Spoglądając na swój talerz uświadomiłem sobie, że od dobrych kilku dni nie robiłem czegokolwiek, co można byłoby podpiąć pod czyn produktywny. Raczej skupiałem się na celach towarzyskich, zaczepiając co i rusz kogoś lub nie protestując wtedy, gdy ktoś zaczepiał mnie. Przyznać trzeba było, że raczej spędzałem dni dosyć leniwie w porównaniu do tego, co w zwyczaju robić miałem wcześniej. Rudowłosa na tyle absorbowała każdy wolny skrawek mojej melancholijnej doby, że wręcz nie byłem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że nie widzę wszędzie jasnoczerwonych pasemek... Gdzie tylko się obejrzałem, widziałem Holiday, albo też rzeczy i osoby, które niewątpliwie kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z nią. Była charakterystyczna, inna, ale przy tym na swój sposób ciekawa. Jej śmiech był towarem, który zdecydowanie zaważył nad tym, czy odczuwam do niej w chwili obecnej sympatię, czy może wręcz przeciwnie. Pomijając już nawet jej złożony charakter, drobne gesty czy też ukradkowe spojrzenia, to tak naprawdę dźwięk jej rozbawionego głosu był tym, co popchnęło mnie do tego, aby ciągnąć tę znajomość dalej i dalej. Był zaraźliwy, równocześnie dodający otuchy i sprawiający, że od razu słuchaczowi na usta wstąpywał niemałych rozmiarów uśmiech. Przy tym był też poniekąd uroczy, co zdecydowanie nie poprawiało niczego... Zbyt dużo było w niej rzeczy uroczych. Wolałem widzieć ją w postaci Holiday, która zawsze wie co ma powiedzieć, albo przynajmniej stara się sprawiać pozory takiego zachowania. Wolałem tę dziewczynę, potrafiącą śmiać się tak długo z takich pierdół, że gotów jestem zaryzykować twierdząc, że nie ma niczego innego, co równie mocno podnosi innych na duchu.
Chol.era, mogłaby skończyć z tą oryginalnością. Nie dość, że odcień jej włosów wyróżniał ją z tłumu, to na dodatek była na tyle złożoną osobowością, że nie było i nie będzie nikogo innego, kto był lub będzie chociaż w podobnym stopniu skomplikowanym. Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jest raczej prosta i niezbyt skomplikowana w obsłudze, to jakoś tak... Podświadomie czułem, że jest zdecydowaniem jedną z tych osób, które chcą, ale jeszcze nie wybuchły.
Zresztą, każdy posiada w zanadrzu jeden taki rozdział samego siebie, o którym nie wie zarówno nikt, jak i on sam.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - westchnęła teatralnie, pstrykając swymi drobnymi palcami tuż przed mym nosem. Wzdrygnąłem się na to, odsuwając się nagle do tyłu, co spowodowane znowuż było tym, że dziewczyna wyrwała mnie z rozmyśleń. Pokręciła na to stanowczo głową, wywracając niby dyskretnie swymi oczami. Widziałem, jak gryzie się po wewnętrznych stronach policzków, tylko po to, aby znowu nie zrobić z siebie idiotki. Idiotki, którą była za każdym razem, ledwo gdy tylko zaczynała śmiać się w niebogłosy w miejscach pełnych ludzi. Chole.ra, przy tym też zdawała się być urocza. I to bardzo.
- Wolisz prawdę, czy może opcję, która Cię zadowoli? - odzyskując utracony chwilę wcześniej fason, wyprostowałem się, mrucząc te słowa niemalże pod nosem. Doskonale wiedziałem jednak, że dziewczyna usłyszała je, bowiem również poprawiła się na krześle, wlepiając we mnie swój wzrok.
- A jak myślisz? - odbiła piłeczkę i, wciąż nie zrzucając z mojej twarzy swych bladoniebieskich oczu, sięgnęła po kubek z herbatą, chwilę później upijając mały łyk gorącej cieczy. Sprawiło to, że zatęskniłem za tymże napojem bogów, choć miałem swój tuż pod swym nosem. Uwielbiałem aromat owocowych herbat, zwłaszcza, jeśli były w nich owoce leśne.
- To uwaga, mam nadzieję, że nie będzie to dla Ciebie zaskoczeniem - unosząc nieco kąciki swych ust, przerwałem na chwilę, aby również napić się odrobiny napoju. - Nie słyszałem niczego, co do mnie mówiłaś... Ale, znając Ciebie, to może i dla mnie to lepiej?
- Grabisz sobie, O'Brien - prychnęła po cichu, nie zauważając ludzi, którzy przechodzili tuż za oparciem jej krzesła. Wyglądało na to, że miała za to nieomal zapłacić, kiedy naczynie w jej dłoniach zatrząsło się, ulewając nieco herbaty poza brzegi szklanki. Jęknęła na to, jednakże chwilę później przypominając sobie o grze spojrzeń, którą toczyliśmy między sobą. Podpierając więc łokcie na blacie, zaraz obok kałuży aromatycznego napoju, który udało jej się wylać chwilę wcześniej, położyła swą głowę na splecionych ze sobą dłoniach, powracając do wymiany spojrzeń, które dzieliliśmy między sobą.
- Wiem - wciąż się uśmiechałem, nie czując się niezręcznie nawet wtedy, kiedy na jej policzki wkradły się delikatne rumieńce. Często zauważałem u niej takowe zjawisko, jednakże nie trwało oglądanie go zbyt długo, bowiem niemalże za każdym razem potrafiła się z nim skutecznie zakamuflować. - Ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza.
- Chcesz poznać gniew wprawionej w złość kobiety?
- Pogadamy jak się nią staniesz, dziewczynko - zaśmiałem się, robiąc to specjalnie - wiedziałem, że wprawi ją to w złość, o której prawiła chwilę wcześniej. Skoro już zasugerowała mi taki pomysł, to dlaczego miałbym z niego nie skorzystać? Widok zdenerwowanej Holiday był tym, co szczególnie chciałem ujrzeć w tamtym momencie. Takie tam zwykłe, chore pragnienie, biorące się zresztą ni stąd, ni z owąd.
To pragnienie było również ogromnym błędem, którego kalibry były tak duże, że wręcz nieprawdopodobne. Chciałem zabrać się za jedzenie, dokończyć ostatnie kęsy kanapek, aby móc jak najszybciej urwać się stamtąd z Holiday, która już dawno skończyła swoje śniadanie, jednak nie było mi to dane. Nim się obejrzałem, spora porcja herbaty wylądowała na mojej koszulce, która natomiast momentalnie zaczęła się kleić do mej skóry.
- Żałuję, że straciłam na Ciebie coś tak cennego, jak herbata.
~**~
Jak to na mnie przystało, nie mogłem pozwolić na to, aby to Holiday tym razem wygrała. Niby już przytulny i niczemu się nie sprzeciwiający, poszedłem do pokoju przebrać mokre ubranie, podczas gdy dziewczyna poszła nakarmić Sydney, mając nadzieję, że chociaż raz zrobi to punktualnie.
Tak czy inaczej, skończyło się to tak, że dziewczyna wylądowała na moich plecach. Oczywiście niezbyt jej się to podobało i, jakby zupełnie pomijając kwestię darmowego transportu, co kilka kroków od nowa marudziła mi o tym, jak bardzo się sprzeciwia i jak bardzo jej się to nie podoba. Mając to po dziurki w nosie, zlitowałem się nad sobą samym, zrzucając ją z siebie po środku obszernej łąki. Nie miała zbyt dużo do gadania, bowiem jak przypuszczałem, nawet nie znała drogi powrotnej. Tak naprawdę nie zamierzałem się zatrzymać właśnie tam, ale zwyczajnie nie potrafiłem już wytrzymać tego, jak jęczała mi wszelkie argument do ucha.
- Lukeee... - opadając dobrowolnie na wysoką trawę, wymruczała niemalże te słowa, bowiem zauważyłem, jak słońce przeszkadzało jej w uporządkowaniu własnych myśli. Promienie padały prosto na nią, przez co nie dość, że nie miała siły mówić czegokolwiek porządnego, to jeszcze w dodatku wykrzywiała swoją twarz w śmieszny sposób, kiedy to musiała mocno przymrużyć swe oczy. Wtedy dziękowałem samemu sobie, że pomyślałem chociażby o tym, aby zabrać ze sobą zbawienne okulary.
- Nie musisz mi dziękować - uśmiechnąłem się lekko, bawiąc się pojedynczym źdźbłem rosnącej tam trawy. Nie wiem właściwie dlaczego, ale zawsze, gdy tylko trawa trafiała w moje ręce, musiałem niemiłosiernie zginać nią na wszystkie strony świata, następnie łamiąc ją, aby chwilę później wyrzucić ją w jej wcześniejsze miejsce. Pozwalało mi to nie tylko zmniejszyć ilość trawy na świecie, ale i pozwolić na to, aby i moje myśli stały się bardziej uporządkowane. Ponownie nie wiem, skąd to się bierze, ale miało to w sobie coś uspokajającego.
- Nie zamierzałam robić czegokolwiek podobnego - dzięki temu, że obróciła się w moją stronę, mogła już swobodnie patrzeć w moim kierunku, bowiem słońce w takiej pozycji nie przeszkadzało jej tak bardzo, jak robiło to wcześniej. Mogła także uśmiechać się cwanie, co oczywiście zrobiła, nie czekając na zaproszenie z kogokolwiek strony.
<Holiday? Nie jest jednak dobrze, zawaliłam to, meeeeh>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)