ciekawa jaki uzyskam kolor po tej farbie do włosów. Prawdę mówiąc tylko po to dzisiaj wybrałyśmy się do centrum.
Niczego nieświadoma, co miało się wydarzyć dotarłam do akademii.
***
Po spłukaniu farby, kolor jaki uzyskałam był o wiele lepszy niż to sobie wyobrażałam. Nie był ani za jasny, ani za ciemny, byłam z niego niesamowicie zadowolona, taki jasny brąz.
-Ciekawe jak zareaguje Lambert na nowy kolor włosów - rękoma przeczesałam włosy.
-Na pewno będzie zachwycony... - odpowiedziała zamyślona Miranda.
Coś mi tu nie gra, Miranda zazwyczaj tryskała energią i rzucała na lewo i prawo swoje "uszczypliwe", nie raz zbędne uwagi, a tu co? Siedzi jakoś tak cicho...zbyt cicho...
-Hej, wszystko gra? Może źle się czujesz?
Dziewczyna powoli zatrzepotała rzęsami i tępo na mnie spojrzała.
-Co? A...no tak, tak.... źle się czuję zaraz idę do swojego pokoju....
-Chodź, umalujemy cię trochę - po kilku minutach Miranda wróciła z kosmetyczką w różowo - białe paski. - Nie ruszaj się.
-Nie mam czasu. Lambert z Leną zaraz tu będą. - Zapomniałam założyć zegarka, więc podniosłam rękaw fioletowłosej, by sprawdzić godzinę. Spóźniali się jak diabli.
-Lambert sam do ciebie zadzwoni jak już się pojawią. - Wycisnęła na palec ciemny puder w kremie i zaczęła go łagodnie nanosić na skórę pod oczami.
-Miranda, to niekonieczne! - zaoponowałam. Nie lubiłam makijażu. Kiedy się śmieję, ciekną mi łzy i makijaż spływa, jakbym płakał.
-Przyda ci się trochę. Lena zapewne jest umalowana jak... - nie dokończyła.
-No i? Będziemy tylko we trójkę, daj spokój.
- A tak w ogóle chcesz na pewno iść? Gdybyś została ze mną to byśmy obejrzały jakieś fajne filmy. Wypożyczyłam same najlepsze tytuły, takie jak: ,,Skazani na Shawshank'', ,,Zielona Mila'', ,,Milczenie owiec'' i ,,Król Lew''. Na serio musisz iść?
-Obiecuję, że następnym razem zrobimy sobie maraton tych wszystkich filmów. W końcu Lambert to mój chłopak i bardzo zależy mi na tym, aby z nim spędzić czas...
-Nawet w obecności Leny? - podniosła niespodziewanie głos.
-Ymm... No tak, po za tym miłość nie zna granic! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i przytuliłam do siebie Mirandę.
Natomiast dziewczyna westchnęła, jakby chciała powiedzieć, że kiedyś zrozumiem, jak bardzo się myliłam.
Wklepała mi w skórę ciemny puder. Na koniec dodała trochę na powieki. Miałam nadzieję, że nie będzie mnie próbowała wypacykować tak jak wtedy, gdy miałam pójść na moją pierwszą randkę. Ona jednak dołożyła już tylko nabłyszczającą szminkę.
-Jak zwykle, wyszło ci niezawodnie - patrzyłam na swoje odbicie w lusterku, gdy to Miranda wpatrywała się w tusz do rzęs. Zerknąwszy ukradkiem na jej zegarek, stwierdziłam, że już od zakończenia konkursu minęła godzina, zapewne muszą już być. - Ch*lera! Muszę iść. Gdzie oni, kurde, są?
-Wiesz, jacy oni potrafią być - rzekła tamta.
-Niby jacy? - Nie miałam pojęcia, dlaczego zachowuje się tak, jakby chciała mi prze to przekazać ukrytą informacje?
-Nieodpowiedzialni? - pokręciła głową. - No wiesz...
Wyjęłam z plecaka komórkę i wybrałam numer Lamberta. Od razu włączyła się poczta głosowa. Rozłączyłam się. Wyjrzałam przez wielkie balkonowe okno i ani śladu czerwonej toyoty Leny.
Zadzwoniłam ponownie. Znów poczta.
,,Tu Lambert. Edgar Allan Poe nie żyje, ale ja tak. Zostaw mi wiadomość''.
-Nie powinnaś do niego tak ciągle dzwonić - zauważyła fioletowłosa i podeszła do mnie łapiąc mnie za rękę. - Kiedy włączy telefon, będzie wiedział, kto dzwonił i ile razy.
-Mam to gdzieś - odparłam i uśmiechnęłam się, chwytając kluczyki. - Tak czy owak, zadzwonię jeszcze tylko raz.
Miranda wzruszyła ramionami, rozwaliła się na moim łóżku i zaczęła sobie obrysowywać usta brązową konturówką. Znała ich kształt tak dobrze, że nie musiała patrzeć w lustro.
-Lambert - powiedziałam do telefonu, gdy znów włączyła się poczta głosowa. - Mógłbyś wreszcie odebrać telefon? Mam nadzieję, że nic wam się nie stało. Jeśli są korki to możemy się spotkać gdzieś na mieście, bym do was dołączyła.
Miranda zmarszczyła brwi.
-Nie wiem, czy powinnaś sama jechać do miasta. To trochę niebezpieczne.
-Miranda, od kiedy ty się czymkolwiek przejmujesz? - zauważyłam.
-Jeśli chodzi o ciebie to zawsze. No to przynajmniej weź to. - Dziewczyna pogrzebała w torebce i podała mi szminkę.
-Z tym będę bezpieczna? - zdziwiłam się, zrzucając plecak z ramienia. Nadal ściskałam w ręku telefon, rozgrzany pod wpływem mojego dotyku.
Miranda zaśmiała się.
W tamtym momencie przyszło mi coś do głowy. Przecież jest jeszcze drugi parking, bardziej zakryty, gdzie Lena najczęściej parkowała, tylko, że mój pokój jest położony tak, że niestety stąd nie da się zobaczyć co na nim się dzieje, czy nawet znajduje.
-Oni już zapewne dawno wrócili! Lena zazwyczaj nie parkuje na tym parkingu! - wykrzyczałam entuzjastycznie. - Dobra, idę do niego bez zapowiedzi - odrzekłam, po czym pocałowałam Mirandę w policzek, wdychając zapach perfum oraz żelu do włosów i pozostawiając ,,malinkę'' w kolorze burgunda. - Jak coś to dzwoń!
-Zaczekaj - powiedziała. - Powinnaś zaczekać.
-Nie mogę - odparłam. - Już się z nimi umówiłam.
Po tych słowach zbiegłam ze schodów i wyleciałam przez frontowe drzwi akademii. Widok samochodu Leny zaparkowanego obok smarta Lamberta na parkingu przyjęłam z ulgą i gniewem. Gdzie oni się podziewali i czemu ode mnie Lambert nie odbierał telefonów?
Pędem wróciłam do akademii, przemierzając korytarze. W końcu dotarłam na te piętro. Przyspieszyłam i gwałtownie otworzyłam drzwi pokoju nr. 93.
Zamarłam. Drzwi wymsknęły mi się z rąk i zatrzasnęły. W tamtej chwili zobaczyłam Lenę pochyloną do tyłu, w krótkiej, seksownej sukience. Nad nią, a raczej nad jej szyją Lambert oddawał jej namiętne pocałunki, unosząc głowę do góry, by ją pocałować, a Lena pomalowanymi na czarno paznokciami z odpryskującym lakierem usiłowała rozpiąć pozostałe guziki jego koszuli. Nawet nie zauważyłam ilość pustych, walających się po podłodze butelek wina. Oboje podskoczyli na dźwięk trzaskających drzwi i obrócili ku nim pozbawione wyrazu twarze. Wargi Lamberta był pobrudzone szminką. Nie wiadomo dlaczego mój wzrok prześlizgnął się przez nich i padł na już zasuszone żonkile, które podarowałam Lambertowi, aby rozjaśnić ten pokój. Były także symbolem naszego rozpoczętego związku. Stały na szafce pod telewizorem, tak jak je położyłam. Jak widać, przez tak krótki czas przetrwały tak samo jak nasza "miłość". Czyli szybko zwiędła.
Lambert wydał odgłos, jakby się czymś zakrztusił, i próbował wstać, pospiesznie zapinając koszulę.
-O k*rwa! - powiedziała Lena, opadając na jasną kanapę.
Chciałam powiedzieć coś wrednego - coś, co z miejsca spaliłoby ich na popiół - ale nic nie przychodziło mi do głowy. Odwróciłam się i odeszłam.
-Valerie! - zawołał Lambert, ale był to raczej krzyk rozpaczy niż rozkaz. Odwróciwszy się, zobaczyłam Lamberta stojącego w drzwiach, a za nim cień Leny. Zaczęłam biec, uderzając się plecakiem o biodro. Czułam tylko jak mój wysoki kucyk pod wpływem pędu, wiruje za mną niczym flaga, powiewająca na wietrze.
Usiadłam na betonowym chodniku, wyrywając zwiędłe chwasty, i wystukałam na telefonie numer Mirandy.
-Halo? - W głosie koleżanki pobrzmiewały wesołe nutki, a w tle można było usłyszeć kultowy zespół ,,Spice Girls''.
-To ja - powiedziałam. Myślałam, że głos będzie mi drżał, ale brzmiał beznamiętnie.
-Hej - rzekła Miranda. - Gdzie jesteś?
Poczułam, że w kącikach oczu gromadzą mi się gorące łzy, ale nadal (o dziwo) mówiłam spokojnie.
-Dowiedziałam się czegoś o Lambercie i Lenie...
-O k*rwa! - przerwała mi Miranda.
Umilkłam na moment, czując, jak kończyny drętwieją mi z przerażenia.
-Wiesz coś? Wiesz, o czym mówię?
-Tak się cieszę, że się dowiedziałaś - odparła Miranda tak pospiesznie, że słowa niemal obijały się o siebie. - Chciałam ci powiedzieć, ale Lambert błagał, żebym tego nie robiła. Kazał mi przysiąc, że nic nie powiem. Wtedy kiedy ty dostałaś esemesa, ja go wtedy dostałam tak samo, tylko, że właśnie z inną treścią.
-Powiedział ci? - czułam się wyjątkowo głupio, ale jakoś nie mogłam przyjąć do wiadomości słów, które przed chwilą padły. - Wiedziałaś?
-Odkąd Lambert wygadał się, że czuje nie tylko do ciebie pociąg, ale także do Leny. Tamta nie potrafiła mówić o niczym innym - zaśmiała się, po czym zamilkła niezręcznie. - Nie żeby to trwało długo, czy coś. Serio. Powiedziałbym ci, ale oni obiecali, że sami to zrobią. Postraszyłam nawet Lenę, że ci powiem, ale ona odparła, że i tak się wyprze. Lambert wysłał mi dzisiaj esemesa o podobnej treści. Poza tym naprawdę próbowałam dać ci to do zrozumienia.
-W jaki sposób? - nagle zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy.
-No, na przykład mówiłam ci dzisiaj, abyś nie wychodziła i w ogóle. Pamiętasz? Zresztą nieważne. Cieszę się, że w końcu ci powiedzieli.
-Nie powiedzieli - wycedziłam.
Zaległa długotrwała cisza, przerywana tylko oddechem Mirandy.
-Proszę, nie wściekaj się - rzekła w końcu tamta. - Po prostu nie umiałam ci powiedzieć. Czekałam, aż ktoś inny to zrobi.
Rozłączyłam się. Kopnęłam leżącą butelkę, a gdy ta potoczyła się do kałuży, kopnęłam kałużę.
Wsiadłam do następnego pociągu, wślizgnęłam się na popękane niebieskie krzesło i przytknęłam czoło do chłodnej szyby. Telefon zabrzęczał, ale wyłączyłam go, nie spojrzawszy nawet na ekran. Wściekła wstałam i szybkim krokiem ruszyłam do ubikacji.
Pomieszczenie było dość małe, z lepką gumową podłogą i ścianami z twardego plastiku. Zapach moczu mieszał się z zapachem odświeżającego zapachu cytryny, a na ścianach chamsko, poprzyklejane kawałki zużytej gumy do żucia nadawały pomieszczeniu obskurny wygląd.
Usiadłam na klapie i usiłowałam się rozluźnić, biorąc głębokie wdechy śmierdzącego powietrza. Wbiłam paznokcie w skórę przedramienia i jakoś zdołałam się poczuć lepiej, odzyskując panowanie nad sobą.
Dziwił mnie, choć nie powinien, ogrom własnego gniewu. Byłam nim przytłoczona; bałam się, że zacznę krzyczeć na konduktora, na pasażerów. Nie wiedziałam, jak zdołam dotrwać do końca podróży. Już teraz byłam wyczerpana z wysiłku, którego potrzebowałam, by nie rozsypać się na kawałki.
Tym razem już nie powstrzymywałam łez, które wypłynęły z oczu ciurkiem, zapewne rozwalając cały makijaż.
Zamrugałam jeszcze raz, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz.
Powędrowałam na swoje miejsce, czując na sobie nieprzyjemne spojrzenia pasażerów. Wyglądałam przez okno, za którym przemykały podmiejskie trawniki. Potem wjechaliśmy do tunelu i jedyną rzeczą, jaką widziałam, było odbicie mojej twarzy, na której widniał rozmazany tusz do rzęs.
Pociąg zajechał na podziemną stację. Wysiadłam. Przedzierając się przez tłum ludzi, wśród smrodu spalin, dotarłam do ruchomych schodów i na domiar złego i tak zepsutych.
Miami jest niesamowite, nawet o tak późnej porze wszystko jeszcze tętni życiem, dzięki czemu, nie czułam się osamotniona, czy też niebezpiecznie. Ulice były pełne młodych rozbawionych ludzi, ludzi wracających z pracy, a nawet tych bardziej "odmiennych" - transwestyci i podobni, a stoiska z kolczykami, szalikami i połyskującymi kolorowymi światłowodowymi kwiatami jeszcze bardziej oświetlały ulice.
Starałam się trzymać blisko pobocza, aby tylko nie przechodzić przez sam środek tej całej straganowej "parady". Minęłam brudnego mężczyznę, który spał przykryty gazetą, i grupkę dziewcząt z plecakami, krzyczących na siebie po rosyjsku.
Gniew wyparował, ustępując miejsca otępieniu. Przemieszczałam się przez te wszystkie kolorowe ulice jak lunatyk.
Za kolejką taksówek i stoiskami sprzedającymi orzeszki ziemne w cukrze i kiełbaskami znajdował się Stadion Miami Centre. Jakiś człowiek wręczył mi ulotkę. Chciałam ją oddać, ale już odszedł, pozostawiając mnie z kartką obiecującą ,,GORĄCE DZIEWCZYNY'' - ukazujące pół - nagie kobiety. Zmięłam ją i schowałam do kieszeni, nie mogąc nigdzie znaleźć kosza.
Przepchnęłam się przez zatłoczony, wąski korytarzyk i ustawiłam się w kolejce do kasy. Młody chłopak za szybą podniósł wzrok, gdy położyłam na ladzie bilet Alice. Tak, kapitanka mojej drużyny mi kiedyś dała, aż dwa bilety na mecz hokeja. Na początku mnie na niego zapraszała, ale w końcu dała se spokój i mi je oddała. Było by dobrze je odsprzedać i zgarnąć za to pieniądze.
-Mogłabym go odsprzedać? - zapytałam.
-Masz już bilet? - zapytał, mrużąc oczy, jakby się zastanawiał - ,,Co ta dziewczyna kombinuje?''.
-Mhm - mruknęłam. - Mój były facet nie dojechał. Palant. - po części skłamałam, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie.
-Aha - odparł, kiwając głową. - Słuchaj, nie mogę ci oddać forsy, bo mecz już się zaczął, ale jeśli dasz mi oba bilety, możesz dostać lepsze miejsce.
-Jasne. - po raz pierwszy od początku wyprawy się uśmiechnęłam.
Chłopak podał mi nowy bilet. Przeszłam przez bramkę i zaczęłam się przepychać przez tłum. Ludzie dyskutowali, zarumienieni z emocji. W powietrzu unosił się smród alkoholu.
Od dawna cieszyłam się na ten mecz. Dla tych wszystkich ludzi mecz był tym, czym przedtem dla mnie, ale ja znalazłam się w innej sytuacji: zabijałam czas przed nieuchronnym powrotem do akademii.
Znalazłam drogę i ruszyłam w stronę swojego krzesła. Większość miejsc była już zajęta. Musiałam przejść obok grupki facetów o ogorzałych twarzach, którzy wyciągali szyje, by zobaczyć, co dzieje się za mną i za szklanym przepierzeniem. Mecz już trwał. Stadion pachniał chłodem - tak jak pachnie powietrze po śnieżycy. Ale nawet patrząc, jak moja ulubiona drużyna pędzi ku bramce, nie mogłam przestać myśleć o Lambercie i Lenie. Nie powinnam była odejść w taki sposób. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu. Leną w ogóle bym się nie przejmowała, ale Lamberta zdzieliłabym w twarz. A potem, patrząc mu prosto w oczy, powiedziałabym: ,,Po niej się tego spodziewałam, ale o tobie miałam lepsze zdanie''. To byłoby dobre.
Albo może roztrzaskałabym im szyby w samochodach. Ale po co nakładać sobie sprawy w sądzie?
Widownia oszalała. Wszyscy wokół mnie zerwali się na równe nogi. Jeden z mojej ulubionej drużyny przewrócił zawodnika przeciwnej drużyny. Sędzia schwycił go, a ten poślizgnął się i przejechał ostrzem łyżwy po policzku przeciwnika. Gdy walka się skończyła, na lodzie pozostała krew. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. W przerwie jakiś gościu ubrany na biało zdrapał większość krwi, a specjalny pojazd wygładził taflę, lecz plama czerwieni pozostała, jakby została wchłonięta tak głęboko, że nie dało jej się usunąć. Nawet kiedy moja drużyna strzeliła ostatnią, zwycięską bramkę i cała publiczność zerwała się z miejsca, nie mogłam oderwać wzroku od krwi.
Po meczu wyszłam za tłumem na ulicę. Stacja kolejowa znajdowała się o kilka ulic od stadionu, jednak nie mogłam znieść myśli o powrocie do akademii. Chciałam to odsunąć, dopóki wszystkiego nie przetrawię i nie wyciągnę jakiś wniosków. Na samą myśl o podróży powrotnej wpadałam w panikę, która przyprawiała mnie o mdłości i palpitację serca.
Zaczęłam iść przed siebie. Mijałam zamknięte sklepy z odzieżą i rzędy zaparkowanych samochodów. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale prawdopodobnie zbliżała się północ.
Umysł przywoływał z pamięci spojrzenia, jakie wymieniali Lambert i Lena - spojrzenia, które dopiero teraz nabrały sensu, choć powinnam była odkryć to już dawno. Widziałam osobliwą kombinację winy i uczciwości na twarzy Mirandy, mówiącej mi, że powinnam zaczekać na Lamberta. Skrzywiłam się, jakby moje ciało usiłowało zrzucić z siebie fizyczny ciężar.
Gdy uniosłam głowę i spojrzałam na wielki zegar stojący na ulicy, uświadomiłam sobie, że właśnie uciekł mi ostatni pociąg powrotny.
Prawdę mówiąc, w duszy bardzo się z tego ucieszyłam...
(Lambert? Co się działo u was w między czasie? Val, nie ma zamiaru jeszcze wracać. ;b)
niedziela, 18 czerwca 2017
Od Lamberta C.D Valerie
To uczucie było nieznośne. Wydawało mi się, że niewypowiedziane, tak długo skrywane słowa zżerają mnie od środka. Dlaczego nie mogłem jej tego po prostu wyznać?! Czy ona naprawdę niczego się nie domyślała?! Stała tuż przede mną, tak blisko, że wystarczyłoby się pochylić, aby sny zmieszały się z rzeczywistością. Boże, chyba miałem obsesję na punkcie tej dziewczyny! Jej uważne, zaniepokojone spojrzenie tylko rozpraszało moje myśli. Czekała. Czekała aż wyjaśnię jej wreszcie, o co mi chodzi. Serce waliło mi jak młotem, a oddech przyspieszył. Musiałem jej powiedzieć.
- Valerie... - zacząłem - Ja wcale nie chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi.
Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze. Zanim zdążyła się jednak odezwać, wyrzuciłem:
- Chcę żebyśmy byli kimś więcej.
No, i proszę. Oto, wyznałem jej prawdę. Teraz wszystko zależało od niej. Mogła się zgodzić albo powiedzieć mi, żebym spadał. Problem w tym, że sekundy mijały, a ona nie mówiła nic. W końcu zniecierpliwiony przeniosłem na nią spojrzenie starając się odczytać jej reakcję, ale na jej twarzy malowało się tylko zaskoczenie.
- Ja... Ty... To znaczy, my... - wymamrotała cicho, po czym nagle zmarszczyła brwi. - Chwileczkę, a co z Leną?!
No tak, Lena. Żałowałem, że w ogóle poruszyła jej temat, ale chyba było to nieuniknione. Ja i Lena spędzaliśmy ostatnio dużo czasu razem i muszę przyznać, że sam nie wiedziałem czasem, co o niej myśleć. A szczególnie, jak ona wyobrażała sobie naszą relację. Sfrustrowany zacisnąłem zęby. Nie mogłem pozwolić, żeby tamta dziewczyna stanęła między mną a Valerie. Decyzja była trudna i nie był to moment na jej podjęcie, ale w tej chwili wiedziałem i pragnąłem tylko jednego.
- Żałuję, że w ogóle ją spotkałem. - powiedziałem po chwili milczenia - Gdyby nie ona, wszystko byłoby łatwiejsze. Co nie oznacza, że jej nie lubię. Ale ona jest moją przyjaciółką. Tylko przyjaciółką. To ciebie chciałbym nazywać swoją... - wziąłem głęboki oddech. No dalej Lambert, powiedz to! - swoją dziewczyną. - dokończyłem. - Nie jestem jednak pewien, czy ty chciałabyś ze mną być.
Znów zapadła cisza. Myślałem, że zwariuję, kiedy ni stąd, ni zowąd, Valerie zaniosła się gromkim śmiechem, zginając się przy tym wpół.
- Wow! Ale mnie zaskoczyłeś! - wykrzyknęła, gdy tylko udało jej się wyprostować i złapać oddech - Lambert i wyznania? Tego się nie spodziewałam. Hmm... - powiedziała zamyślając się - Jeżeli sądzisz, że do siebie pasujemy... No i jeżeli faktycznie nie chcesz być z Leną - dodała trochę ostrzejszym tonem - To chyba nie zaszkodziłoby spróbować, nie? - zapytała uśmiechając się zawadiacko.
Wypuściłem ze świstem powietrze, które wcześniej mimowolnie wstrzymywałem. Uśmiechnąłem się do dziewczyny i zastanowiłem, co powinienem powiedzieć. Momentalnie zdałem sobie jednak sprawę, że nie na rozmowę miałem teraz ochotę. Wraz z tą myślą, krew jeszcze szybciej zawrzała w moich żyłach. Nie tracąc czasu na zastanawianie, powoli pokonałem dzielącą mnie od Valerie odległość. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Ostrożnie przyłożyłem dłoń do jej ciepłego policzka, głaszcząc go kciukiem i odszukałem jej spojrzenie. Gdy nasze oczy się spotkały, nieznacznie pochyliłem się, tak, że niemal stykaliśmy się nosami. Owionął mnie jej słodki oddech. A potem, sam nie wiem kiedy, nakryłem jej miękkie wargi swoimi.
~~~
Następny dzień był wyjątkowo deszczowy i pochmurny. Wszystkie czynności wykonywałem automatycznie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Szczerze mówiąc cały czas wspominałem wczorajszy pocałunek. Był krótki i delikatny, ale wystarczył, by przyprawić mnie o zawroty głowy. Myśląc o nim uśmiechnąłem się pod nosem. Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, dopóki nie rozbrzmiał nade mną zirytowany głos
- Nawiązujesz telepatyczne znajomości ze śniadaniem? To dlatego postanowiłeś zacząć mnie ignorować, tak? Lepiej rozmawia się z kanapkami?
Podniosłem niechętnie wzrok z trzymanej przeze mnie w dłoniach parującej kawy i wbiłem go w wyzywające spojrzenie Leny. Nie lubiłem, kiedy ktoś przeszkadzał mi w rozmyślaniach. A w dodatku, to nie ją miałem ochotę teraz widzieć. Jeszcze bardziej mąciła moje i tak skłębione myśli.
- A masz z tym jakiś problem? - zapytałem ostrzejszym głosem niż zamierzałem - Chyba mogę spędzać czas z kimś innym niż z tobą? No wiesz, tak dla odmiany?
Brunetka zmrużyła gniewnie oczy. Kilka siedzących nieopodal osób odwróciło się z zainteresowaniem w naszą stronę. Nie robiąc sobie nic z tego, warknęła:
- Czy to taki problem oddzwonić lub napisać SMS-a? Mieliśmy spotkać się wczoraj wieczorem, a ty tymczasem nagle wyparowujesz. Co zabawne, nie mogłam też nigdzie znaleźć Valerie. - powiedziała cedząc imię dziewczyny przez zęby - Dzwoniłam do ciebie 10 razy. 10 razy, rozumiesz?!
Niespiesznie upiłem łyk gorącego napoju i z rozbawieniem zauważyłem:
- To wyjątkowo silny objaw desperacji.
Dziewczyna zacisnęła ze złości pięści. Już miała się odgryźć, kiedy sytuację uratowała Miranda. Przyjaciółka Valerie wyrosła jak spod ziemi, stając pomiędzy mną a Leną. Całkowicie ignorując Lenę, odsunęła ze zgrzytem krzesło i dosiadła się do mnie do stolika.
- Cześć. - rzuciła jakby nigdy nic - Co słychać?
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nie do końca nad odpowiedzią, co nad pytaniem, które nagle przyszło mi do głowy. Czy Miranda wiedziała o pocałunku? Wystarczyło mi jedno spojrzenie w jej oczy, by się upewnić. Wiedziała.
- Nic specjalnego. - odpowiedziałem znacząco. Miranda uśmiechnęła się, odsłaniając rząd białych zębów. Bez wątpienia wiedziała. W tym momencie Lena chrząknęła znacząco, przypominając nam o swojej obecności. Miranda zesztywniała i obróciła się w kierunku brunetki.
- Och, Lena?! - wykrzyknęła z udawanym zaskoczeniem - Nie spodziewałam się ciebie w stołówce. Myślałam, że boginie piękności nie jedzą.
Puszczając uwagę mimo uszu, Lena opadła na krzesło obok mnie, ocierając się "przypadkiem" swoim gołym ramieniem o moje. Założyła nogę na nogę, westchnęła teatralnie i wyrzuciła:
- Przepraszam, Lambert. Nie powinnam się była tak denerwować. W końcu... - zamruczała pochylając się ku mnie - nie mam chyba powodów do zazdrości, prawda?
Odwróciłem się, udając, że sprawdzam godzinę na wielkim zegarze na ścianie i dyskretnie odsunąłem krzesło do brzegu stolika. Od odpowiedzi ponownie wybawiła mnie Miranda. Miałem już u niej podwójny dług wdzięczności.
- Tylko nie zacznij się rozbierać. - poprosiła na tyle głośno, by usłyszały ją siedzące w pobliżu grupki znajomych. Kilka oglądających scenę osób zachichotało. - Wolałabym nie zwrócić jedzenia.
Lena najwyraźniej zdecydowała się udawać, że nikogo oprócz nas nie ma, bo i tym razem nie zareagowała na zaczepkę. Zamiast tego przysunęła się do mnie jeszcze bliżej. Świetnie, teraz nie miałem dokąd uciec.
- Wiesz, Lambert... - wyszeptała - dobrze ci w tej koszuli. Podkreśla kolor twoich oczu.
Tym razem Miranda nie wytrzymała. Machnęła gwałtownie ręką, trącając miskę z owsianką. Mleko z rozmiękłymi płatkami momentalnie rozlało się po stole i spłynęło na krótkie szorty dziewczyny i jej gołe nogi. Lena pisnęła zaskoczona.
- Ups! Tam mi przykro. - powiedziała Miranda tonem, który niekoniecznie na to wskazywał - Niestety nie mam chusteczek.
Lena warknęła coś gniewnie pod nosem i odsunęła się ode mnie aby przeszukać leżącą na podłodze torbę. Korzystając z okazji Miranda posłała mi znaczące spojrzenie. Odgarnęła z twarzy fioletowe włosy i niby od niechcenia wspomniała:
- Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Valerie. Co prawda, miała zadzwonić wcześniej, ale powiedziała, że była bardzo zajęta. No wiesz, spędzała sobie miło czas z...
- Późno już. - zauważyłem, wstając raptownie od stołu. - Miranda, masz może chwilę? - zapytałem i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem do wyjścia.
- Tylko nie zapomnij, że jutro mamy konkurs! - krzyknęła jeszcze za mną Lena. Nie oglądając się za siebie, wypadłem ze stołówki. Zaraz za mną wyszła poddenerwowana Miranda. Wyraźnie była na mnie wkurzona.
- Błagam, chociaż ty spróbuj mnie zrozumieć. - poprosiłem.
- Zrozumieć? - powtórzyła - Chyba żartujesz. Dlaczego nie chcesz jej powiedzieć? Z iloma laskami masz zamiar się umawiać?
- Przecież to ona podrywa mnie! - zaprotestowałem.
- Tak, a tobie to bardzo przeszkadza, więc poprosiłeś ją grzecznie, aby przestała, bo masz dziewczynę. Lambert, kogo starasz się oszukać? Ją? Valerie? Samego siebie?
Odwróciłem spojrzenie, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Po prostu zastanów się nad tym. - dodała trochę spokojniej - Bo przez umawianie się z nimi dwiema jednocześnie, stracisz w końcu je obie.
- Masz rację. - westchnąłem - Po prostu muszę sobie to wszystko przemyśleć.
- Grunt, żeby szybko. Jeżeli ty nie powiesz Lenie, wiedz, że ja to zrobię - zagroziła jeszcze, po czym oddaliła się w swoją stronę, zostawiając mnie samego. Stałem tak jeszcze kilka minut podczas gdy jej słowa kołatały mi się w głowie, po czym chcąc uniknąć spotkania Leny, ruszyłem wolno do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, zacząłem machinalnie przechadzać się nerwowo w tę i z powrotem po niewielkim pomieszczeniu. 7 kroków w jeną stronę, 7 kroków w drugą stronę. Gdzieś na dworze zaczął szczekać pies. Ktoś inny śmiał się głośno na korytarzu. Nie mogłem wytrzymać. Musiałem wyjść. Jednym ruchem chwyciłem wiszącą na wieszaku kurtkę i wybiegłem z pokoju. Gdy tylko wyszedłem z akademii, uderzył mnie podmuch chłodnego wiatru, przynosząc orzeźwienie. Narzuciłem na głowę kaptur, usiłując nie tyle odgrodzić się od deszczu, co od wszystkiego dookoła. Ruszyłem przed siebie, sam nie wiedząc dokąd zmierzam. Ziemia zdążyła się rozmoczyć i zamienić w błoto, które mlaskało w zetknięciu z moimi butami. Szedłem miarowo, koncentrując się na szumie deszczu i swoim oddechu. Czułem, że zdenerwowanie powoli mnie opuszcza, zwolniłem więc kroku, aby dłużej nacieszyć się spacerem. Będąc już całkowicie spokojnym, zacząłem jeszcze raz zastanawiać się nad słowami Mirandy. Teraz, idąc samotnie ścieżką, potrafiłem spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Zrobiło mi się głupio, że tak mnie poniosło. Rzadko pozwalałem sobie stracić nad sobą panowanie. Co prawda, już wcześniej umawiałem się z dziewczynami, ale nigdy nie traktowałem żadnej z nich poważnie. Dopiero kiedy pojawiła się Valerie... Pokręciłem wolno głową, myśląc o dziewczynie. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Z kolei Lena... wyobraziłem ją sobie w szortach, i odsłaniającej zbyt wiele bluzce, którą dzisiaj na sobie miała. Musiałem przyznać, ze Lena była bardzo ładna. I atrakcyjna. Bardzo atrakcyjna... Chwileczkę - pomyślałem i przystanąłem raptownie. Czy to właśnie o to chodziło? Czy ona najzwyczajniej w świecie mnie pociągła? Nagle zdałem sobie sprawę, że właśnie tak było. Leciałem na Lenę, ale to Valerie kochałem. Zaśmiałem się cicho, bo nagle wszystko wydało się być takie oczywiste. Już nie miałem wątpliwości, co mam robić. Odwróciłem się na pięcie i biegnąc w deszczu, wróciłem do akademii.
~~~
Stałem przed drzwiami wpatrując się w przyklejone na nie ciemne, błyszczące cyfry. Z wahaniem podniosłem rękę i po chwili z powrotem ją opuściłem. No dobra, najpierw obowiązki, potem przyjemności. W zasadzie, zawsze mogę dać nogę. Może nawet będzie to konieczne kiedy będzie próbowała rozerwać mnie na strzępy. Z tą pokrzepiającą myślą ponownie uniosłem dłoń do drzwi, gdy te bez ostrzeżenia rozwarły się z hukiem na oścież pod wpływem silnego kopnięcia. W progu stanęła kipiąca ze złości Lena. Gdy tylko mnie ujrzała, jej twarz wykrzywił grymas wściekłości. Przez chwilę byłem pewny, że mi przyłoży, gdy nagle jakby zmieniła zdanie. Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu... Chwilę, jaki był numer do domu wariatów?
- Lambert. - stwierdziła po chwili.
- Yym, tak to ja. - potwierdziłem - Przyszedłem, żeby wyjaśnić kilka spraw... Może wejdziemy? - zapytałem stawiając krok do wnętrza pokoju. Bez ostrzeżenia Lena przesunęła się blokując mi drogę. Zdziwiony uniosłem brwi do góry.
- Nie kłopocz się Lambert - powiedziała - Już wszystko wiem.
Zakląłem pod nosem. Miranda najwyraźniej nie rzucała słów na wiatr. Nie musiała się jednak tak spieszyć!
- Lena... przykro mi, że dowiedziałaś się tego od Mirandy. Wiem, że powinienem był powiedzieć ci wcześniej, ale...
- Shh! - przerwała mi - Nie musisz się tłumaczyć. Bardzo się cieszę, że jesteś z Valerie. Uważam, że tworzycie wspaniałą parę.
Wpatrywałem się w nią tępo niczego nie rozumiejąc. Czy ona naprawdę to powiedziała? Uśmiechnęła się promiennie jakby na potwierdzenie swoich słów. Powoli pokręciłem z niedowierzaniem głową. Czyżbym błędnie interpretował jej zachowanie? Byłem przekonany, że ona...
- Czyli ty... nigdy nie byłaś we mnie...
- Zakochana? - dokończyła i zaśmiała się perliście - Zwariowałeś głuptasku? Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Myślałeś, że nie widzę jak patrzysz na Val? To takie urocze! Będę musiała jej pogratulować... A teraz wybacz, ale spieszę się trochę. Muszę odebrać sukienkę na jutrzejszy konkurs. - powiedziała mrugając do mnie zabawnie i już jej nie było. Wpatrywałem się zdezorientowany w miejsce, w którym zniknęła, jakby miała za chwilę wrócić i krzyknąć: "Prima Aprillis!". Kiedy wreszcie uświadomiłem sobie, że nic takiego się nie wydarzy, zamrugałem gwałtownie powracając do rzeczywistości. Jedno było pewne - problem Leny miałem z głowy. Tylko co nią kierowało? I czy mówiła prawdę? Zastanowiłem się nad tym, ale odpowiedź nie nadchodziła. W końcu prychnąłem lekceważąco. Dziewczyny! Kto je zrozumie?! Teraz miałem inny cel. W kilku krokach dopadłem schodów i zacząłem wskakiwać po dwa stopnie. Po chwili otwierałem już drzwi swojego pokoju. Wszedłem do środka i złapałem leżący na stole telefon. Niecierpliwie wystukałem na klawiaturze treść wiadomości i wysłałem ją. Odpowiedź przyszła po chwili. "Daj mi kilka minut" - głosiła. Świetnie, tyle czasu powinno mi wystarczyć. Podszedłem do stojącej w rogu szafy, aby znaleźć jakąś pasującą do okazji bluzkę. Po rozgrzebaniu ułożonych wcześniej starannie ubrań zdecydowałem się w końcu na czarną koszulkę z logo ulubionego zespołu Valerie. Ledwie zdążyłem się przebrać, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyłem je z dudniącym sercem. W progu stała Valerie. Miała na sobie pomarańczową szyfonową sukienkę sięgającą za kolano, włosy upięła w wysoki kok, a w dłoniach trzymała bukiet żonkili. W porę udało mi się zamknąć usta.
- Cześć Lambert. Co u ciebie słychać? Chyba nie czekałeś za długo, no nie? Starałam się pospieszyć, no ale wiesz jak to... Och, Joan Jett & the Blackhearts, skąd wiedziałeś?! - spytała nagle podekscytowana, a ja pogratulowałem sobie w duchu wyboru ubrania.
- Wspominałaś kiedyś, że ich lubisz - zauważyłem - Może wejdziesz?
- Tak, tak, jasne. - wymamrotała mijając mnie w przejściu. Zamknąłem drzwi i odwróciłem się z powrotem do dziewczyny. Mój wzrok padł pytająco na trzymany przez nią bukiet kwiatów.
- Ach, to - pospieszyła wychwytując moje spojrzenie - pomyślałam, że ładnie rozjaśnią twój pokój. No wiesz, nie obraź się, ale jest troszkę ponury.
Chciałem odpowiedzieć, że to ona rozjaśnia mój pokój, ale zamiast tego podziękowałem jej i wsadziłem kwiaty do wazonu na biurku. Po chwili razem usiedliśmy na kanapie.
- Więc? - zapytała Valerie - O co chodzi? Co takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć?
- Widzisz... jest coś, co chciałbym ci wyznać.
- Tak?
- Ja... myślę, że do twarzy ci w pomarańczowym.
I myślę, że powinienem powalić chwilkę głową o ścianę. Jezu, chyba bardziej nie mogłem tego schrzanić!
Valerie uśmiechnęła się tylko z rozbawieniem i wywróciła oczami.
- Dziękuję ci Lambercie, to było bardzo poruszające. A teraz - zaczęła chwytając mnie za rękę - czy mógłbyś przejść już do sedna?
Spojrzałem na nasze splecione dłonie, moją białą jak mleko, jej ciemną jak czekolada. To była Valerie, moja Valerie, kto jak kto, ale wiedziałem, że ona mnie nie wyśmieje.
- Kocham cię - wyszeptałem po chwili.
Pomału podniosłem wzrok, aby zobaczyć jej wyraz twarzy. Tym razem niczego nie mogłem z niej wyczytać.
- Lambercie, czy nie wdychałeś dzisiaj żadnych podejrzanie wyglądających substancji i jesteś całkowicie pewien tego, co mówisz? - zapytała w końcu.
- Tak. - odpowiedziałem tylko, bo na więcej nie było mnie stać.
- To dobrze, bo ja też cię kocham. - odpowiedziała.
~~~
Chwytałem ciężko powietrze starając się z całych sił skupić wzrok na swoich lśniących czarnych lakierach, które jednak wirowały uparcie jak na karuzeli. Przełknąłem ślinę, aby tylko nie zwymiotować na wypolerowaną posadzkę. Entuzjastyczne głosy jury następowały po sobie podając liczbę przyznanych nam punktów i jakiś "cenny" komentarz. "Daję 10. Cudowna para i cudowne wykonanie!". "9. Lena, jesteś zdecydowanie naszą mistrzynią." "Bez dwóch zdań 10. Zachwyciliście mnie!". Po ostatnim werdykcie ryk tłumu wzmógł się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Lena uniosła nasze ręce do góry w zwycięskim geście. Podniosłem wzrok, nie widziałem jednak niczego prócz ostrych świateł skierowanych wprost na nas. Tłum wiwatował, wykrzykiwał nasze imiona. Miałem dziecięcą ochotę skulić się i zasłonić uszy rękoma. Zamiast tego, mrużąc oczy przeczesywałem wzrokiem trybuny, szukając jednej konkretnej osoby. Przez ułamek sekundy wydało mi się, że wreszcie ją dostrzegam, zaraz jednak wszystko na powrót zlało się w jedną kolorową masę, zamazywało się i wyostrzało bez końca. Jakiś mężczyzna po 40-ce podszedł do nas i wręczył nam uroczyście trofeum, a następnie zawiesił na naszych szyjach połyskujące medale. Jeden z organizatorów rozpoczął monolog o dzisiejszych występach, po chwili dał sobie jednak spokój, bo publiczność skutecznie go zagłuszała. Nie pamiętam jak długo tam staliśmy, spoceni i zdyszani. Ani kiedy zaczęliśmy się przedzierać do wyjścia próbując ominąć największy tłum. Ani nawet kiedy wydostaliśmy się na chłodne nocne powietrze. Jakimś cudem jednak siedziałem w końcu w samochodzie z Leną, która mknęła pustymi ulicami prosto do akademii.
- Ale czad nie? Skopaliśmy im tyłki. - powiedziała wciąż nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Tak.. - odpowiedziałem nieprzytomnie.
- To co teraz robimy? Chyba warto byłoby to uczcić, no nie? To w końcu pierwsze miejsce!
- Przykro mi, ale może innym razem. Umówiłem się na randkę z Valerie.
- Ach, no tak, jasne. - odpowiedziała całkowicie nieporuszona. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tej nowej, niezawistnej Leny.
- Może lepiej do niej zadzwonię. - powiedziałem bardziej do siebie niż do niej, po czym schyliłem się po plecak. Otworzyłem wewnętrzny suwak i ze zdziwieniem stwierdziłem, że kieszeń była pusta.
- Hmm, Lena, widziałaś gdzieś może mój telefon? Chyba musiałem go zgubić.
Brunetka zerknęła na mnie zaniepokojona.
- Kurczę, jeżeli zostawiłeś go na sali, to lepiej módl się, aby ci go nie ukradli. Jak chcesz, to pomogę ci go jutro poszukać.
- Chętnie, dzięki. - odpowiedziałem i na powrót zamilkłem. Wjeżdżaliśmy już na parking. Wyjrzałem przez szybę mając nadzieję zobaczyć Valerie w umówionym miejscu, nigdzie jednak nie było po niej śladu.
- I co? Widzisz ją? - zapytała Lena rozglądając się dookoła.
- Nie. - odpowiedziałem, nie potrafiąc ukryć w głosie rozczarowania.
Lena wydęła usta, jak to miała w zwyczaju, gdy myślała o czymś intensywnie.
- Mam pomysł. - powiedziała w końcu i odwróciła się szukając czegoś na tylnych siedzeniach samochodu. Po chwili odwróciła się uśmiechnięta promiennie, w obu dłoniach trzymała po dwie butelki wina. - Co ty na to, żebyśmy zaczęli świętowanie, a Val dołączy do nas, gdy tylko dotrze na miejsce? Możemy pójść do ciebie, na pewno domyśli się, że tam będziesz.
Zmarszczyłem brwi zastanawiając się nad propozycją.
- No dobrze. - zgodziłem się po chwili wahania. Wydało mi się, że przez oczy Leny przeszedł dziwny błysk, ale może była to tylko gra światła. Ignorując poczucie, że właśnie pakuję się w tarapaty, wysiadłem z Leną z samochodu. Nieskończoną ilość schodów i korytarzy później, siedzieliśmy razem przy okrągłym stoliku sącząc wino. Z ustawionej pod ścianą starej wieży stereo leciał jakiś marny kawałek o nieszczęśliwej miłości.
Wokalista zawodził z rozpaczą, podczas gdy Lena opowiadała o swojej tanecznej karierze. Było ciemno, jedynie światła świec rzucały na jej ciało ruchomy blask, wydobywając jego kształty. Obcisła sukienka, którą miała na konkursie, mieniła się złotem przy każdym jej ruchu. Z każdym kolejnym kieliszkiem koncentrowałem się coraz bardziej na ruchach jej ust, niż na tym, co mówiła. Alkohol chlupotał w mojej głowie, płynął przez żyły, krążył w całym ciele. Siedzieliśmy tu już od kilku godzin i zdążyłem wypić więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zapewne jutro będę się za to przeklinał. Wstałem chwiejnie i uchyliłem okno, ledwie unikając potknięcia o puste butelki po winie, które walały się po podłodze. Opierałem czoło o szybę rozkoszując się orzeźwiającym powietrzem. Po chwili poczułem jak ktoś wpycha się koło mnie.
- Gorąco tu. - westchnęła Lena siadając na parapecie. Jej sukienka podwinęła się ukazując niemalże całe uda, od których moją rękę dzieliły centymetry. Spoglądała na mnie spod wytuszowanych rzęs, na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Niesforny kosmyk włosów spadł na jej policzek. Nie myśląc długo, uniosłem dłoń i niespiesznie założyłem go za ucho. Odchyliła szyję do tyłu, jej klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonym rytmie.
- Tak, gorąco. - wyszeptałem i przywarłem do niej ustami. Jej rozgrzane wargi ocierały się o moje, z początku delikatnie, później coraz gwałtowniej i łapczywiej. Objęła mnie za szyję przyciągając bliżej. Któreś z nas jęknęło, co jeszcze bardziej podsyciło moje pragnienie. Jedną ręką wczepiłem się w jej włosy, drugą błądziłem po jej gołych ramionach. Podsunęła się bliżej, zaciskając nogi wokół moich bioder. Nie przerywając pocałunku zaczęła niecierpliwie rozpinać guziki mojej koszuli. W końcu zrzuciła ją ze mnie, by móc zbadać mięśnie na moim nagim torsie. Dysząc ciężko przesunąłem usta na jej szyję, jadąc niżej, w kierunku obojczyka. Przeszedł przez nią dreszcz, gdy polizałem jej ciepłą skórę. Chciałem więcej, chciałem być jeszcze bliżej niej. W momencie, gdy moja ręka znalazła się na jej udzie, drzwi otworzyły się z hukiem.
W drzwiach stała Valerie.
(Valerie? Czekam na reakcję Val i wybacz, że tak długo to trwało.)
- Valerie... - zacząłem - Ja wcale nie chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi.
Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze. Zanim zdążyła się jednak odezwać, wyrzuciłem:
- Chcę żebyśmy byli kimś więcej.
No, i proszę. Oto, wyznałem jej prawdę. Teraz wszystko zależało od niej. Mogła się zgodzić albo powiedzieć mi, żebym spadał. Problem w tym, że sekundy mijały, a ona nie mówiła nic. W końcu zniecierpliwiony przeniosłem na nią spojrzenie starając się odczytać jej reakcję, ale na jej twarzy malowało się tylko zaskoczenie.
- Ja... Ty... To znaczy, my... - wymamrotała cicho, po czym nagle zmarszczyła brwi. - Chwileczkę, a co z Leną?!
No tak, Lena. Żałowałem, że w ogóle poruszyła jej temat, ale chyba było to nieuniknione. Ja i Lena spędzaliśmy ostatnio dużo czasu razem i muszę przyznać, że sam nie wiedziałem czasem, co o niej myśleć. A szczególnie, jak ona wyobrażała sobie naszą relację. Sfrustrowany zacisnąłem zęby. Nie mogłem pozwolić, żeby tamta dziewczyna stanęła między mną a Valerie. Decyzja była trudna i nie był to moment na jej podjęcie, ale w tej chwili wiedziałem i pragnąłem tylko jednego.
- Żałuję, że w ogóle ją spotkałem. - powiedziałem po chwili milczenia - Gdyby nie ona, wszystko byłoby łatwiejsze. Co nie oznacza, że jej nie lubię. Ale ona jest moją przyjaciółką. Tylko przyjaciółką. To ciebie chciałbym nazywać swoją... - wziąłem głęboki oddech. No dalej Lambert, powiedz to! - swoją dziewczyną. - dokończyłem. - Nie jestem jednak pewien, czy ty chciałabyś ze mną być.
Znów zapadła cisza. Myślałem, że zwariuję, kiedy ni stąd, ni zowąd, Valerie zaniosła się gromkim śmiechem, zginając się przy tym wpół.
- Wow! Ale mnie zaskoczyłeś! - wykrzyknęła, gdy tylko udało jej się wyprostować i złapać oddech - Lambert i wyznania? Tego się nie spodziewałam. Hmm... - powiedziała zamyślając się - Jeżeli sądzisz, że do siebie pasujemy... No i jeżeli faktycznie nie chcesz być z Leną - dodała trochę ostrzejszym tonem - To chyba nie zaszkodziłoby spróbować, nie? - zapytała uśmiechając się zawadiacko.
Wypuściłem ze świstem powietrze, które wcześniej mimowolnie wstrzymywałem. Uśmiechnąłem się do dziewczyny i zastanowiłem, co powinienem powiedzieć. Momentalnie zdałem sobie jednak sprawę, że nie na rozmowę miałem teraz ochotę. Wraz z tą myślą, krew jeszcze szybciej zawrzała w moich żyłach. Nie tracąc czasu na zastanawianie, powoli pokonałem dzielącą mnie od Valerie odległość. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Ostrożnie przyłożyłem dłoń do jej ciepłego policzka, głaszcząc go kciukiem i odszukałem jej spojrzenie. Gdy nasze oczy się spotkały, nieznacznie pochyliłem się, tak, że niemal stykaliśmy się nosami. Owionął mnie jej słodki oddech. A potem, sam nie wiem kiedy, nakryłem jej miękkie wargi swoimi.
~~~
Następny dzień był wyjątkowo deszczowy i pochmurny. Wszystkie czynności wykonywałem automatycznie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Szczerze mówiąc cały czas wspominałem wczorajszy pocałunek. Był krótki i delikatny, ale wystarczył, by przyprawić mnie o zawroty głowy. Myśląc o nim uśmiechnąłem się pod nosem. Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, dopóki nie rozbrzmiał nade mną zirytowany głos
- Nawiązujesz telepatyczne znajomości ze śniadaniem? To dlatego postanowiłeś zacząć mnie ignorować, tak? Lepiej rozmawia się z kanapkami?
Podniosłem niechętnie wzrok z trzymanej przeze mnie w dłoniach parującej kawy i wbiłem go w wyzywające spojrzenie Leny. Nie lubiłem, kiedy ktoś przeszkadzał mi w rozmyślaniach. A w dodatku, to nie ją miałem ochotę teraz widzieć. Jeszcze bardziej mąciła moje i tak skłębione myśli.
- A masz z tym jakiś problem? - zapytałem ostrzejszym głosem niż zamierzałem - Chyba mogę spędzać czas z kimś innym niż z tobą? No wiesz, tak dla odmiany?
Brunetka zmrużyła gniewnie oczy. Kilka siedzących nieopodal osób odwróciło się z zainteresowaniem w naszą stronę. Nie robiąc sobie nic z tego, warknęła:
- Czy to taki problem oddzwonić lub napisać SMS-a? Mieliśmy spotkać się wczoraj wieczorem, a ty tymczasem nagle wyparowujesz. Co zabawne, nie mogłam też nigdzie znaleźć Valerie. - powiedziała cedząc imię dziewczyny przez zęby - Dzwoniłam do ciebie 10 razy. 10 razy, rozumiesz?!
Niespiesznie upiłem łyk gorącego napoju i z rozbawieniem zauważyłem:
- To wyjątkowo silny objaw desperacji.
Dziewczyna zacisnęła ze złości pięści. Już miała się odgryźć, kiedy sytuację uratowała Miranda. Przyjaciółka Valerie wyrosła jak spod ziemi, stając pomiędzy mną a Leną. Całkowicie ignorując Lenę, odsunęła ze zgrzytem krzesło i dosiadła się do mnie do stolika.
- Cześć. - rzuciła jakby nigdy nic - Co słychać?
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nie do końca nad odpowiedzią, co nad pytaniem, które nagle przyszło mi do głowy. Czy Miranda wiedziała o pocałunku? Wystarczyło mi jedno spojrzenie w jej oczy, by się upewnić. Wiedziała.
- Nic specjalnego. - odpowiedziałem znacząco. Miranda uśmiechnęła się, odsłaniając rząd białych zębów. Bez wątpienia wiedziała. W tym momencie Lena chrząknęła znacząco, przypominając nam o swojej obecności. Miranda zesztywniała i obróciła się w kierunku brunetki.
- Och, Lena?! - wykrzyknęła z udawanym zaskoczeniem - Nie spodziewałam się ciebie w stołówce. Myślałam, że boginie piękności nie jedzą.
Puszczając uwagę mimo uszu, Lena opadła na krzesło obok mnie, ocierając się "przypadkiem" swoim gołym ramieniem o moje. Założyła nogę na nogę, westchnęła teatralnie i wyrzuciła:
- Przepraszam, Lambert. Nie powinnam się była tak denerwować. W końcu... - zamruczała pochylając się ku mnie - nie mam chyba powodów do zazdrości, prawda?
Odwróciłem się, udając, że sprawdzam godzinę na wielkim zegarze na ścianie i dyskretnie odsunąłem krzesło do brzegu stolika. Od odpowiedzi ponownie wybawiła mnie Miranda. Miałem już u niej podwójny dług wdzięczności.
- Tylko nie zacznij się rozbierać. - poprosiła na tyle głośno, by usłyszały ją siedzące w pobliżu grupki znajomych. Kilka oglądających scenę osób zachichotało. - Wolałabym nie zwrócić jedzenia.
Lena najwyraźniej zdecydowała się udawać, że nikogo oprócz nas nie ma, bo i tym razem nie zareagowała na zaczepkę. Zamiast tego przysunęła się do mnie jeszcze bliżej. Świetnie, teraz nie miałem dokąd uciec.
- Wiesz, Lambert... - wyszeptała - dobrze ci w tej koszuli. Podkreśla kolor twoich oczu.
Tym razem Miranda nie wytrzymała. Machnęła gwałtownie ręką, trącając miskę z owsianką. Mleko z rozmiękłymi płatkami momentalnie rozlało się po stole i spłynęło na krótkie szorty dziewczyny i jej gołe nogi. Lena pisnęła zaskoczona.
- Ups! Tam mi przykro. - powiedziała Miranda tonem, który niekoniecznie na to wskazywał - Niestety nie mam chusteczek.
Lena warknęła coś gniewnie pod nosem i odsunęła się ode mnie aby przeszukać leżącą na podłodze torbę. Korzystając z okazji Miranda posłała mi znaczące spojrzenie. Odgarnęła z twarzy fioletowe włosy i niby od niechcenia wspomniała:
- Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Valerie. Co prawda, miała zadzwonić wcześniej, ale powiedziała, że była bardzo zajęta. No wiesz, spędzała sobie miło czas z...
- Późno już. - zauważyłem, wstając raptownie od stołu. - Miranda, masz może chwilę? - zapytałem i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem do wyjścia.
- Tylko nie zapomnij, że jutro mamy konkurs! - krzyknęła jeszcze za mną Lena. Nie oglądając się za siebie, wypadłem ze stołówki. Zaraz za mną wyszła poddenerwowana Miranda. Wyraźnie była na mnie wkurzona.
- Błagam, chociaż ty spróbuj mnie zrozumieć. - poprosiłem.
- Zrozumieć? - powtórzyła - Chyba żartujesz. Dlaczego nie chcesz jej powiedzieć? Z iloma laskami masz zamiar się umawiać?
- Przecież to ona podrywa mnie! - zaprotestowałem.
- Tak, a tobie to bardzo przeszkadza, więc poprosiłeś ją grzecznie, aby przestała, bo masz dziewczynę. Lambert, kogo starasz się oszukać? Ją? Valerie? Samego siebie?
Odwróciłem spojrzenie, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Po prostu zastanów się nad tym. - dodała trochę spokojniej - Bo przez umawianie się z nimi dwiema jednocześnie, stracisz w końcu je obie.
- Masz rację. - westchnąłem - Po prostu muszę sobie to wszystko przemyśleć.
- Grunt, żeby szybko. Jeżeli ty nie powiesz Lenie, wiedz, że ja to zrobię - zagroziła jeszcze, po czym oddaliła się w swoją stronę, zostawiając mnie samego. Stałem tak jeszcze kilka minut podczas gdy jej słowa kołatały mi się w głowie, po czym chcąc uniknąć spotkania Leny, ruszyłem wolno do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, zacząłem machinalnie przechadzać się nerwowo w tę i z powrotem po niewielkim pomieszczeniu. 7 kroków w jeną stronę, 7 kroków w drugą stronę. Gdzieś na dworze zaczął szczekać pies. Ktoś inny śmiał się głośno na korytarzu. Nie mogłem wytrzymać. Musiałem wyjść. Jednym ruchem chwyciłem wiszącą na wieszaku kurtkę i wybiegłem z pokoju. Gdy tylko wyszedłem z akademii, uderzył mnie podmuch chłodnego wiatru, przynosząc orzeźwienie. Narzuciłem na głowę kaptur, usiłując nie tyle odgrodzić się od deszczu, co od wszystkiego dookoła. Ruszyłem przed siebie, sam nie wiedząc dokąd zmierzam. Ziemia zdążyła się rozmoczyć i zamienić w błoto, które mlaskało w zetknięciu z moimi butami. Szedłem miarowo, koncentrując się na szumie deszczu i swoim oddechu. Czułem, że zdenerwowanie powoli mnie opuszcza, zwolniłem więc kroku, aby dłużej nacieszyć się spacerem. Będąc już całkowicie spokojnym, zacząłem jeszcze raz zastanawiać się nad słowami Mirandy. Teraz, idąc samotnie ścieżką, potrafiłem spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Zrobiło mi się głupio, że tak mnie poniosło. Rzadko pozwalałem sobie stracić nad sobą panowanie. Co prawda, już wcześniej umawiałem się z dziewczynami, ale nigdy nie traktowałem żadnej z nich poważnie. Dopiero kiedy pojawiła się Valerie... Pokręciłem wolno głową, myśląc o dziewczynie. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Z kolei Lena... wyobraziłem ją sobie w szortach, i odsłaniającej zbyt wiele bluzce, którą dzisiaj na sobie miała. Musiałem przyznać, ze Lena była bardzo ładna. I atrakcyjna. Bardzo atrakcyjna... Chwileczkę - pomyślałem i przystanąłem raptownie. Czy to właśnie o to chodziło? Czy ona najzwyczajniej w świecie mnie pociągła? Nagle zdałem sobie sprawę, że właśnie tak było. Leciałem na Lenę, ale to Valerie kochałem. Zaśmiałem się cicho, bo nagle wszystko wydało się być takie oczywiste. Już nie miałem wątpliwości, co mam robić. Odwróciłem się na pięcie i biegnąc w deszczu, wróciłem do akademii.
~~~
Stałem przed drzwiami wpatrując się w przyklejone na nie ciemne, błyszczące cyfry. Z wahaniem podniosłem rękę i po chwili z powrotem ją opuściłem. No dobra, najpierw obowiązki, potem przyjemności. W zasadzie, zawsze mogę dać nogę. Może nawet będzie to konieczne kiedy będzie próbowała rozerwać mnie na strzępy. Z tą pokrzepiającą myślą ponownie uniosłem dłoń do drzwi, gdy te bez ostrzeżenia rozwarły się z hukiem na oścież pod wpływem silnego kopnięcia. W progu stanęła kipiąca ze złości Lena. Gdy tylko mnie ujrzała, jej twarz wykrzywił grymas wściekłości. Przez chwilę byłem pewny, że mi przyłoży, gdy nagle jakby zmieniła zdanie. Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu... Chwilę, jaki był numer do domu wariatów?
- Lambert. - stwierdziła po chwili.
- Yym, tak to ja. - potwierdziłem - Przyszedłem, żeby wyjaśnić kilka spraw... Może wejdziemy? - zapytałem stawiając krok do wnętrza pokoju. Bez ostrzeżenia Lena przesunęła się blokując mi drogę. Zdziwiony uniosłem brwi do góry.
- Nie kłopocz się Lambert - powiedziała - Już wszystko wiem.
Zakląłem pod nosem. Miranda najwyraźniej nie rzucała słów na wiatr. Nie musiała się jednak tak spieszyć!
- Lena... przykro mi, że dowiedziałaś się tego od Mirandy. Wiem, że powinienem był powiedzieć ci wcześniej, ale...
- Shh! - przerwała mi - Nie musisz się tłumaczyć. Bardzo się cieszę, że jesteś z Valerie. Uważam, że tworzycie wspaniałą parę.
Wpatrywałem się w nią tępo niczego nie rozumiejąc. Czy ona naprawdę to powiedziała? Uśmiechnęła się promiennie jakby na potwierdzenie swoich słów. Powoli pokręciłem z niedowierzaniem głową. Czyżbym błędnie interpretował jej zachowanie? Byłem przekonany, że ona...
- Czyli ty... nigdy nie byłaś we mnie...
- Zakochana? - dokończyła i zaśmiała się perliście - Zwariowałeś głuptasku? Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Myślałeś, że nie widzę jak patrzysz na Val? To takie urocze! Będę musiała jej pogratulować... A teraz wybacz, ale spieszę się trochę. Muszę odebrać sukienkę na jutrzejszy konkurs. - powiedziała mrugając do mnie zabawnie i już jej nie było. Wpatrywałem się zdezorientowany w miejsce, w którym zniknęła, jakby miała za chwilę wrócić i krzyknąć: "Prima Aprillis!". Kiedy wreszcie uświadomiłem sobie, że nic takiego się nie wydarzy, zamrugałem gwałtownie powracając do rzeczywistości. Jedno było pewne - problem Leny miałem z głowy. Tylko co nią kierowało? I czy mówiła prawdę? Zastanowiłem się nad tym, ale odpowiedź nie nadchodziła. W końcu prychnąłem lekceważąco. Dziewczyny! Kto je zrozumie?! Teraz miałem inny cel. W kilku krokach dopadłem schodów i zacząłem wskakiwać po dwa stopnie. Po chwili otwierałem już drzwi swojego pokoju. Wszedłem do środka i złapałem leżący na stole telefon. Niecierpliwie wystukałem na klawiaturze treść wiadomości i wysłałem ją. Odpowiedź przyszła po chwili. "Daj mi kilka minut" - głosiła. Świetnie, tyle czasu powinno mi wystarczyć. Podszedłem do stojącej w rogu szafy, aby znaleźć jakąś pasującą do okazji bluzkę. Po rozgrzebaniu ułożonych wcześniej starannie ubrań zdecydowałem się w końcu na czarną koszulkę z logo ulubionego zespołu Valerie. Ledwie zdążyłem się przebrać, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyłem je z dudniącym sercem. W progu stała Valerie. Miała na sobie pomarańczową szyfonową sukienkę sięgającą za kolano, włosy upięła w wysoki kok, a w dłoniach trzymała bukiet żonkili. W porę udało mi się zamknąć usta.
- Cześć Lambert. Co u ciebie słychać? Chyba nie czekałeś za długo, no nie? Starałam się pospieszyć, no ale wiesz jak to... Och, Joan Jett & the Blackhearts, skąd wiedziałeś?! - spytała nagle podekscytowana, a ja pogratulowałem sobie w duchu wyboru ubrania.
- Wspominałaś kiedyś, że ich lubisz - zauważyłem - Może wejdziesz?
- Tak, tak, jasne. - wymamrotała mijając mnie w przejściu. Zamknąłem drzwi i odwróciłem się z powrotem do dziewczyny. Mój wzrok padł pytająco na trzymany przez nią bukiet kwiatów.
- Ach, to - pospieszyła wychwytując moje spojrzenie - pomyślałam, że ładnie rozjaśnią twój pokój. No wiesz, nie obraź się, ale jest troszkę ponury.
Chciałem odpowiedzieć, że to ona rozjaśnia mój pokój, ale zamiast tego podziękowałem jej i wsadziłem kwiaty do wazonu na biurku. Po chwili razem usiedliśmy na kanapie.
- Więc? - zapytała Valerie - O co chodzi? Co takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć?
- Widzisz... jest coś, co chciałbym ci wyznać.
- Tak?
- Ja... myślę, że do twarzy ci w pomarańczowym.
I myślę, że powinienem powalić chwilkę głową o ścianę. Jezu, chyba bardziej nie mogłem tego schrzanić!
Valerie uśmiechnęła się tylko z rozbawieniem i wywróciła oczami.
- Dziękuję ci Lambercie, to było bardzo poruszające. A teraz - zaczęła chwytając mnie za rękę - czy mógłbyś przejść już do sedna?
Spojrzałem na nasze splecione dłonie, moją białą jak mleko, jej ciemną jak czekolada. To była Valerie, moja Valerie, kto jak kto, ale wiedziałem, że ona mnie nie wyśmieje.
- Kocham cię - wyszeptałem po chwili.
Pomału podniosłem wzrok, aby zobaczyć jej wyraz twarzy. Tym razem niczego nie mogłem z niej wyczytać.
- Lambercie, czy nie wdychałeś dzisiaj żadnych podejrzanie wyglądających substancji i jesteś całkowicie pewien tego, co mówisz? - zapytała w końcu.
- Tak. - odpowiedziałem tylko, bo na więcej nie było mnie stać.
- To dobrze, bo ja też cię kocham. - odpowiedziała.
~~~
Chwytałem ciężko powietrze starając się z całych sił skupić wzrok na swoich lśniących czarnych lakierach, które jednak wirowały uparcie jak na karuzeli. Przełknąłem ślinę, aby tylko nie zwymiotować na wypolerowaną posadzkę. Entuzjastyczne głosy jury następowały po sobie podając liczbę przyznanych nam punktów i jakiś "cenny" komentarz. "Daję 10. Cudowna para i cudowne wykonanie!". "9. Lena, jesteś zdecydowanie naszą mistrzynią." "Bez dwóch zdań 10. Zachwyciliście mnie!". Po ostatnim werdykcie ryk tłumu wzmógł się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Lena uniosła nasze ręce do góry w zwycięskim geście. Podniosłem wzrok, nie widziałem jednak niczego prócz ostrych świateł skierowanych wprost na nas. Tłum wiwatował, wykrzykiwał nasze imiona. Miałem dziecięcą ochotę skulić się i zasłonić uszy rękoma. Zamiast tego, mrużąc oczy przeczesywałem wzrokiem trybuny, szukając jednej konkretnej osoby. Przez ułamek sekundy wydało mi się, że wreszcie ją dostrzegam, zaraz jednak wszystko na powrót zlało się w jedną kolorową masę, zamazywało się i wyostrzało bez końca. Jakiś mężczyzna po 40-ce podszedł do nas i wręczył nam uroczyście trofeum, a następnie zawiesił na naszych szyjach połyskujące medale. Jeden z organizatorów rozpoczął monolog o dzisiejszych występach, po chwili dał sobie jednak spokój, bo publiczność skutecznie go zagłuszała. Nie pamiętam jak długo tam staliśmy, spoceni i zdyszani. Ani kiedy zaczęliśmy się przedzierać do wyjścia próbując ominąć największy tłum. Ani nawet kiedy wydostaliśmy się na chłodne nocne powietrze. Jakimś cudem jednak siedziałem w końcu w samochodzie z Leną, która mknęła pustymi ulicami prosto do akademii.
- Ale czad nie? Skopaliśmy im tyłki. - powiedziała wciąż nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Tak.. - odpowiedziałem nieprzytomnie.
- To co teraz robimy? Chyba warto byłoby to uczcić, no nie? To w końcu pierwsze miejsce!
- Przykro mi, ale może innym razem. Umówiłem się na randkę z Valerie.
- Ach, no tak, jasne. - odpowiedziała całkowicie nieporuszona. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tej nowej, niezawistnej Leny.
- Może lepiej do niej zadzwonię. - powiedziałem bardziej do siebie niż do niej, po czym schyliłem się po plecak. Otworzyłem wewnętrzny suwak i ze zdziwieniem stwierdziłem, że kieszeń była pusta.
- Hmm, Lena, widziałaś gdzieś może mój telefon? Chyba musiałem go zgubić.
Brunetka zerknęła na mnie zaniepokojona.
- Kurczę, jeżeli zostawiłeś go na sali, to lepiej módl się, aby ci go nie ukradli. Jak chcesz, to pomogę ci go jutro poszukać.
- Chętnie, dzięki. - odpowiedziałem i na powrót zamilkłem. Wjeżdżaliśmy już na parking. Wyjrzałem przez szybę mając nadzieję zobaczyć Valerie w umówionym miejscu, nigdzie jednak nie było po niej śladu.
- I co? Widzisz ją? - zapytała Lena rozglądając się dookoła.
- Nie. - odpowiedziałem, nie potrafiąc ukryć w głosie rozczarowania.
Lena wydęła usta, jak to miała w zwyczaju, gdy myślała o czymś intensywnie.
- Mam pomysł. - powiedziała w końcu i odwróciła się szukając czegoś na tylnych siedzeniach samochodu. Po chwili odwróciła się uśmiechnięta promiennie, w obu dłoniach trzymała po dwie butelki wina. - Co ty na to, żebyśmy zaczęli świętowanie, a Val dołączy do nas, gdy tylko dotrze na miejsce? Możemy pójść do ciebie, na pewno domyśli się, że tam będziesz.
Zmarszczyłem brwi zastanawiając się nad propozycją.
- No dobrze. - zgodziłem się po chwili wahania. Wydało mi się, że przez oczy Leny przeszedł dziwny błysk, ale może była to tylko gra światła. Ignorując poczucie, że właśnie pakuję się w tarapaty, wysiadłem z Leną z samochodu. Nieskończoną ilość schodów i korytarzy później, siedzieliśmy razem przy okrągłym stoliku sącząc wino. Z ustawionej pod ścianą starej wieży stereo leciał jakiś marny kawałek o nieszczęśliwej miłości.
Wokalista zawodził z rozpaczą, podczas gdy Lena opowiadała o swojej tanecznej karierze. Było ciemno, jedynie światła świec rzucały na jej ciało ruchomy blask, wydobywając jego kształty. Obcisła sukienka, którą miała na konkursie, mieniła się złotem przy każdym jej ruchu. Z każdym kolejnym kieliszkiem koncentrowałem się coraz bardziej na ruchach jej ust, niż na tym, co mówiła. Alkohol chlupotał w mojej głowie, płynął przez żyły, krążył w całym ciele. Siedzieliśmy tu już od kilku godzin i zdążyłem wypić więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zapewne jutro będę się za to przeklinał. Wstałem chwiejnie i uchyliłem okno, ledwie unikając potknięcia o puste butelki po winie, które walały się po podłodze. Opierałem czoło o szybę rozkoszując się orzeźwiającym powietrzem. Po chwili poczułem jak ktoś wpycha się koło mnie.
- Gorąco tu. - westchnęła Lena siadając na parapecie. Jej sukienka podwinęła się ukazując niemalże całe uda, od których moją rękę dzieliły centymetry. Spoglądała na mnie spod wytuszowanych rzęs, na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Niesforny kosmyk włosów spadł na jej policzek. Nie myśląc długo, uniosłem dłoń i niespiesznie założyłem go za ucho. Odchyliła szyję do tyłu, jej klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonym rytmie.
- Tak, gorąco. - wyszeptałem i przywarłem do niej ustami. Jej rozgrzane wargi ocierały się o moje, z początku delikatnie, później coraz gwałtowniej i łapczywiej. Objęła mnie za szyję przyciągając bliżej. Któreś z nas jęknęło, co jeszcze bardziej podsyciło moje pragnienie. Jedną ręką wczepiłem się w jej włosy, drugą błądziłem po jej gołych ramionach. Podsunęła się bliżej, zaciskając nogi wokół moich bioder. Nie przerywając pocałunku zaczęła niecierpliwie rozpinać guziki mojej koszuli. W końcu zrzuciła ją ze mnie, by móc zbadać mięśnie na moim nagim torsie. Dysząc ciężko przesunąłem usta na jej szyję, jadąc niżej, w kierunku obojczyka. Przeszedł przez nią dreszcz, gdy polizałem jej ciepłą skórę. Chciałem więcej, chciałem być jeszcze bliżej niej. W momencie, gdy moja ręka znalazła się na jej udzie, drzwi otworzyły się z hukiem.
W drzwiach stała Valerie.
(Valerie? Czekam na reakcję Val i wybacz, że tak długo to trwało.)
Subskrybuj:
Posty (Atom)