wtorek, 28 lutego 2017

Od Holiday C.D Esmeraldy

Tego dnia humor dopisywał mi aż nadto. Nie dość, że pierwszy raz w ciągu tego tygodnia udało mi się przespać więcej niż pięć marnych godzin, słońce dziś świeciło, a humor poprawiała mi dodatkowo Esmeralda, która postanowiła zrobić parę głupich rzeczy aby mnie rozśmieszyć. Tak też było na stołówce, kiedy miałam wrażenie, że nie śmiałam się jeszcze nigdy tak bardzo w swoim dość krótkim życiu jak wtedy kiedy Esma zaczęła tańczyć z dwoma porami na środku stołówki. W końcu spadłam z krzesła i jakby nic się nie wydarzyło, śmiałam się dalej jak kompletna idiotka. Patrzyłam z dołu jak jej dzikiemu tańcu towarzyszyły wiwaty, śmiechy jak i głośne oklaski ze strony wszystkich osób zamieszkujących Akademię Magic Horse, co doprowadziło mnie do jeszcze głośniejszego śmiechu. W końcu kiedy udało mi się zaczerpnąć powietrza, odezwałam się:
- Zaliczone! - wykrztusiłam w końcu przez łzy śmiechu i zaczerpnęłam jeszcze raz głęboko powietrza, żeby się trochę uspokoić.  Niektórzy patrzyli na mnie zdziwieni, nie wiedząc o co chodzi, ale większość z nic już po chwili zrozumieli i wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Moja pierwsza próba wstania okazała się być porażką, ponieważ po nagłym wybuchu wesołości moje nogi zazwyczaj były jak z waty, dlatego przewróciłam się jeszcze raz, aczkolwiek bardziej boleśnie na zimną posadzkę stołówki. Wcześniej lądowania szczególnie nie odczułam, ponieważ zajęta byłam głośnym śmiechem, ale teraz tylek rozbolał mnie dość mocno. W końcu, zauważywszy moje starania podeszła do mnie łaskawa Esma, która również nie mogła powstrzymać się od nagłego wybuchu śmiechu. Po paru minutach starań, udało jej się udzielić mi należytej  pomocy. Kiedy udało mi się już wstać i otrzepać czarne spodnie od kurzu, który zebrał się tam prawdopodobnie już po wczorajszym porządkowaniu jakiejś biednej, starej zrzędzącej kobiety, obydwie skierowałyśmy się do stolika gdzie zajmowali swoje miejsca: Thomas, mąż Esmy oraz ojciec dwóch dzieci, których imion za cholerę sobie przypomnieć nie mogłam, Helen oaz Castiel wraz z cudownymi trojaczkami: Tanyą, Celtią i Niną. Wszyscy patrzyli na nas z niezwykle rozbawionymi wyrazami twarzy, tylko Thomas wydawał się być już do tego przyzwyczajony, jakby mieszkanie w jednym pokoju wraz z Esmą, nauczyło go odporności na takie rzeczy.
- Hej - odezwała się Esma jak gdyby nigdy nic i dosiadła się do rodziny, a ja poszłam w jej ślady tyle, że ja zasiadłam bardziej z boku, nie czując się do końca pewnie w towarzystwie dorosłych osób.
Dziewczyna w tym czasie przytuliła jedno płaczące dziecko do piersi.
Ja natomiast wbiłam wzrok w stół przed sobą i pogrążyłam się w myślach. W końcu nie wytrzymałam i wstałam z miejsca, tylko po to, żeby pójść po parującą, gorącą, malinową herbatkę. Kiedy wróciłam, zagadała mnie dopiero Helen:
- Co tam? - uśmiecham się na te słowa.
- Całkiem dobrze... - mówię cicho i biorę łyk herbaty. Wzdrygam się przy tym z lekka. Rozmawiamy jeszcze parę minut, głównie w temacie jej dzieci, ale też o innych sprawach. Po jakimś czasie, kiedy widzę już dno niebieskiego kubka, niegdyś zapłnionego ciepłym napojem, Esma wkracza do akcji.
- Idziesz ze mną? - pyta rozbawiona - Możemy dokończyć, bo ja na przykład jeszcze z tobą nie skończyłam... Mam dla ciebie cudowne wyzwanie! - uśmiechnęła się chytrze, a ja mogłabym przysiąc, że usłyszałam gdzieś obok niej ciche westchnienie i wypowiedziane słowa "O, nie!".
- Chętnie, ale nie chcę skończyć dzisiejszego dnia w grobie!
- Ale na razie dziećmi trzeba się zająć! Pomożesz mi?

Esmuuuuś? Przepraszam, ale okropny brak weny :/

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Spoglądając na swój talerz uświadomiłem sobie, że od dobrych kilku dni nie robiłem czegokolwiek, co można byłoby podpiąć pod czyn produktywny. Raczej skupiałem się na celach towarzyskich, zaczepiając co i rusz kogoś lub nie protestując wtedy, gdy ktoś zaczepiał mnie. Przyznać trzeba było, że raczej spędzałem dni dosyć leniwie w porównaniu do tego, co w zwyczaju robić miałem wcześniej. Rudowłosa na tyle absorbowała każdy wolny skrawek mojej melancholijnej doby, że wręcz nie byłem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że nie widzę wszędzie jasnoczerwonych pasemek... Gdzie tylko się obejrzałem, widziałem Holiday, albo też rzeczy i osoby, które niewątpliwie kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z nią. Była charakterystyczna, inna, ale przy tym na swój sposób ciekawa. Jej śmiech był towarem, który zdecydowanie zaważył nad tym, czy odczuwam do niej w chwili obecnej sympatię, czy może wręcz przeciwnie. Pomijając już nawet jej złożony charakter, drobne gesty czy też ukradkowe spojrzenia, to tak naprawdę dźwięk jej rozbawionego głosu był tym, co popchnęło mnie do tego, aby ciągnąć tę znajomość dalej i dalej. Był zaraźliwy, równocześnie dodający otuchy i sprawiający, że od razu słuchaczowi na usta wstąpywał niemałych rozmiarów uśmiech. Przy tym był też poniekąd uroczy, co zdecydowanie nie poprawiało niczego... Zbyt dużo było w niej rzeczy uroczych. Wolałem widzieć ją w postaci Holiday, która zawsze wie co ma powiedzieć, albo przynajmniej stara się sprawiać pozory takiego zachowania. Wolałem tę dziewczynę, potrafiącą śmiać się tak długo z takich pierdół, że gotów jestem zaryzykować twierdząc, że nie ma niczego innego, co równie mocno podnosi innych na duchu.
Chol.era, mogłaby skończyć z tą oryginalnością. Nie dość, że odcień jej włosów wyróżniał ją z tłumu, to na dodatek była na tyle złożoną osobowością, że nie było i nie będzie nikogo innego, kto był lub będzie chociaż w podobnym stopniu skomplikowanym. Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jest raczej prosta i niezbyt skomplikowana w obsłudze, to jakoś tak... Podświadomie czułem, że jest zdecydowaniem jedną z tych osób, które chcą, ale jeszcze nie wybuchły.
Zresztą, każdy posiada w zanadrzu jeden taki rozdział samego siebie, o którym nie wie zarówno nikt, jak i on sam.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - westchnęła teatralnie, pstrykając swymi drobnymi palcami tuż przed mym nosem. Wzdrygnąłem się na to, odsuwając się nagle do tyłu, co spowodowane znowuż było tym, że dziewczyna wyrwała mnie z rozmyśleń. Pokręciła na to stanowczo głową, wywracając niby dyskretnie swymi oczami. Widziałem, jak gryzie się po wewnętrznych stronach policzków, tylko po to, aby znowu nie zrobić z siebie idiotki. Idiotki, którą była za każdym razem, ledwo gdy tylko zaczynała śmiać się w niebogłosy w miejscach pełnych ludzi. Chole.ra, przy tym też zdawała się być urocza. I to bardzo.
- Wolisz prawdę, czy może opcję, która Cię zadowoli? - odzyskując utracony chwilę wcześniej fason, wyprostowałem się, mrucząc te słowa niemalże pod nosem. Doskonale wiedziałem jednak, że dziewczyna usłyszała je, bowiem również poprawiła się na krześle, wlepiając we mnie swój wzrok.
- A jak myślisz? - odbiła piłeczkę i, wciąż nie zrzucając z mojej twarzy swych bladoniebieskich oczu, sięgnęła po kubek z herbatą, chwilę później upijając mały łyk gorącej cieczy. Sprawiło to, że zatęskniłem za tymże napojem bogów, choć miałem swój tuż pod swym nosem. Uwielbiałem aromat owocowych herbat, zwłaszcza, jeśli były w nich owoce leśne.
- To uwaga, mam nadzieję, że nie będzie to dla Ciebie zaskoczeniem - unosząc nieco kąciki swych ust, przerwałem na chwilę, aby również napić się odrobiny napoju. - Nie słyszałem niczego, co do mnie mówiłaś... Ale, znając Ciebie, to może i dla mnie to lepiej?
- Grabisz sobie, O'Brien - prychnęła po cichu, nie zauważając ludzi, którzy przechodzili tuż za oparciem jej krzesła. Wyglądało na to, że miała za to nieomal zapłacić, kiedy naczynie w jej dłoniach zatrząsło się, ulewając nieco herbaty poza brzegi szklanki. Jęknęła na to, jednakże chwilę później przypominając sobie o grze spojrzeń, którą toczyliśmy między sobą. Podpierając więc łokcie na blacie, zaraz obok kałuży aromatycznego napoju, który udało jej się wylać chwilę wcześniej, położyła swą głowę na splecionych ze sobą dłoniach, powracając do wymiany spojrzeń, które dzieliliśmy między sobą.
- Wiem - wciąż się uśmiechałem, nie czując się niezręcznie nawet wtedy, kiedy na jej policzki wkradły się delikatne rumieńce. Często zauważałem u niej takowe zjawisko, jednakże nie trwało oglądanie go zbyt długo, bowiem niemalże za każdym razem potrafiła się z nim skutecznie zakamuflować. - Ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza.
- Chcesz poznać gniew wprawionej w złość kobiety?
- Pogadamy jak się nią staniesz, dziewczynko - zaśmiałem się, robiąc to specjalnie - wiedziałem, że wprawi ją to w złość, o której prawiła chwilę wcześniej. Skoro już zasugerowała mi taki pomysł, to dlaczego miałbym z niego nie skorzystać? Widok zdenerwowanej Holiday był tym, co szczególnie chciałem ujrzeć w tamtym momencie. Takie tam zwykłe, chore pragnienie, biorące się zresztą ni stąd, ni z owąd.
To pragnienie było również ogromnym błędem, którego kalibry były tak duże, że wręcz nieprawdopodobne. Chciałem zabrać się za jedzenie, dokończyć ostatnie kęsy kanapek, aby móc jak najszybciej urwać się stamtąd z Holiday, która już dawno skończyła swoje śniadanie, jednak nie było mi to dane. Nim się obejrzałem, spora porcja herbaty wylądowała na mojej koszulce, która natomiast momentalnie zaczęła się kleić do mej skóry.
- Żałuję, że straciłam na Ciebie coś tak cennego, jak herbata.
~**~
Jak to na mnie przystało, nie mogłem pozwolić na to, aby to Holiday tym razem wygrała. Niby już przytulny i niczemu się nie sprzeciwiający, poszedłem do pokoju przebrać mokre ubranie, podczas gdy dziewczyna poszła nakarmić Sydney, mając nadzieję, że chociaż raz zrobi to punktualnie.
Tak czy inaczej, skończyło się to tak, że dziewczyna wylądowała na moich plecach. Oczywiście niezbyt jej się to podobało i, jakby zupełnie pomijając kwestię darmowego transportu, co kilka kroków od nowa marudziła mi o tym, jak bardzo się sprzeciwia i jak bardzo jej się to nie podoba. Mając to po dziurki w nosie, zlitowałem się nad sobą samym, zrzucając ją z siebie po środku obszernej łąki. Nie miała zbyt dużo do gadania, bowiem jak przypuszczałem, nawet nie znała drogi powrotnej. Tak naprawdę nie zamierzałem się zatrzymać właśnie tam, ale zwyczajnie nie potrafiłem już wytrzymać tego, jak jęczała mi wszelkie argument do ucha.
- Lukeee... - opadając dobrowolnie na wysoką trawę, wymruczała niemalże te słowa, bowiem zauważyłem, jak słońce przeszkadzało jej w uporządkowaniu własnych myśli. Promienie padały prosto na nią, przez co nie dość, że nie miała siły mówić czegokolwiek porządnego, to jeszcze w dodatku wykrzywiała swoją twarz w śmieszny sposób, kiedy to musiała mocno przymrużyć swe oczy. Wtedy dziękowałem samemu sobie, że pomyślałem chociażby o tym, aby zabrać ze sobą zbawienne okulary.
- Nie musisz mi dziękować - uśmiechnąłem się lekko, bawiąc się pojedynczym źdźbłem rosnącej tam trawy. Nie wiem właściwie dlaczego, ale zawsze, gdy tylko trawa trafiała w moje ręce, musiałem niemiłosiernie zginać nią na wszystkie strony świata, następnie łamiąc ją, aby chwilę później wyrzucić ją w jej wcześniejsze miejsce. Pozwalało mi to nie tylko zmniejszyć ilość trawy na świecie, ale i pozwolić na to, aby i moje myśli stały się bardziej uporządkowane. Ponownie nie wiem, skąd to się bierze, ale miało to w sobie coś uspokajającego.
- Nie zamierzałam robić czegokolwiek podobnego - dzięki temu, że obróciła się w moją stronę, mogła już swobodnie patrzeć w moim kierunku, bowiem słońce w takiej pozycji nie przeszkadzało jej tak bardzo, jak robiło to wcześniej. Mogła także uśmiechać się cwanie, co oczywiście zrobiła, nie czekając na zaproszenie z kogokolwiek strony.
<Holiday? Nie jest jednak dobrze, zawaliłam to, meeeeh>

niedziela, 26 lutego 2017

Od Holiday C.D Luke'a

Prychnęłam cicho pod nosem i zagryzłam wargę, powstrzymując się z całych sił od nagłego, głośnego wybuchu śmiechu.
- Dziękuję - skłoniłam się nisko - Jest to wielki zaszczyt usłyszeć te słowa z pana ust, panie O'Brien - powstrzymywanie się od nagłego wybuchu śmiechu nie należy do umiejętności, którymi mogę się chwalić, a po chwili zmaganiań, które trwały tylko parę sekund, nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, Luke dołączył się do mnie po chwili namysłu. Po chwili przestał się śmiać, a ja w tym czasie, dosłownie tarzałam się po dywanie aż w końcu uderzyłam się głową o kant łóżka i dopiero wtedy udało mi się przestać. Syknęłam cicho, kiedy poczułam lekki ból i zamknęłam mocno oczy.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam nad sobą zaniepokojony głos Luke'a - Nie mam ochoty po raz kolejny zbierać cię z ziemii w ciągu dwóch dni - jego głos mieszał się z rozbawieniem, jednak nawet głupi byłby w stanie usłyszeć, że z całych sił próbował zachować należytą powagę.
- Raczej nie będziesz musiał... - usmiecham się lekko, jednak nie długo, ponieważ po chwili przeszywa mnie lekka fala bólu. Zaciskam mocno zęby, co nie uchodzi uwadze Luke'a, który teraz już się nie uśmiecha - Nigdzie nie idę, wyjdę z tego. Zabaczysz, za chwilę poczuje się lepiej - próbuję przybrać przekonujący wyraz twarzy jak i głosu i otwieram nawet szeroko oczy, żeby pokazać, że nic mi nie dolega, jednak blondyn tego nie kupuje i po jego minie widzę, że chce dalej protestować, jednak ja tylko uciszam go ruchem ręki.
- To co robimy? Gramy w jakąś planszówkę? - uśmiecham się lekko i łapie go za rękę - Mam ochotę w coś zagrać, dawno tego nie robiłam - mam nadzieję, że błękitnooki przystanie na tę propozycję i zrozumie w końcu, że już nic mi nie dolega. Przez sekundę napięcia panuje cisza, ale w końcu ku mojej ogromnej radości, zgadza się, choć nie powiem troszkę niechętnie - Gramy w 'Monopoly', bo innej gry nie posiadam w swoim własnym zapasie! - wstaję i kieruję się w kierunku szafy, gdzie pod pokaźną stertą ubrań, odnajduję grę i podstawiam mu grę pod nos. Z środka wyciągam instrukcję i przejeżdżam po niej wzrokiem. Mimo, że jest to bardzo znana gra, nie grałam w nią od paru miesięcy.
Kątem oka widzę, że Luke dosiada się do mnie na podłodze i przygląda się moim ruchom. Po chwili, wyciąga rękę w moją stronę, a ja podaję mu pudełko od gry.
~*~
Nie ma gry w której nie pokłóciłabym się o wygraną. Tak też było tym razem. Kiedy tylko Luke wygrał, zrobiła się 'awantura', albo raczej sama się nie zrobiła tylko ja ją zaczęłam... Mam talent do zachowywania się jak małe dziecko. Zaczęło się jak zwykle od tego, że mój rywal oszukiwał, co było powiedzane żartem, ale niestety poziom inteligencji mojego przyjaciela nie jest za wysoki, albo po prostu droczył się ze mną.
W końcu po pięciu minutach nie wytrzymałam i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Sama nie wiem czemu. Najprawdopodobniej śmiałam się z całej zaistniałej sytuacji.
- Lepiej bądź ciszej, bo obudzisz całą akademię - rzuca z rozbawieniem i zaczyna składać grę. Ja w tym czasie próbuję powstrzymać się od głośnego śmiechu, co udaje mi się dopiero po paru minutach.
- Która godzina? - pytam, kiedy już wiem, że wreszcie kontroluję moje wybuchy śmiechu. Chłopak spogląda na zegarek na ścianie i wzrusza lekko ramionami - Mamy dziesięć minut do śniadania - informuje mnie - To co chcesz jeszcze robić? - zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią, a przy tym ziewam głośno i rozciągam się.
- Możemy pójść chwilę wcześniej na śniadanie, na pewno nas wpuszczą i może znajdziemy lepsze miejsca... - wstaję z westchnieniem i kieruję się do drzwi, które otwieram szybkim ruchem i odwracam się do chłopaka - Idziesz? - otwieram szerzej drzwi, aby przepuścić Luke'a, który po chwili namysłu przez nie wyszedł i skierował się w stronę stołówki, a ja chwilę za nim.
Stołówka tego dnia była dość zatłoczona mimo, że było parę minut przed czasem. Akurat tego dnia, kiedy zdołałam wygrzebać się z pokoju o całkiem przyzwoitej godzinie, jak na złość w jadalni nie było już żadnych dobrych miejsc. Próbowałam wypatrzeć w tłumie Helen i parę innych osób, żeby mieć wymówkę do przepchania się, ale niestety na nic się to nie zdało, ponieważ co i rusz ktoś przechodził mi przed oczami, dając mi tym samym do zrozumienia, że przy moim wzroście nie dam rady nic zrobić. W końcu dopiero Luke'owi udało się wypatrzeć wolny stolik gdzieś na uboczu.
Nie ma co, przy tym śniadaniu będę musiała siedzieć w dwuosobowym stoliku z prawie dwumetrowym chłopakiem.

Luke? Nie mam pomysłu :/

sobota, 25 lutego 2017

Od Esmeraldy do Holiday

Otwierając oczy natknęłam się nie tyle co na światło, co na wielki koci łeb, przystawiony centralnie w mój czubek nosa. Od razu usłyszałam donośne miauknięcie a po chwili mój kotełek zaczął wywijać się na mnie, masować, ugniatać. Powiem tylko tyle, że gdyby mój pęcherz nie decydował teraz o wszystkim,spoko, leżałabym dalej, rozkoszując się tym "masażem". Jednak po chwili poczułam, że dłużej nie wytrzymam, po czym zeskoczyłam z łóżka, zrzucając przy tym moją kotkę, która wydała z siebie syk niezadowolenia.
-No przepraszam.- szepnęłam skacząc po dywanie do kibelka.
Po chwili wyszłam z łazienki i zaczęłam się ubierać. Ubrałam szorty i bluzkę na ramiączkach, zbliżała się wiosna. Dni, nie dość, że i w zimie były dość ciepłe, to i teraz robi się jeszcze cieplej. Szybko sprawdziłam czy dzieciaki śpią... Nadal kimały w najlepsze, za to ja szybko wyszłam z pokoju i zeszłam nakarmić konie. Przetruchtałam cały korytarz i uchwyciłam się poręczy, by potem wskoczyć na nią i ześlizgnąć się po niej powoli. Niestety jak zwykle nie zauważyłam tej wielkiej kulki, która zdobiła całą poręcz. Uderzyłam w nią tyłkiem, po czym spadłam na tyłek. Nim się oglądnęłam, już usłyszałam śmiech. Zerknęłam w tamtą stronę i moim oczom ukazała się, zwijając się ze śmiechu- Holiday. Patrzyłam na nią przez chwilę w bezruchu, lecz po chwili i ja wybuchnęłam głośnym śmiechem. Nie potrafiłam się podnieść, turlałam się po podłodze a po moich  policzkach popłynęłam łzy, które wydostały się podczas śmiechu.
-Cicho dziewczynki!-wrzasnęła sprzątaczka podchodząc do nas z mopem.
Szybko wstałam i ruszyłam w stronę drzwi obrotowych.
-Hej...!-szybko powiedziałam.
Holi tylko kiwnęła głową i próbowała nie wybuchnąć kolejnym, głośnym śmiechem. Jednak nie udawało jej się to, ponieważ po chwili od wyjśćia na zewnątrz wybuchnęła się gromkim śmiechem. Podreptałyśmy do stajni, by pani Rose nie była na nas zła...
-Powiem Ci,że...prawda czy wyzwanie?- zapytałam szybko śmiejąc się.
Holi myślała chwilę, by po chwili szybko odpowiedzieć.
-Wyzwanie!-krzyknęła śmiejąc się.
-Weź tamto sianko, obierz się w nie i zacznij biegać po padoku-zaśmiałam się.
Moja towarzyszka trochę się skrzywiła, ale po krótkim czasie ruszyła w stronę sianka i obrała się w nie. Weszła na padok, po czym zaczęła biegać. Na szczęście żaden instruktor tego nie widział, bo miałybyśmy spore kłopoty.
-No chodź, wystarczy. Zaliczyłaś!- zaśmiałam się.
Holiday podbiegła do mnie, przy tym strzepując z siebie suszoną trawę, która powinna być przeznaczona dla koni, ale jak widzieliście nie została. Pomogłam strzepać resztki siana z ubrania Holi, by po chwili wywinąć orła. Zaczęłam się głośno śmiać... Holiday najpierw popatrzyła na mnie i szybko wybuchła śmiechem. Czy dzisiaj nasz dzień będzie polegał tylko i wyłącznie na rechotaniu??
-Chodź, bo spóźnimy się na śniadanie...- wydukałam próbując uspokoić żrący śmiech.
Holiday nadal jeszcze rechotała, siedząc na sianie.
-Cze-Czekaaj- zaśmiała się.- Prawda czy Wyzwanie??- zapytała.
Bez namysłu odpowiedziałam .
-Wyzwanie!
-Zatańczysz do "Levan Polkka"- krzyknęła radośnie.
Otworzyłam szeroko oczy i usta... Znałam tą piosenkę doskonale i wiedziałam jak to się skończy.
-Tutaj?- zapytałam rozglądając się.
-Niee... No co Ty. Na stołówce...i musisz mieć 2 pory!- zaśmiała się Holi.
-Dobra, idę po pory i po strój.- krzyknęłam odbiegając od dziewczyny w stronę Akademii.
Wpadłam do pokoju, nakarmiłam szybko maluchy oraz je przewinęłam, posprzątałam kotce i ubrałam strój. Z lodówki wyjęłam 2 dorodne pory, a na swoje włosy naciągnęłam perukę Hatsune Miku. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na stołówkę. Najpewniej znowu nie znajdę miejsca... Gdy byłam już blisko, tylko drzwi dzieliły mnie od stołówki,zaśmiałam się sama nie wiem z czego po czym wkroczyłam na stołówkę. Ludzie oblepili mnie wzrokiem, gdy wyciągnęłam pora a Holiday włączyła muzykę. Zaczęłam tańczyć a cała stołówka zaniosła się śmiechem. Kątem oka dostrzegłam jak Holiday podczas śmiechu spada z krzesła, a później nadal się śmieje.
https://www.youtube.com/watch?v=sTPdakOtxwc

<Holiday? Nie poturbowałaś się za bardzo? xD>

piątek, 24 lutego 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Tę noc mogłem zdecydowanie zaliczyć do tych gorszych. A była głównie taka dlatego, że nie zbyt długo przyszło mi pospać, co spowodowane było także i tym, że wyszedłem z pokoju Holiday o mocno późnej porze. Miałem szczęście, że nikt nie zauważył mnie wychodzącego stamtąd, bowiem godzina była bardzo wymowna. Cała akademia już spała, najprawdopodobniej poza mną i rudowłosą, która to przerwała nasz nocny seans ostatnim ziewnięciem tamtej nocy. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak wywlec się w kierunku swojego lokum, życząc sobie w duchu, że i tam wszystko przebiegnie po mojej myśli. Najwidoczniej mój zaspany umysł miał inną wizję, bowiem nim się obejrzałem, a zamiast wylądować we swym własnym łóżku, skończyłem w tym, w którym spał w najlepsze Carl. Zdając sobie sprawę z tego, że nie jest to raczej mój kąt do odpoczynku, jęknąłem pod nosem, wiedząc, że będę musiał podnieść swoje cztery litery raz jeszcze. I to w dodatku w niebywale szybkim tempie, bo za nic w świecie nie chciałem sprawić, że chłopak rozbudzi się, zauważając mnie przy nim w dwuznacznej sytuacji. Co to, to nie. Dużo większy pociąg czułem do swoich poduszek, aniżeli do tego aspołecznego człowieka, z którym to nie przyszło mi nawiązać żadnych, bliższych relacji. I w normalnym sensie i w tym przeznaczonym dla osób szukających we wszystkim drugiego dna.
Mogło nawet się wydawać, że zaraz po tym jak wyląduję we swym łóżku, to wszystko pójdzie już jak najbardziej z górki. Jak wiadomo, nadzieja matką głupich - chyba była także i moją rodzicielką, bowiem głupota często objawiała się nie tylko w moim zachowaniu, ale i w myślach i słowach, które wypływały z ust. Leżąc już grzecznie pod grubą warstwą nakryć, czując delikatny chłód, który muskał każdy odkryty skrawek mego ciała, sądziłem, że szybko uda mi się odpłynąć prosto w objęcia Morfeusza. Jednakże, jak mogłem się tego spodziewać, wzięło mnie wtedy na wspomnienia rzeczy, które choć wydarzyły się dosyć dawno, to wciąż były dla mnie piekielnie ważne. Nie chciałem jednak zamęczać się myślami w momencie, w którym potrzebny był mi tylko i wyłącznie sen... Na siłę więc zamykając swe oporne jednak powieki, sięgnąłem po omacku po telefon i słuchawki, mając nadzieję, że słuchanie ulubionych utworów przyniesie mi tak długo wyczekiwany sen. Nie przyniosło to jednak żadnych oczekiwanych skutków, a tylko i wyłącznie sprawiło, że spędziłem nieomal trzy kwadranse na delikatnym podrygiwaniu w rytm dudniącej wprost do mych uszu muzyki. W końcu poddałem się, wzdychając przy tym ciężko, ledwo gdy tylko zrozumiałem, że wszelkie moje starania idą na marne. Wtedy, kiedy myślałem już, że sen najzwyczajniej nie będzie mi dany, zasnąłem w najlepsze, tak, że nawet nie pamiętałem, czy cokolwiek mi się śniło.
~**~
Pobudka również nie była dla mnie łatwa. Wiedziałem jednak, że jeżeli chcę o normalnej porze skorzystać z łazienki, to musiałem wstać już w tamtym momencie. Nie miałem zamiaru patrzeć, jak dziewczyny lenią się w środku, tłumacząc to oczywiście tym, że są kobietami, w związku z czym wszystko wychodzi im w dużo wolniejszym tempie. Może i coś w tym było, bowiem moje siostry często tłumaczyły się podobnymi wymówkami, choć tak naprawdę nie robiły w tej łazience nic szczególnego...
Tak czy inaczej, naczekałem się już zbyt dużo razy w swoim życiu, aby czekać i wtedy, więc pospiesznie wstałem, mając nadzieję, że uda mi się wylądować pod prysznicem. Tak też i się stało, z czego byłem bardzo zadowolony, bo przyniosło mi to niemałą ulgę. W końcu, wczorajszej nocy nie myślałem o niczym innym, jak pójściu spać, więc nie w głowie były mi nocne wycieczki do łazienki. A szkoda, bo po tak intensywnym dniu żałowałem, że nie wszedłem choć na chwilę pod ten cholerny prysznic.
- Długo jeszczeee? - usłyszałem jęk Cassandry, uparcie pukającej w drzwi oblężonego przeze mnie pomieszczenia. Najwidoczniej przebudziła się już na dobre, zauważając tym samym, że to ja muszę zajmować upragnioną przez nią łazienkę. Po chwili dołączyła się do niej Phoebe, nie szczędząca na mnie ani jednego, ostrego słowa.
- Tak - prychnąłem pod nosem, otwierając równocześnie drzwi z jeszcze nie ubraną koszulką w ręce. Oszczędziłem im czekania tych kilku sekund dłużej, ubierając już ją po drugiej stronie drzwi, mając nadzieję, że potraktują mnie przez to nieco łaskawiej.
Tak też było, bowiem zamiast wieszać na mnie koty, zajęły się walką między sobą, która miała rozstrzygnąć o tym, której pierwszej dostanie się przywilej skorzystania z łazienki. Widząc, że najprawdopodobniej potrwa to jeszcze kilka dobrych chwil, Carl bez zastanowienia wparował do otwartego jeszcze pomieszczenia, wiedząc za pewne, że mogą się tak kłócić między sobą w nieskończoność. Nie chcąc słuchać tego, jak bardzo dziewczyny są wręcz wku*wione na chłopaka, po prostu narzuciłem na siebie bluzę, w ekspresowym tempie wręcz opuszczając pokój.
Życzyłem szczerze chłopakowi powodzenia, bo dwie uparte samice alfa wyglądały na mocno zdesperowane.
Z początku nie wiedziałem nawet, gdzie zamierzam pójść. Jakoś tak automatycznie wstałem, czując jakby, że mam jakąś bliżej nieopisaną misję do wykonania... Jednakże z racji, że nie przyszło mi jeszcze odgadnąć, czym ta misja była, podreptałem w kierunku pokoju Holiday, dobrze wiedząc, że dziewczyna na pewno już nie śpi.
Zapukałem więc, na szczęście nie musząc zbyt długo czekać na to, aby mi otworzono.
- Co tu robisz? - zmierzyła mnie lekko zdziwionym wzrokiem, wkładając dłonie do kieszeni swych spodni.
- Miłe powitanie, nie ma co - mruknąłem, opierając się bokiem o zimną framugę. Najwidoczniej nie spodobało się to dziewczynie, co całkowicie rozumiałem, bowiem musiała mocno zadrzeć swą głowę aby spojrzeć chociażby w kierunku mych oczu. No cóż, znowu odzywało się to, że dzieliła nas spora różnica względem wzrostu. - Czyżby księżniczka się nie wyspała?
- A tak całkiem serio?
- Sprawdzam czy pamiętasz, że jednak trzeba kiedyś wstać - uśmiechnąłem się szeroko, milknąc na chwilę, przypomniwszy ledwo sobie, że wciąż i nadal stoję na korytarzu. Musiałem zważać na słowa, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś akurat mijał się z moimi plecami. - Przecież wiem, że się za mną stęskniłaś, tak? Pomogłem Ci szybciej się ze mną spotkać - zaśmiałem się pod nosem, nachylając się w jej kierunku tak, aby tylko i wyłącznie ona mogła usłyszeć moje słowa. Na szczęście zareagowała tak, jak tego się spodziewałem - wycofała się o krok, dzięki czemu bez żadnych zbędnych problemów mogłem wejść do środka jej pokoju, zamykając przy tym drzwi.
- Jesteś takim cholernym idiotą, Luke... - westchnęła rudowłosa, obserwując, jak podpieram się o najbliższą ścianę.
- Wzajemnie, panno Holiday Clarks.
<Holiday? Jest... Źle.>

Od Will'a C.D Eve

Po skończonym treningu, jak to miałem w zwyczaju, zaniosłem osprzęt wierzchowca do siodlarni a następnie podszedłem do Eve, która usadowiła się na kamieniu.
-No i??- zapytałem kucając obok niej.
Dziewczyna zmierzyła mnie przerażonym spojrzeniem, by po chwili znów zaszyć się w swoich bazgrołach.
Prychnąłem tylko i wyrwałem zeszyt z rąk dziewczyny.
-Ej! Ty!-wrzasnęła.
Znowu fuknąłem, wstałem i uniosłem zeszyt do góry. Eve wstała tylko i zaczęła skakać po zeszyt co, nie ukrywam, kiepsko jej się udawało. Byłem od niej pewnie z 20 centymetrów wyższy.
-No złap mnie!- krzyknąłem i zacząłem uciekać.
Przeskoczyłem przez niski płotek, który odgradzał uliczkę brukową od podjazdu. Po chwili oglądnąłem się za siebie, by sprawdzić czy dziewczyna nadal tam jest. Eve biegła za mną i mruczała coś pod nosem. Nadal trzymając zeszyt kontynuowałem bieg. Gdyby nie to, iż wielki kamień wyrósł mi spod nóg, nadal bym biegł. Choć, w myślach miałem inny plan, wszystko zrujnował ten wielki kawałek skały, najpewniej odrąbany przez jakiegoś szalonego drwala, który pomylił sobie kloc drewna z tym oto gigantem. Wyrypałem się na to samo kolano, które niecałe 3 miesiące temu zwichnąłem. Od razu przeszył mnie ból, który szybko rozprzestrzenił się po całej prawej nodze.
-O kurcze....- burknąłem, gdy spojrzałem na kolano.
Moje kolano wyglądało jak mięsny stek, skóra zdarta... Fajnie... Spróbowałem wstać, ale nie udało mi się.
-Will, zamorduję Ci...-zaczęła Eve, ale nie dokończyła.- Coś ty zrobił?- dodała spoglądając z przerażeniem w oczach na moje moje kolano.
-Może...wrócimy do Akademii?- zapytałem szybko i znowu spróbowałem wstać, co mi się udało.
Podałem zeszyt Eve, a ta pochwyciła go szybko. Pokuśtykałem do Akademii, gdzie napotkałem panią Rose, która zaprowadziła mnie do pielęgniarki, ta zdezynfekowała ranę i dała mi lekarstwa przeciwbólowe a następnie kazała mi jechać do szpitala, gdzie się udałem. Eve najpewniej została zagadnięta przez panią Rose, lub pielęgniarkę.  Wsiadłem do auta i pojechałem do najbliższego szpitala.

<Evee? Przepraszam, że takie krótkie, ale jakoś tak wyszlo :c>

czwartek, 23 lutego 2017

Od Holiday C.D Luke'a

W moim umyśle zaczął rodzić się szatański pomysł zemsy na Luke'a za puszczenie mojego najmniej lubianego gatunku filmu. Potrzebowałam chwilki namysłu, żeby w końcu wymyślić najgorszy, jak mniemam tytuł filmu, którego chyba żaden chłopak ani mężczyzna nie znosi. Romans. Czyste romansidło. Po obejrzeniu z wszystkimi siostrami sto tysięcy romansów miałam ich także cholernie dość, jednak warto niektóre rzeczy zrobić dla zemsty. Po wybraniu najokropniejszego dzieła, które prawdopodobnie zmuszona byłam oglądać w swoim życiu już parę razy, nawet nie pamiętając jego tytułu, rzuciłam chytry uśmiech w stronę siedzącego chłopaka, któremu średnio udawało się zakryć oczy, ponieważ cły czas próbował podglądać.
- Cwaniaczku, nie ma tak dobrze - wzięłam poduszkę i korzystając z tego, że Luke miał chwilowo zamnięte oczy, szybkim ruchem chwyciłam poduszkę w prawą dłoń i uderzyłam po głowie - To za karę, że próbowałeś podglądać, a ja sama będę oglądała - odparłam wyniosłym tonem i odłożyłam laptopa, odtwarzając przy tym film.
- No weź... - jęknął - nawet jeśli jest to najgorszy film pod słońcem i tak chcę zobaczyć co to jest. No, ale dobrze, życzę w takim razie miłego seansu! - próbuje udawać nieugiętego, ale w końcu nie wytzrymuje i otwiera oczy. Ja przybieram bardzo zaciekawioną minę, żeby nie pomyślał, że film nie przypadł mi do gustu, ale on tylko mnie przejrzał - "Musimy to oglądać"? - cytuje moim głosem, co niestety kiepsko mu się udaje, ponieważ jego głos brzmi bardziej donośnie niż mój.
Przewracam na te słowa tylko dyskretnie oczami i wpatruje się w ekran udając dalsze zainteresowanie romantycznym filmem.
- Ależ musimy, musimy - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, dając do zrozumienia, że akurat w tym temacie nie odpuszczę, dlatego też chłopak na chwilkę milknie, beznamiętnym spojrzeniem patrząc w ekran. Wysyła spojrzenie w moją stronę typu: "Przecież tu się nawet nic nie dzieje" i z powrotem zamyka oczy.
- "Nawet jeśli jest to najgorszy film pod słońcem to i tak chcę zobaczyć o czym jest" - cytuję - To teraz oglądaj, skoro tak bardzo chciałeś! - wykrzykuję z uśmiechem na twarzy. Chłopak na te słowa, wywraca oczami, ale nadal wpatruje się w ekran monitora bezbarwnym spojrzeniem, pełnym... hm... irytacji...? Ja w tym czasie śmieję się cicho pod nosem i obserwuję znudzoną minę Luke'a, który z każdą sekundą traci cierpliwość, a jego mina robi się coraz bardziej zła, ale widać, że ze względu na mnie próbuje mnie powtrzymać od wybuchnięcia z niecierpliwości, ale też nagłego wybuchu śmiechu.
- No już dobrze, dobrze - mówię przez śmiech i zamykam klapę komputera - Oszczędzę ci tego gówna... Sama już tracę cierpliwość - na te słowa chłopak odwraca się w moją stronę z rozbawioną miną.
- No to po co było to całe przedstawienie, co? - jest to bardziej pytanie retoryczne, ponieważ domyśla się mojej odpowiedzi, ja na te słowa wywracam tylko teatralnie oczami i kładę się na kanapie. Po chwili jednak odczuwam twardość sofy i wchodzę do łóżka.
- Dobranoc - mówię obojętnie i odwracam się na drugi bok. Słyszę tylko jeszcze słowa Luke'a, który także życzy mi z grzeczności dobrej nocy, potem oczy same mi się zamykają i nic więcej nie rejestruje. Przystanek - Kraina snów.
~*~
Najchętniej powiedziałabym, że tej nocy spałam jak zabita, ale skłamałabym na całej linii. Co jakiś czas budziłam się, aby tylko trochę się powiercić i skopać z siebie niepotrzebny kocyk, albo poduszkę, która akurat znalazła się obok mnie.
Kiedy jasne promienie słonecznego światła zaczęły wpadać do pokoju, rozbudziłam się. Poprzedniego wieczoru zapomniałam zasłonić okien, dlatego po paru godzinach snu żałowałam tego jak nigdy. Ale pospiesznie wstałam.
Luke prawdopodobnie musiał wyjść już wczoraj. Z resztą co ja sobie myślałam... To oczywiste, że wrócił wieczorem do pokoju.
Niedziela była dla mnie zawsze błogosławieństwem. To był dzień w którym mogłam noramlnie odpocząć i nie latać w kółko na jakieś zajęcia dodtkowe i uczyć się matemtyki. Z resztą w Akademii nie musiałam robić tego wszystkiego, ale wygramolenie się z łóżka o godzinie szóstej tylko po to, żeby nakarmić konia było dla mnie istną męczarnią.
W końcu udało mi się wyciągnąć ubranie z szafy. Nie licząc faktu, że próbowałam dobrać cokolwiek do siebie przez parę dobrych minut. W końcu kiedy już byłam gotowa, usłyszałam donośnie pukanie do drzwi. Kto o tej godzinie przychodzi do tego pokoju?

Luke?

Od Aleksandra C.D Jade

- Owszem i nawet chciała złożyć nam wizytę, ale zdołałem jej to wyperswadować – stwierdziłem i ruszyłem za Jade do wyjścia ze stajni, żeby skierować się do padoków.
- Dlaczego? – zapytała. Widać było, że lekko ją tym zaniepokoiłem.
- Nie powinna mnie widzieć w takim stanie – uniosłem lekko rękę w gipsie.
- Jak to…? -s pojrzała na mnie. – Przecież po wypadku dzwoniono do twoich rodziców.
- Do ojca – poprawiłem. – Mama o niczym nie wie i wolałbym, żeby tak zostało.
- Aleks to nie było byle zadrapanie, gdyby coś ci się stało… - skarciła mnie z troską w głosie.
- Ale nic się nie stało, a ona ma wystarczająco dużo kłopotów. Nie chcę, żeby nów dochodziła się o mnie z ojcem – wyjaśniłem. Naprawdę ostatnim czego mi brakowało to to, żeby mama próbowała wypisać mnie z Akademii twierdząc, że pobyt tutaj mi szkodzi. Nie dość, że ojciec w życiu by się na to nie zgodził, to jeszcze sam już tego nie chciałem.
- No dobrze… skoro uważasz, że tak będzie lepiej. Wiedz jednak, że ode mnie dostałbyś za takie ukrywanie prawdy po nosie – pogroziła mi za co mocno ja przytuliłem.
- Obiecuję, że przed Toba nic nie będę ukrywać – wyszeptałem jeszcze i pocałowałem ją.

Sobotni poranek był jednym z bardziej leniwych i choć niestety z łóżka trzeba było się zwlec dość wcześnie to jednak można było odrobinę bardziej poleniuchować. Wraz z Jade właśnie wykorzystywaliśmy tę chwilę spokoju leżąc na łóżku, w swoich objęciach raz po raz łącząc usta w delikatnych pocałunkach. Chcieliśmy po prostu cieszyć się bliskością, niczym innym jak drobnymi pieszczotami.
Przerwało nam pukanie.
- Tomas miał przyjść po notatki – wyjaśniła Jade.
- Tak wcześnie…? – jęknąłem.
- Zaraz wracam – stwierdziła, wstała i ubrała moją koszulę, która zakrywała jej ciało odrobinę za mało jak dla mnie, ale jeżeli miała dzięki temu szybciej wrócić do mnie, to byłem w stanie się na to zgodzić.
Blondynka otworzyła drzwi, ale zamiast radosnego „cześć” usłyszałem „dzień dobry”. Uniosłem się akurat kiedy moja dziewczyna spoglądała na mnie z przestrachem w oczach.
- Witaj synku – usłyszałem, a do pomieszczenia weszła… moja mama.
- A-ale co ty tu robisz? – spytałem i w pośpiechu zacząłem zakładać spodnie na tyłek.
- Jednak postanowiłam wpaść – stwierdziła rozglądając się uważnie. – I chyba dobrze zrobiłam – zmierzyła mnie takim wzrokiem, że miałem wrażenie, że zaraz rozpęta się tu mała burza.
Sytuacja była… trudna. W pokoju panował lekki chaos. Na fotelu leżał sobie w najlepsze biustonosz Jade, a na jej koszulce leżącej obok mebla spał zwinięty w kłębek Kociak, który najwidoczniej miał wszystko gdzieś. Na domiar złego zostaliśmy nakryci praktycznie w łóżku… Mój gips nagle stał się najmniejszym problemem.
- Ja ci to wszystko wyjaśnię… - zacząłem, ale mi przerwała.
- Niczego nie będziesz mi wyjaśniał, bo już nie raz to słyszałam., tym razem nie chcę słuchać o tym jak to postanowiłeś mnie nie martwić, a już tym bardziej jaki to dorosły jesteś. – oznajmiła. – Jestem twoją matką i póki żyję będziesz moim dzieckiem i będę się martwić, mam do tego pełne prawo! A teraz możesz wybrać się na spacer. Chcę porozmawiać z twoją dziewczyną.
- Mamo…
- Nie dyskutuj ze mną – rzuciła szybko i stanowczo. Wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji.

<Jade?>

Od Jade C.D Aleksandra

- Mam nadzieję - westchnęłam po cichu, jednak nie potrafiąc się zwyczajnie przy tym lekko nie uśmiechnąć. Po powrocie wyraźnie mi ulżyło, a obecność Aleksandra i Kociaka robiła swoje. - Następnym razem nie dam się namówić na wyjazd bez Ciebie, to tak, żebyś wiedział. O ile w ogóle będzie następny raz - dodałam już nieco ciszej, zwracając większą część swojej uwagi na kota, który dopominał się kolejnych pieszczot. Zupełnie tak, jakby nie widział mnie pół roku, albo chłopak nie poświęcał mu wystarczającej w jego mniemaniu ilości uwagi. Chociaż sama czułam się zupełnie tak, jakby nie było mnie przy nich wieki. To też z większą ulgą przyjęłam fakt, że nasz pokój nie stał jeszcze z zawalonym sufitem.
- Chyba nie żałujesz, że mimo wszystko pojechałaś, co? - brunet począł przyglądać mi się wnikliwie, zupełnie tak, jakby chciał wyłapać u mnie jeszcze inne detale, aniżeli tylko i wyłącznie słowa. Dobrze wiedział, że moja odpowiedź może bardzo mijać się z prawdą. Za pewne czuł, że może być tak i tym razem, choć mi samej niekoniecznie chodziło to po głowie. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak spróbować odpowiedzieć mu w satysfakcjonujący go sposób.
- Oczywiście, że nie - przyznałam, co zresztą wcale nie odbiegało od prawdy, a nią najzwyczajniej było. - Po prostu wiem, że mogłoby się potoczyć to nieco inaczej, chociaż sama nie wiem, czy to dobrze, czy raczej źle... Nie wspominając już o tym, że gdyby sytuacja miała się powtórzyć, to chyba uschnęłabym tam z tęsknoty... Bardzo, ale to bardzo mi was brakowało... A w szczególności Ciebie, kaleko Ty moja... - zaśmiałam się pod nosem, nachylając się nieco, aby delikatnie zmierzwić włosy bruneta. Choć skrzywił się na to lekko, ostatecznie uśmiechnął się, zaraz po tym, jak ponownie już tego dnia wtuliłam się w jego szyję, oczywiście uważając na to, aby w szczególności nie pogorszyć stanu zarówno jego ręki, jak i innych, dokuczliwych jeszcze dla niego obrażeń. Choć zapewniał, że czuł się już nieco lepiej, to wciąż jego ręka utwiona była w gipsie, z perspektywą zresztą na to, że pobędzie w niej jeszcze dłuższy czas. Nie było to niczym przyjemnym dla moich uszu, bowiem za każdym razem najzwyczajniej źle się czułam, kiedy tylko Aleksandrowi coś się działo... Teraz znów został ,,ładnie" potraktowany przez Versace'a, który zresztą jak zdążyłam się dowiedzieć, pod nieobecność większej części akademii znowu zaczął sprawiać problemy. Zupełnie jakby było mu mało, że wcale nie tak dawno temu po raz kolejny wyrządził brunetowi krzywdę... Tym razem, jak zrelacjonował mi to siedzący tuż obok mnie chłopak, zwiał osobom, które zmuszone były się męczyć z jego końską, upartą i jakże przebiegłą egzystencją. Nawet nie chcę wiedzieć, ile tkwiłby w tych sidłach, gdyby Aleksander wtedy by go nie zauważył... Mimo wszystko było mi go żal, bowiem pomimo tego wszystkiego, co udało mu się już wywinąć, pałałam do niego niemałą sympatią, o dziwo spotęgowaną w momencie, w którym po raz pierwszy wpadł na bruneta. Jakby na to nie patrzeć, w końcu to dzięki niemu wszystko wyglądało tak, jak prezentowało się w chwili obecnej. Kto wie, czy gdyby nie ten uparty zlepek koniny, czy faktycznie przyszłoby mi poznać się z ukochanym...
- Miałbyś coś przeciwko, gdybym poszła na chwilę zobaczyć tę bestię? - odezwałam się chwilę później, odrywając się już od pustego kubka, wcześniej zresztą wypełnionego herbatą, która była jedną z tych rzeczy, za którymi także zdążyłam nieco się stęsknić. To było cholernie miłe, że brunet dalej pamiętał o moim chorym przyzwyczajeniu, nawet po tej chwilowej przerwie.
- Właściwie to może pójdę z Tobą - uśmiechnął się lekko, zaprzestając zabawy z wiecznie niewyżytym Kociakiem, który najwidoczniej tym razem u niego szukał towarzystwa. Szybko znudził się domaganiem pieszczot od mojej osoby, ledwo gdy tylko zorientował się, że jest jeszcze Aleksander, który w końcu dużo częściej daje mu cokolwiek do jedzenia, aniżeli ja. Niby takie małe, a jakże trzeźwe na umyśle... Wiedziało białe stworzonko, jak i u kogo się ustawić, nie ma co. - Istnieje przecież prawdopodobieństwo, że przy Tobie mnie nie zje, a przynajmniej nie w całości... - dodał, nie musząc mnie już w ogóle przekonywać o tym, że równie dobrze możemy wybrać się do stajni od razu, nie tracąc na cokolwiek innego już ani minuty. Nie zajęło nam zbyt dużo czasu dotarcie do celu, gdzie jak się okazało, rzeczywiście stał Versace nie wyglądający do końca najlepiej... Ale dalej był sobą, bo najwidoczniej tym razem nie tylko miał ochotę na jakże smacznego Aleksandra, ale i na mój rękaw, który próbował pochłonąć, ledwo gdy tylko sięgnęłam dłonią w kierunku jego szyi, zresztą tak, jak miałam to w jego towarzystwie w zwyczaju. Albo był głodny, albo jak zwykle zamierzał obwieścić światu to, że niekoniecznie wszystko mu się podoba.
- Tak w ogóle... - oderwałam się od jasnego pyska wałacha, spoglądając na Aleksandra, który akurat też spoglądał w głąb tego samego boksu, co i ja chwilę wcześniej. Słysząc jednak mój głos, zwrócił na mnie nieco bardziej uwagę. - Rozmawiałeś ze swoją mamą? Dzwoniła może do Ciebie?
W końcu nieco czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy na ten temat, a wciąż nie wiedziałam, czy cokolwiek ruszyło w tej sprawie.
<Aleksander? c:>

środa, 22 lutego 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Wszystkiego mogłem się spodziewać. Naprawdę, chyba wszystkiego. Wszystkiego, tylko nie tego, że Holiday niemalże otwarcie przyzna się do swoich słabości. A wywnioskowałem, że zrobiła to, choć może niekoniecznie była tego w pełni świadoma.
- Chyba to nie jest Twój ulubiony gatunek, co? - odwróciłem swój wzrok od akcji toczącej się na ekranie, z uśmiechem na ustach spoglądając na Holiday, która chwilę wcześniej oparła swą głowę na mych kolanach. Nie dość, że zawsze nie była jakoś bardzo wysoka, porównując ją zwłaszcza do mnie, wydawała się być wtedy jeszcze mniejsza, kiedy leżała niemalże na płasko.
- Z czego wyciągasz takie wnioski? - widocznie próbowała udawać, że wypowiedziane przeze mnie słowa mijają się z prawdą. Obydwoje wiedzieliśmy, jeśli nie byliśmy wręcz pewni, że nie pała do filmów tego typu szczególną miłością. Nie, żeby chwilę wcześniej nie próbowała się nawet z tym kryć.
- Sugerujesz, że źle Cię interpretuję? - uniosłszy jedną ze swych brwi, już prawie całkowicie nie zwracałem uwagi na to, co działo się na monitorze pozostawionego przed nami laptopa. Przedtem nie było nawet mowy o tym, że przestanę oglądać chociażby na chwilę film, podczas gdy w tamtym momencie nie patrzyłem na nic innego, jak na rudowłosą, która cwanie wciąż się uśmiechała, choć robiła to niepewnie, z pewną dozą przestrachu, który pozostał jej po jeszcze niedawno obejrzanych scenach.
- Mówisz, że próbowałeś mnie w ogóle zinterpretować? - spojrzała na mnie, obracając swą bladą twarzyczkę w moją stronę. Mogłem przysiądz, że widziałem w jej oczach ogromne rozbawienie, pomimo że zdawała się być dalej przestraszona tym, co rozkręcało się w fabule horroru. Wiedząc, że za pewne szykuje się dosyć ciekawa rozmowa, sięgnąłem do laptopa aby zatrzymać wciąż idący film, mogąc dzięki temu już całkowicie skupić swą uwagę na Holiday, której mimika twarzy zmieniała się z każdą upływającą sekundą.
- Próbowałem, ale jak sama zauważyłaś, niezbyt mi to wyszło - odezwałem się w końcu, przypominając sobie, że dziewczyna właściwie wciąż oczekuje odpowiedzi. Nie uświadomiłem sobie tego sam, pomógł mi w tym jej wzrok, wypalający mnie niemal na wylot.
- Przecież nic takiego nie powiedziałam - stwierdziwszy, uniosła się lekko, dzięki czemu nie opierała na mnie już żadnej części swego drobnego ciała. Choć nie była ciężka, a rzekłbym, że wręcz przeciwnie, ułożyło mi nieco, bo mogłem poprawić swoją niekoniecznie wygodną pozycję.
- Ale chciałaś powiedzieć - próbowałem się wybronić, wciąż odpierając atak jej całkiem cwanych odpowiedzi. Sięgnąwszy więc po kubek, zauważywszy wcześniej, że po tej krótkiej wymianie zdań zaschnęło mi w gardle, z przykrością stwierdziłem, że nieomal całkowicie był pusty. Pozostawało mi więc jedynie mieć nadzieję, że od obijania palcami o naczynie, powiększy się jego nikła zawartość herbaty.
- Skąd wiesz, że chciałam? - grała uparcie poważną dyplomatkę, usilnie próbując najwidoczniej wyprowadzić mnie z równowagi. Udało jej się to, bowiem wprost nienawidziłem, gdy ktoś celowo nadinterpretował zbyt dużo, niż było to w ogóle potrzebne.
Zauważyła, że dopięła swego celu, śmiejąc się przy tym z mojej niepewnej miny. I to było w jej przypadku dużym błędem, bowiem ledwo co zaczęła śmiać się ze mnie, a już musiała uważać, aby nie oberwać przedmiotem, który padł w moje ręce. Mając nadzieję, że ważące tyle co nic poduszki nie wyrządzą jej zbyt dużej krzywdy, zasypałem ją nimi, choć za każdym razem próbowała unikać ataków. Skończyło się na tym, że co druga poducha wpadła w jej ramiona, podczas gdy reszta opadła na podłogę. Ostatecznie, zostałem bez ani grama broni przy sobie, przez co wiedziałem, że solidnie mi się oberwie.
- Za jakie grzechy...- bąknąłem, próbując udawać urażonego tym, jak tym razem to ja zostałem zasypany poduszkami. Odrzucając je nieco na bok, usiadłem wygodniej, spoglądając kątem oka na Holiday, gryzącą się po wargach, aby za pewne nie wybuchnąć ponownie śmiechem. Nie udało jej się to, ledwo gdy tylko rzuciłem w nią ostatnią poduszką w celu wyrównania rachunków. Westchnąwszy, gdy tylko nieco się uspokoiła (a w jej przypadku nie tylko bywa, ale jest to trudne), wywróciłem dyskretnie oczami, przysuwając w jej kierunku laptopa z zatrzymanym filmem na ekranie. - Dobra, okej, możesz coś wybrać. Obiecuję nie podglądać, ech - przełknąłem głośno ślinę, zakrywając swe oczy otwartymi dłońmi. Ostatecznie, nie udało mi się wytrzymać w rosnącej ciekawości, więc uchyliłem nieco swe palce, zaglądając przez nie zarówno na Holiday, jak i hasła wystukiwane na klawiaturze. Obawiałem się tego, co mogło zrodzić się w jej małym, szatańskim umyśle. Modląc się tylko o to, aby nie daj Boże wybrała jakieś ckliwe romanse, czekałem na moment, w którym dziewczyna wyda mi ostateczny sygnał do uchylenia powiek.
<Holiday?>

"Choć" a "chodź".

Nie będę owijać w bawełnę już na samym początku - zaobserwowałam, że często członkom naszej Akademii zdarza się, że mylą ze sobą dwa, różniące się od siebie wyrazy - "choć" oraz "chodź". Mając na myśli to, że po zwróceniu uwagi większość osób się do poprawek stosuje, uznałam, że dobrym wyjściem będzie wyjaśnienie ich znaczeń i zastosowania w zdaniach.

Choć - to nic innego jak spójnik, który zastosowany może być jako:
a) rozpoczęcie zdania podrzędnego lub jego części, ukazując kontrast/rozbieżność np. między oczekiwaniami a tym, co się dokonuje, np. "Kobieta to bardzo atrakcyjna, choć trudno powiedzieć, że ładna."
=ale/mimo
b) rozpoczęcie zdania podrzędnego lub jego części, ukazując specyfikę sytuacji, w której podjęte działania okazały się bezskuteczne/prowadzące do nieoczekiwanych rezultatów.
Przykładem jest chociażby; "Spróbował, choć wiedział, że się nie uda."
"Choć" może być także użyte jako partykuła uwydatniająca treść, na której ma być skoncentrowana szczególna uwaga, np. "Spróbuj choć jednego."
=bodaj/przynajmniej
Co więcej - przed spójnikiem "choć" ZAWSZE stawiamy przecinek.

Chodź - jest to wyraz, który utworzony został od czasownika "chodzić". Oznacza np. przenoszenie się z miejsca na miejsce, stawiając przy tym kroki, a także jako znaczenie uczęszczania gdzieś systematycznie. Samo "chodź" używane jest na przykład jako ponaglenie do wykonania jakiejś czynności:
"Rzuć wszystko i chodź na spacer" albo "chodźmy coś zjeść".


Mam nadzieję, że teraz wszystko wydaję się być choć trochę łatwiejsze. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, podpowiem, kto postanowił się za to wziąć, w związku z czym kogo możecie za to zbić - na chacie Noaszek, korzystający tym razem z wiedzy własnej + słowników języka polskiego.

Od Aleksandra C.D Jade

Martwił mnie brak wieści od Jade… To znaczy dostałem kilak SMSów, a w nich chociażby wytłumaczenie, że nie ma tam zasięgu, w co wierzyłem jak najbardziej również dlatego, że nie tylko ja miałem kłopot ze skontaktowaniem się z osobą przebywającą na zawodach.
Po incydencie z Versace wszystko wróciło do normy, a ja do nudzenia się jak mops. Nieco posprzątałem w pokoju, przeczytałem notatki ze sto razy, ale było to takie ni, a nie zajęcie.
Spojrzałem na Kociaka, który zrobił sobie legowisko z jednej, jedynej rzeczy, której nie dało rady posprzątać, bluzki Jade, którą miała na sobie ostatnio.
- Też za nią tęsknisz, co? – spytałem siadając na podłodze i głaszcząc miękkie futerko Kocurka.
Kociak miauknął i zamruczał, widocznie się ze mną zgadzając, po czym ułożył się znów, wtulając pyszczek w koszulę.
Jedyne co widziałem, to to, że Jade miała wrócić dziś. Co do godziny to niestety nie miałem żadnej pewności. Zerkałem więc co czas jakiś prze okno, ale w końcu stało się to uciążliwą manią i postanowiłem zająć się czymś innym. Postanowiłem wybrać się na spacer, ledwie otworzyłem drzwi, a ujrzałem postać, która właśnie miała przed nimi stanąć.
- Jade! – ucieszyłem się porwałem ją w ramiona.
- Aleks… twoja ręka! – skarciła mnie, kiedy okazałem się nieostrożny. Mimo to wtuliła się we mnie. Z pokoju wybiegł też Kociak i zaczął mrucząc ocierać się o nogę swojej „mamy”.
- Moja maleństwo – rozczuliła się dziewczyna i uniosła go kiedy ja wniosłem jej torbę i nastawiłem wodę na herbatę. – Jak ja za wami tęskniłam.
- A my za tobą – przyznałem. – Opowiadaj jak było. Które miejsce?
- Żadne… i nie było… - westchnęła.
- Jak to?
Jade zaczęła opowiadać co się właściwie wydarzyło. Starała się nie pominąć niczego, choć wypowiedź była dość chaotyczna i widać było, ze dziewczyna najadła się niemałego stresu. Naprawdę musiało jej być ciężko, choć udało mi się wyłapać kilka interesujących stwierdzeń.
- Dobrze, że pomogłaś tej dziewczynie, gdyby nie ty coś poważnego mogło się stać – objąłem ją i lekko przytuliłem.
- Tylko, że… skopałam przy okazji zawody, nawet jeżeli przez chwilkę wydawało mi się, że mogę dać radę…
- Nie one pierwsze i nie ostatnie. Dasz radę następnym razem i może nawet wybiorę się tam z tobą przy odrobinie Szczepcia –pocieszyłem ją.




<Jade?>

Od Irmy C.D Jonathana

Nie podobało mi się kiedy obok mnie kręciło się tylu ludzi... Byłam przerażona ich obecnością, bo zbyt wiele przeszłam jak na ten jeden dzień? Nie wiem właściwie ile czasu minęło. Byłam tak zdenerwowana że musieli mi podać leki uspokajające, po których z kolei znowu poczułam się otumaniona i dziwnie słaba. Lekarze wbijali mi igły w ręce i pobierali krew do badań. Później przenieśli mnie na salę gdzie czekał już na mnie mój chłopak, na co lekko się ucieszyłam, lecz niestety nie mogłam zbyt okazać mojej radości przez głupie leki! Było mi zimno nie wiedząc czemu, więc zgoniłam to na stres i leki, które mi podano. Chłopak usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę, którą mocno ścisnęłam ze strachu, oraz dlatego że nie chciałam żeby odchodził i mnie tutaj sama zostawiał...
- Spokojnie nie odejdę! - odparł spokojnie gładząc mnie po policzku, na co lekko się uśmiechnęłam.
- Ile mnie nie było dni? - spytałam na co się zamyślił.
- Jakieś dwa dni, ale w sumie można powiedzieć że trzy - odparł na co się lekko wzdrygnęłam, bo nie wiedziałam że tak dużo czasu minęło! Zacisnęłam rękę w pięść na kocu którym byłam przykryta i wbiłam w niego wzrok. Nie odzywałam się przez dłuższą chwilę, bo zajęłam się swoimi myślami o tym, jak cudem uniknęłam wielokrotnych gwałtów, które były gorsze od śmierci. Gdybym była tam kilka godzin dłużej, to z pewnością mężczyzna by mnie wywiózł w inne miejsce i zabawiał się mną, plus mógł mnie sprzedać jako żywy towar komuś innemu, gdybym mu się znudziła... Na tę myśl aż się wzdrygnęłam, co zauważył chłopak.
- Irma? - wypowiedział ze zmartwieniem moje imię, na co odważyłam się na niego spojrzeć i spotkałam się z jego zmartwionym wzrokiem.
- W-wszystko w porządku - szepnęłam drżącym głosem, a wargi mnie nieźle drżały kiedy to mówiłam.
- Wiem że tak nie jest... - powiedział i ścisnął mi bardziej rękę.
- Jeszcze kilka godzin, a stałabym się żywym towarem dla zboczeńców - odparłam, a z oczu poleciały mi łzy, które szybko starł.
- Chcę już stąd wyjść! - powiedziałam na co spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem.
- Wszystko będzie dobrze! Niedługo stąd wyjdziesz i będziesz w domu - odparł co mnie trochę uspokoiło.
**
Wypuścili mnie dopiero następnego dnia. Starałam się unikać innych ludzi jak to było tylko możliwe. Jonathan widział że się boję i wiedział że potrzebuje czasu by ponownie wszystkim zaufać. No! Jemu cały czas ufałam, więc o tyle było dobrze, lecz musiałam brać jakieś lekarstwa, które przypisali mi lekarze i kazali brać to świństwo. Gdy weszłam do pokoju, stanęłam jak słup soli i nie wiedziałam co mam zrobić. Chłopak złapał mnie więc za rękę i pomógł usiąść na łóżku. Rozglądałam się nerwowo, jakbym próbowała dostrzec bądź przewidzieć jakieś zagrożenie. Widząc to, chłopak nagle mnie do siebie przytulił, żebym się w końcu uspokoiła. Przez chwilę byłam sztywna i nie wiedziałam co mam robić, lecz w końcu rozluźniłam mięśnie i mocniej siew niego wtuliłam, szukając u niego bezpieczeństwa. Chciałam żeby w końcu ten koszmar się skończył... Chciałam w końcu żyć normalnie, a nie całe życie oglądać się za siebie bo paru psycholi postanowiło zrujnować mi życie! Co robi ta policja?! Przecież miałam mieć ochronę!
- Jonathan boję się.... - odezwałam się drżącym głosem, ciągle się w niego tuląc przerażona i drżąca - Nie zostawiaj mnie proszę... - wyszeptałam przez łzy. Gdyby mnie teraz zostawił co bym z jednej strony zrozumiałam, lecz z drugiej straciłabym ważną mi osobę oraz poczucie bezpieczeństwa, co by spowodowało że chyba bym popełniła samobójstwo.

< Jonathan? >

wtorek, 21 lutego 2017

Od Holiday C.D Luke'a

Automatycznie drgnęłam i odsunęłam się od niego na paręnaście centymetrów, zdziwiona jego nagłym ruchem ręki. Po chwili jednak przysunęłam się bliżej niego. Trwało to dosłownie chwilkę, ale Luke mimo to zdążył to zobaczyć, jednak nie cofnął swojej ręki ani nawet na mnie nie spojrzał, tylko oglądał dalej mrożący krew w żyłach film. Na ekranie właśnie pojawiła się krew , lub po prostu ketchup, które całkiem skutecznie ją przypominał, głowę schowałam w koszulkę chłopaka, przy tym mocno ją zgniatając, co spotkało się z rozbawionym spojrzeniem blondyna, który po chwili nie chcąc mi się za długo przypatrywać, odwrócił swoje spojrzenie z powrotem w stronę dużego, czarnego ekranu, lustrując znudzonym spojrzeniem ohydnie czerwoną maź, jakby było mu mało strasznych scen. Wczuwanie się w głównych bbohaterów filmu, lub książki zawsze było u mnie dość odczuwalne, dlatego też i tym razem, nie mogąc znieść napięcia panującego w filmie, więc mocniej schowałam twarz w jego koszulę. W końcu nie mogąc znieść okropnych scen, przeprosiłam i wyszłam do łazienki. Zbierało mi się na wymioty, oglądając okropny film, który na dobrą sprawę nie był moim pomysłem. Jednak upartość chłopaka była nie do zniesienia i w końcu, aczkolwiek dośc niechętnie przystałam na propozycję, co teraz dwa kwadranse później nie wydawało się być dobrym pomysłem. Uspokoiwszy się trochę, z owrotem wyszłam na zewnątrz, rzucając Luke'owi niechętne spojrzenie, ale nie przyniosło takiego skutku jak chciałam, chłopak w reakcji, po prostu się roześmiał, przez co jeszcze bardziej żałowałam swojej wcześniejszej decyzji. Usiadłam z portoem na kanapę i opatuliłam się jeszcze mocniej i szczelniej kocykiem i porwałam w rękę herbatę, bojąc się pod wpływem strachu opuścić ją na ziemię.
- Musimy to oglądać? - jęknęłam, kiedy na ekranie pojawił się następny rozlew krwi - Zaraz tu puszczę pawia - pożaliłam się, mając nadzieję, że mój głos brzmi odpowiednio słabo, tak jak sytuacja wymagała.
- Musimy, musimy - odparł wlepiając po raz kolejny swoje oczy pełne rozbawienia w moją osobę, na co ja zrobiłam minę obrażonej pięciolatki - Podobno koniec jest całkiem fajny.
- Przecież ja nawet nie wiem o czym jest cała fabuła - mruknęłam najciszej jak umiałam, ale nie uszło to uwadze Luke'a, który roześmiał się głośno, ale nadal z wielkim zainteresowniem oglądał wybrany przez siebie horror. Ja w tym czasie głowę usadowiłam niezbyt wygodnie pomiędzy kolanami i próbowałam nie wsłuchiwać się w dźwięki dochodzące z głośników. W końcu mi się to udało. Walczyłam z ciekawością, żeby przypadkiem nie wyciągnąć głowy i okazać jakieś zainteresowanie filmu. Udawało mi się to przez jakiś czas, ale w końcu nie wytrzymałam i wynurzyłam się z pod ciepłego kocyka i z lekkim zainteresowaniem zaczęłam oglądać wyczyny postaci na ekranie, a kiedy znowu się przestraszyłam, przytuliłam się mocno do Luke'a, a ten na moje szczęście odwzajenił mój mocny uścisk, ale z trochę większą mocą, co było naturalnie przy jego 2 - wu metrowym wzroście.
- Kiedy to okropieństwo się kończy? - w końcu podkuliłam kolana.
- Niedługo - nie marnował czasu na dalszą rozmowę, bo akurat coś przykuło jego uwagę na monitorze. Ja w tym czasie wstałam, pomaszerowałam do przodu i strzepnęłam denerwujący okruch z środka, który siedział tam od dłuższego czasu i przeszkadzał mi w oglądania filmu, a potem skierowałam się z powrotem w kierunku sofy, a głowę położyłam na jego kolanach, westchnęłam i mruknęłam coś w rodzaju "Oby, bo długo tak nie wytrzymam".

Luke? Króciutkie, przepraszam.

Od Jonathana C.D Irmy

Podszedłem cicho do okienka chatki i ostrożnie przez nie zajrzałem. Ujrzałem dwóch umięśnionych mężczyzn, którzy z pewnością nie przyjechali tu w dobrych zamiarach. Rozejrzałem się dokładniej. Na rozwalającym się stole leżała broń, a posadzkę "zdobiły" gdzieniegdzie ślady krwi. Cicho pobiegłem trochę dalej w las. Od razu wyjąłem telefon i zadzwoniłem po policję i pogotowie. Jako że miejsce to znajdowało się głęboko w lesie dotarcie na miejsce zajęło służbom specjalnym dosyć dużo czasu. Byli dopiero po około 50 minutach. Wymieniłem z policją kilka zdań. Jeden z policjantów z odbezpieczoną bronią wszedł do budynku. Byłem pełny obaw. Mogło być już zbyt późno. Usłyszałem strzał i mimowolnie zacisnąłem pięści. Po dłużącej się w nieskończoność chwili policjant wyprowadził z chatki słabą Irmę. Od razu zajęli się nią ratownicy medyczni. Nie czekając długo pobiegłem do karetki, gdzie położono dziewczynę. Wyglądała na bardzo przestraszoną. Kuliła się w kącie. Podszedłem do niej ostrożnie i zacząłem ją uspokajać. Przytuliłem ją do siebie a ona zaczęła płakać. Samochód ruszył. Fizycznie z Irmą nie było aż tak źle, więc jechała do szpitala tylko na badania. Całą drogę do szpitala trzymałem dziewczynę w objęciach. Dopiero gdy zanieśono ją do sali na badania rozstałem się z nią. Zdenerwowany i zmartwiony siedziałem przed salą.
"Kiedy to się wreszcie skończy?"- pytałem się w myślach.
Mimo wszystko, nie zależnie ile miałoby to trwać będę trwał przy Irmie.
<Irma? Wena mnie opuściła>

Nucka!

Imię: Nucka "Nu"
Nazwisko: Derawes
Wiek: 19 lat
Płeć: Dziewczyna
Nr pokoju:59
Rodzina: Mama- Anabell Derawes Tata- Fred Wert Siostra- Liliana Derawes
Charakter: Nucka ma dwie twarze. Raz jest tajemniczą i spokojną dziewczyną, a raz roześmianą, duszą towarzystwa. Jest bardzo niezależna i jeszcze bardziej uparta, bo zawsze stawia na swoim. Nigdy nikt jej nie podskakiwał, bo wszyscy wiedzieli (chodź ona nigdy się do tego nie przyznała) że jest chłopczycą. Dziewczyna dobrze wie, że chłopcy przyciągają się do niej jak magnes. Jest flirciarą mimo tego, że jest chłopczycą . Jej wady? Zbyt duża pewność siebie i upartość.
Aparycja: Nucka jest dość wysoką (185 cm) dziewczyną. Ma piękne błękitne oczy i różowe usta. Pięknie wyglądają na jej śniadej cerze. Ma piękne kasztanowe loki, które związuje bardzo rzadko. W uszach nosi czarne tunele. Na ręce ma tatuaż z napisem "Expecto Patronum" i na szyi bezlistne drzewo.
Link
Link
Ulubiony koń: Lemon
Własny koń: Brak
Poziom jeździectwa: Początkujący
Partner: ---
Historia: Nucka pochodzi z Alaski ze stolicy- Juneau. Zaczęła jeździć w wieku 15 lat, czyli dosyć późno. Zaczęła jeździć bo była zmuszana przez matkę, która chciała żeby córka wygrywała zawody,choć Nu wolała psie zaprzęgi. Z czasem jednak dziewczyna polubiła konie, a szczególnie Marine, 10-letnią klacz na której jeździła . Pewnego dnia gdy wyruszyła na klaczy na przejażdżkę do lasu w drodze napadła je wataha wilków. Dziewczyna zaczęła uciekać, no ale niestety klacz potknęła się o kamień i upadła. Złamała nogę a wilki je dogoniły. Zabiły Marine, ale Nucka uciekła. Załamała się, ale nie zrezygnowała z jazdy. Po pół roku powróciła do jeżdżenia. Gdy kiedyś przeglądała internet znalazła baner Akademii MH i postanowiła dołączyć.
Inne:
-Jest wielką fanką Harrego Pottera. Czasami śmieje się, że jej ojciec (który jest rudy) to Fred Weasley, który powrócił z zaświatów XD.
-Uwielbia gofry. Najbardziej te z syropem daktylowym.
-Bardzo ładnie szkicuje. Swoje szkice sprzedawała kiedyś w Juneau.
-Jej rodzina hoduje psy rasy Alaskan Malamute.
Kontakt: kado786

poniedziałek, 20 lutego 2017

Od Sashy C.D Will'a

Kiedy Will powiedział, że mogę już otworzyć zrobiłam to. Will podał mi lustereczko i zobaczyłam piękny naszyjnik!
- Jest cudny!! - wykrzyczałam i przytuliłam Will'a - Dziękuję! - po tych słowach go pocałowałam.
Will się ucieszył z mej reakcji i odwzajemnił pocałunek. Odprowadził mnie do pokoju..  Przywitałam się z Ventus, po czym poszłam spać.

Wstałam wcześniej i poszłam z Ven do lasu, w sensie ona siedziała na moim ramieniu. W lesie spotkałam Josepha, z którym przyjacielsko się przywitałam po czym zaczęliśmy rozmawiać. Jos podziękował mi za opiekę i dołączył do Akademii, co mnie ucieszyło.
- Hej - usłyszałam za sobą głos Will'a.
Siadł koło mnie i pocałował. Jose mruknął coś, że musi już gdzieś iść, co mnie zdziwiło, lecz nie zatrzymywałam go. Razem z Will'em poszłam odwiedzić Esmę i Thomasa.

~2 tygodni później~ 


Od dwóch tygodni jest mi niedobrze i co jakiś czas wymiotuję. Na dodatek miesiączka mi się spóźnia. Choć nie za bardzo tym faktem się martwiłam, bo mam ją nieregularną. Jednak te ciągłe zawroty głowy i wymioty mnie martwiły. Zatrułam się czymś? Raczej tak, bo w ciąży być nie mogę, co nie? O cholera! Uprawiałam seks z Will'em bez zabezpieczeń, a jak zostałam zapłodniona? Dobra, Sasha uspokój się. Jak do końca miesiąca nie dostanę miesiączki to idę do ginekologa, a teraz buzia na kłódkę! Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, a gdy otworzyłam je przed nimi stanął Will, z którym poszłam na śniadanie. Po 10 minutach dosiadł się do nas Joseph, na którego Will łypał spode łba. Ja jednak milczałam. Potem Will musiał pomóc siostrze, a ja zostałam z Jose, co nie spodobało się chłopakowi.  Westchnęłam cicho, lecz szybko zaczęliśmy rozmowę na najróżniejszy sposób. Po śniadaniu poszłam do pokoju, gdzie odprowadził mnie Joseph. Pod wieczór przyszedł do mnie Will z wiadomością, że na miesiąc musi wyjechać, co mnie zmartwiło, lecz pożegnałam go. Choć nie byłam z tego powodu zadowolona. Patrzyłam jak odjeżdża....

*Po miesiącu*

Dzień wcześniej byłam u ginekologa, polecił mi zrobić test ciążowy, bo wyniki mogą być za kilka dni. Też tak zrobiłam, znaczy zrobię dzisiaj. Dzisiaj po południu miał przyjechać już Will, a ja co? Nawet o tym nie myślałam. Poszłam do apteki po test ciążowy, który dostałam bezproblemowo. Aptekarka wyjaśniła mi co i jak. Po powrocie do pokoju poszłam od razu do łazienki i zrobiłam test. Musiałam tylko poczekać ok. 5 minut. Po tych kilku minutach sprawdziłam wynik i okazał się być pozytywny, co mnie przeraziło. Teraz tylko iść do ginekologa by to potwierdził.  Ginekolog potwierdził to, że jestem w ciąży. Nie miałam zamiaru spotykać się z Will'em i z nikim. Po prostu chciałam być sama! Wyszłam z gabinetu w miarę spokojna, lecz po dotarciu do pokoju się rozpłakałam. Nagle mój telefon zaczął dzwonić, a osobą, która do mnie dzwoniła był to Will.  Postanowiłam nie odbierać telefonu i poszłam do lasu. Ven siedziała na gałęzi i obserwowała. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Na początku myślałam, że to Will, lecz był to Joseph. Usiadł koło mnie i opowiedział, że znalazł u mnie test ciążowy. Wyjaśnił mi, że zostawiłam drzwi otwarte, co go zaniepokoiło. Opowiedziałam mu prawie o wszystkim omijając szczegóły.
- Tu cię znalazłem. - powiedział dość chłodno Will stając za nami. - Dzwoniłem do cb
- Zostawiłam telefon w domu - wyjaśniłam lekko go kłamiąc
- Pani Rose wysłała mnie na poszukiwanie Sashy, gdyż nie było jej na zajęciach. Dopiero przed chwilą ją znalazłem. - odparł Joseph na pytające spojrzenie Will'a.
Will chyba nie dowierzał naszym wyjaśnieniom, lecz nic nie odparł. Wróciłam z nim do jego pokoju by się przebrał. Cały dzień spędziłam z Will'em na mieście pod wieczór  wróciliśmy do jego pokoju i chłopak chciał się kochać. Wiem, że powinnam zachowywać się normalnie i nie dawać po sobie poznać iż jestem w ciąży, lecz nie miałam ochoty na to, lecz wiem, że Will by zaczął coś podejrzewać. Tą noc spędziliśmy upojnie wiecie na czym.

Obudziłam się dość wcześniej, gdyż chciało mi się wymiotować. Od razu pobiegłam do łazienki. Will się zmartwił tym, lecz uspokoiłam go mówiąc, że musiałam się czymś struć. Wróciłam do siebie i wyrzuciłam test ciążowy by Will nic nie podejrzewał. Po czym poszłam do Thomasa, gdyż trochę zaniedbałam zespół. Po dotarciu opowiedziałam mu o mojej sytuacji.
- Bardzo źle robisz, że nie powiedziałaś Will'owi o swoich podejrzeniach i o tej ciąży, a poszłaś z nim do łóżka. - odparł
- Ale to jego dzieci! - powiedziałam
- To prawda. Ale Will jest zazdrosny o Josepha, a zwłaszcza iż zostawił cię na miesiąc samą. Może pomyśleć, że go zdradziłaś i chciałaś wrobić go w ojcostwo. - wyjaśnił
Może ma rację? Sama już nie wiem... Wolałam to jednak zachować dla siebie. Cały dzień przesiedziałam w warsztacie. Jednak około 16:30 zadzwonił Will. Był wściekły chciał się ze mną spotkać. Wpadłam do parku, gdzie na mnie czekał Will.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał
- Nie.. - odparłam niepewnie
- Co to ma być?! - wrzasnął i pokazał mi test cążowy
- Ja... mogę ci to wyjaśnić - zaczęłam
- Brawo, zwykła d****a!Wracaj do Josepha s****o! - wykrzyczał i rzucił we mnie tym testem.
- To twoje dzieci!!! - krzyknęłam zrozpaczona
- Chyba w twoich snach. Kochałaś się ze mną by mnie wrobić!!! Jesteś zwykłą puszczalską się d****ą! - wrzasnął i odszedł.
Zrozpaczona pobiegłam do lasu, do mojego ulubionego miejsca. Miałam dość, w takim stanie znalazł mnie Joseph, który starał się mnie pocieszyć. Jednak postanowiłam wrócić na kilka miesięcy do ojca lub kupić tabletki poronne. Byłam w rozterce i nie byłam pewna czy chcę mieć te dzieci. Miałam zamiar się przejść i jak pomyślałam to i tak zrobiłam.

*po godzinnym spacerze*

Gdy się trochę uspokoiłam zrozumiałam, że postąpiłam głupio i znowu się zgubiłam. Cała ja... Może i to dobrze? Nie będę musiała wysłuchiwać ani widzieć złego spojrzenia Will'a, ale gdzie ja do jasnej piorunki byłam!  Nie za bardzo się ogarnęłam, że zbliżałam się do bagna. Po chwili wpadłam do niego i się zapadłam w nie. Starałam się wydostać, lecz nic z tego nie wychodziło. Moje szamotaniny i wrzaski tylko mnie wykończyły. Szukałam sposoby by jakoś się uwolnić i w końcu znalazłam. Po mojej lewej stronie znalazłam złamane drzewo, do którego udało mi się złapać i jakoś wyczołgać z bagna. Byłam wykończona i czułam, że tu jest niebezpiecznie, a na dodatek byłam cała ubłocona i zimno mi było! Jednak mimo wykończenia szłam dalej. Za około godzinę czy trzy zrobi się ciemno. Idąc tak przed siebie oczy same mi się zamykały, lecz potknęłam się o coś...  Wystraszyłam się, gdyż była to pantera florydzka. Zwierzę się do mnie zbliżało, gdy usłyszałam strzał, a pantera uciekła. Ucieszyłam się bardzo i wstałam. Dobry mężczyzna zabrał mnie do siebie i pozwolił się wykąpać jak i poczęstował mnie posiłkiem i nocleg mi zaproponował. Jak nigdy wyspałam się wyśmienicie. Dzisiaj był jakiś festyn na plaży i konkurs surfingu, w którym chciałam wziąć. Poszłam na plaże i wypożyczyłam deskę. W oddali zobaczyłam Will'a,który również mnie dostrzegł i szedł w moim kierunku, lecz sędzia dał mi znak, że konkurs się zaczyna. Will zrozumiał, że startuję w konkursie, więc zrezygnował z zagadywania ze mnie. Ja byłam jako trzecia... Fale raz były raz nie były. Jak się wchodziło do wody to trzeba było mieć szczęście...  Liczyłam na to, że mi się uda. Bo bardzo długim czekaniu przyszła kolej na mnie.. Ostrożnie weszłam do wody, po czym położyłam się na desce i zaczęłam płynąć przed siebie. Nadarzyła się okazja i stanęłam na desce....  Fala była dość wysoka, więc łatwo wykonałam trik przy jej krawędzi. Usłyszałam gromkie brawa i gwizdy, a w tym głos Will'a. ... Niewidocznie się uśmiechnęłam z tego powodu... Na drugą falę nie czekałam dość długo, gdyż zaraz za nią pojawiła się druga.  Tym razem chciałam pokazać wyskok z obrotem, ale czy mi się uda .... Nie mam pojęcia, ale warto spróbować... Gdy byłam już na fali miałam chwile wahania się, lecz szybko odepchnęłam je i wzięłam głęboki oddech i to zrobiłam. Jednocześnie dość daleko od brzegu odpłynęłam. Nie przeszkadzało mi to, gdyż swoim tempem wracałam leżąc na desce, machając rękami i nogami. Na swej drodze spotkałam poprzedniego uczestnika, z którym porozmawiałam
- Ej, jak się zwiesz? Ja jestem Carlo - przedstawił się chłopak
Czy ja muszę na jakiś napaleńców wpadać? Przeleciało mi przez myśl...
- Sasha, miło mi poznać  - odparłam i sztucznie się uśmiechnęłam
- Nieźle sobie radzisz mała
- Żadna mała. - fuknęłam
Powolnym tempem wracałam na brzeg. Mijałam się z 4 zawodnikiem, który czekał na falę. Gdy się od niego oddaliłam to ludzie zaczęli coś krzyczeć... Nie za bardzo ich słyszałam... Krzyczeli i byli przerażeni... Starałam się dosłyszeć co krzyczą...  Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że oni krzyczą" REKIN!!", lecz za późno się zorientowałam, gdyż z wody wyskoczył olbrzymi żarłacz biały... Z budowy można podejrzewać, że to był ten gatunek rekina, lecz chyba jest jeszcze jeden podobny do tego gatunku... Poczułam jedynie mocne uderzenie deski i bolesny zacisk szczęk na moim prawym ramieniu ...
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - krzyknęłam z przerażenia i z bólu zanim zostałam wciągnięta pod wodę...  Próbowałam się uwolnić...Po chwili znowu wypłynęłam z rekinem na powierzchnię tym razem miotał mną w górę i w dół, przez co byłam oszołomiona... Po czym znowu mnie wciągnął pod wodę, gdzie nie miałam za bardzo siły się wyrwać, choć spróbowałam ostatni raz. Szamotałam się i chwytałam go wszędzie, gdzie mogłam i próbowałam się uwolnić..
W końcu wbijałam mu palce w oczy, przez co mnie puścił. Woda zabarwiła się na czerwono od mojej krwi.. ~Oby nic się nie stało się dziecim~ przemknęło mi przez myśl... Odpłynął gdzieś, lecz po chwili znowu go widziałam...  Brakowało mi powietrze i chciałam wypłynąć na powierzchnię, co mi się uda. Po zaczerpnięciu powietrza chciałam dopłynąć do surfera, który mnie zauważył, lecz po chwili poczułam znowu jak rekin mnie chwyta i ciągnie na samo dno oceanu... Czułam, że jest już po mnie, chyba, że rekin stwierdzi inaczej i odpłynie sobie, ale to było nie możliwe...  Szarpał tymi swoimi zębami moje ciało sprawiając mi większy ból... Starałam się uwolnić, lecz czy to coś da?  Zaczęłam się powoli dusić pod wodą... Desperacko szarpałam się z rekinem, przez co sprawiałam większy sobie ból, gdyż rekin zaczął miotać mną na boki... Wokół mnie woda była czerwona od mojej krwi.... Krzyknęłam, lecz pojawiły się bąbelki. Czy tak mam umrzeć? Tak oto skończy się moja historia? Ostatnim co poczułam przed utratą przytomności był mocniejszy chwyt rekina i straszliwy ból, a potem nastała ciemność.... Czyli umarłam?

~Kilka dni później~

- Panie doktorze kiedy ona się obudzi? Czy wszystko w porządku z dziećmi? - usłyszałam pytanie kogoś,lecz głos był mi znany. 
Z tonu wypowiedzi tej osoby wynikało, że bardzo się o mnie bała i nie tylko o mnie. Byłam w ciąży... - Nie wiadomo kiedy się obudzi. Straciła bardzo dużo krwi... Jednak nie wiem jak, ale jakimś cudem rekin omijał okolice podbrzusza i brzucha oraz nie ma aż tak rozległych obrażeń... Mogę zaryzykować, że opatrzność czuwała nad ukochaną - usłyszałam słowa lekarza...
Czyli cały czas spałam? Na to wygląda z ich rozmowy... I to nie jeden dzień tylko kilka...
- Proszę obudź się - usłyszałam znowu znajomy głos...
Do kogo on należał? Aa.... Już wiem do kogo... Do Will'a... Ostrożnie i powoli otworzyłam oczy, a nade mną zobaczyłam zapłakaną i znużoną twarz Will'a, który mnie objął...
- Gdzie ja jestem ? - spytałam oszołomiona i słabym głosem
- W szpitalu... Rekin cię zaatakował... Z dziećmi wszystko dobrze - rzekł
Wszystko sobie przypomniałam...
- Jak to? Przecież ....  powinnam być ... martwa .... - powiedziałam
Will spojrzał na mnie...
- To ja cię uratowałem... - rzekł
- Czemu? I jak? Proszę opowiedz mi wszystko ... Co robiłeś na plaży ? - spytałam chłopaka
Will chwycił moją dłoń i mnie pocałował...
- Zacznijmy od początku .... - powiedział

< Will ?? Jak mnie uratowałeś i czemu??? Czy uwierzyłeś w końcu Sashy??? Chcę się dowiedzieć jakie miałeś uczucia, gdy mnie rekin zaatakował ^^ i ogólnie w tej sytuacji  oraz to, że uważa się za brzydką przez te blizny od rekina xD >

Od Luke'a C.D Holiday

Ledwo co się obejrzałem, a za oknem panowała już całkowita ciemność. Widoczny był jedynie księżyc, który świecił swym słabym blaskiem, jak i kilka szarych obłoków, majaczących gdzieś tam w oddali, na niebie. Po delikatnie kołyszących się koronach drzew stwierdzić mogłem, że na zewnątrz znowu nie było najprzyjemniej. Zapowiadało się na kolejne opady deszczu, a w dodatku przez wiatr bywało dosyć chłodno. Nie pozostało mi więc nic innego, jak grzać się w środku jakichkolwiek budynków. Zresztą tak samo, jak robiłem to w ciągu wcześniejszych godzin, które jak śmiem rzec, nieomal przeciekły mi przez palce. Jeśli nie przebywałem u Holiday, robiąc to nie tylko z zamiłowania do jej towarzystwa, ale i narastających wyrzutów sumienia, to siedziałem w swoim pokoju, usiłując wyłowić choć odrobinę ciszy w panującym dookoła chaosie. Kiedy jednak doszedłem do wniosku, że niezbyt dobrze mi to wychodzi, powracałem w kierunkach, które chcąc nie chcąc prowadziły mnie do rudowłosej. Czasami od razu kierowałem swe kroki w kierunku jej lokum, jednak zazwyczaj spotykaliśmy się dlatego, że zwyczajnie zadecydował o tym przypadek. Wpadaliśmy na siebie na korytarzu, co często kończyło się zaraźliwym śmiechem dziewczyny, albo w miejscach, po których nie spodziewalibyśmy się swojej obecności. Jak nie kończyło się na tym, że jedliśmy wspólnie posiłki na stołówce, to znajdywaliśmy się nawzajem w stajni, choć zmierzaliśmy tam w zupełnie innym celu.
Ostatecznie, nie chcąc uprzykrzać drogi całemu temu popapranemu losowi, wspólnie postanowiliśmy, że całkiem dobrym wyjściem będzie spędzenie razem czasu tuż przed tym, jak całkowicie na zewnątrz zapadnie noc. Nawet jeśli tęskniłem nieco za odrobiną samotności, to nie potrafiłem ukrywać, że jej towarzystwo było u mnie bardziej pożądane, aniżeli trzech pozostałych osób, z którymi dzieliłem pokój. Choć w gruncie rzeczy nic do nich nie miałem, to wciąż i nadal wolałem mniejsze grupki, którą niewątpliwie była i ta tworzona przeze mnie i Holiday.
Stanęło na tym, że postanowiliśmy sprawdzić, czy przyniesiony przeze mnie laptop przyda się do czegokolwiek. Gdy tylko okazało się, że nie jest z nim wcale tak źle, jak z początku o nim myślałem, zdecydowaliśmy, że równie dobrze możemy spędzić nieco czasu na oglądnięciu filmu.
- Nie, Luke - kręciła z dezaprobatą głową Holiday, ledwo gdy tylko chciałem wybrać film, który na dobrą sprawę moglibyśmy obejrzeć. Dziewczyna jednak uparcie kierowała mnie w stronę innych propozycji, nie wiedząc, że zamierzam być równie uparty, co i byłem wcześniej. - Nie będziemy oglądać żadnego horroru, wybij sobie to z głowy!
- Z głowy to ja Ci mogę wybić przekonanie, że zmienisz jakkolwiek moją decyzję - prychnąwszy pod nosem, poczochrałem lekko jej całkiem przyjemne w dotyku, rude, a przy tym nieco przydługawe włosy. Zrobiła na to minę niezadowolonego dziecka, które nie dostało tego, czego by najbardziej chciało. - Ale próbuj dalej - dodałem po chwili, ponownie wlepiając swój wzrok w ekran.
- Nie, nie i jeszcze raz nie - obruszyła się, schodząc z łóżka po to, aby usiąść przede mną na chłodnawej podłodze.
- Trzy razy na nie? - podniosłem wzrok znad laptopa, unosząc jedną ze swych brwi do góry. Ta na to przygryzła swą wargę, dalej trzepiąc w potwierdzeniu swych wcześniejszych słów głową.
- Tak właśnie! - wykrzyczała niemalże od razu, pokazując mi tym samym, że nie będzie tak łatwo, jak myślałem. Wyglądało na to, że była równie uparta co i ja, jednakże ja wciąż miałem nigdzie nie wybierającą się nadzieję, która mówiła o tym, że tak czy siak stanie na tym, co wcześniej sobie postanowiłem.
- Siadaj i nie marudź - wiedząc, że nie będzie potrafiła stawiać mi na dłuższą metę oporu, chwyciłem ją tuż pod jej ramionami, ponownie wciągając ją na łóżko. Dalej obrażona, ostatecznie sięgnęła po nieopodal leżący koc, którym szczelnie się opatuliła.
Bingo.
Dziewczyna siedziała jak zaklęta przez dłuższą chwilę. Z uwagą świdrowała napisy pojawiające się na ekranie, jak i słowa lektora, którego najczęściej można było usłyszeć w tego typu produkcjach. Odrywając ponownie swe niebieskie oczy od pozostawionego przed nami laptopa, sięgnąłem po jedną z herbat, które wcześniej zrobiliśmy sobie w kuchni, wiedząc, że za pewne któreś z nas zacznie mruczeć o to, że brakuje mu czegoś do picia. Swoją Holiday trzymała już od dłuższej chwili w dłoni, równocześnie przykładając ją sobie do lekko zmarzniętego policzka.
- No coś Ty - spojrzałem z rozbawieniem na rudowłosą, która najwidoczniej zbyt mocno wczuła się w fabułę filmu. Oczywiście, nie było o to trudno, ale nie spodziewałem się, że nastanie to po niecałych dwóch kwadransach. Tak czy inaczej, coś tam się we mnie poruszyło, ledwo gdy tylko na jej twarzy pojawiło się... Zaniepokojenie? Obawa przed czymś? Zupełnie tak, jakby to jej działy się krzywdy głównych bohaterów filmu. Uświadamiając samego siebie, że raczej tym razem się nie zgrywa, zatrzymałem rozkręcający się w najlepsze horror, ponownie spoglądając na przykurczoną dziewczynę. - Nawet całkiem uroczo teraz wyglądasz, jak jesteś tą małą, a w dodatku biedną Holiday - śmiejąc się, aby dodać jej tym otuchy, odruchowo przyciągnąłem ją do siebie, mocno opatulając ją ramieniem.

Holiday?

Lambert!

 
 Imię: Lambert
Nazwisko: Valurson
Wiek: 19 lat
Płeć: chłopak
Nr pokoju: 93
Głos: Dr Horrible's - Brand New Day
Rodzina: Lambert jest z Islandii, a Islandczycy mają ciekawy zwyczaj - wszystkie nazwiska tworzy się od imienia ojca dziecka, dodając koncówke - son, jeśli to syn, lub -dóttir, jeśli to córka. Dlatego też wszyscy jego członkowie rodziny mają inne nazwiska.
Valur Ingibertson - ojciec, Henrietta Úlfurdóttir - matka, Abela Valurdóttir - młodsza siostra
Charakter: Lambert jest niezwykle zdystansowanym i spokojnym chłopakiem. Jest osobą skrytą, która kryje swoje emocje i uczucia. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie szorstkiego i oziębłego. Nie dajcie się jednak zwieść jego początkowej oschłości, gdyż pod tą maską skrywa się wrażliwy i jakże sympatyczny chłopak - tyle, że trzeba zdobyć jego zaufanie, a to nie lada sztuka moje panie.
Mimo swojej wrażliwości ma w sobie pokłady wewnętrznej siły, która pomaga mu w pokonywaniu trudności i dążeniu do upragnionego celu. Na ogół podąża własnymi, nieraz krętymi ścieżkami. Nie lubi naśladować innych osób, woli sam decydować o swoim życiu, tak samo też nie lubi poddawać się jakiejkolwiek kontroli. Jest bardzo inteligentny, ma szerokie horyzonty myślowe. Ma rozbudowaną wyobraźnię i kreatywność. Lubi się uczyć nowych rzeczy i poszerzać wiedzę. Rzadko wybucha gniewem i postępuje impulsywnie.
To nie tak, że nie ceni sobie jakiegokolwiek towarzystwa, bardzo lubi spędzać czas z ludźmi, ale też zależy z jakimi. Czasem dobrze czuje się spędzając czas samotnie - jak chyba każdy.
Mało mówi, a jeśli już, to dwa razy się zastanowi zanim coś powie, z tym, że jego wypowiedzi są zazwyczaj bardzo celne i trafne. Bardzo ceni sobie szczerość, a kłamstwa uznaje za brak szacunku do innych, dlatego nigdy nie udaje przyjaźni do kogoś, kogo nie lubi. Woli mieć wąskie grono prawdziwych przyjaciół niż mnóstwo fałszywych znajomych.
Dla tych najbliższych jest wyrozumiały, a w stosunku do siebie wymagający. W sferze uczuciowej pod pozornym chłodem płonie wewnętrzny ogień.
Aparycja: Lambert jest średniego wzrostu chłopakiem, mierzy 178 cm. Ma jasne blond włosy, zimne szare oczy i pociągłą twarz. Jego sylwetka jest wysportowana i dobrze zbudowana, ale nie jakoś "napakowana".
Ulubiony koń: Pastel
Własny koń: -
Poziom jeździectwa: początkujący
Partner: -
Historia: (Dopiszę później)
Inne:
- Jest świetnym tancerzem towarzyskim, wygrał wiele razy Islandzkie taneczne show.
- W młodszych latach chodził na lekcje baletu.
- Interesuje się psychologią, sztuką, historią.
- Świetnie gra w szachy.
Kontakt: Lawendowy sen

niedziela, 19 lutego 2017

Od Luke'a C.D Pheobe

- Zdecydowałaś się jednak z nią wyjść? - kręcąc z niedowierzaniem głową, uporczywie przyglądałem się Phoebe, która z niezwykłą cierpliwością próbowała usiąść w siodle Demeter, choć ta niekoniecznie była tej decyzji przychylna. Krążyła w koło, spoglądając od czasu do czasu na Shine, jakby mając nadzieję, że łaciata towarzyszka uwolni ją od nieuniknionej pracy. Nie było jednak dla niej nic bardziej mylnego, bowiem dziewczyna już po chwili siedziała na niej, skracając jej wodze na tyle, że miała raczej ograniczone pole do jakiegokolwiek manewru. Dopiero wtedy brunetka uraczyła mnie swym lodowatym, przenikliwym spojrzeniem. Wymiana kontaktu wzrokowego nie trwała jednak zbyt długo, bo odwróciłem głowę w stronę pól, zastanawiając się, którędy właściwie mamy jechać.
- Przynajmniej ja próbowałam wyczyścić swojego konia - prychnęła, ponaglając gniadoszkę do żwawego stępa. Dopiero kiedy usłyszałem odgłosy tłuczących się o podłoże kopyt, zrozumiałem, że dziewczyna zniknie nieomal z mojego pola widzenia. Nie chcąc do tego dopuścić, bo komu jak komu, ale mi akurat samotna wyprawa się nie uśmiechała, ruszyłem tuż za nią. Oczywiście miałem przy sobie Shine, ale to nie był ten sam rodzaj spędzania czasu, jak z Phoebe, której sarkazm nie odstępował na ani jeden, najmniejszy nawet krok. A ja, chcąc nie chcąc przyznać musiałem, że zaczynało mi się to coraz bardziej w niej podobać.
- Mam nadzieję, że do sklepu również dostałaś mapkę - zakpiłem, przypominając sobie o skrawku papieru, który dzień wcześniej okazał się być bardziej zgubny, aniżeli w jakikolwiek sposób pomocny. Wyglądało na to, że dziewczyna zapomniała już o mojej obecności, bowiem odwróciła swą twarz w moją stronę, dzięki czemu dokładnie mogłem dostrzec zdezorientowanie, które na niej się lekko malowało.
- Jeszcze nie, ale przydałaby się - wzruszyła w końcu ramionami, mijając po swej lewej znak, który informował o tym, że opuszczamy Akademię. Był to dobry sygnał, bo dzięki niemu wyglądało na to, że skręciliśmy w dobrym kierunku.
- Nie wiem czy akurat Tobie, ale masz rację - zebrałem wodze, aby po chwili przyłożyć nieco mocniej łydki do boków arabki, która o dziwo zdawała się być chętna do pracy, bowiem zareagowała tak szybkim tempem, jakiego nie spodziewałbym się po jeszcze chwilę wcześniej śpiącym koniu. Kłusując już, wyminąłem szybko Phoebe, mając jakąś tam nadzieję, że po raz ostatni przyjdzie obrócić mi się w siodle w jej stronę. - Tylko wiesz, z takich technologii trzeba umieć korzystać - dodałem, wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, usilnie trzymając takie tempo, które dawałoby nam przewagę nad kłusującą za nami gniadoszką.
- Że niby ma mnie ten kucyk przegonić? - zaśmiała się brunetka, zrównując swojego konia z tym, na którego grzbiecie siedziałem. Wolną ręką wskazała na Shine, która choć nie zaskakiwała może rozmiarem, to dorównywała przynajmniej swym nieco specyficznym temperamentem. Widocznie to był plan niebieskookiej, bowiem ledwo gdy tylko przeniosłem swój wzrok na kłusującą pode mną klacz, moja towarzyszka wyprzedziła mnie, rzucając się już po drodze galopem. Nie mogąc być oczywiście gorszym, ponagliłem srokatą do tego samego chodu, naturalnie starając się, aby wyprzedziła gnającego przed nami rumaka, nie zwracając nawet uwagi na to, że nie wiem, czy jedziemy dobrą trasą. Liczyło się tylko to, aby prześcignąć dwie uparte dziewczyny, a co więcej udowodnić im, że Shine ma "ten potencjał".
- Nie wiem jak nam się to udało, ale to wygląda na sklep - mruknęła Phoebe, zsiadając po chwili na ziemię. Prowadząc klacz w ręku, podeszła bliżej budynku, aby upewnić się, czy na pewno jest to tym, na co wygląda. W międzyczasie i ja opuściłem siodło, luzując później popręg. - Nawet jest otwarty, więc chyba nie jest aż tak źle.
Obserwując jak dziewczyna rozgląda się wokoło, przyszło mi na myśl to, czego brązowowłosa mogła poszukiwać. Udałem się więc w kierunku miejsca, w którym można było zostawić rower, nie widząc nic innego, co mogłoby posłużyć nam za prowizoryczny koniowiąz. Minusem co prawda było to, że konie musiały stać z nisko uwieszonym pyskami, jednakże przynajmniej byliśmy pewni, że nigdzie same nie uciekną. Może nie tyle pewność, co nadzieję.

Phoebe? Brakus wenus maximus..

Od Daniela C.D Lily

Po tym jak Aeva zniknęła, zacząłem jej szukać. Szukałem, szukałem... I nic... Jednak postanowiłem znaleźć Lilkę, a raczej znaleźć ją w pokoju. Wyruszyłem do akademika. Było dziwnie cicho, nie uszło mojej uwadze iż jest 3 w nocy. Podążałem korytarzem, gdzie nie gdzie budząc psy, które oznajmiały to ujadaniem, budząc przy tym mieszkańców pokoi. Gdy dojrzałem blask numerka Lilki ( numerka pokoju), przyśpieszyłem kroku. Z jej pokoju wydobywały się dźwięki spadających przedmiotów. Zapukałem do drzwi a po chwili otworzyła mi znużona Lily. Najpewniej wyrwałem ją ze snu.
-W czym mogę pomóc?- zapytała.
 -Aeva zniknęła- wysapałem pomiędzy głębokimi oddechami.
 -Kochany obywatelu, chciej zauważyć, że jest 3.26 i pewnie odeszła w stan spoczynku.-wzruszyła ramionami.
Wtedy na prawdę krew w żyłach mi się zagotowała.
 -Słuchaj Lilian, Aeva nie jest taką wyrodną matką, by zostawiać dzieciaki same, bez ostrzeżenia- warknąłem przystawiając ją do ściany.
 -Albo zabierzesz tą rękę, albo zaraz stanie się coś nieprzyjemnego dla ciebie- warknęła patrząc wymownie. Poluzowałem uścisk. -Nie myślałeś o tym, że mogła ci zostawić jakąś kartkę?- dodała.
 -Nie było nigdzie. Lila, weź jedź ze mną w teren, szukaj jej ze mną- poprosiłem posyłając jej błagalne spojrzenie.
Dziewczyna najwyraźniej toczyła ze sobą bój, tam w środku.
-Okej...-burknęła.
Za sobą usłyszałem kroki.
-Daniel? Co ty tu robisz?- zapytała Aeva.
Obróciłem się szybko i kamień spadł mi z serca.
-Gdzie byłaś!?-zapytałem przytulając ją.
-Nie zauważyłeś karteczki?- zapytała zdziwiona.
Pokręciłam przecząco głową i spojrzałem na Lilkę, która zwijała się ze śmiechu.
***następnego dnia***
Tak jak szybko wstałem z łóżka, tak samo szybko do niego wróciłem. Natychmiastowe zadzwonienie budzika obudziło mnie na tyle, by zauważyć półkę, o którą mało nie zaryłem. Mój zapał ostudził zegar, który wskazywał 5 rano! Karmienie jest dopiero o 6... Warknąłem tylko coś w stronę mojego telefonu, który niefortunnie spadł na ziemię po tym jak próbowałem wyminąć tą drogą komodę. Moje kaskaderskie popisy poszły na marne. Postanowiłem jednak, że będę leżał z otwartymi oczyma.
***pół godziny póżniej***
Zanim chwilę poleżałem, trzeba było przewijać maluchy.  Zrobiłem to i ruszyłem na śniadanie, uprzednio zawiadamiając o tym Aevę. Wsunąłem śniadanie i poszedłem nakarmić konie. Następnie wróciłem do pokoju i zabrałem dzieci na spacer a następnie poszedłem do stajni. Spotkałem Lilkę, z którą chwilę posiedziałem i przeprosiłem, że naszedłem ją w nocy.
<Lilonson? Sorry, że tyle czekałaś, ale nic mi się nie chciało T_T>

Od Esmeraldy do Lei

Dzień zaczął się zwyczajnie, jak mój każdy. Zeszłam na śniadanie, czytając jedną z moich najciekawszych lekturek, poukładanych na dębowej półce. Lektura nosiła tytuł "Perdido Street Station": Czytała się bardzo szybko, przez co mogłam zabrać się za następne książki. Książki tego typu noszą w sobie nie tyle co magię, ale i chęć pozostania w transie, który wywołało czytanie. Jedną ręką trzymałam książkę, drugą- trzymałam widelec, którym zamiatałam talerz. Do moich ust wlatywały to kolejne pomidorki koktajlowe, którymi namiętnie się zażerałam. Oprócz tych małych i czerwonych przyjaciół, na talerzu wylądowała spora garść świeżego szpinaku jak i rukoli.  Na pewno po większej części czasu obudziło mnie potrząsanie. Moja książka wypadła mi z ręki, widelec spadł na talerz a kubek z zieloną herbatą upadł na podłogę rozbijając się. Patrzyłam na to wszystko z niesmakiem i szeroko otwartymi oczami.
-To się nie stało, tak jakby co...- mruknęłam złośliwie.-Podejrzewam, że jednak to mogło mieć coś wspólnego z moim fatum zielonej herbaty...-dodałam.
Ktoś zaczął się śmiać, myślałam, że to chłopak, jednak po pewnej chwili spojrzałam do góry. Nade mną stała dziewczyna, o czarnych jak węgiel włosach. Uśmiechnęłam się szybko i zaprosiłam ją by usiadła obok mnie z cichym burknięciem "Dzięki".
-Jak się nazywasz?- zapytałam podnosząc widelec z talerza.
-Lea...Lea Swan.- burknęła.
-Esmerlada.-uśmiechnęłam się podając rękę.
Popatrzyła na mnie wzrokiem w typie #10 "Co ja mam z tym zrobić? Poobgryzać Ci paznokcie?".
-No co się tak patrzysz?- zapytałam złośliwie.
Ta tylko bąknęła coś w stylu "A, odp**prz się!". Najchętniej teraz rzuciłabym w nią pomidorkiem koktajlowym, ale nie miałam najmniejszego zamiaru marnować to boskie żarełko na tą dziewczynę. Jednak mus to mus, przyszykowałam pomidorek i już miałam cisnąć w nią tą czerwoną kulką, gdy za ramię chwycił mnie dość mocny uścisk.
-Hej! Ja pie*****ę!-wrzasnęłam.
Poczułam ten wzrok wściekłej kucharki.
-No i teraz będziesz mnie tak trzymać i nie puścisz?- zapytałam spoglądając do góry.- Odpi****cz się Will...- burknęłam.
Lea patrzyła na mnie jak na wariatkę, którą jako tako byłam. Może to głupie stwierdzenie, ale te spojrzenia zawsze mnie rozbawiały, więc tak a nie inaczej wybuchnęłam śmiechem i przy okazji wpakowałam swój cudny podkoszulek do kolejnej herbaty. Zaklęłam pod nosem i wstałam oburzona kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
-Gdzie idziesz?!-zadarł się ktoś za mną.
<Leaa? Przepraszam, że takie krótkie, ale mi wywaliło wenę :/>


sobota, 18 lutego 2017

Od Jade C.D Aleksandra - zadanie 20

Pierwszy dzień pobytu poza akademią dobiegał końca, a ja mogłam z zadowoleniem stwierdzić, że spędziłam każdy kwadrans niesamowicie pracowicie. Dopiero wieczorem udało mi się usiąść w spokoju, nie licząc podróży, którą spędziłam odsypiając niemal całkowicie nieprzespaną noc.
Większość dnia, jak można było się spodziewać po takim wyjeździe, przebywałam chcąc nie chcąc w stajni. Najpierw trzeba było pomóc przy wprowadzeniu koni do ich chwilowych boksów, ustawionych w dużym namiocie, sprawdzić, czy nic im nie dolega po podróży, a zaraz po tym nalać im do wiader wody i nasypać nieco siana, upewniwszy się wcześniej, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dopiero wtedy mogłam udać się do przypisanego mi pokoju, na całe szczęście mieszczącego się tuż nad główną stajnią, gdzie przebywały nie tylko sportowe konie odwiedzanego przez nas ośrodka, ale i rumaki prywatne uczniów naszej akademii, które również miały wziąć udział w zawodach.
Nie zabawiłam jednak w pokoju zbyt długo. Ledwo co zdążyłam wyjąć najpotrzebniejsze rzeczy, a już musiałam z powrotem pędzić na ostatnią jazdę przed zawodami, które odbyć się miały na dzień następny. W tym całym pośpiechu nawet nie zdążyłam się do końca przebrać, w związku z czym zmuszona byłam jeździć praktycznie w tym, w czym przyjechałam. Jedynie zmieniłam niewygodne spodnie na bryczesy i w ostatnim momencie ocknęłam się, że poszłabym na trening w całkowicie miękkim obuwiu. Sięgając więc jeszcze tylko po kask, bez którego wszystko odbyć się nie mogło, jak i rękawiczki, wiedząc, że mogę bez nich skończyć z poparzonymi rękoma, wreszcie pędem pobiegłam do odpowiedniego boksu. Wystawał z niego zaciekawiony pysk Shine, na której choć nie miałam okazji jeździć zbyt często, to wystartować miałam w tych całych nieszczęsnych zawodach. Choć nie byłam przekonana co do tego, że całość w jakkolwiek zadowalający sposób wyjdzie, musiałam przyznać, że przynajmniej trening wyszedł na spory plus. Nie mogłam narzekać na klacz, bo choć nie do końca wszystko nam wychodziło, to i tak się starała, a błędy głównie widać było w mojej postawie. Po skończonej jeździe szybko zaopiekowałam się arabką, nie mogąc poświęcić jej jednak tyle czasu, ile faktycznie bym chciała. Musiałam bowiem przygotować cały sprzęt na następne popołudnie i zapewnić instruktorów, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik, choć niekoniecznie w rzeczywistości było. Tak też, pomijając szybką przerwę na ciepły posiłek, usiadłam na czterech literach dopiero późnym wieczorem, i to w dodatku na polu tuż przy pastwiskach, kiedy było już tak ciemno, że nie dało się dostrzec nic więcej poza zarysami budynków i końskich sylwetek. W wolnej chwili momentalnie dopadło mnie zmartwienie, zwłaszcza kiedy odkryłam, że ośrodek do którego przyjechaliśmy jest nieomal w lesie, a co za tym idzie - zasięg był tak słaby, że przy dobrych wiatrach dało się porozmawiać przez telefon minutę, może półtorej. W związku z tym nie mogłam nawet zadzwonić do Aleksandra, aby dowiedzieć się, jak się czuje, czy wszystko jest w porządku... Oczywiście byłam pewna, że doskonale sobie radzi, bowiem nie raz ani nie dwa udowodnił, że jego wiek to nie tylko puste liczby. Był w końcu dorosły i potrafił o siebie zadbać, jednak nie uspokajało mnie to na tyle, aby przestać o nim myśleć. Obawiałam się, że dolegliwości zaczną mu doskwierać z większą siłą niż wcześniej, a on uniesie się dumą i nikogo o tym nie zawiadomi. W głowie oczywiście krążyły mi najczarniejsze scenariusze, a sama czułam się jak nadopiekuńcza matka, która wprost nie może przestać ubolewać nad swoim potłuczonym dzieckiem. Choć miałam nieodparte wrażenie, że Aleksander postrzega mnie w bardzo podobny sposób, wiedziałam, że robię to z czystej troski, bo nawet nie szło mi udawanie, że się nie martwię. Widok bezwładnego ukochanego na korytarzu, zaraz po tym, jak dostał drzwiczkami od kopytnego potwora... Byłam przerażona, a w dodatku pewna, że sama zejdę na zawał.
Naprawdę zaczynałam żałować, że jednak zgodziłam się na udział w zawodach. Nie dość, że oznaczało to pozostawienie ukochanego na pastwę losu, to jeszcze nie byłam pewna, czy w ogóle to wszystko wyjdzie. W końcu, choć w siodle zaczynałam siedzieć coraz częściej, na pewno nie było to rozwinięte w moim przypadku na takim poziomie, aby zacząć myśleć o jakichkolwiek startach. Jeździłam jeśli już to bardziej dla siebie, nawet jeśli korygując swoje błędy, to na pewno nie robiąc tego w taki sposób, który ostatecznie by je eliminował. Skupiałam się bardziej na koniu, na jego problemach, na tym, co mu nie wychodzi. A że zazwyczaj tym koniem był Versace, zdążyłam przyzwyczaić się do jego narowów na tyle, że nie byłam wręcz w stanie wsiąść, a w dodatku zrozumieć zupełnie innego konia. Tak też skazywałam ten wyjazd na porażkę, bo mój ukochany wałach został w akademii, a mi przyszło pojechać na koniu, na którym siedziałam ledwo kilka razy. Choć Shine wcale nie była złym koniem, a jazda kilka godzin wcześniej wyszła nam na spory plus, wciąż nie byłam przekonana co do tego, że w jakikolwiek sposób nam to wyjdzie. Wszyscy dookoła zapewniali mnie, że na pewno dogadamy się, złapiemy wspólny punkt porozumienia, i nawet jeśli skłonna byłam w to uwierzyć, to niezbyt byłam przekonana co do tego, że uda nam się wypracować to w jeden nawet niepełny do końca dzień. Nie pozostawało mi nic innego, jak wymusić na sobie uśmiech i z samego rana podreptać do stajni, tylko po to, aby przejść się z klaczą na tor, który następnego poranka powinien już być gotowy na nadchodzące zawody. Jakby tego wszystkiego było mało, były to zawody crossowe, czyli taka dziedzina jeździectwa, która wyjątkowo nie pochodziła mi do gustu. Nie przepadałam za tymi wszystkimi drewnianymi przeszkodami, rowami, ciężkim osprzętem... A już w szczególności przestrachem, że coś może się stać, jak koń źle wyląduje przy stromym zjeździe... Byłam pewna, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Obudziłam się rano w przekonaniu, że solidnie zaspałam. Nie dość, że mój telefon w nocy się rozładował, w związku z czym nie zadzwonił budzik, to w dodatku przyszło mi spać na tak wygodnym materacu, że wstawanie z niego było możliwe tylko i wyłącznie pod przymusem. Za pewne gdyby nie to, że konie mieszkające pode mną zatłukły się o swoje wiadra, bardzo prawdopodobne, że spałabym dalej, śniąc o rzeczach, które w żadnym stopniu nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Tymczasem musiałam wstać, mocno się przy tym sprężając, a następnie pobiec wręcz do stajni, aby ogarnąć zaniedbaną nieco przeze mnie Shine. Najwidoczniej szczęście się mnie trzymało, bowiem mimo braku Aleksandra u mego boku, udało mi się zerwać się na równe nogi w miarę sprawnie i, nim się obejrzałam, byłam już odpowiednio ubrana i gotowa do dalszej pracy. A przynajmniej chociaż zewnętrznie, bo nie dość, że psychicznie nad tym wszystkim ubolewałam, to w dodatku mój żołądek usilnie dopominał się o jeszcze niedostarczony mu pokarm. Nie widząc więc innego wyjścia, kierując się głównie swoją intuicją, aniżeli czymkolwiek innym, podrepatałam w kierunku odpowiedniego budynku, w którym odnalazłam coś na wzór stołówki. Widząc, że jest wypełniona po brzegi skorzystałam z tego, kompletnie przez nikogo nie zauważona porywając ze sobą dwie kanapki i jabłko, które zamierzałam podarować srokatej klaczy. Choć ubolewałam nad tym, że nie zabrałam ze sobą chociażby jednej torebki herbaty, mogłam pogratulować sobie tego tylko i wyłącznie sobie jak i swojemu roztrzepaniu. Pozostawało mi tylko zastanawiać się nad tym, czego jeszcze zapomniałam, pomimo że miałam wrażenie, że nie starczy mi palców aby zliczyć to wszystko.
- Cześć młoda - uśmiechnęłam się nieco na widok klaczy, która słysząc kroki wyłoniła pysk ze swego boksu. Podeszłam bliżej, chcąc ją pogłaskać, jednak ta widząc, jak zbliżam w jej kierunku powoli swą dłoń, stuliła uszy płasko wzdłuż potylicy obserwując, jak z równą delikatnością co wcześniej siłuję się z drzwiczkami, które nie chciały mi w żaden sposób ustąpić. Znajdując się już w środku jej lokum, podałam jej jabłko, czym przynajmniej chwilowo zyskałam jej przychylność. Przez chwilę obserwowała, jak obracam w dłoniach czerwonym owocem, po czym zdecydowała się na to, że jednak do mnie podejdzie. Równocześnie kończąc ostatnią ze swoich kanapek, wcisnęłam jej nieomal przekąskę, wiedząc, że czas wciąż i nadal mnie nagli. Choć z początku wzdrygnęła się lekko na to, ostatecznie stała grzecznie przeżuwając jabłko, podczas gdy ja męczyłam się z wyczyszczeniem z jej sierści wszelkich zaklejek. Co jak co, ale jej imię było całkowicie nietrafione, bowiem za każdym razem, kiedy tylko ją widziałam, miałam problem z tym, aby zauważyć, gdzie się kończą a gdzie rozpoczynają jej białe odmiany. Widocznie nie po drodze jej było pozostawanie czystą, o czym przekonałam się i tym razem, bowiem doprowadzenie jej do względnego ładu nie dość, że graniczyło z cudem, to jeszcze trwało zdecydowanie zbyt długo, niż zakładałam. W końcu jednak udało nam się opuścić namiot w którym stała, a nawet trafić na tor, który był ostatecznym celem całej naszej przydługawej wyprawy. Jak też się spodziewałam, wszystko było już gotowe, a każda przeszkoda posiadała już swój numer, dzięki czemu mogłyśmy iść wzdłuż taśmy ogradzającej teren, wizualizując sobie to wszystko. Całość nawet nie wyglądała tak strasznie, jak mogłoby się wydawać. Było dużo zjazdów w dół, przed którymi nie było wprost nic widać przed sobą, jak i zakrętów, na których byłam pewna, że zrzucę niejedną wiszącą tam gałąź, ani nawet nie dwie. Wszystko wydawało się być jednak zbyt proste, żeby w to uwierzyć... Pozostawało się tylko cieszyć, że zawodnicy zostali tak łagodnie potraktowani przynajmniej pod względem trasy. Nie wymagała ona zbyt dużych umiejętności, dzięki czemu wróciła mi jakakolwiek nadzieja co do tego, że uda nam się to przejechać. Chociażby przejechać, nawet nie zająć wyższego miejsca, po prostu minąć ten cholerny punkt za ostatnią przeszkodą i wrócić do akademii, oczywiście twierdząc, że zrobiłam wszystko, co tylko było w mojej mocy.
Siedząc jednak w siodle znowu doznałam chwili całkowitego zwątpienia. Zostało nam może piętnaście minut do startu, kiedy zdecydowałam się, że w ostatnim momencie zrezygnuję. Wiedziałam, że nie spotka się to ze szczególną przychylnością, ale nie czułam się wtedy na tyle pewnie, aby dać sobie w jakikolwiek sposób radę. W końcu, co mogło się stać? Najwyżej właściciele spojrzą na mnie raz albo dwa spode łba, a ja przynajmniej zyskam pewność, że następnym razem nie zostanę wysłana na żadne zawody. Więcej było ze mnie szkód, aniżeli jakiegokolwiek pożytku.
- Nie ma takiej możliwości - pokiwała jednak na moje słowa instruktorka, oburzona mrucząc coś jeszcze pod nosem z wyraźną dezaprobatą. - Jesteś już zgłoszona. Z resztą, nie po to szukaliśmy kogoś na to miejsce, żebyś w ostatnim momencie nie pojechała.
- Ale... - chciałam dodać coś jeszcze, zasypać kobietę argumentami popierającymi moją rację, jednakże zostałam przez nią szybko i skutecznie uciszona. Wystarczył jej wzrok, żebym ucichła, gryząc się naprawdę mocno po policzkach, tylko po to, aby z mych ust nie wypłynęło ani jedno niepożądane słowo. Odjeżdżając z Shine od kadry, ponownie podjechałam pod plan, na którym dokładnie została przedstawiona przewidziana na moją klasę droga przejazdu. Nie widząc innego wyjścia, kiedy w głośnikach rozbrzmiał głos wymawiający z wyraźnym akcentem moje nazwisko, podjechałam do odpowiedniego miejsca, oczywiście zgłaszając dalszą wolę startu. Jak się wtedy okazało, mogłam jeszcze się wycofać, wrócić z klaczą do ośrodka i zwyczajnie poczekać, aż inni skończą swoje przejazdy, jednak instruktorka widząc moje zawahanie pogroziła mi bez najmniejszego zawahania już nie tylko wzrokiem, ale i palcem wskazującym. Prawie niewidocznie już wzdychając, w ekspresowym tempie zebrałam się w sobie, najpierw ponaglając klacz do kłusa, a następnie do galopu. Dopiero po kilku foulach uświadomiłam sobie, co tam właściwie robię... W końcu od zawsze chciałam widzieć w jeździectwie sport, który będzie sprawiał mi niemałą przyjemność. Opiekę nad końmi nie można było zaliczyć pod dyscyplinę sportową, a na tamten moment była to jedyna czynność, którą robiłam w akademii skrupulatnie i bez najmniejszego zawahania. Galopując na grzbiecie srokatej arabki nagle nie przejmowałam się tym, że przed nami z nabieranym dystansem pojawiają się coraz bliżej przeszkody, które chcąc nie chcąc należałoby przeskoczyć. Po prostu liczyło się tylko to, że w końcu to ja byłam osobą, która w tamtym momencie gnała na Shine. To my miałyśmy swoje pięć minut, to my mogłyśmy pokazać to, na co nas stać. Nawet, jeśli liczone było to w dosłownie gramach lub jeszcze mniejszych jednostkach, to można było to uznać za przełom, początek czegoś zupełnie innego, choć wcale jak się zdawało nie gorszego. A jednak zawahałam się nad pierwszą przeszkodą, kompletnie tracąc kontrolę nad tym, co robię. Gdyby nie klacz, która nas wyratowała z tej całej sytuacji, na całe szczęście odbijając się w odpowiednim momencie, mogłam być pewna, że wylądowałabym na drewnianych belkach, zwisając z nich niczym trup, który nie posiadał już ani krzty chęci do dalszego życia. Tak też się czułam, ogarniając się dopiero przed czwartą przeszkodą, którą arabka już z moją drobną pomocą przeskoczyła ze sporym zapasem. Kiedy zdawało się, że wszystko pójdzie już z górki, bez żadnych zbędnych problemów, musiałam zwolnić naszego tempa, ograniczając go do powolnego, leniwego wręcz w porównaniu do galopu stępa.
Wszystko to zrobiłam dlatego, że z bliższej odległości dostrzegłam granatowy materiał, delikatnie mieniący się pod wpływem delikatnie padających tam promieni słonecznych. Mogłam przysiąc, że nie wyglądało to na nic innego jak człowieka, który niefortunnie upadł między krzakami, w dodatku twarzą do dołu. Spoglądając na zdziwione twarze osób, stojących tuż za ogrodzeniem po drugiej stronie toru, zrozumiałam, że jako jedyna dostrzegłam leżącego w zarośniętym zagajniku jeźdźca. Wiedząc, że poskutkuje to mimo wszystko bezwzględną eliminacją, zsiadłam z arabki, która była tą sytuacją jeszcze bardziej zdezorientowana, aniżeli nawet ja. Zanim jednak kucnęłam w stronę za pewne rannego człowieka, pojawili się wokół nas organizatorzy, z początku powiadamiając mnie o tym, że nie mam już możliwości kontynuacji przejazdu. Zauważając, jak usilnie próbuję ich wręcz przekrzyczeć, w końcu zwrócili uwagę na postać, która leżała w cieniu pozbawiona jakiegokolwiek ruchu. Nie minęły może dwie minuty, jak zjawili się na miejscu ratownicy, z równą szybkością podnosząc jak się okazało dziewczynę, która to miała wystartować niedługo po mnie. Zastanawiającym było, jak znalazła się ona tam w takich a nie innych okolicznościach. Nie dane mi było się nad tym jednak dłużej zastanowić, bowiem zostałam szybko skierowana w stronę budki sędziowskiej, gdzie miałam podpisać jakieś papiery, choć sama nie wiedziałam, co będzie miało to na celu. Poszłam więc najpierw na pastwisko, mieszczące się niecałe dwa kilometry dalej, gdzie zostałam wysłana przez pełną niezadowolenia instruktorkę. Oczywiście kobieta napomknęła coś w moim kierunku, w stylu tego, że ma nadzieję, że nie był to tylko pretekst do nie ukończenia przejazdu. Choć nie myślałam o tym wcześniej w takich kategoriach, musiałam przyznać, że był to chyba jedyny plus całego tego zajścia. Szkoda tylko, że musiał ucierpieć ktoś inny, a bym ja nie musiała robić czegoś, co na dobrą sprawę zrobiłabym całkowicie wbrew samej sobie.
<Aleksander? Wiem, zepsułam. ;_;>

Bravissimo! Dostajesz 30 p. i 15 dolarów.