Zawróciłam gwałtownie, tłumiąc gniewny krzyk w ustach i zacisnęłam dłonie w pięści, przyciskając je bliżej ciała. Jak ona śmiała to uczynić?! Swym słodkim i zakłamanym głosikiem znów zaświergotała:
- Ależ to ona jest złodziejem. Widziałam na własne oczy, jak grzebała w mojej torbie.
- Bzdura. – wysyczałam, starając się zapanować nad wzrastającymi w mej piersi gwałtownymi emocjami. – W życiu nie dotykałam ani jej torby, ani żadnej mi obcej. Także nigdy nie zdarzyło mi się niczego ukraść. Nigdy.
Dyrektorka spojrzała na nas obie podejrzliwie. Złożyła dłonie pod brodą i ponownie zaczęła swoją formułkę.
- Do niczego nie dojdziemy, jeżeli w kółko będziecie powtarzać te same rzeczy. Niestety, na terenie klasy, gdzie odbywają się zajęcia z literatury współczesnej, nie znajdują się żadne systemy monitorujące…
- Nie są one potrzebne. Jak już wspominałam, nie tylko ja byłam świadkiem tego, jak Marceline przegląda moje rzeczy, lecz także…
- Wiemy bardzo dobrze, że Bridget jest twoją przyjaciółką, więc jej słowa nic nie znaczą – wtrąciłam się Carrie w pół zdania, aby na powrót nie zaczynała swojej wyssanej z palca historyjki. A wszystko zaczęło się od głupiego rysunku! Wstałam wcześniej rano, by móc jeszcze przed zajęciami pobiegać trochę na bieżni – od dwóch tygodni zaczęłam trenować jogging, od kiedy Bianca niefortunnie wspomniała o mojej ,,wychudzonej i nędznej’’ posturze. Przyjęłam to nieco zbytnio do siebie, jednak postanowiłam coś zmienić – mając nadzieję, że nie skończy się to wyłącznie na kilkudniowym zapale. Ubrana w sprany dres, ze słuchawkami na uszach i torbie na plecach, gdzie spakowałam nie tylko butelkę wody, lecz także i szkicownik, ruszyłam pobiegać. Pracowanie oddechem wciąż sprawiało mi sporo trudności – szybko łapałam zadyszkę, lecz nie poddawałam się. Po dwóch okrążeniach i dwukrotnym odsłuchaniu motywującego głosu Jamesa Marstersa, zaczęłam odczuwać… nudę. Rozejrzałam się nieznacznie dookoła – poranna mgła wciąż jeszcze nie opadła, dookoła ni widu żywej duszy – i mój wzrok padł na ścieżynkę prowadzącą na łąki. Nie zastanawiając się długo, z nową energią, ruszyłam truchtem przed siebie. Kiedy dobiegłam na skraj lasu, zaczęłam się, w swoim niezgrabnym stylu, rozciągać. Nawet nie zauważyłam, kiedy mój stary już plecak rozpiął się, a z środka wyleciał szkicownik, wprost na mokrą trawę. Ruszyłam w drogę powrotną, by móc jeszcze zdążyć wziąć prysznic i zjeść jakieś pożywne śniadanie. Cały dzień spędziłam w nieświadomości, że moje szkice są w posiadaniu złośliwej zołzy, Carrie. Na moje nieszczęście, wśród mych dzieł znajdował się także szkic profesora od kółka filmowego, na które zaczęłam od niedawna uczęszczać, profesora Sørensena… Chociaż byłam świadoma tego, że jego wygląd oczarował niejedną uczennicę, to nie spodziewałam się, że w akcie zemsty zostanę posądzona o kradzież.
- Proszę zajrzeć do jej pokoju. Jestem pewna, że tam znajdziemy mój telefon – Carrie spojrzała na mnie wyzywająco swoimi dużymi, brązowymi oczyma, a ja poczułam ogromną ochotę, aby uderzyć ją raz, a porządnie.
- Proszę bardzo. Nie znajdziecie tam jej telefonu, bo nic nie zabrałam. – dodałam butnie, nie spuszczając wzroku z uśmiechniętej szatynki. Dyrektorka westchnęła przeciągle, po czym odparła:
- W takim razie chodźmy.
Ruszyłyśmy ramię w ramię przed siebie, każda z przekonaniem o swojej wygranej. Im jednak znajdowałyśmy się bliżej mojego pokoju, tym bardziej zaczęłam odczuwać niepokój. Zachowanie Carrie było zbyt nonszalanckie, jakby… jakby wiedziała, że znajdzie tam swój telefon. I nagle doznałam olśnienia – ktoś musiał go u mnie podłożyć. W panice przystanęłam w pół kroku – otworzyłam szerzej oczy i zwróciłam je w stronę wykrzywionej z zadowolenia dziewczyny.
- Coś się stało, Marceline? – zapytała dobrotliwie dyrektorka, zachowując jednak stosowny dystans.
- N-nie, wszystko w porządku – odparłam mimowolnie, nie wiedząc, jak wykręcić się z tej sytuacji. Z drżącym ze złości i niemocy dłońmi, otworzyłam drzwi. W środku panował półmrok, gdyż przed wyjściem zasłoniłam zasłony, by Lelouch mógł w spokoju odpoczywać. Odsłoniłam je jednym ruchem dłoni – i ku mojemu przerażeniu zauważyłam, jak słońce odbija się od błyszczącej obudowy telefonu Carrie. Leżał on na moim stoliku nocnym, jak gdyby nigdy nic. Nie uszła uwadze Carrie i dyrektorki moja reakcja, a także obecność telefonu.
- Chyba będę zmuszona do zapoczątkowania procedury w sprawie kradzieży – odparła oficjalnie pani Rose, po czym zwróciła swe zawiedzione oblicze w moją stronę – Nie spodziewałabym się tego po tobie, Marceline. Jestem naprawdę zawiedziona.
- Ale… ale… - zaczęłam, jednak łzy, które napłynęły mi do oczu i ogromna gula w gardle uniemożliwiły mi się wysłowić. Carrie z triumfem złapała za swoją własność, po czym teatralnie wymaszerowała z pokoju. Dyrektorka także ruszyła w kierunku swojego gabinetu, aby móc stamtąd podjąć odpowiednie kroki, na odchodnym dodając jedynie, że już jutro dowiem się, jaka mnie czeka kara. A ja miałam siły jedynie na to, aby przysiąść przy oknie i zapłakać głośno w rękawy beżowego swetra. Czułam, jak moja twarz puchnie od płaczu i jak ręce mam mokre od łez, gdy nagle do mojego pokoju ktoś zawitał:
- Przepraszam… Ale usłyszałem(am), jak ktoś płacze… Czy wszystko w porządku?
Ktoś? C:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)