Tego dnia humor dopisywał mi aż nadto. Nie dość, że pierwszy raz w ciągu
tego tygodnia udało mi się przespać więcej niż pięć marnych godzin,
słońce dziś świeciło, a humor poprawiała mi dodatkowo Esmeralda, która
postanowiła zrobić parę głupich rzeczy aby mnie rozśmieszyć. Tak też
było na stołówce, kiedy miałam wrażenie, że nie śmiałam się jeszcze
nigdy tak bardzo w swoim dość krótkim życiu jak wtedy kiedy Esma zaczęła
tańczyć z dwoma porami na środku stołówki. W końcu spadłam z krzesła i
jakby nic się nie wydarzyło, śmiałam się dalej jak kompletna idiotka.
Patrzyłam z dołu jak jej dzikiemu tańcu towarzyszyły wiwaty, śmiechy jak
i głośne oklaski ze strony wszystkich osób zamieszkujących Akademię
Magic Horse, co doprowadziło mnie do jeszcze głośniejszego śmiechu. W
końcu kiedy udało mi się zaczerpnąć powietrza, odezwałam się:
- Zaliczone! - wykrztusiłam w końcu przez łzy śmiechu i zaczerpnęłam
jeszcze raz głęboko powietrza, żeby się trochę uspokoić. Niektórzy
patrzyli na mnie zdziwieni, nie wiedząc o co chodzi, ale większość z nic
już po chwili zrozumieli i wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem.
Moja pierwsza próba wstania okazała się być porażką, ponieważ po nagłym
wybuchu wesołości moje nogi zazwyczaj były jak z waty, dlatego
przewróciłam się jeszcze raz, aczkolwiek bardziej boleśnie na zimną
posadzkę stołówki. Wcześniej lądowania szczególnie nie odczułam,
ponieważ zajęta byłam głośnym śmiechem, ale teraz tylek rozbolał mnie
dość mocno. W końcu, zauważywszy moje starania podeszła do mnie łaskawa
Esma, która również nie mogła powstrzymać się od nagłego wybuchu
śmiechu. Po paru minutach starań, udało jej się udzielić mi należytej
pomocy. Kiedy udało mi się już wstać i otrzepać czarne spodnie od kurzu,
który zebrał się tam prawdopodobnie już po wczorajszym porządkowaniu
jakiejś biednej, starej zrzędzącej kobiety, obydwie skierowałyśmy się do
stolika gdzie zajmowali swoje miejsca: Thomas, mąż Esmy oraz ojciec
dwóch dzieci, których imion za cholerę sobie przypomnieć nie mogłam,
Helen oaz Castiel wraz z cudownymi trojaczkami: Tanyą, Celtią i Niną.
Wszyscy patrzyli na nas z niezwykle rozbawionymi wyrazami twarzy, tylko
Thomas wydawał się być już do tego przyzwyczajony, jakby mieszkanie w
jednym pokoju wraz z Esmą, nauczyło go odporności na takie rzeczy.
- Hej - odezwała się Esma jak gdyby nigdy nic i dosiadła się do rodziny,
a ja poszłam w jej ślady tyle, że ja zasiadłam bardziej z boku, nie
czując się do końca pewnie w towarzystwie dorosłych osób.
Dziewczyna w tym czasie przytuliła jedno płaczące dziecko do piersi.
Ja natomiast wbiłam wzrok w stół przed sobą i pogrążyłam się w myślach. W
końcu nie wytrzymałam i wstałam z miejsca, tylko po to, żeby pójść po
parującą, gorącą, malinową herbatkę. Kiedy wróciłam, zagadała mnie
dopiero Helen:
- Co tam? - uśmiecham się na te słowa.
- Całkiem dobrze... - mówię cicho i biorę łyk herbaty. Wzdrygam się przy
tym z lekka. Rozmawiamy jeszcze parę minut, głównie w temacie jej
dzieci, ale też o innych sprawach. Po jakimś czasie, kiedy widzę już dno
niebieskiego kubka, niegdyś zapłnionego ciepłym napojem, Esma wkracza
do akcji.
- Idziesz ze mną? - pyta rozbawiona - Możemy dokończyć, bo ja na
przykład jeszcze z tobą nie skończyłam... Mam dla ciebie cudowne
wyzwanie! - uśmiechnęła się chytrze, a ja mogłabym przysiąc, że
usłyszałam gdzieś obok niej ciche westchnienie i wypowiedziane słowa "O,
nie!".
- Chętnie, ale nie chcę skończyć dzisiejszego dnia w grobie!
- Ale na razie dziećmi trzeba się zająć! Pomożesz mi?
Esmuuuuś? Przepraszam, ale okropny brak weny :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)